[Artykuł] Podsumowanie roku 2023

Podsumowanie roku 2023


Kolejny świetny muzycznie rok za nami. W 2023 roku powodów do narzekań na małą ilość ciekawych premier nie mieli ani miłośnicy bardziej klasycznego grania - ukazały się przecież m.in. nowe albumy Metalliki, Depeche Mode, Petera Gabriela czy The Rolling Stones, a nawet premierowy singiel (muzyków) The Beatles - ani tym bardziej zwolennicy nowszych brzmień, bo tu już tradycyjnie nie zabrakło mnóstwa interesujących tytułów z bardzo różnych gatunków, od dominujących dziś hip-hopu i elektroniki, przez jazz, aż po rock i pop. Właśnie ta bardziej współczesna muzyka zdominowała moje subiektywne podsumowanie roku. Zanim jednak przejdę do rankingu zeszłorocznych albumów, pojawią się coroczne działy najchętniej czytanych postów i moich płytowych zakupów, a także druga edycja Muzycznego dzbana roku, od której zacznę podsumowanie.




Muzyczny dzban roku 2023


Aluminiową statuetkę Eryka* za najgłupsze i najbardziej szkodliwe wypowiedzi minionego roku otrzymuje ponownie...

Roger Waters

W 2022 roku były muzyk Pink Floyd przypomniał o sobie licznymi pro-kremlowskimi wypowiedziami, w których kompletnie rozminął się faktami na temat wojny w Ukrainie. Trzeba przyznać, że przynajmniej jest konsekwentny, bo w obliczu kolejnego konfliktu ponownie postanowił wybielać zbrodniarzy. W przypadku obecnej sytuacji w Izraelu i Strefie Gazy sytuacja nie jest czarno-biała, z winą tylko po jednej stronie, jednak bronienie terrorystów z Hamasu, krzywdzących nie tylko izraelskich cywilów, ale też świadomie i celowo narażających cywilów palestyńskich, ponownie świadczy o ogromnej naiwności, ignorancji czy zwyczajnej głupocie Watersa.

Jednak w tym roku Roger Waters postanowił zaistnieć nie tylko jako apologeta terrorystów, ale też przypomnieć, że ma coś wspólnego z muzyką. I na tym polu okazał się dzbanem, któremu wydawało się, że dobrym pomysłem będzie nagranie na nowo jednego z największych klasyków muzyki rockowej w wersji pozbawionej całej kreatywności oryginału, zastąpionej smęceniem zgorzkniałego dziada, który kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością. "The Dark Side of the Moon: Redux" to najnudniejszy album, jaki w tym roku - i chyba w ogóle w ostatnich latach - słyszałem, choć pewnie nie aż tak nużący, jak promujący go koncert w London Palladium. Uczestnicy występu, przez pierwszą godzinę, zamiast muzyki mogli usłyszeć Watersa czytającego z laptopa fragmenty swojej niewydanej jeszcze autobiografii, z przerwami na wyzwiska kierowane do osób opuszczających salę.


* Nazwaną tak na cześć Erica Claptona i jego antyszczepionkowych wypowiedzi, które zainspirowały tę anty-nagrodę.




Najchętniej czytane posty z 2023 roku



Nudno i przewidywalnie. Jak co roku lista została zdominowana przez premierowe wydawnictwa popularnych dinozaurów rockowych oraz popularne płyty z poprzedniego wieku. 

20. Slint - "Spiderland" (1991) - 1133 wyświetleń
19. Peter Gabriel - "Up" (2002) - 1145
18. Marvin Gaye - "What's Going On" (1971) - 1162
17. U2 - "The Unforgettable Fire" (1984) - 1160
16. Talk Talk - "The Colour of Spring" (1986) - 1188
15. Squid - "O Monolith" (2023) - 1297
14. U2 - "War" (1983) - 1317
13. King Gizzard and the Lizard Wizard - "PetroDragonic Apocalypse" (2023) - 1421
12. Death - "The Sound of Perseverance" (1998) - 1425
11. U2 - "The Joshua Tree" (1987) - 1566
10. Yes - "Mirror to the Sky" (2023) - 1588
9. 50 lat temu… 1973 - 1682
8. The Beatles - "1962-1966" / "1967-1970" (1973/2023) - 1904
7. Podsumowanie roku 2022 - 2245
6. Roger Waters - "The Dark Side of the Moon: Redux" (2023) - 2626
5. The Rolling Stones - "Hackney Diamonds" (2023) - 2773
4. Pink Floyd - "The Dark Side of the Moon: Live at Wembley Empire Pool, London, 1974" (2023) - 2803
3. Peter Gabriel - "I/O" (2023) - 3039
2. Metallica - "72 Seasons" (2023) - 3646
1. Depeche Mode - "Memento Mori" (2023) - 4406




Kupione, słuchane w 2023 roku


Pablo's Spotify Wrapped 2023
Bardzo mało kupowałem płyt w tym roku. Zdecydowanie najmniej w dziewięcioletniej historii tych podsumowań. Muzyki słuchałem zresztą głównie z serwisów streamingowych, przede wszystkim ze Spotify, choć przez pewien czas korzystałem też z Apple Music, gdzie mogłem odsłuchać dyskografię Neila Younga. Obok wklejam mój Spotify Wrapped, z bardzo dziwnym zestawem ulubionych wykonawców (The Byrds i Gary Moore znaleźli się wśród nich ze względu na poprawki starych recenzji, ale Depeche Mode tak wysoko się nie spodziewałem) i zdecydowanie lepiej oddający to, do jakiej muzyki z przyjemnością wracałem, ranking utworów - dwa nagrania pochodzą z albumu "Carry Them with Us" Brighde Chaimbeul, pozostałe to kawałki grup ze sceny Windmill: Squid, Black Country, New Road oraz Ugly. 

Kupione w tym roku:
  1. Black Country, New Road - "Live at Bush Hall" LP
  2. Brian Eno - "Before and After Science" LP
  3. Joy Division - "Closer" LP
  4. Leather.head - "live and limo vol. 1" LP
  5. Miles Davis - "Turnaround: Rare Miles from the Complete On the Corner Sessions" LP
  6. Squid - "O Monolith" CD
  7. Talking Heads - "Talking Heads: 77" LP



Najlepsze archiwalia 2023 roku


Nie byłem w tym roku szczególnie zainteresowany archiwaliami, dlatego lista jest krótka, ale za to wszystkie pozycje zasługują na uwagę. Trzy ostatnie pozycje wylądowały tak nisko, ponieważ zawierają materiał już wcześniej wydany, choć - w przypadku Davisa i Pink Floyd - trudno dostępny lub - casus Younga - rozproszony na różnych wydawnictwach.

8. Neil Young - "Chrome Dreams"
7. Miles Davis - "Turnaround: Rare Miles from the Complete On the Corner Sessions"
6. Pink Floyd - "The Dark Side of the Moon: Live at Wembley Empire Pool, London, 1974"
5. Soft Machine - "The Dutch Lesson"
6. The Jimi Hendrix Experience - "Live at the Hollywood Bowl: August 18, 1967"
3. Andrzej Korzyński - "Diabeł"
2. Tomasz Stańko Quintet - "Wooden Music II"
1. John Coltrane with Eric Dolphy - "Evenings at the Village Gate"




Najlepsze albumy 2023 roku


To był dla mnie rekordowy rok, zarówno pod względem ilości przesłuchanych wydawnictw z premierowym materiałem - ponad 300 tytułów - jak i dedykowanych im recenzji, których liczba przekroczyła osiemdziesiąt. To ponad połowa wszystkich opublikowanych w tym roku tekstów. Na potrzeby podsumowania dokonałem selekcji czterdziestu albumów, które zrobiły na mnie najlepsze wrażenie i do których najczęściej wracałem. Właśnie takie subiektywne wrażenia, a nie obiektywne walory, były podstawowym kryterium wyboru. One także zadecydowały o kolejności płyt w rankingu, która ulegała ciągłym zmianom i w zależności od daty publikacji mogłaby się trochę różnić od poniższej.

Wyróżnienia:

  • Anohni and the Johnsons - "My Back Was a Bridge for You to Cross"
  • Aphex Twin - "Blackbox Life Recorder 21f / In a Room7 F760"
  • Approaching Mountains - "Ley"
  • Blur - "The Ballad of Darren"
  • The Canyon Observer - "Figura"
  • Carbon Based Lifeforms - "Seeker"
  • Cicada - "Seeking the Sources of Streams"
  • deathcrash - "Less"
  • Dynasonic - "Dynasonic"
  • FACS - "Still Life in Decay"
  • George Clanton - "Ooh Rap I Ya"
  • John Cale - "Mercy"
  • Loscil & Lawrence English - "Colours of Air"
  • Model/Actriz - "Dogsbody"
  • Otay:onii - "夢之駭客 Dream Hacker"
  • Peter Gabriel - "I/O"
  • The Rolling Stones - "Hackney Diamonds"
  • Spektral Quartet, Julia Holter & Alex Temple - "Behind the Wallpaper"
  • SPELLLING - "SPELLLING & the Mystery School"
  • Wacław Zimpel - "Train Spotter"
  • The Waeve - "The Waeve"

Top 40 płyt roku 2023:


40. Wayfarer - "American Gothic"
Połączenie atmosferycznego black metalu z gothic country może wydawać się karkołomnym zadaniem, ale w wykonaniu amerykańskiego kwartetu elementy obu stylów - z wyraźną przewagą pierwszego - spajają się w spójną, sensowną i zadziwiająco homogeniczną całość.


39. Maruja - "Knocknarea"
Debiutanckie EP jednego z najbardziej obiecujących przedstawicieli sceny Windmill. Nie przypadkiem, choć trochę krzywdząco, bywa porównywany z wczesnym Black Country, New Road - głównie chyba przez wspólną inspirację Slint i obecność saksofonu, choć partie tego ostatniego mają zdecydowanie inny, równie idiomatyczny styl. Trudno na tej płytce do czegoś się przyczepić, ale prawdziwym sprawdzianem dla grupy będzie długogrający debiut.


38. Fire! Orchestra - "Echoes"
Najbardziej monumentalny album w dotyczasowym twórczości tego projektu: blisko dwie godziny muzyki i ponad czterdziestu zaangażowanych muzyków. Znakomicie wypadają kolejne fragmenty tytułowej kompozycji - gdzie mimo dużej swobody udaje się zapanować nad tym potężnym składem - ale umieszczone pomiędzy nimi autonomiczne utwory zdają się niepotrzebnie rozwadniać całość.


37. Slowdive - "Everything Is Alive"
Brytyjczycy na swoim najnowszym - piątym dopiero, choć od debiutu minęły ponad trzy dekady - albumie nie odkrywa niczego nowego, ale przekonująco nawiązuje do różnych etapów swojej działalności. Tym razem obok przyjemnych, chwytliwych piosenek w rodzaju singlowego "Kisses", znalazło się też miejsce dla bardziej klimatycznych nagrań, ze znakomitym "Shanty" na czele.


36. Maria BC - "Spike Field"
Subtelne, zwiewne piosenki, stylistycznie utrzymane gdzieś na pograniczu współczesnego folku oraz ambient popu, z instrumentarium ograniczonym do gitary akustycznej i elektronicznych efektów, czasem z dodatkiem wiolonczeli lub rozstrojonego pianina. Kompozycje bywają bardziej lub mniej wyraziste, natomiast ich atutem pozostają znakomite partie wokalne oraz lekko oniryczny nastrój.


35. Kelela - "Raven"
Ambitne R&B, bardzo wysublimowane, stawiające raczej na nastrój niż przebojowość, nie rezygnując jednak całkiem z tanecznych rytmów. Absolutnie największym atutem tej płyty jest ciepły, raczej intymny, ale zniuansowany wokal Keleli, choć warstwa instrumentalna też potrafi zachwycić swoim nienachalnym, oszczędnym kunsztem, czego przykładem choćby przepiękny "Let It Go".


34. The Necks - "Travel"
Niby zawsze wiadomo, czego spodziewać się po tej grupie - zarówno jeśli chodzi o stylistykę, jak i poziom - jednak wciąż cieszy, że po tylu latach działalności i tak wielu płytach na koncie australijskie trio jest w tak świetnej formie. Do tego grana przez zespół muzyka, choć niewiele zmieniła się przez te wszystkie lata, wcale nie sprawia wrażenia retro.


33. Shame - "Food for Worms"
Podoba mi się w tych wszystkich zespołach ze sceny Windmill, że nie stoją w miejscu, a cały czas się rozwijają i dojrzewają. Drugi album Shame nie przynosi wprawdzie takiej rewolucji, jakiej na podobnym etapie dokonały grupy black midi i BC,NR czy Squid, niemniej jednak piosenki grupy stały się bardziej wyraziste melodycznie oraz zróżnicowane aranżacyjnie, nie tracąc tej młodzieńczej energii.


32. HMLTD - "The Worm"
To, jak dotąd, najbardziej zwariowana płyta ze sceny Windmill. Album koncepcyjny o ogromnym robaku pożerającym kraj, w warstwie lirycznej inspirowany staroangielskim mediewalnym folklorem i dystopijnym science fiction, a muzycznie zapewniający szalony eklektyzm, z nawiązaniami do klasycznego prog-rocka, jazzu, glamu, country czy post-punka, a wszystko to zespojone sporą dawką teatralności oraz świadomego kiczu.


31. Heinali - "Kyiv Eternal"
Muzyczny hołd dla Kijowa, jednego z głównych celów ataków rosyjskiego agresora. Mieszkającego w tym mieście niemal cale życie Oleha Shpudeiko, czyli Heinali, zainspirowali mieszkańcy próbujący chronić pomniki i inne zabytki przed zniszczeniem. Zawarta tu muzyka powstała z nagrań terenowych dokonanych w ukraińskiej stolicy, poddanych odpowiedniej obróbce, która zmieniła je w ambientowe pejzaże. Nie ma w niej mroku, jakiego można by się spodziewać biorąc pod uwagę okoliczności nagrania płyty i wydania jej dokładnie w rocznicę bezpodstawnego ataku ze strony Rosji. Jest w niej raczej zaduma oraz nadzieja na powrót do normalności.


30. Kali Malone - "Does Spring Hide Its Joy"
Dzieło jeszcze bardziej monumentalne od zeszłorocznego Fire! Orchestra: trzygodzinny album składający się z trzech wykonań tej samej, tytułowej kompozycji. To mroczny, minimalistyczny ambient, z przeciągłymi dronami przeplatających się partii oscylatora, wiolonczeli i gitary, raz pełnych subtelnej elegancji, kiedy indziej bardziej zgrzytliwych i posępnych. Proporcje zmieniają się w zależności od wersji, co uzasadnia potrzebę wydania wszystkich trzech podejść.


29. Natural Information Society - "Since Time Is Gravity"
Najnowszy album chicagowskiej grupy chętnie odwołuje się do jazzowej tradycji - szczególnie tej z lat 60. i 70. - ale istotnie czerpie też inspiracje z post-minimalizmu oraz tzw. muzyki świata. Bardzo ciekawe jest instrumentarium, które oprócz dęciaków, kontrabasu i bębnów obejmuje fisharmonię, harfę czy afrykańskie guembri.


28. Shackleton & Zimpel - "In the Cell of Dreams"
Angielski producent Sam Shackleton i polski twórca Wacław Zimpel po raz kolejny połączyli siły, korzystając tym razem z pomocy indyjskiego wokalisty Siddharthy Belmannu. Efektem jest interesująca fuzja tribal ambientu, hindustańskich rag oraz - występującego w śladowych ilościach - jazzu. To nie tylko spotkanie Wschodu z Zachodem, ale też tradycji z nowoczesnością.


27. PoiL & Junko Ueda - "PoiL / Ueda"
Kolejna niecodzienna współpraca: francuska grupa prog/math rockowa PoiL połączyła siły z japońską wokalistką Junko Uedą, specjalizującą się w dawnej muzyce swojego kraju. Efekt spotkania tych dwóch światów jest naprawdę dziwny, fascynujący i oryginalny, dosłownie progresywny. W 2023 roku PoiL i Ueda wydali też bezpośrednią kontynuację tego albumu, "Yoshitsune", gdzie jednak zabrakło już tego elementu zaskoczenia.


26. Knower - "Knower Forever"
Duet Louisa Cole i Genevieve Artadi - wsparty przez ponad pięćdziesięciu gości - na najnowszym albumie proponuje zbiór lekkich, bezpretensjonalnych, humorystycznych piosenek, bez wyjątku wyrazistych i atrakcyjnych melodycznie, a zarazem dość złożonych w warstwie instrumentalnej, stylistycznie nawiązujących natomiast do art popu, synth-funku i jazz-funku, ze sporadycznymi odchyłami w stronę jazzstepu lub rocka.


25. London Brew - "London Brew"
Londyńscy muzycy oddają hołd "Bitches Brew" Milesa Davisa. Przy czym nie jest to ani przeróbka tamtego dzieła, ani próba wiernego oddania jego brzmienia czy klimatu. Zamiast tego sięgnięto do samego fundamentu - liczni instrumentaliści zebrani w jednym miejscu, na bazie kilku wskazówek, grają to, co akurat przyjdzie im do głowy. I bardzo dobrze im to wychodzi.


24. Kalia Vandever - "We Fell in Turn"
Album na puzon solo i to w dodatku o niezbyt jazzowym charakterze, choć daje tu o sobie znać i takie doświadczenie twórczyni. Improwizowane partie młodej Hawajki zostały tu odpowiednio obrobione, przekształcone w ambientowe pejzaże o pastoralnym, melancholijnym nastroju. Jedna z najładniejszych płyt roku i znakomite przypomnienie, że puzon może być pełnowartościowym instrumentem.


23. Peter Brötzmann, Majid Bekkas & Hamid Drake - "Catching Ghosts"
Najsmutniejszym muzycznym wydarzeniem minionego roku była dla mnie śmierć Petera Brötzmanna - zaledwie kilka tygodni po wydaniu tego albumu, pokazującego 82-letniego wówczas saksofonistę w rewelacyjnej formie (nagrań dokonano podczas koncertu w listopadzie 2022). Nie jest to już oczywiście tak radykalna i kreatywna muzyka, jak w czasach "Machine Gun". Bardzo ciekawie udało się tu jednak połączyć wyswobodzony jazz z afrykańską muzyką ludu Gnawa, przy czym oba style występują tu nie na przemian, a nieustannie dokładnie w tym samym momencie.


22. Danny Brown - "Quaranta"
Jeden z najlepszych współczesnych raperów wszedł w piątą dekadę życia, tworząc album nieco bardziej refleksysjny i stonowany. Choć nie brakuje intensywniejszych momentów - na czele ze świetnym singlem "Tantor" - to dominują subtelniejsze nagrania, czego apogeum zostaje osiągnięte w onirycznym "Bass Jam", rewelacyjnym finale płyty.


21. Genevieve Artadi - "Forever Forever"
Wokalistka Knower - z drugą połową duetu, Louisem Cole, wśród wspierających muzyków - w nieco bardziej subtelnym wydaniu, na pograniczu art popu i jazz-rocka, momentami przywołującym skojarzenia ze sceną Canterbury czy grupą Thinking Plague. Pomijając intro, znalazło się tu 11 znakomitych, świetnych melodycznie kawałków pop, które dzięki aranżacjom i wykonaniu stają się czymś więcej.


20. Tim Hecker - "No Highs"
Bez wzlotów, bo cały album jest utrzymany na bardzo równym poziomie. To właściwie jedno 50-minutowe nagranie, podzielone na kilkanaście segmentów, spójne pod względem dość przygnębiającego klimatu, bogatych faktur czy zbliżonego, nowoczesnego brzmienia. Zapewne nie jest to album na podium dokonań Kanadyjczyka, ale mówimy o jednym z najzdolniejszych producentów XXI wieku.


19. Föllakzoid - "V"
Przez pierwsze lata działalności chilijski zespół wydawał się jedynie przyzwoitym, niecharakterystycznym pogrobowcem krautrocka i space rocka. Na czwartym albumie, dla niepoznaki zatytułowanym "I", muzycy zwrócili się ku nowoczesnemu graniu z okolic minimal techno. Piątka kontynuuje ten kierunek, ale przynosi też nawiązania do wcześniejszych płyt, choćby w postaci wyraźnej gitary, świetnie wtapiającej się w elektroniczne brzmienia i transowe beaty.


18. Monika Roscher Bigband - "Witchy Activities and the Maple Death"
Bigbandowy jazz o rockowych naleciałościach, trochę w klimatach "The Grand Wazoo" Zappy (choć bez jego rubasznego humoru), z domieszką Thinking Plague czy Aksak Maboul z okresu "Figures", ale też bez przesadnego popadania w retro klimaty. Rozbudowany aparat wykonawczy daje bardzo bogate brzmienie, ale to przede wszystkim dzieło liderki - śpiewającej gitarzystki oraz kompozytorki, aranżerki, dyrygentki i producentki albumu.


17. Irreversible Entanglements - "Protect Your Light"
Buntowniczy jazz, zakorzeniony w twórczości Art Ensemble of Chicago czy Sun Ra, w którym istotną rolę odgrywa poezja Moor Mother. Tym razem kwintet lawiruje pomiędzy graniem bardziej przystępnym, a swobodniejszymi momentami bliskimi jazzu free. I wcale nie czuć wielkiej przepaści między tymi dwoma obliczami grupy.


16. EABS Meets Jaubi - "In Search of a Better Tomorrow"
Pełnowymiarowa współpraca dwóch odległych stylistycznie, geograficznie i kulturowo zespołów: grającego nowoczesny jazz EABS z Polski oraz nawiązującego do hindustańskich tradycji Jaubi z Pakistanu. Jeśli tak miałoby wyglądać mieszanie się kultur, to byłbym za wpuszczaniem do kraju jak największych ilości migrantów - byle tylko bez niekontrolowanego handlu wizami i po odpowiedniej kontroli.


15. Oneohtrix Point Never - "Again"
Album nagrany przy - nieco wyolbrzymianej - pomocy sztucznej inteligencji. Daniel Lopatin potraktował tę technologię raczej jako źródło inspiracji, zachowując kontrolę nad swoim najnowszym dziełem. Nawet jeśli struktura niektórych kompozycji wydaje się przypadkowa, a eklektyzm albumu - od orkiestrowego intra, przez quasi-piosenki, abstrakcyjną elektronikę i rejony post-rocka, po ambientowe pejzaże - może przytłaczać, to ma to wszystko sens w kontekście zamysłu twórcy, wracającego tu do czasów, gdy dopiero kształtował się jako słuchacz i muzyk. Całość brzmi jednak zdecydowanie jak płyta z XXI wieku.


14. King Gizzard and the Lizard Wizard - "PetroDragonic Apocalypse"
Drugie podejście Australijczyków do nagrania płyty metalowej wyszło - w przeciwieństwie do pierwszego - nadspodziewanie dobrze. Jest odpowiedni ciężar, charakterystyczne riffy i potężna - a przy tym błyskotliwa - perkusja, ale też sporo tej typowej dla grupy dziwności oraz trochę jamowego luzu, który tak świetnie sprawdził się na płytach z 2022 roku. Nagrać tak dobry, a przy tym niesztampowy album metalowy w XXI wieku to godny uznania wyczyn.


13. Matana Roberts - "Coin Coin Chapter Five: In the Garden"
Piąta odsłona cenionej serii, z zaplanowanych dwunastu części, okazuje się jedną z najciekawszych dotąd wydanych. Opowieść o przodkach Roberts - i ogólnie czarnej społeczności USA - tym razem porusza m.in. problem braku dostępu do legalnej aborcji i tego konsekwencji. Muzycznie dominuje ekspresyjne granie odwołujące się do freejazzowej tradycji, ale nie brakuje też bardziej melodyjnych fragmentów czy dość zaskakujących rozwiązań, jak rockowa rytmika w "How Prophetic", albo nagrania w klimacie pieśni niewolniczych.


12. Łona x Konieczny x Krupa - "TAXI"
Album koncepcyjny o pracy taksówkarzy oraz ich przemyśleniach na różne tematy, z których wyłania się bardzo plastyczny obraz polskiego społeczeństwa. Poza naprawdę dobrymi tekstami trzeba jednak wspomnieć także o bardzo kreatywnej produkcji muzyków nu-jazzowego Siema Ziemia, wykraczającej poza standardowy jazz-rap. To właśnie podkłady - jako element muzyczny, w przeciwieństwie do tekstów - są dla mnie głównym atutem tego albumu.


11. Lisel - "Patterns for Auto-Tuned Voices and Delay"
Fantastyczny przykład wykorzystania niezbyt szanowanej technologii w celach artystycznych. Eliza Bagg - uzdolniona wokalistka o klasycznym wykształceniu i doświadczeniu - nie sięgnęła po auto-tune dla przykrycia wokalnych niedoskonałości, a dla stworzenia czegoś unikalnego. Korzysta z tego i innych współcześnie dostępnych narzędzi w sposób niestandardowy, wykazując się niemałą wyobraźnią. Album jest eksperymentem, dla wielu pewnie dziwacznym, ale tylko pozornie trudnym do przyswojenia. Nie brakuje tu przecież naprawdę ładnych melodii.


10. Steve Lehman & Orchestre National de Jazz - "Ex Machina"


Ze wszystkich zeszłorocznych albumów jazzowych, jakie udało mi się przesłuchać, ten zrobił na mnie największe wrażenie, jako dzieło najbardziej poszukujące. Amerykański saksofonista Steve Lehman, tutaj we współpracy z francuską Orchestre National de Jazz, kontynuuje swoje poszukiwania sposobów na odświeżenie gatunku. Robi to przede wszystkim poprzez przeniesienie założeń spektralizmu na grunt jazzowych kompozycji i improwizacji, ale też wykorzystując nowoczesne narzędzia oparte na uczeniu maszynowym jako pomoc w procesie komponowania. Szczególnie fascynujące rzeczy dzieją się tutaj w warstwie rytmicznej, która nierzadko zdaje się pełnić w poszczególnych utworach nadrzędną rolę, jednak pozostali instrumentaliści także dowożą wiele wspaniałych, często bardzo pomysłowych partii.


9. Sprain - "The Lamb as Effigy"


Drugi album zespołu to ogromny krok do przodu w stosunku do niepozornego debiutu, który oferował niewiele ponad post-rockowe czy noise-rockowe klisze. Tym razem słychać zdecydowanie bardziej progresywne myślenie o muzyce i nie chodzi nawet o to, że to półtoragodzinny album koncepcyjny, z dwoma kawałkami przekraczającymi dwadzieścia minut. Zawarta tu muzyka nie ma w zasadzie nic wspólnego ze stylistyką progresywnego rocka. Czerpie raczej z tych młodszych stylów, zapoczątkowanych już po tzw. punkowej rewolucji, mieszając je z wpływami XX-wiecznych kompozytorów w rodzaju Pendereckiego czy Xenakisa. Utwory mają raczej swobodną, nieprzewidywalną budowę, równie zaskakujące rozwiązania aranżacyjne - choćby wykorzystanie nietypowych dla tej stylistyki instrumentów - a zarazem nie brakuje tu rockowej intensywności. Niegłupie granie.


8. Billy Woods & Kenny Segal - "Maps"


Billy Woods, jeden z najbardziej pracowitych i ekscytujących młodych raperów, ponownie łączy siły z doświadczonym i równie aktywnym producentem Kennym Segalem. Następca cenionego "Hidden Places" z 2019 roku to płyta co najmniej tak samo udana. Siedemnaście krótkich, połączonych ze sobą kawałków układa się w bardzo spójną całość o świetnym flow - jest to zresztą album koncepcyjny. Większość utworów trzyma się średniego tempa z mocno uwypuklonym rytmem, najczęściej wzbogaconym jazzowymi samplami, choć nie brakuje także partii instrumentalnych nagranych specjalnie na ten album. Warto tu wspomnieć choćby o flecie Shabaki Hutchingsa w "Baby Steps" czy pianinie Jasona Woola w "The Layover". A skoro mowa o gościach, to trzeba też koniecznie wymienić Danny'ego Browna wspierającego wokalnie Woodsa w "Year Zero", który wraz z poprzedzającym go "Babylon by Bus" stanowi najmocniejszy punkt płyty, w pełni pokazując, co Segal potrafi osiągnąć za konsoletą.


7. Yves Tumor - "Praise a Lord Who Chews but Which Does Not Consume; (Or Simply, Hot Between Worlds)"


Yves Tumor to jedna z najciekawszych postaci współczesnego popu. Mistrzostwo osiągnął już na poprzednim swoim dziele, "Heaven to a Tortured Mind". Tym razem jest równie ciekawie, choć trochę inaczej - inspiracja glam rockiem ustąpiła wpływom psychodelii i post-punka, co jeszcze bardziej trafia w moje poczucie estetyki. Tumor przetwarza jednak te style po swojemu, nadając im indywidualnego charakteru. To zbiór mocarnych piosenek, z których niemal każda - poza przerywnikiem "Interlude" oraz bardziej eksperymentalnym instrumentalem "Purified by the Fire" - ma tak świetną melodię, że idealnie sprawdziłaby się na singlu. A jednak słychać w nich wszystkich jakby pewną niechęć artysty do mainstreamu, objawiającą się czy to dość hałaśliwym brzmieniem, czy też bardziej ambitnym - na tle dzisiejszego popu - podejściem do kwestii aranżacyjno-produkcyjnych, a do tego samo wykonanie stoi na naprawdę dobrym poziomie.


6. JPEGMAFIA x Danny Brown - "Scaring the Hoes"


Jeszcze jeden hip-hopowy duet. Połączenie ekspresyjnego rapu Danny'ego Browna z misterną, ale też mocno szaloną produkcją JPEGMAFII, dało jedną z najbardziej intensywnych, albumów roku. Dzieje się tutaj wszystko wszędzie naraz, bez chwili wytchnienia, niemalże na granicy chaosu. A w rzeczywistości jest to bardzo sprytnie poukładana muzyka, pokazująca ogromny kunszt producenta. Dobór sampli nieraz może zadziwić, gdyż oprócz spodziewanej klasyki muzyki afroamerykańskiej różnego rodzaju, wykorzystano też fragmenty soundtracków anime, elektronicznych nagrań Cybotron i Morta Garsona, kawałków z nurtu no wave oraz różnych pozamuzycznych dźwięków. To całe muzyczne ADHD może trochę utrudniać przyswojenie albumu, ale stanowi też jej ogromny atut - to jedna z tych płyt, gdzie nawet po kilku odsłuchach wciąż można wyłapać coś nowego.


5. Half Empty Glasshouse - "Restricted Repetitive Behaviour"


Ze wszystkich wydanych w tym roku płyt ta wydaje się najbardziej progresywna w sensie nawiązania do postępowego podejścia grup prog-rockowych, których zamiarem było poszerzanie granic rocka. Nowozelandzki zespół, o którym prawie nic nie wiadomo, na swoim debiutanckim albumie testuje możliwości wykorzystania techniki dwunastotonowej, czyli dodekafonii, w muzyce stylistycznie bliskiej post-punku czy noise rocka. Fascynujący proces tworzenia utworów opisałem już szczegółowo w recenzji. W każdym razie eksperyment powiódł się naprawdę dobrze. Muzycy dość konsekwentnie trzymają się reguł dodekafonii - robiąc wyjątek dla partii wokalnych, w których chcieli zachować naturalność i emocje - ale też prezentowana przez nich muzyka cały czas pozostaje post-punkiem lub noise rockiem (słychać też podobieństwa do King Crimson, szczególnie w partiach gitary z "Confidential Neuropsychological Evaluation"). Ostateczny efekt nie wypada wcale akademicko, ale jak w miarę normalna muzyka do słuchania na co dzień.


4. Black Country, New Road - "Live at Bush Hall"


Chociaż jest to materiał zarejestrowany podczas koncertu - a ściślej mówiąc, skompilowany z dwóch występów - to należy go raczej traktować jako trzeci pełnoprawny album BC,NR. Cały repertuar jest tu bowiem premierowy. Zespół nie gra już na żywo utworów z pierwszych dwóch płyt, ponieważ nie byłby w stanie zrobić tego w odpowiedni sposób bez oryginalnego wokalisty Isaaca Wooda. Pomimo utraty charyzmatycznego frontmana, grupa zachowała rozpoznawalność, a w roli wokalistów nieźle sprawdzili się dotychczasowi instrumentaliści. Sympatycznie wypadają dwie piosenki śpiewane przez saksofonistę Lewisa Evansa. Basistka Tyler Hyde najbardziej zbliżyła się do autentyczności i ekspresji poprzednika, co chyba najlepiej słychać w potężnym, nawiązującym do King Crimson "Dancers". Najlepiej ze śpiewem radzi sobie jednak grająca na klawiszach May Kershaw, której subtelny głos doskonale sprawdza sie w "The Boy" oraz jednym z najlepszych utworów w całym dotychczasowym dorobku - "Turbines/Pigs".


3. Reverend Kristin Michael Hayter - "Saved!"


Projekt Lingua Ignota zakończył żywot, ale występująca dotąd pod tym szyldem Kristin Hayter nie kończy z muzyką. Na "Saved!" zwraca się jednak ku akustycznym brzmieniom, a inspiracje czerpie z religijnych hymnów, muzyki gospel, country czy folku. Zawarte tu utwory mogłyby zostać nagrane w pierwszej połowie poprzedniego wieku, gdzieś na prowincji amerykańskiego południa, co zresztą sugeruje już okładka stylizowana na kiepskiej jakości skan koperty bardzo starej płyty. Także produkcja płyty, z nieustannymi trzaskami, szumami i zniekształceniami, tworzy tu ten specyficzny klimat bardzo starych nagrań. Tym, co nie pasuje do tej retro konwencji - ale sam album czyni ciekawszym - jest charakterystyczne dla Hayter podejście do partii wokalnych, bardzo ekspresyjne, udramatyzowane, histeryczne. To połączenie nawiązań do odległej przeszłości, masakrującej nagrania produkcji oraz groteskowej warstwy wokalnej okazuje się tyleż intrygujące, co dla wielu słuchaczy zapewne odpychające.


2. Brighde Chaimbeul - "Carry Them with Us"


35 minut muzyki na dudy, czasem tylko z dodatkiem saksofonu lub śpiewu. Nie spodziewałem się, że tego typu album może aż tak bardzo mnie zainteresować, a tymczasem urzekł mnie kompletnie i bardzo często do niego wracałem. Młoda szkocka artystka, Brìghde Chaimbeul, gra tutaj melodie zakorzenione w tradycji swojego regionu, ale robi to w sposób niekonwencjonalny i bardzo nowoczesny. Jej grę na dudach można porównać do tego, co w swojej twórczości robi Colin Stetson - zresztą to właśnie on odpowiada tu za wspomniane partie saksofonu. Dialogi tych dwóch instrumentów są mocnym punktem albumu - choćby w rewelacyjnym "Tha fonn gun bhi trom" - ale też fragmenty na same dudy wypadają bardzo ciekawie, nie pozostawiając wrażenia, że czegoś tu brakuje. "Carry Them with Us" nie przypomina żadnej innej znanej mi płyty, jest czymś absolutnie wyjątkowym i choćby dlatego warto po ten album sięgnąć.


1. Squid - "O Monolith"


Trzeci rok z rzędu, po "Cavalcade" black midi i "Ants From Up There" BC,NR, moją ulubioną płytą okazuje się dzieło przedstawiciela sceny Windmill. Nie ma w tym przypadku. Z tą sceną czuję się obecnie najmocniej związany - mam poczucie, że ta muzyka jest bardziej moja, niż albumy wydane na wiele lat zanim się urodziłem, albo które po prostu poznałem już jakiś czas od wydania. Te zespoły obserwuję często niemal od początku działalności, czasem nawet jeszcze przed ich długogrającymi debiutami i wyczekuję kolejnych wydawnictw, śledząc ich - często bardzo dynamiczny - rozwój. Także Squid na drugim albumie poczynił wyraźne postępy. Już poprzedni "Bright Green Field" był albumem bardzo dobrym (3. miejsce w moim podsumowaniu roku 2021), ale trochę przydługim i zbyt jednorodnym. "O Monolith" dla odmiany zawiera tylko osiem, raczej krótkich utworów, z których jednak każdy wnosi coś na płytę. Oprócz typowego dla grupy grania osadzonego w post-punku z jazzowymi i elektronicznymi naleciałościami ("Undergrowth", "Green Light"), dochodzą elementy post-minimalizmu ("Swing"), folku ("Devil's Den") czy post-rocka ("Siphon Song"), a także inspiracje Radiohead ("The Blades") lub Magmą ("If You Had Seen the Bull's Swimming Attempts You Would Have Stayed Away"). W dodatku w każdym z tych utworów wciąż słychać, że to Squid, tylko lepszy, bardziej dojrzały i kreatywny.





Oczekiwania na 2024 rok


Moje oczekiwania na 2023 rok spełniły się właściwie w 100%. Doczekałem się wydania drugiej części "Wooden Music" Tomasza Stańki (fakt, że już wcześniej zapowiedzianej) oraz czwartej odsłony serii "Rare Miles" z trudno dostępnym materiałem Milesa Davisa; poza tym zgodnie z moimi przewidywaniami sporo działo się na scenie Windmill i wiele wskazuje na to, że The Smile na dobre zastąpił Radiohead - na styczeń zapowiedziany jest kolejny album tej pierwszej grupy, a druga wciąż nie wykazuje żadnej aktywności.

Na ten rok nie mam większych oczekiwań, bo niezależnie od nich i tak ukaże się wiele świetnych płyt, z których wiele będzie pewnie dziełami twórców, o których istnieniu jeszcze nie mam nawet pojęcia. Szczególne jednak liczę - podobnie, jak rok wcześniej - na scenę Windmill, a zwłaszcza na nowe albumy black midi oraz Black Country, New Road. Natomiast z już zapowiedzianych płyt najbardziej czekam na wspomniany The Smile, Mary Halvorson, Fire!, Kali Malone, Julię Holter, kolejny wspólny album Vijaya Iyera, Lindy May Han Oh i Tyshawna Soreya oraz EPkę Ugly.



Komentarze

  1. Kapitalny pomysł z tym aluminiowym Erykiem

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam autora strony i zanim napiszę cokolwiek merytorycznego pokuszę się o małe przedstawienie.

    Na tę stronę natrafiłem w czerwcu 2022, znajdując recenzję debiutu Dire Straits, które w tym czasie było jednym z moich ulubionych zespołów. Jednak moimi absolutnymi faworytami były Pink Floyd (od DSOTM rzecz jasna) i... Dream Theater ;) Zasłuchiwałem się w wirtuozerskich popisach tych ostatnich bez końca, acz miałem pewne poczucie, że muzycznie dobrnąłem do pewnej ściany - ponad dekadę temu świadome słuchanie muzyki zacząłem od AC/DC, grzęznąc w świecie hard rocka i metalu na długie lata. Przez Metallikę i mnogość thrash metalu, przez death metal, brutal death metal, folk metal, power metal, w końcu prog metal. Ale gdzieś poza PF i DT nie umiałem znaleźć już nic ekscytującego w muzyce.

    Wtedy właśnie trafiłem na tę stronę. Ponieważ spodobał się bardzo język pierwszej napotkanej recenzji, szukałem kolejnych, oczywiście po znajomych zespołach. Zdziwiły mnie wstępnie niskie oceny tworów takich jak Guns N' Roses czy Judas Priest... tylko po to, by samemu stwierdzić, że nie słucham ich od lat i nic ciekawego w tej muzyce nie znajdują. Recenzja Ramones zdrowo mnie rozbawiła, a zgadzam się z nią stuprocentowo. Z recenzji Pink Floyd przeszedłem do czytania o przebogatym świecie rocka progresywnego, a ponad nim jazzu i masy przebogatych gatunków powiązanych. Cały nowy świat muzyczny czekał na odkrycie, a ja postanowiłem rozpocząć muzyczną wędrówkę po nowych krainach. Dać szansę tym uznawanym za wielkie zespołom.

    Gdy piszę te słowa, brzmi sobie w tle Africa / Brass Coltrane'a. Przerbnąłem przez całą studyjną dyskografię King Crimson, większość wielkiej dziewiątki proga, znam największe dzieła sceny Canterbury i krautrocka, zapoznałem się z masą artystów spod znaku rocka psychodelicznego, blues rocka i folk rocka. Z zaangażowaniem wszedłem w jazz, obecnie najwięcej frajdy sprawia mi jazz rock, zakochany jestem w Magmie, a nieśmiało eksploruję rejony post punku i elektroniki. Przyznaję, że jestem tym zachwycony i autentycznie muzyka stała się dla mnie wielką pasją, taką, jaką nie była nigdy wcześniej - miałem zwyczaj katować ulubione albumy do porzygu, słuchając ich codziennie przez parę miesięcy. Potraktowałem tak chociażby Hardwired czy Metropolis pt.2 (zespół wiadomy), dziś rzadko kiedy słucham czegoś więcej niż kilka razy, skupiając się na poznawaniu nowych dzieł. Jakoś co roku ciągle w moim top 5 na Spotify ląduje Pink Floyd, choć częściej sięgam po Saucerful of Secrets czy Obscured by Clouds niż DSOTM i WYWH. No i to nieszczęsne Dream Theater... znam opinię autora strony o tym zespole, wszak czytam komentarze tutaj i często są one wręcz przedłużeniem recenzji, jeśli chodzi o źródło ciekawych informacji. No i wciąż czasem słucham tej progmetalowej onanizacji, choć to raczej z sentymentu, niemniej teraz, w przeciwieństwie do dwóch lat wstecz, mocno już razi mnie kicz i częsta kompozycyjna miałkość. Albumy Six Degrees of Inner Turbulence, Awake i Images and Words to jedyne, co cenię z ich dyskografii.

    Kończąc ten może i nieco przydługi i niewnoszący nic do wpisu komentarz, chcę tylko rzecz - dobra robota autorze, nawróciłeś zbłąkaną duszyczkę na szlak dobrej muzyki. Pozwoliłeś mi krytycznie spojrzeć na wiele powszechnie cenionych zespołów - cały mainstreamowy rock i metal chociażby - i otworzyć się na multum muzycznych doznań, o których istnieniu wcześniej nie miałem nawet pojęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Maciej! Bardzo cieszy mnie Twój komentarz, jak zawsze, gdy dowiaduję się, że zainspirowałem kogoś do muzycznych poszukiwań i rozwijania gustu. Mam nadzieję, że dołączysz do regularnie komentujących czytelników.

      Usuń
    2. lepiej nie przyznawaj się, że lubisz cokolwiek od Dream Theater i im podobnych, tacy komentujący są tu obrażani, podobnie jak na serwerach związanych z blogiem.

      Usuń
    3. Jakie „serwery związane z blogiem” masz na myśli? Nie prowadzę ani nie autoryzuję żadnych fanpage'ów, grup, forów, niczego w tym stylu.

      Nie ma nic złego w słuchaniu Dream Theater, Judas Priest, GN’R, AC/DC, czy Ramones. Po prostu warto wiedzieć, że na tym muzyka się nie kończy, a ledwie zaczyna.

      Usuń
    4. Co do komentowania, mam taki zamiar, choć merytorycznie za wiele do powiedzenia o większości prezentowanej tu muzyki nie mam - raczej będą to stricte subiektywne odczucia i wrażenia.

      A szczerze przyznam, recenzja Dream Theater na tej stronie to moje ciche marzenie - nie zaboli mnie całkowity roast największych "dzieł" zespołu, etap żebym się o to burzył już dawno za mną, a merytoryczną krytykę zawsze warto poczytać ;) choć akurat jest to jedyny zespół progmetalowy, który w życiu słuchałem, reszta mi zwyczajnie nigdy nie podeszła. Faktycznie po zapoznaniu się z korzeniami prog rocka nie ma zbytnio czego szukać w tej muzyce, a w samym metalu już dużo lepszych zespołów do odsłuchu, jeśli szuka się akurat metalowego ciężaru, który nie jest jedynie prymitywną łupanką.

      Usuń
    5. @MaciejF Mógłbyś wymienić te metalowe zespoły lub płyty jednocześnie nie będące prymitywną łupanką? Z góry dzięki ;)

      Usuń
    6. @Adi wymieniłbym tu chociażby Death, Atheist, Faith No More bądź Metallikę z lat 80tych. Jeśli uznamy ich za metal, to również Black Sabbath.

      Nie uważam przy okazji, że prymitywna łupanka jest całkowicie zła, tylko już prawie nie mam ochoty jej słuchać. I z takich niezłych rzeczy wskazałbym chociażby Slayera.

      Usuń
    7. Samson też miał parę ambitniejszych kawałków np. "Blood Lust", "Earth Mother" czy "Tommorow or Yesterday"

      Usuń
  3. Bardzo dobra, wyważona lista!
    Warto też wstawić linki do Bandcampa (choćby dla tych mniej znanych artystów), wtedy może i muzycy dowiedzą się, że ich płyta znalazła się w tym zestawieniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to pomysł wart rozważenia, choć staram się unikać odsyłania do innych stron, których zawartość może się zmienić lub zniknąć.

      Usuń
    2. W przypadku np. Half Empty Glasshouse Bandcamp jest chyba głównym źródłem tej muzyki, więc gdy zostanie stamtąd usunięta nie będzie już w ogóle dostępna.
      A artyści będą pewnie miło zaskoczeni widząc się na liście, nawet jeśli sporządził ją ktoś z drugiego końca świata.

      Usuń
    3. Akurat Half Empty Glasshouse jest też na Spotify. Za to na Bandcampie z całego Top 40 nie ma tylko trzech albumów, z czego zdziwiła mnie szczególnie nieobecność Irreversible Entanglements.

      Pododawałem linki do odsłuchu, ale też do recenzji.

      Usuń
    4. Super! Może wpisze się ktoś z podziękowaniami za recenzję.

      Usuń
  4. Squid bezwzględnie zasługuje na szczyt. Hardcorowa ekspresja z matematyczną wręcz progową dokladnością nie często można spotkać mam obawy tylko co ich następnych kroków bo taką temperaturę emocjonalną utrzymać to będzie wyzwanie.Nie jestem przekonany co do umieszczenia akurat tych rapsów, taki Killer Mike moim zdaniem zjada ich. Ale to nie mój blog nie mój gust generalnie szacun. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)