[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)




Chociaż nazwa Kin Ping Meh została zainspirowana chińską powieścią "Jin Ping Mei", jest to zespół na wskroś europejski. Czy to przez niemieckie pochodzenie, czy też współpracę z Connym Plankiem, często zalicza się go do krautrocka. Muzycznie jednak zdecydowanie bliżej mu do anglosaskiego rocka z tamtych czasów. Eponimiczny debiut to przegląd tego, jak grano na przełomie lat 60. i 70. - sporo tu hard rocka, psychodelii, jest też odrobina bluesa i klimatów około-progowych, a do tego trochę grania akustycznego.

Już na otwarcie pojawia się tu dziesięciominutowa kompozycja "Fairy-Tales", w której nie brakuje fajnego riffowania i solówek wywodzących się z bluesowo-hardrockowej tradycji Cream czy Jimiego Hendrixa, bardzo przyjemnych Hammondów kojarzących się z Deep Purple, solidnej podstawy rytmicznej oraz zadziornego, lecz melodyjnego śpiewu. Ale jest też dłuższa, mocno psychodeliczna część instrumentalna, podczas której skojarzenia z krautrockiem są akurat całkiem uzasadnione. Zespół okazuje się naprawdę sprawny w takim bardziej żywiołowym graniu, co potwierdza zadziorny "Don't You Know", oparty na dynamicznych kontrastach "Drugson's Trip" oraz konkretny hardrockowy czad "Everything" z najbardziej wyrazistym riffowaniem. Wszystkie z nich udanie łączą brzmieniowy ciężar, dość chwytliwe melodie oraz instrumentalne fragmenty o jakby bardziej jamowym charakterze.

Na longplayu nie brakuje też jednak łagodniejszych utworów. Naturalnym i oczywistym wyborem było zamieszczenie bluesującej ballady "Sometime", która powinna zachwycić szczególnie wielbicieli elektrycznych organów, choć nie zabrakło dłuższej solówki gitary. Podniosły "My Dove" nasuwa z kolei ewidentne skojarzenia z brytyjskim progiem - przynajmniej pod względem brzmienia i klimatu, bo w formie to standardowa piosenka, z ostrzejszą wstawką instrumentalną w środku, która pojawia się raczej bez sensu, bez żadnego podbudowania. Wzbogacony gitarą akustyczną "My Future" popada już w pewien banał, a inspirowany folkiem i country "Too Many People" nie dość, że kompletnie nie pasuje do reszty materiału, to razi straszną sztampą.

Eklektyzm nie do końca wyszedł na dobre debiutanckiemu albumowi Kin Ping Meh, jednak największym problem jest tu brak własnej indywidualności oraz niezbyt charakterystyczne utwory. Wykonane jest to jednak całkiem sprawnie, szczególnie pod względem instrumentalnym. Longplay ma potencjał, aby spodobać się miłośnikom klasycznego rocka, szczególnie jeśli akurat szukają nieco bardziej ambitnego hard rocka lub przystępnego grania ocierającego się o klimaty progowe. Jak to jednak z NKR-ami - płyta może się spodobać, ale jej znajomość jest opcjonalna, bo niczego do muzyki nie wnosi. Kin Ping Meh nagrał później jeszcze kilka albumów w zbliżonym stylu, ale cieszą się one mniejszym uznaniem.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 04.2024



Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972*)

1. Fairy-Tales; 2. Sometime; 3. Don't You Know; 4. Too Many People; 5. Drugson's Trip; 6. My Dove; 7. Everything; 8. My Future

Skład: Werner Stephan - wokal, gitara, instr. perkusyjne; Willie Wagner - gitara, harmonijka (4), dodatkowy wokal; Frieder Schmitt - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; Torsten Herzog - gitara basowa, dodatkowy wokal; Kalle Weber - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Conny Plank

Wiele źródeł jako datę wydania tego albumu podaje rok 1971, ale najbardziej wiarygodne wydają się dane z serwisu Discogs.com, w których widnieje rok 1972.


Komentarze

  1. Bardzo miły zespół, szczególnie na opisywanej przez Ciebie płycie, bo później bywało niestety tylko gorzej. Bardzo miły zespół, ale chyba nie ma przypadku w tym, że jest raczej niezbyt znany. Nie jest to ani wybitny hard rock, ani szczególnie odkrywczy kraut - bo trochę krautrocka tutaj jest: w warstwie rytmicznej, w tych psychodelicznych przejściach, wejściach etc, w brzmieniu, które jest jednak nieco bardziej sfuzzowane niż u Brytyjczyków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze przesłuchanie zupełnie mnie nie przekonało do tej płyty i na jakiś czas dałem sobie spokój. Ale na szczęście dałem temu albumowi szansę i kolejne próby okazały się trafione. Dziś jest to jeden z moich ulubionych NKRów. Nie przeszkadza mi ten eklektyzm, chociaż najbardziej podobają mi się te ostre fragmenty płyty. No i naprawde fantastyczny jest Sometime. Grupa nagrała jeszcze kilka albumów. Jakby ktoś słyszał niech da znać czy jest to tak dobre jak ta płyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobry album tej grupy pt. "No.2" polecam :) z 1972 roku

      Usuń
    2. Trochę mnie dziwi, że po "rewizji" recenzji ta płyta utrzymała ciągle wysoką ocenę, bo to jest strasznie schematyczne granie, okropnie banalne od strony melodycznej i harmonicznej i na dodatek co najwyżej przeciętne pod względem instrumentalnym (organista wręcz kiepski). I nawet jakiejś nadzwyczajnej energii tu nie - a to przecież ważne w hardrocku! Na plus może jedynie dość fajne brzmienie. Rozumiem, że płyta może Ci się podobać od strony subiektywnej (mnie się podobają jeszcze gorsze gnioty - haha), ale obiektywnie to jest maks 5/10 (a z ręką na sercu to chyba jeszcze mniej).

      Usuń
  3. Albo inaczej - nie ocena mnie dziwi (bo jak pisałem - można lubić i marne płyty - i każdy ma prawo do "guilty pleasure") tylko pozytywny ton recenzji i to w sytuacji gdy - jak podkreślasz - wyzwoliłeś się już ładnych parę lat temu - z tego syndromu fascynacji "starym rockiem". Ja mu stale podlegam (i od niego już raczej się nie wyzwolę) i nawet z tej perspektywy Kin Ping Meh - jest niesamowicie wtórną, dennie zagraną i pozbawioną weny muzyką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, skąd aż taka niechęć do tego akurat albumu, bo moim zdaniem to jest typowy poziom NKR-ów. Nie przypadkiem większość tych płyt nie była sukcesem.

      Usuń
    2. Czy typowy? Zależy jaką średnią przyjmiemy. Bo np. w stosunku do Toad, o którym kiedyś dyskutowaliśmy to jest przepaść- różnica kilku klas (na korzyść Szwajcarów). Podobnie np. w stosunku do zbliżonego, powiedzmy, brzmieniem Indian Summer (biorę takie pierwsze przykłady z brzegu). Osobiście do chłopaków z Kin Ping Meh nic nie mam i nawet rozumiałbym Twoją opinię, gdybyś nadal gustował przede wszystkim w starych brzmieniach. Ja gustuję, więc i moje opinie są bardziej emocjonalne (podobnie jest np. z włoskim progiem - ruszaliśmy ten temat) Kostyczne jest to strasznie granie, bez jakiegokolwiek luzu, bez polotu, (organista "jamuje" tak drętwo że po prostu śmiać się chce) a przy tym nie można powiedzieć, żeby rekompensowali to energią, młodzieńczą pasją, czadem, rockowym "brudem" jak np. Night Sun. Przeciwnie grają dość letnio - jakby do kotleta. Nawet rzuciłem teraz uchem po latach - więc to świeża opinia, bo płytę miałem wiele lat temu na CD i się jej pozbyłem. Oczywiście Kin Ping Meh to nie jest zespół, o który warto kruszyć kopie, ale dziwi mnie, że tak różnimy się w ocenach (właśnie dlatego, że muzyka jest z mojego targetu, a nie Twojego, czyli teoretycznie mnie powinna się podobać z zasady bardziej).

      Usuń
    3. Z pewnością nie jest to płyta, której chciałoby mi się zaciekle bronić, więc niewykluczone, że zbyt łagodnie obniżyłem ocenę (choć ta obecna jest poniżej RYM-owej średniej 3.6, więc nie tylko u mnie album nie wywołuje jakiś bardzo negatywnych emocji).

      Usuń
    4. Nie, nie - oceniac możesz, i na 9/10 i nie ma nic w tym zdrożnego. Jak się cos podoba, to nie ma na to rady. Mnie np. podoba się francuska Mona Lisa, choć obiektywnie jest to kicz, a instrumentaliści graja jeszcze gorzej niż Kin Ping.

      Usuń
    5. Co do typowego poziomu NKR-ów, to ja dzielę te zespoły/płyty na po prostu słabe/niewarte uwagi pod każdym względem (do nich zaliczam właśnie Kin Ping Meh i mnóstwo innych grup). I to jest może 50% wszystkich grup z tzw. NKR. Na obiektywnie przeciętne, ale takie które mi się z pewnych względów bardzo podobają (no to jest np casus Steel Mill czy Spring). Na bardzo dobre i pod względem wykonawczym i kompozycyjnym, no ale takie, które nadal mogą zainteresować raczej tylko fanów gatunku (np. wspomniany Toad czy Indian Summer). No i ostatnia kategoria to są zespoły, w których grali topowej klasy muzycy - często lepsi w zespołach mainstreamowych. Muzyka nie musi być do końca oryginalna, ale wykonanie jest powalające. Tych grup/płyt nie ma oczywiście zbyt dużo - np. szwajcarskie Circus i Island, hiszpański Gotic, Bubu-haha, Alas, z brytyjskiego NKR także High Tide- tutaj również za oryginalność).

      Usuń
    6. Fajnym przykładem porównawczym jest też dwójka Frumpy, bo i płyta z Niemiec i ten sam rok no i muzyka bardzo zbliżona do Kin Ping. No można powiedzieć, że Frumpy nieoryginalne - bo faktycznie silne inspiracje Purple, Spooky Tooth - jasne. Tyle że gra tam Kravetz - wymiatający organista po paryskim konserwatorium i np. solo które gra w pierwszym utworze na dwójce improwizując na temacie Bacha - to jest w ogóle jedna z najlepszych solówek w klasycznym rocku - solo na tzw. "opad szczęki", nie tylko technicznie, ale też pod względem wyobraźni, stopniowania dramaturgii. Tymczasem na Kin Ping Meh gra gość który ma w ogóle problem z zagraniem najprostszej solówki na organach - po prostu powtarza linię melodyczną - jest na słabszym poziomie niż ja! Także NKR enkaerowi nierówny - są w tych ogromne różnice i ładowanie wszystkich do jednego wora nie jest sensowne.

      Usuń
    7. Wiem, że mogę oceniać jak chcę. Chodziło mi o to, że skoro nawet nie chce mi się tej siódemki bronić, to może faktycznie album na tyle nie zasługuje.

      Kin Ping Meh zaliczyłbym jednak właśnie do tych płyt, które mogą zainteresować miłośników takiego grania z tamtych czasów - na podstawie tego, jak sam go kiedyś odbierałem, powyższych komentarzy czy ocen i recenzji z RYM-a. Jak sam zauważyłeś, ma to fajne brzmienie z epoki, do tego zdarzają się tu nienajgorsze riffy i fajne urozmaicenia w tych hardrockowych kawałkach.

      Usuń
    8. Ortodoksyjnych miłośników brzmienia z tamtych czasów, takich freaków "vintage sound" zadowoli praktycznie każdy album z hammondami i riffami (a bardziej "symfonicznie" nastawionych z mellotronem)- nawet kiepski, byleby brzmiał zgodnie z duchem epoki. Stąd w miarę przyzwoita średnia RYM. Innych chyba nie bardzo - bo widzę, że moi "znajomi/przyjaciele, którzy są bardzo zainteresowani muzyką z tamtych lat, a jednak mają krytyczne/zróżnicowane podejście i szerszą perspektywę (Białystok, mahavishnuu, Sandrose) oceniają płytę podobnie jak ja - marnie 2.5/5. Ja szukam w muzyce z tamtych lat głównie polotu wykonawczego - tzn. jeśli coś jest brawurowo zagrane i wiem, że mam do czynienia z dobrymi (albo bardzo dobrymi muzykami), to oryginalność jest dla mnie na dalszym planie (no chyba że jest to ewidentna kopia/klon danego zespołu). Natomiast sam "duch epoki" przy miernym warsztacie i bezpłciowym wykonaniu- mi zupełnie nie wystarcza. Ty - jak m się wydaje - szukasz oryginalności/własnego stylu (tzn to jest dla Ciebie warunek sine qua non, aby płyta miała wysoką ocenę). Dlatego trochę mnie zdziwił bardzo pozytywny ton recenzji. Blodwyn Pig - ulubioną kapelę naszego znajomego z Białegostoku- przecież zjechałeś okrutnie po rewizji, abstrahując od oceny, która jest 6/10, ale ton recenzji jest o wiele bardziej krytyczny niż ocena. Tymczasem Blodwyn to jest zupełnie inna półka grania niż Kin i to aż bije po uszach. Prochu nie odkrywali, kompozycji nie mieli nadzwyczajnych - ale Lancaster i Abrahams to są świetni zawodnicy w takiej bluesrockowo/jazzującej konwencji, a przy tym słychać tam energię i radość grania.

      Usuń
    9. Tylko te lepiej zagrane NKR-y też nie zainteresują raczej nikogo, poza miłośnikami takiej stylistyki/brzmienia. Dla mnie wykonanie techniczne nie jest najważniejsze. Może być atutem, ale pamiętaj, że cenię też punkowe rzeczy w rodzaju „Pink Flag” Wire, a Dylana lubię nie za teksty. Oryginalność faktycznie ma dla mnie duże znaczenie. U KPM jej wprawdzie nie ma, ale nie ma tez naśladowania konkretnych twórców ani zamykania się na jeden podgatunek rocka. Natomiast u Blodwyn Pig przeszkadza mi to trzymanie się mocno już wówczas wyeksploatowanych klisz bluesrockowych. Kiedy z nich rezygnują - jak w „Modern Alchemist” - to faktycznie jest to dużo lepsze granie od KPM, ale takich fragmentów jest tam mało. I w całości trochę lepiej jednak słuchało mi się Niemców, przy czym raczej już do tej płyty nie wrócę.

      Co do ocen, to w przypadku mahavishnuu trzeba brać poprawkę na to, że on w ogóle nie przepada za hard rockiem i tego nie kryje. Na 2,5 gwiazdki ocenił też debiut Black Sabbath czy „Physical Graffiti”, zrównując je z debiutem KPM… Z drugiej strony np. Bartosz (szmataarmata na RYM), z którym w rocznikowych plebiscytach na Forum Dinozaurów miałem zawsze największą zgodność, dał KPM 3,5 gwiazdki, czyli właśnie 7/10. Inny mój znajomy o szerokich horyzontach, z którym zwykle mam zbieżne opinie, wystawił aż 4,5 gwiazdki. Więc nie jest tak, że tylko ja i fanatycy NKR-ów są przychylnie nastawieni do tej płyty.

      Usuń
    10. Ale mnie nie chodzi tylko o biegłość techniczną rozumianą jako bardzo sprawne wypalcowanie materiału (bo takie zespoły - nawet jak grają mój ulubiony rodzaj muzyki oceniam ZAWSZE relatywnie niżej - np. Trace - holenderska kopia ELP bardzo sprawna technicznie ale zupełnie pozbawiona wyobraźni czy wdzięku). Tylko o muzykalność, finezję wykonawczą, wdzięk, erudycję, - to wszystko zdarza się w enkaerach nieczęsto, ale jeśli już jest, to czyni wg mnie muzykę interesującą i wartościową dla każdego. Podobną (a może wyższą) wartość ma dla mnie w enkaerach pochodzących spoza Wielkiej Brytanii umiejętność prezentowania - np. w kontekście rocka progresywnego czy fusion - swojej rodzimej kultury i tradycji muzycznej - czasem nawet w skali mniejszej niż państwo - tzn. w obrębie konkretnego regionu czy nawet miasta (np. Neapolu, Cordoby czy Korsyki - vide Rialzu). To jest potężna wartość dodana.
      Tak- zauważyłem, że często oceniacie płyty z Bartoszem bardzo podobnie - widać coś jest w tym podejściu (ja Bartosza generalnie bardzo lubię i cenię - nawet raz się z nim spotkałem osobiście, mimo że mamy zupełnie odmienny gust). 4,5 gwiazdki dla Kin ping Meh to już zakrawa na głuchotę (haha, oczywiście żartuję - każdy ma prawo, ale cóż to za oryginalny user - jeśli nie typowy fan starych brzmień). Zdradzisz nicka?

      Usuń
    11. To właśnie Bartosz kiedyś pokazał mi, w jakich kierunkach mogę się rozwijać, aby nie utknąć w miejscu i nie pisać tu o coraz bardziej wtórnych rzeczach. Stąd pewnie podobne podejście do muzyki, choć w ocenie pojedynczych tytułów często się jednak różnimy.

      A ten drugi user na RYM-ie ma nick pawciochmiel. Tu natomiast czasem komentuje jako pablo1371000.

      Usuń
    12. "U KPM jej wprawdzie nie ma, ale nie ma tez naśladowania konkretnych twórców ani zamykania się na jeden podgatunek rocka." Ja to widzę inaczej - wpływy np. Purpli są ewidentne, ale zespół gra tak niemrawo i jest tak sztywny technicznie, że ma kłopoty z zagraniem z większą ekspresją i dlatego brzmi troszkę inaczej (bo wokalista nie potrafi wydrzeć gęby, a organista nie jest w stanie zagrać szybszej solówki). A te fragmenty balladowe to są z powodów komercyjnych wstawione - bo generalnie to przecież taka pół komercha tamtych czasów . Jak denny był to band to widać nawet na tym kawałku video https://www.youtube.com/watch?v=PllyJE46l4g
      A co do Bartosza - to lubię jego poczucie humoru. Chociaż na żywo (nie wiem, czy się z nim spotkałeś) jest zupełnie inny niż w sieci. Delikatny i subtelny.

      Usuń
    13. Nie, nie spotkaliśmy się jeszcze, choć jest taki plan.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)