Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2017

[Recenzja] John Mayall - "Talk About That" (2017)

Obraz
Ojciec brytyjskiego bluesa nieustannie zachwyca. Mimo osiemdziesięciu trzech lat na karku, John Mayall wciąż koncertuje (na początku marca wystąpi na dwóch koncertach w Polsce) i nagrywa nowe albumy. Bardzo dobre albumy. Właśnie wydany "Talk About That" jest tego najlepszym potwierdzeniem. Zawarta na nim muzyka przenosi słuchacza w najlepsze czasy muzyki bluesowej i rockowej, zarówno swoim oldskulowym klimatem, jak i poziomem. To niesamowite, ale John jest tutaj w porównywalnej formie - kompozytorskiej i wykonawczej - co w czasach "Blues Breakers" czy "The Turning Point". Dobrze brzmi jego głos. Słychać w nim upływ czasu, ale nie ukrywajmy - to nigdy nie był wybitny wokalista, więc nie mógł wiele stracić, a obecnie naprawdę daje radę. Cieszy też brzmienie, bardzo klasyczne, naturalne, jakby album był nagrany czterdzieści parę lat temu, a nie w XXI wieku. Początek jest dość zaskakujący, bo tytułowy "Talk About That" to utwór... funkrockowy.

[Recenzja] Gentle Giant - "The Power and the Glory" (1974)

Obraz
Na swoim szóstym longplayu grupa Gentle Giant wciąż nie schodzi z wysokiego poziomu. "The Power and the Glory" to kolejny - po "Three Friends" i "In a Glass House" - album koncepcyjny. Opowiada on o osobie, która chciała czynić dobro, lecz po zasmakowaniu władzy, stała się tym, przeciwko czemu wcześniej się buntowała. Temat banalny, ale jak zwykle okraszony rewelacyjną muzyką. Wciąż bardzo ambitną i niekonwencjonalną, choć zauważalny jest leciutki zwrot w kierunku bardziej komercyjnego grania. Najbardziej słyszalne jest to w utworze tytułowym, wydanym na singlu i... pominiętym na oryginalnym wydaniu albumu. Został dołączony dopiero na kompaktowych reedycjach i znacznie obniżył ich poziom. Gentle Giant nigdy wcześniej nie nagrało tak prostego i banalnego kawałka. Znacznie lepiej prezentuje się pozostałych osiem utworów zarejestrowanych podczas tej sesji. Szczególnie cztery wypełniające pierwszą, bardziej eksperymentalną stronę wydania winylowego. Alb

[Recenzja] Devadip Carlos Santana & Mahavishnu John McLaughlin - "Love Devotion Surrender" (1973)

[Recenzja] Soft Machine - "At the Beginning" (1972)

[Recenzja] Gentle Giant - "In a Glass House" (1973)

Obraz
"Octopus" doprowadził styl Gentle Giant do perfekcji, ale niestety okazał się także końcem pewnego etapu. Z zespołu zdecydował się odejść Phil Shulman, mający dość tras koncertowych i narastających konfliktów między nim, a jego braćmi, Derekiem i Rayem. Muzycy nie zdecydowali się przyjąć nikogo na jego miejsce. Zwiększyła się natomiast rola Dereka, który wysunął się na pozycję głównego wokalisty (choć w studiu wciąż miał dzielić się partiami wokalnymi z Kerrym Minnearem) i został jedynym członkiem grupy umiejącym grać na saksofonie. Wraz z odejściem Phila, zmieniła się muzyka zespołu. Na "In a Glass House" wszystkie składowe elementy stylu Gentle Giant są obecne, ale doszła nowa inspiracja - amerykańskim jazz rockiem, co słychać przede wszystkim w brzmieniu albumu. Na longplayu dominują wyjątkowo długie - jak na ten zespół - utwory. "The Runaway", "Experience" i tytułowy "In a Glass House" przekraczają siedem minut, a "Way o

[Recenzja] Ian Carr with Nucleus - "Solar Plexus" (1971)

Obraz
. Ocena: /10 Ian Carr with Nucleus - "Solar Plexus" (1971) 1. Elements I & II; 2. Changing Times; 3. Bedrock Deadlock; 4. Spirit Level; 5. Torso; 6. Snakehip's Dream Skład: Ian Carr - trąbka i skrzydłówka; Brian Smith - saksofon i flet; Karl Jenkins - pianino elektryczne, saksofon i obój; Chris Spedding - gitara; Jeff Clyne - bass i kontrabas; John Marshall - perkusja i instr. perkusyjne Gościnnie: Kenny Wheeler - trąbka i skrzydłówka (1,2,5,6); Harry Beckett - trąbka i skrzydłówka (3,4); Tony Roberts - saksofon i klarnet; Ron Mathewson - bass; Chris Karan - instr. perkusyjne; Keith Winter - syntezator Producent: Pete King

[Recenzja] Ramones - "Ramones" (1976)

Obraz
Szczerze mówiąc, nie lubię spełniać próśb o zrecenzowanie albumów zespołów, które są mi obojętne lub wręcz mam do nich negatywny stosunek. Pisanie takich tekstów nie sprawia mi przyjemności, a Czytelników, którzy wyczekują tych recenzji, po opublikowaniu czeka wyłącznie rozczarowanie. Po raz kolejny jednak uległem i pod naporem licznych próśb o recenzje Ramones, zmusiłem się do przesłuchania w całości któregoś z ich albumów (wybór padł na debiut). Te pół godziny umocniło moją niechęć do tego zespołu i najchętniej wyrzuciłbym ten czas z pamięci. Niestety, myśli kłębiące się w mojej głowie, układające się w zarzuty wobec tego wydawnictwa, nie dały się zatrzymać. Mogę się ich pozbyć jedynie przelewając je na klawiaturę. Debiutancki longplay "Ramones" powszechnie uznawany jest za pierwszy album punkrockowy. Wielokrotnie wspominałem już o swojej niechęci do tego stylu, spowodowanej tym, że odrzuca on i buntuje się przeciwko wszystkiemu temu, co cenię w muzyce. Jego charakte

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "H to He, Who Am the Only One" (1970)

Obraz
Niedługo po wydaniu "The Least We Can Do Is Wave to Each Other", muzycy Van der Graaf Generator weszli ponownie do studia, by zarejestrować kolejny album. Latem zrobili sobie krótką przerwę od nagrywania, by w tym czasie zaprezentować się na kilku europejskich festiwalach (grając m.in. u boku Pink Floyd, Black Sabbath, Deep Purple i folkrockowego Fairport Convention). Do studia wrócili w zubożonym składzie, gdyż niespodziewanie decyzję o odejściu podjął Nic Potter. Zorganizowano przesłuchania na nowego basistę, jednak nie znaleziono właściwego muzyka. Ostatecznie brakujące partie gitary basowej zarejestrował Hugh Banton. Od tamtej pory odpowiadał on także za linie basu na koncertach, które wykonywał za pomocą klawiszy. "H to He, Who Am the Only One" to album bardziej dojrzały i dopracowany od poprzednika, z lepszymi kompozycjami. Świetnie na otwarcie sprawdza się przebojowy "Killer", oparty na bardzo nośnym klawiszowym motywie. Nie jest to jednak zw

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)

Obraz
Gdy stało się jasne, że w twórczości Soft Machine nie ma już miejsca na partie wokalne, Robert Wyatt zdecydował się definitywnie opuścić zespół. Pozostali muzycy jako nowego perkusistę chcieli zatrudnić Johna Marshalla, ten jednak odmówił, ze względu na zobowiązania w zespole Jacka Bruce'a. Elton Dean zaproponował wówczas Phila Howarda, z którym grał w grupie Just Us. Ze względu na zbliżające się koncerty, nie było czasu na znalezienie innego kandydata, więc Howard dołączył do zespołu. Pomiędzy występami kwartet znalazł czas na krótką sesję nagraniową (zarejestrowano trzy utwory, które wypełniły pierwszą stronę albumu "Fifth"). Jednak nowy perkusista nie sprawdził się podczas koncertów - jego gra dobrze współgrała z saksofonem Deana, ale problemem był brak dobrej interakcji z basem Hugh Hoppera i klawiszami Mike'a Ratledge'a. Ponoć brzmiało to tak, jakby na scenie występowały dwa duety, a nie jeden zespół. Howard został więc oddalony, a na jego miejsce przyję

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)

Obraz
Kin Ping Meh to niemiecki zespół o oryginalnej nazwie, zainspirowanej chińską powieścią "Jin Ping Mei". W latach 70. grupa wydała kilka albumów, raczej na wyrost zaliczanych do nurtu zwanego krautrockiem (choć część z nich powstawała pod okiem nadwornego producenta krautrockowców, Conny'ego Planka). Zawarta na nich muzyka jest nie tylko bardziej konwencjonalna i mniej innowacyjna od tej tworzonej przez głównych przedstawicieli nurtu, ale także bliższa brytyjsko-amerykańskiego rocka. Co oczywiście nie znaczy, że nie warta poznania. Zespół ma naprawdę sporo do zaoferowania. Już na otwarcie debiutanckiego, niezatytułowanego albumu pojawia się dziesięciominutowa kompozycja "Fairy-Tales", w której nie brakuje świetnego riffowania i solówek wywodzących się z bluesowo-hardrockowej tradycji Cream i Jimiego Hendrixa, fantastycznych Hammondów kojarzących się z Deep Purple, solidnej podstawy rytmicznej, oraz zadziornego, lecz melodyjnego śpiewu. Do tego dochodzi psy

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

Obraz
Tytuł czwartego albumu Gentle Giant jest dwuznaczny. Chodzić może oczywiście o ośmiornicę, którą widać na okładce. Ale może być też odczytany jako "octo opus" - co z łaciny oznacza "osiem dzieł". Z tylu właśnie utworów składa się ten longplay. Z ośmiu krótkich, ale - jak przystało na ten zespół - mocno pokręconych, bogato zaaranżowanych kompozycji. I to właśnie na tym albumie ten charakterystyczny styl został doprowadzony do absolutnej doskonałości. Takie utwory, jak "The Advent of Panurge", "Raconteur Troubadour" czy "River", to kwintesencja Gentle Giant - przebogate, misterne harmonie wokalne, oraz gęsta, połamana gra sekcji rytmicznej, a także (w zależności od utworu) klasycyzujące smyczki, jazzujące dęciaki, wyrafinowane, różnorodne klawisze i ostro brzmiąca gitara. Dzieje się w tych utworach naprawdę dużo, mimo krótkiego czasu trwania. Muzycy potrafili w ciągu czterech minut zmieścić więcej pomysłów, niż niejeden inny zespół n

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Artykuł] 50 lat temu... Przełomowy rok 1966

Obraz
W historii muzyki było kilka wyjątkowych roczników. Pierwszym z nich był rok 1959, który przyniósł kilka jazzowych arcydzieł, mających odmienić oblicze muzyki (m.in. "Kind of Blue" Milesa Davisa, "Time Out" kwartetu Dave'a Brubecka, czy "The Shape of Jazz to Come" Ornette'a Colemana). Jednak pod względem przełomowości żaden rok nie może się równać z 1966. Był to kolejny bardzo dobry rok dla jazzu, ale zarazem pierwszy tak dobry dla muzyki rockowej, która właśnie wtedy przestała być czystą rozrywką, a zaczęła zdradzać artystyczne ambicje. Tak naprawdę, zmiany zaczęły się już pod koniec 1965 roku, wraz z albumem "Rubber Soul" The Beatles, a nawet pół roku wcześniej, gdy zespół wydał "Help!". Oba albumy pokazały (w różnym stopniu, na "Rubber Soul" zdecydowanie bardziej) większą dojrzałość kompozytorską muzyków, wykorzystanie szerszego instrumentarium, a także inspiracje wykraczające poza rock and roll i rhythm an