Posty

Wyświetlam posty z etykietą blues rock

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

Obraz
Zapewne niewielu muzyków odrzuciło ofertę wpółpracy od Davida Bowie. Być może zrobiła to tylko Annette Peacock. Uwagę Bowiego zwróciła swoim debiutanckim albumem "I'm the One", w którego nagraniu wziął udział jego ówczesny klawiszowiec Mike Garson. Peacock była jednak już wcześniej dobrze znana w środowisku, nazwijmy to, popowej awangardy. Koncertowała z samym Albertem Aylerem i pisała utwory dla swojego drugiego męża, jazzowego pianisty Paula Bleya (nazwisko zostawiła sobie jednak po pierwszym, jazzowym basiście Garym Peacocku). Razem z Bleyem eksperymentowała na jednym z pierwszych syntezatorów Mooga, będąc najpewniej pierwszą kobietą używającą takiego sprzętu profesjonalnie. "I'm the One" to album niezwykle eklektyczny. Psychodelia miesza się tu z blues rockiem, soulem, funkiem, jazzem, prymitywną formą elektroniki oraz wymykającymi się klasyfikacji eksperymentami. Samo nagranie tytułowe składa się z kilku zróźnicowanych segmentów. Początek - z dziwacznym

[Recenzja] Neil Young with Crazy Horse - "Zuma" (1975)

Obraz
Po sześciu latach od wydania "Everybody Knows This Is Nowhere" Neil Young postanowił wrócić do swojego ostrzejszego oblicza. W tym celu ponownie połączył siły z muzykami Crazy Horse - Billym Talbotem, Ralphem Moliną oraz nowym gitarzystą rytmicznym Frankiem Sampedro, który zajął miejsce zmarłego Danny'ego Whittena. Album "Zuma" - zatytułowany tak od nazwy jednej z kalifornijskich plaż - to jednak nie tylko ostrzejsze granie rockowe. Repertuar zawiera także pewne pozostałości po poprzednim projekcie Kanadyjczyka, "Homegrown". Płyta o tym właśnie tytule, nagrywana od lata 1974 do stycznia 1975 roku, miała ukazać się jako następca "On the Beach". Young w ostatniej chwili zdecydował się jednak opublikować zamiast tego wcześniejszy, odrzucony przez wydawcę "Tonight's the Night", co okazało się znakomitą decyzją. "Homegrown" ostatecznie ukazał się dopiero w 2020 roku, choć cześć kompozycji wydano już wcześniej na innych wyda

[Recenzja] The Jimi Hendrix Experience - "Live at the Hollywood Bowl: August 18, 1967" (2023)

Obraz
Za każdym razem mnie to zdumiewa. Minęło ponad pół wieku od śmierci Jimiego Hendrixa, którego profesjonalna kariera nie trwała nawet pięciu lat, a wciąż właściwie co roku ukazują się kolejne archiwalia. Tym razem udało się skądś wydobyć zapis występu, którego żaden fragment nie był dotąd wydany ani oficjalnie, ani nawet na bootlegach. A pochodzi on z bardzo ciekawego momentu pod względem historycznym. Trio Experience, z Mitchem Mitchellem na bębnach i Noelem Reddingiem na basie, podczas koncertu na kalifornijskim Hollywood Bowl było wciąż relatywnie mało znane w Stanach. Fakt, grupa miała już za sobą legendarny show na Monterey Pop Festival, ale oba wydane tam do tej pory single, "Hey Joe" oraz "Purple Haze" / "The Wind Cries Mary", zaliczyły komercyjną wtopę, a album "Are You Experienced" ukazał się... pięć dni po tym koncercie. Grupa grała wówczas przed publicznością, której zdecydowana większość przyszła posłuchać The Mamas and the Papas. Muzy

[Recenzja] The Rolling Stones - "Hackney Diamonds" (2023)

Obraz
Od ostatniego albumu The Rolling Stones z całkowicie premierowym, autorskim materiałem, a więc od czasu wydania "A Bigger Bang", minęło już osiemnaście lat. W międzyczasie wprawdzie ukazał się jeszcze "Blue and Lonesome", wypełniony jednak wyłącznie interpretacjami starych standardów bluesowych. Trochę szkoda, że na tym muzycy nie poprzestali, bo byłoby to ładne zwieńczenie dyskografii zespołu, który w pierwszych latach działalności grał niemal wyłącznie przeróbki cudzych kompozycji. Jednak "Hackney Diamonds" w roli ostatniego albumu - choć muzycy sugerują, że ostatnim nie będzie - też się całkiem nieźle sprawdza. Chociaż wypełniają go niemal wyłącznie własne, napisane współcześnie kawałki, to wyraźnie nawiązują one do sześciedziesięcioletniego dziedzictwa grupy, a wieńczący całość "Rolling Stones Blues" to kompozycja Muddy'ego Watersa, z której tytułu muzycy zaczerpnęli nazwę zespołu. Materiał był nagrywany na przestrzeni pięciu ostatnich la

[Recenzja] Neil Young - "Tonight's the Night" (1975)

Obraz
"Tonight's the Night" to zwieńczenie najbardziej ponurego okresu w życiu Neila Younga, jakim był początek lat 70. W ciągu kilku lat muzyk przeszedł przez rozwód z pierwszą żoną, narodziny syna, u którego zdiagnozowano porażenie mózgowe, a w końcu śmierć po przedawkowaniu dwóch kumpli i współpracowników - gitarzysty Crazy Horse Danny'ego Whittena oraz roadie Bruce'a Berry'ego. Właśnie Whittenowi i Berry'emu album jest poświęcony, choć na okładce oryginalnego wydania informuje o tym jedynie enigmatyczna notka: Przykro mi. Nie znasz tych ludzi. Nic to nie znaczy dla ciebie . Mimo tego wiele tekstów na płycie zostało im poświęcone, a traumatyczne wydarzenia wpłynęły też na jej muzyczną zawartość - to najbardziej posępny, surowy i brudny album w dorobku Kanadyjczyka. Przedstawicieli Reprise Records, spodziewających się raczej bardziej przystępnego grania w stylu "Harvest", do tego stopnia przeraziła zaproponowana przez Younga muzyka - a raczej jej nie

[Recenzja] Neil Young - "On the Beach" (1974)

Obraz
Youngowy "On the Beach" wydaje się płytą idealną na lato nie tylko ze względu na swoją okładkę. To muzyka bardzo melodyjna, lekka, bezpretensjonalna, raczej melancholijna, ale instrumentalnie często optymistyczna. A jednak ma też drugie dno - tekstowo bywa gorzko i raczej pesymistycznie. Choć tutaj artysta raczej już wychodzi z mroku, niż pogrąża się w nim, jak na nagranym kilka miesięcy wcześniej, ale wydanym później "Tonight's the Night". Być może przez ten kontrast muzyki z warstwą tekstową album nie powtórzył sukcesu "Harvest", choć obecność w brytyjskim top pięćdziesiąt i amerykańskim top dwadzieścia trudno uznać za komercyjną porażkę. Faktem jest, że krytycy początkowo podchodzili do "On the Beach" bardzo ostrożnie, dopiero z czasem uznając go za jedno z największych dzieł Younga, z czym akurat trudno się nie zgodzić. Może to być nawet jego najlepszy studyjny album. Neil Young nagrywając ten album otoczył się wieloma zdolnymi instrument

[Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971)

Obraz
Trzeba być naprawdę zdolnym muzykiem, aby już w wieku piętnastu lat zaliczyć współpracę z Frankiem Zappą i to na albumie, który stał się jedną z najsłynniejszych, najbardziej cenionych płyt wszech czasów. To właśnie Shuggie Otis zarejestrował partie basu do "Peaches en Regalia", znakomitego otwieracza "Hot Rats". Zaledwie pięć lat później sam wydał kultową płytę "Inspiration Information" - docenioną szczególnie po latach, gdy rozpoczęła się moda na samplowanie, a do inspiracji nim zaczęli przyznawać się m.in. Prince i Lenny Kravitz. Jednak już wcześniejszy "Freedom Flight" - nagrany z udziałem tak doświadczonych muzyków, jak Wilton Felder, Aynsley Dunbar czy George Duke - to bardzo ciekawe wydawnictwo, silnie czerpiące z soulu i funku, ale mogące zainteresować także miłośników psychodelii, blues rocka lub fusion. Czytaj też:  [Recenzja] Frank Zappa - "Hot Rats" (1969) Shuggie Otis, a właściwie Johnny Alexander Veliotes Jr., pochodzi z g

[Recenzja] The Jimi Hendrix Experience - "Los Angeles Forum: April 26, 1969" (2022)

Obraz
Niemal co roku, w okolicach urodzin Jimiego Hendrixa, ukazuje się nowy  materiał z jego udziałem. Tym razem okazja jest wyjątkowa, bo 27 listopada artysta skończyłby 80 lat. Postarano się więc, by należycie ją uczcić. Zapis występu z 26 kwietnia 1969 roku w Los Angeles Forum, publikowany wcześniej na bootlegach, to jedna z lepszych rejestracji, jakie w ostatnich latach wygrzebano z archiwów. Brzmienie, odświeżone przez Eddiego Kramera, jest naprawdę przyzwoite, a wykonanie wprost porywające. Może i skład z Noelem Reddingiem oraz Mitchem Mitchellem - rozwiązany zaledwie dwa miesiące później - nie był najlepszą grupą Hendrixa, ale na żywo dawał z siebie naprawdę wiele. Udowodnił to już kultowy "Jimi Plays Monterey", a najnowsze wydawnictwo stanowi kolejne potwierdzenie. Dobrze, że na okładce znalazło się całe trio, bo to bardzo zespołowe granie. W repertuarze mieszają się utwory uwielbiane przez publiczność, jak "Foxy Lady", "Purple Haze" czy "I Don'

[Recenzja] Spiritualized® - "Everything Was Beautiful™" (2022)

Obraz
Przez długi czas unikałem pisania o nowych płytach twórców z bogatym dorobkiem, którego nie miałem zrecenzowanego. Wychodziłem z założenia, że najpierw powinienem opisać przynajmniej te istotniejsze dokonania z przeszłości. Czego często i tak nie robiłem. W efekcie nie informowałem o wielu ciekawych premierach. A szkoda byłoby w tym roku nie wspomnieć chociażby o "Everything Was Beautiful™", najnowszym albumie Spiritualized®. To jeden z tych zespołów, o których istnieniu nie dowiecie się z głównonurtowych mediów, jednak w alternatywnych kręgach są doskonale znane i otoczone szacunkiem. Historia grupy zaczęła się trzydzieści lat temu, jednak jej korzenie sięgają o kolejne dziesięć lat wstecz. To właśnie w 1982 roku Jason Pierce, wraz z kilkoma innymi nastolatkami, zaingerował działalność Spacemen 3 - kapeli, która postawiła sobie za cel granie narkotycznej muzyki po wcześniejszym zażyciu odpowiednich substancji. Udało się nawet zarejestrować kilka albumów, jednak grupa nie prz

[Recenzja] 15-60-75 The Numbers Band ‎- "Jimmy Bell's Still in Town" (1976)

Obraz
Historia grupy 15-60-75, dla uproszczenia nazywanej The Numbers Band, sięga końca lat 60. Jej członkami od samego początku byli śpiewający gitarzysta Robert Kidney oraz saksofonista Terry Hynde (brat Chrissie Hynde z Pretenders). Pozostali muzycy zmieniali się regularnie. Przez skład przewinął się m.in. przyszły współzałożyciel nowofalowego Devo, basista Gerald Casale. Porywające występy przyniosły zespołowi sporą rzeszę fanów w rodzinnym Ohio. Muzykom nie zależało jednak na sukcesie. Nie chcieli występować poza swoim stanem, ani nie szukali wydawcy. Nikt też nie proponował im takiej współpracy. Pomimo tego, grupa pozostaje wciąż aktywna i posiada kilka płyt na koncie. Po latach pewne uznanie zdobył debiutancki "Jimmy Bell's Still in Town", zarejestrowany 16 czerwca 1975 roku podczas występu w Cleveland, Ohio. Grupa supportowała wówczas Boba Marleya. Oryginalnie album został wydany w 1976 roku własnym sumptem na winylu i kasecie, a egzemplarze osiągają dziś wysokie sumy n

[Recenzja] Bob Dylan & The Band - "The Basement Tapes" (1975)

Obraz
Latem 1967 roku wracający do zdrowia po wypadku motocyklowym Bob Dylan oraz muzycy jego koncertowego składu, lepiej znani jako The Band, zamieszkali w dużym różowym domu w Woodstock. Przez kilka tygodni jamowali, komponowali, a także rejestrowali muzykę w studiu, które urządzili w piwnicy. Efektem było zapisanie kilometrów taśm. Wiadomo, że nagrano ponad sto utworów, nowych i starych, własnych i cudzych. Niektóre w kilku wersjach. Sesje te przez lata obrosły legendami. Część taśm dość szybko wyciekła. Kilka nagrań już w 1969 roku - wraz z innym, dużo starszym materiałem - trafiło na wydawnictwo o tytule "Great White Wonder", jeden z pierwszych i najsłynniejszych bootlegów. Później zaczęły wypływać kolejne nagrania, budząc bardzo duże zainteresowanie. Nie tylko wśród zwykłych wielbicieli Dylana, ale też innych muzyków. Własne wersje piwniczych utworów nagrali m.in. The Byrds, Fairport Convention, Brain Auger and the Trinity, Manfred Mann czy w końcu The Band, który na swoim d

[Recenzja] The Jimi Hendrix Experience - "Live in Maui" (2020)

Obraz
  Rok bez nowego wydawnictwa Jimiego Hendrixa to rok stracony. Tym razem jest to znów koncertówka. I bardzo dobrze, bo po pięćdziesięciu latach eksploatowania studyjnych archiwów nie zostało tam już nic ciekawego. A na żywo Hendrix zawsze wypadał doskonale, właśnie przed publicznością pokazując na co naprawdę go stać. Nawet pełne technicznych problemów występy na festiwalach w Woodstock i na Isle of Wight miały wspaniałe momenty. Tym razem przyszła pora na zapis dwóch setów, jakie słynny gitarzysta, wsparty przez Billy'ego Coxa i Mitcha Mitchella, dał 30 lipca 1970 na Hawajach. "Live in Maui", podobnie jak wiele koncertówek Jimiego z ostatnich lat, nie przynosi w pełni premierowego materiału. Fragmenty tych występów znalazły się już w filmie "Rainbow Bridge", wielokrotnie wydawanym na VHS i DVD. Samo audio było już wcześniej rozprowadzane na bootlegach, jednak oficjalnie ukazały się tylko dwa fragmenty - "Hey Baby / In From the Storm" i "Foxy Lady

[Recenzja] Zappa / Beefheart / Mothers - "Bongo Fury" (1975)

Obraz
Frank Zappa i Don Van Vliet, lepiej znany pod pseudonimem Captain Beefheart, poznali się jeszcze jako nastolatkowie. Połączyło ich zainteresowanie bluesem i wkrótce zaczęli razem grywać. Z czasem jednak każdy z nich poszedł w swoją stronę, realizując się w odmiennych stylach muzycznych. Pozostali w przyjacielskich stosunkach i jeszcze nie raz ze sobą współpracowali. Już pod koniec lat 60. zaowocowało to jednymi z najsłynniejszych i najbardziej porywających albumów rockowych. Najpierw Zappa pomógł w produkcji i wydaniu "Trout Mask Replica", a dosłownie chwilę później Beefheart wziął udział w sesji "Hot Rats", udzielając się wokalnie w utworze "Willie the Pimp". Wówczas obaj byli u szczytu swoich możliwości, więc z powodzeniem - przynajmniej artystycznym, bo od strony finansowej różnie to wyglądało - kontynuowali kariery osobno. Ich drogi ponownie przecięły się dopiero na początku 1975 roku, w nie do końca pomyślnych okolicznościach. Był to bardzo tru

[Recenzja] Captain Beefheart and the Magic Band ‎- "Clear Spot" (1972)

Obraz
Captain Beefheart jest dziś pamiętany przede wszystkim ze swojego dwupłytowego dzieła "Trout Mask Replica". Po pięćdziesięciu latach od wydania wciąż można spotkać go na wielu, nawet mocno mainstreamowych listach najlepszych płyt wszech czasów. To o tyle ciekawe, że album do łatwych w odbiorze nie należy. Zawarta na nim muzyka to jedyna w swoim rodzaju mieszanka korzennego bluesa i free jazzu, doskonale przemyślana, lecz nierzadko sprawiająca wrażenie kompletnego chaosu. "Trout Mask Replica" w chwili wydania odniósł pewien sukces komercyjny - doszedł do 21. miejsca brytyjskiego notowania. Jednak zarówno sam Beefheart, jak i pozostali członkowie Magic Band, po wydaniu tamtego longplaya wciąż żyli w biedzie. Nietrudno zrozumieć ich decyzję, by zacząć tworzyć bardziej przystępną muzykę. Niejako zataczając koło, bo przecież debiutancki "Safe as Milk" nie jest płytą trudną w odbiorze. Delikatną zapowiedzią tego zwrotu były fragmenty bezpośredniego następ

[Recenzja] Bob Dylan - "Nashville Skyline" (1969)

Obraz
"Nashville Skyline" to kolejne przełomowe wydawnictwo w dorobku Boba Dylana. Wyraźną sugestią na temat jego zawartości jest tytuł. Nashville to miasto kojarzone przede wszystkim z muzyką country. Dziewiąty album Dylana został nagrany właśnie tam i utrzymany jest właśnie w takiej stylistyce. Artysta zaadoptował nie tylko sposób komponowania, brzmienie, ale także dostosował technikę śpiewania. Nie podobało się to przedstawicielom wytwórni, którzy wciąż pamiętali reakcję wielbicieli Dylana na jego wcześniejsze eksperymenty stylistyczne. Nalegali przynajmniej na skrócenie tytułu do samego "Skyline", jednak muzyk postawił na swoim. Wbrew obawom, nie zaszkodziło to wynikom sprzedaży, które były bardzo satysfakcjonujące (3. miejsce w amerykańskim notowaniu, szczyt brytyjskiego). Reakcje krytyków również były na ogół pozytywne, choć zdarzały się także skrajnie negatywne opinie. Dziś jednak album uznawany jest za jedno z najlepszych wydawnictw artysty. To bardzo krótk