Posty

Wyświetlam posty z etykietą neoclassical darkwave

[Recenzja] Dead Can Dance - "Anastasis" (2012)

Obraz
Poznałem ten album w okolicach jego premiery - całkiem możliwe, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką Dead Can Dance - i już wtedy wydał mi się intrygujący, choć preferowałem wówczas granie gitarowe. Nie śpieszyłem się z jego zrecenzowaniem, choć dyskografię grupy wziąłem na warsztat ponad dwa lata temu. Nie śpieszyli się też Lisa Gerrard i Brendan Perry z jego nagrywaniem: "Anastasis" ukazał się aż szesnaście lat po poprzednim "Spiritchaser". W międzyczasie projekt był zawieszony, choć w 2005 roku duet powrócił na liczącą trzydzieści koncertów trasę. Podczas przerwy od zespołu niezbyt aktywny pozostawał Perry, który przygotował jedynie dwie płyty autorskie. Znacznie bardziej twórcza okazała się Gerrard, rozkręcająca w tym czasie solową karierę, a także owocną współpracę z Hansem Zimmerem (m.in. nagradzana lub nominowana do najważniejszych nagród ścieżka dźwiękowa "Gladiatora" Ridleya Scotta) oraz Klausem Schulze. Można więc przypuszczać, że to Perry'

[Recenzja] The Revolutionary Army of the Infant Jesus - "The Gift of Tears" (1987)

Obraz
Rewolucyjna Armia Dzieciątka Jezus to tajemnicza organizacja terrorystyczna z ostatniego filmu Luisa Bañuela, "Mroczny przedmiot pożądania". Jest to także nazwa, którą blisko dekadę po premierze tego obrazu przyjęła enigmatyczna grupa muzyczna z Liverpoolu. Do dziś nie ma o niej bowiem zbyt wielu informacji w sieci, choć przynajmniej znane są niegdyś skrywane nazwiska muzyków tworzących ten projekt. Co kryje się za takim wyborem nazwy dla zespołu? Chęć prowokacji, ironia, czy może faktycznie religijny charakter jego muzyki? Dużo przemawia za tą ostatnią opcją, począwszy od tekstów utworów, a kończąc na udziale w chrześcijańskich festiwalach. Twórczość grupy wydaje się jednak przede wszystkim wyrazem fascynacji muzyką sakralną oraz religijnym mistycyzmem, na podobnej zasadzie do chociażby Dead Can Dance, bez kaznodziejstwa czy prób nawracania. "The Gift of Tears", debiutancki album The Revolutionary Army of the Infant Jesus, stylistycznie wpisuje się w modne wówczas

[Recenzja] Dead Can Dance - "Spiritchaser" (1996)

Obraz
Jeśli pominąć post-punkowy debiut, to dyskografia Dead Can Dance jest bardzo konsekwentna pod względem estetycznym. Duet Brendana Perry'ego i Lisy Gerrard upodobał sobie granie muzyki o eterycznym, wręcz mistycznym nastroju, czerpiącej z bogatego dziedzictwa europejskiej lub pozaeuropejskiej muzyki dawnej. A jednak każda z tych płyt, przynajmniej tych wydanych w ubiegłym wieku, eksploruje nieco inne rejony. "Spiritchaser" to przede wszystkim wyprawa do Afryki. Album bardziej od poprzednich kładzie nacisk na rytm, w czym pomaga udział aż czterech dodatkowych muzyków grających na instrumentach perkusyjnych. Miniatura "Dedicacé Outò" to w całości ich popis, ale bardzo istotną rolę odgrywają także w otwieraczu "Nierika", nadając mu plemiennego klimatu, w którym świetnie odnajdują się także quasi-afrykańskie zaśpiewy Gerrard i Perry. Z jednej strony od razu słychać, że to Dead Can Dance, a z drugiej - było to coś niewątpliwie nowego w twórczości grupy. Napr

[Recenzja] Menace Ruine - "Nekyia" (2022)

Obraz
Nie wróżyło dobrze, że prace nad najnowszym albumem kanadyjskiego duetu Menace Ruine ciągnęły się od 2014 roku. Mogło to przecież świadczyć o sporym kryzysie twórczym. Jednak nawet jeśli muzycy mieli jakieś problemy ze skompletowaniem materiału, to trudno byłoby się tego domyślić. "Nekiya" to kolejna udana pozycja w dyskografii grupy. A jednocześnie jest to album nieco inny od najsłynniejszego "The Die Is Cast". Tamto wydawnictwo przyniosło całkiem unikalne połączenie metalu, drone'u i mediewalnego folku z mistycyzmem Dead Can Dance oraz shoegaze'ową produkcją. Tu jest podobnie, chociaż wyraźnie przesunięto akcenty w stronę estetyki neoclassical darkwave. Największa różnica to jednak trochę mniej mroczna atmosfera, czego najdobitniejszym przykładem okazuje się najbardziej chwytliwy na tej na płycie, optymistyczny wręcz "Pigeon Rain". Ale nawet zdecydowanie drone'owy "Umbra Horrenda" za sprawą melodyjnego śpiewu Geneviéve Beaulieu - ju

[Recenzja] Апорєа - "На рєкахъ Вавл҃нскыхъ" (1988)

Obraz
Poszukując muzyki na własną rękę, sięgając poza mainstream, można dojść w naprawdę dziwne, ale i fascynujące rejony. Jedyne wydawnictwo grupy  Апорєа [Aporea] to już naprawdę głębokie podziemie. W drugiej połowie lat 80., w Republice Macedonii - wówczas wciąż jeszcze części Jugosławii - grupa muzyków powiązanych z jednej strony z Macedońskim Kościołem Prawosławnym, a z drugiej tamtejszą sceną post-punkową, nagrała oraz wydała własnym sumptem kasetę magnetofonową z pięcioma utworami o łącznym czasie dwudziestu minut. Tego typu wydawnictwo mogło łatwo przepaść i zostać całkowicie zapomniane, a jednak przetrwało do naszych czasów, otoczone pewnym kultem, zaś kilka lat temu doczekało się nawet wznowienia na kompakcie oraz trafiło do streamingu. Co ciekawe, przy okazji reedycji posłużono się alternatywnym szyldem, Apokrifna Realnost, ale to dokładnie ten sam materiał. "На рєкахъ Вавл҃нскыхъ", czyli "Na rzekach babilońskich", to intrygująca próba połączenia tradycji z now

[Recenzja] Coil - "Horse Rotorvator" (1986)

Obraz
Chodzi mi po głowie od pewnego czasu zrobienie przeglądu najlepszych płyt lat 80., bo to muzycznie była świetna dekada, a niezasłużenie ma dość kiepską opinię. Wynika to w znacznej mierze stąd, że tych naprawdę ciekawych rzeczy trzeba szukać przede wszystkim poza ówczesnym mainstreamem, choć i w jego obrębie zdarzały się naprawdę udane dzieła. Gdybym miał przygotować listę najlepszych, powiedzmy, stu płyt tamtego dziesięciolecia, to z całą pewnością nie zabrakłoby na niej miejsca dla "Horse Rotorvator", drugiego długogrającego wydawnictwa duetu Coil. To album doskonale reprezentujący tę dekadę, zawierający w sobie co najlepsze z tamtego okresu, a jednocześnie całkiem pozbawiony tego, za co najłatwiej go krytykować, czyli brzmieniowo-aranżacyjnego kiczu. Jest to w dodatku album, który z pewnością nie mógłby powstać we wcześniejszych dziesięcioleciach, ale później, nawet w bieżącym roku, to już jak najbardziej. Pierwsze, co zwraca uwagę, to pastoralna okładka, przedstawiająca a

[Recenzja] Dead Can Dance - "Toward the Within" (1994)

Obraz
Pierwszej - a przez kolejne dwie dekady także jedynej - koncertówki Dead Can Dance nie należy traktować wyłącznie jako dodatku do podstawowej dyskografii. To zapis występów w kalifornijskim Mayfair Theatre z listopada 1993 roku, niedługo przed jego uszkodzeniem w wyniku trzęsienia ziemi, po którym nadawał się już tylko do rozbiórki. Duet Lisy Gerrard i Brendana Perry, wsparty przez kilku dodatkowych muzyków, zaprezentował wówczas głównie materiał nieobecny na żadnej ze swoich studyjnych płyt. Z piętnastu utworów zawartych na "Toward the Within" tylko cztery pojawiły się na wcześniejszych wydawnictwach: "Cantara" na "Within the Realm of a Dying Sun", "The Song of the Sybil" na "Aion", natomiast "Yulunga (Spirit Dance)" i "The Wind That Shakes the Barley" na "Into the Labyrinth". Pozostałych jedenaście nagrań to zarówno premierowe kompozycje Perry'ego lub Gerrard, jak i aranżacje tradycyjnych pieśni. Więk

[Recenzja] Dead Can Dance - "Into the Labyrinth" (1993)

Obraz
Lisa Gerrard i Brendan Perry komponowali materiał na ten album oddzielnie, przebywając w zupełnie różnych miejscach - ona w Australii, on w Irlandii. Duet spotkał się dopiero podczas sesji. Przez trzy tygodnie muzycy pracowali w zaadaptowanym na studio kościele w irlandzkiej prowincji Ulster. Po raz pierwszy w historii Dead Can Dance w nagraniach nie uczestniczyli żadni dodatkowi muzycy. Gerrard i Perry sami zagrali na wszystkich instrumentach. W porównaniu z poprzednimi albumami daje się zauważyć nieco inne inspiracje. Niemal całkowicie zniknęły wpływy muzyki średniowiecznej i renesansowej. zaś jeszcze silniej dają o sobie znać nawiązania do muzyki spoza europejskiego kręgu kulturowego, choć znalazły się tu też elementy irlandzkiego folku czy muzyki greckiej. Sam tytuł albumu oraz niektóre teksty wskazują na fascynację grecką mitologią. "Into the Labyrinth" zawiera jedenaście premierowych utworów, a w wersji winylowej dwa dodatkowe, starsze nagrania. "Bird" i "

[Recenzja] Menace Ruine - "The Die Is Cast" (2008)

Obraz
Menace Ruine, tajemniczy duet z Kanady, zaczynał od grania black metalu. Muzycy szybko jednak się tym stylem znudzili i już na swoim trzecim albumie zaproponowali muzykę wymykającą się próbom łatwego zaszufladkowania. Black metalu nie ma tutaj praktycznie wcale, są za to drone'owe, doomowe riffy, noise'owa produkcja, klimat niczym z najlepszych płyt neoclassical darkwave czy wpływy średniowiecznej muzyki klasycznej. Przedstawiając to bardziej obrazowo, "The Die Is Cast" sprawia wrażenie, jakby na jednej sesji spotkali się Nico, instrumentaliści Dead Can Dance, Sun O))) i może jeszcze wczesnego Black Sabbath, a za brzmienie odpowiadał Kevin Shields. Przedziwne, jedyne w swoim rodzaju połączenie, które mogło dać kuriozalny efekt, a okazuje się całkiem sensowne i intrygujące. Album konsekwentnie realizuje jeden pomysł na granie, jednak jest to idea na tyle elastyczna, że pozwala choć na drobne zróżnicowanie. W rozpoczynającym całość, blisko ośmiominutowym "One Too M

[Recenzja] Dead Can Dance - "Aion" (1990)

Obraz
"Aion" stanowi logiczną kontynuację poprzednich albumów Dead Can Dance. W ciągu niespełna sześciu lat Lisa Gerrard i Brendan Perry zdążyli odejść od post-punkowych korzeni (dominujących jeszcze na eponimicznym debiucie) na rzecz bardziej nastrojowego grania, inspirowanego muzyką dawną ("Spleen and Ideal"), które to wpływy odgrywały coraz większą rolę ("Within the Realm of a Dying Sun"), z czasem wpływając na większy udział akustycznych instrumentów, stosowanych w odległych epokach ("The Serpent's Egg"). W przypadku "Aion" można wręcz odnieść wrażenie, że duet próbuje jak najbardziej zbliżyć się do autentycznej muzyki średniowiecznej i renesansowej. Zdaje się to sugerować nawet okładka, będąca w rzeczywistości fragmentem tryptyku "Ogród rozkoszy ziemskich", namalowanego około 1500 roku przez Hieronima Boscha, Podczas sesji wykorzystano nie tylko wiele dawnych instrumentów - jak lira korbowa, dudy czy basowe i tenorowe viole

[Recenzja] Lingua Ignota - "Sinner Get Ready" (2021)

Obraz
Lingua Ignota, czyli  nieznany język  w dosłownym tłumaczeniu z łaciny, to sztuczny język opisany przez Hildegardę z Bingen, XII-wieczną kompozytorkę, pisarkę, mistyczkę, filozofkę i zakonnicę. To także nazwa całkiem współczesnego projektu amerykańskiej artystki Kristin Hayter, klasycznie wyszkolonej wokalistki i pianistki, która zaczynała od grania w kapelach metalowych. Jako Lingua Ignota eksploruje rejony bliższe neoclassical darkwave i już dziś jest jednym z najciekawszych przedstawicieli tego nurtu, obok Dead Can Dance czy Anny von Hausswolff. Jej inspiracje wykraczają jednak poza tę stylistykę. Na debiutanckim "All Bitches Die" z 2017 roku istotną rolę odgrywały industrialne hałasy, noise'owe szumy czy przypominające o metalowych korzeniach wrzaski, ale nie brakowało też subtelniejszych, nastrojowych momentów. Taka stylistyka została znakomicie rozwinięta na młodszym o dwa lata albumie "Caligula". Tymczasem tegoroczny "Sinner Get Ready" przynosi

[Recenzja] Dead Can Dance - "The Serpent's Egg" (1988)

Obraz
Album "Within the Realm of a Dying Sun" doprowadził styl Dead Can Dance do perfekcji. Po takim wydawnictwie duet miał do wyboru nagrywanie kolejnych płyt w identycznym stylu, albo pójście w zupełnie innym kierunku. Lisa Gerrard i Brendan Perry wybrali jednak pośrednie wyjście. "The Serpent's Egg", następca dzieła z 1986 roku, to próba zaprezentowania czegoś nowego w ramach przyjętej wcześniej konwencji. Chłód i monumentalizm poprzedniego wydawnictwa zostały tutaj zastąpione nieco cieplejszym, ale jednocześnie bardziej ascetycznym brzmieniem. Nacisk tym razem położono przede wszystkim na partie wokalne, którym nierzadko towarzyszy bardzo minimalistyczny akompaniament. Instrumentarium często sprowadza się tu do dźwięków syntezatora, imitujących brzmienie organów lub klawesynu, ale też akustycznych instrumentów: smyczków, liry korbowej, kotłów lub dzwonów. Tym samym Dead Can Dance jeszcze bardziej zbliżył się do muzyki dawnej, zarówno tej z europejskiego kręgu kult

[Recenzja] Dead Can Dance - "Within the Realm of a Dying Sun" (1987)

Obraz
Rzadko kiedy opinie krytyków i słuchaczy są tak zgodne, jak w przypadku kwestii najlepszego albumu Dead Can Dance. Powszechnie uznaje się za niego trzeci w dyskografii "Within the Realm of a Dying Sun". To tutaj Brendan Perry i Lisa Gerrard doprowadzili swój styl do perfekcji, nadając mu w pełni dojrzałą formę. Na tym wydawnictwie muzyka zyskała już w pełni indywidualny charakter, całkowicie odchodząc od typowo rockowych rozwiązań w kwestii brzmienia czy rytmiki. To także pierwsze tak kompletne dzieło grupy, na którym nawet okładka stanowi nierozerwalny element całości, idealnie oddając klimat muzyki. Warstwa graficzna, wbrew panującym w wytwórni 4AD zasadom, nie została narzucona z góry. Perry chciał mieć całkowitą kontrolę nad zespołem oraz artystyczną spójnością jego wydawnictw, dlatego przeforsował swój pomysł. Widoczne na okładce zdjęcie zostało wykonane przez Bernarda Oudina na paryskim cmentarzu Père-Lachaise. Przedstawia fragment XIX-wiecznego grobowca oraz znajdującą

[Recenzja] Otay:onii - "冥冥 (Míng Míng)" (2021)

Obraz
Wyobraźcie sobie album, na którym śpiewa Björk, tylko jakby z chińskim akcentem. Towarzyszą temu głównie elektroniczne podkłady, zahaczające o post-industrial, drone, ambient czy glitch. Nad całością unosi się klimat tradycyjnej muzyki z Państwa Środka oraz mistyczny nastrój w duchu dokonań Dead Can Dance. Taki właśnie jest "冥冥 (Míng Míng)", drugi solowy album chińskiej - choć zamieszkującej w Nowym Jorku - artystki Lane Shi Otayonii. Debiutancki "Nag" sprzed trzech lat przeszedł praktycznie niezauważony. Inaczej jest w przypadku nowego dzieła, które stopniowo podbija tegoroczny ranking Rate Your Music. Niewątpliwie jest to album, któremu warto przyjrzeć się bliżej. Całość trwa niespełna 37 minut, wiec nie trzeba na to poświęcać wiele czasu. Choć docenienie tej muzyki może zająć nieco dłużej. Szczególnie otwieracz "From Me II to Me" zdaje się ustawiać poprzeczkę dość wysoko i sugerować muzykę trudniejszą w odbiorze. To niemal wyłącznie jednostajne, drone&#

[Recenzja] Dead Can Dance - "Spleen and Ideal" (1985)

Obraz
Całkiem szybko, bo już na drugim albumie, Dead Can Dance porzucił swoje pierwotne, mocno gitarowe brzmienie. "Spleen and Ideal" powstał zresztą w składzie zredukowanym do dwójki muzyków, Lisy Gerrard i Brendana Perry. W nagraniach towarzyszyli im liczni sesyjni instrumentaliści, odpowiadających za partie skrzypiec, wiolonczeli, puzonów oraz kotłów. Nie wiadomo natomiast na czym dokładnie zagrał podstawowy duet, gdyż zabrakło takiej informacji w opisie na okładce longplaya. Można jednak wyłapać różne elektryczne i akustyczne instrumenty, których brzmienie często kojarzy się z muzyką dawną, nierzadko tą z bardziej odległych rejonów świata. Jeśli już pojawia się gitara, to nigdy z nałożonym przesterem lub innymi efektami. Zachowany został natomiast gotycki nastrój eponimicznego debiutu, który idealnie koresponduje z brzmieniem stylizowanym lub przynajmniej wywołującym pewne skojarzenia z dawnymi epokami. Dead Can Dance dał tu jednocześnie podwaliny pod nowe nurty, którym nadano