Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2021

[Recenzja] Darkside - "Spiral" (2021)

Obraz
Osiem lat przerwy między kolejnymi wydawnictwami to, nawet na współczesne realia, bardzo długo. Przez ten czas wielu pewnie zwątpiło, że doczekamy się drugiego pełnowymiarowego albumu Darkside. Pomimo sporego zainteresowania, jakim cieszył się debiutancki "Psychic" - znakomite i całkiem oryginalne połączenie muzyki house z elementami rocka psychodelicznego oraz progresywnego - tworzący ten duet Nicolás Jaar i David Harrington postanowili zając się innymi projektami. Szczególną aktywność wykazywał pierwszy z nich, który tylko w zeszłym roku opublikował dwa albumy pod własnym nazwiskiem oraz jedną jako Against All Logic. Mogło się zatem wydawać, że Darkside to już zamknięty temat. Tymczasem już na przełomie lat 2018/19 muzycy przygotowali swoje drugie pełnowymiarowe dzieło z premierowym materiałem. Ponad pół roku po pierwszych zapowiedziach "Spiral" w końcu trafił do streamingu i sprzedaży. Tym razem duet obrał jednak nieco inny kierunek, co zwiastowały już trzy poprz

[Recenzja] Peter Gabriel - "Peter Gabriel" (1980)

Obraz
Po raz kolejny Peter Gabriel zdecydował się nie nadawać swojemu dziełu tytułu. Jednak pod każdym innym względem trójka bądź też "Melt", jak określono ten album ze względu na rozpuszczającego się na okładce Gabriela, stanowi ogromny krok do przodu. Na poprzednich wydawnictwach były wokalista Genesis dopiero szukał swojego stylu, próbując różnych rzeczy, kosztem spójności. Tutaj w końcu ma na siebie pomysł, przede wszystkim w kwestii brzmienia. Choć rolę producenta płyty oficjalnie pełnił Steve Lillywhite (wcześniej m.in. Nucleus, Ultravox, Siouxie and the Banshees czy XTC), to tak naprawdę sporo pomysłów miał sam Gabriel. To właśnie on zasugerował perkusistom, by nie używali talerzy i zdjęli blachy z bębnów. Dało to ciekawy rezultat, zwłaszcza w połączeniu z efektami przypadkowo włączonymi przez inżyniera Hugh Padghama. Uzyskane w ten sposób brzmienie perkusji, nazwane gated drum , było chętnie kopiowane przez całe lata 80. Gabriel skorzystał tu także na dość szeroką skalę z

[Recenzja] Cocteau Twins ‎- "Head Over Heels" (1983)

Obraz
"Head Over Heels", drugi pełnowymiarowy album Cocteau Twins, może być postrzegany jako wydawnictwo przejściowe. Po pierwsze, w kwestii składu. Z zespołu odszedł już basista Will Heggie, ale jego miejsca jeszcze nie zajął Simon Raymonde. To pierwszy longplay grupy nagrany przez Elizabeth Fraser i Robina Guthrie w duecie. Po drugie, ważniejsze, ze względów stylistycznych. Wciąż słychać tu wyraźnie post-punkowe korzenie muzyków, ale w porównaniu z debiutanckim "Garlands" całość ma jeszcze bardziej eteryczny klimat, wyraźnie już zapowiadając dreampopowy kierunek z kultowego "Treasure". I może właśnie przez ten pośredni charakter "Head Over Heels" zdaje się pozostawiać trochę w cieniu późniejszych dzieł Cocteau Twins. A niesłusznie, bo w zasadzie już tutaj wszystkie charakterystyczne elementy stylu zespołu w pełni się wykrystalizowały, a lepszy efekt dały chyba tylko na kolejnym albumie. Jednocześnie, jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju, właśnie prz

[Recenzja] Don Cherry - "The Summer House Sessions" (2021)

Obraz
Jak to jest, że niektórzy wykonawcy wydają co popadnie, a w przypadku innych często naprawdę świetny materiał gnije całymi latami w archiwach? Zawartość "The Summer House Sessions" na wydanie czekała ponad pięć dekad. Amerykański trębacz Don Cherry już wtedy był prominentną postacią jazzowej awangardy. Należał przecież do ścisłych współpracowników Ornette'a Colemana, z którym nagrał tak ważne dla powstania free jazzu albumy, jak "The Shape of Jazz to Come" czy "Free Jazz: A Collective Improvisation". W latach 60. wydał też kilka uznanych albumów jako lider, by wspomnieć tylko o "Complete Communion" oraz "Symphony for Improvisers". Pod koniec tamtej dekady zaczął podróżować po świecie, przez pewien czas osiedlając się w Szwecji. To w tym okresie, a konkretnie 20 lipca 1968 roku, spotkał się z kilkoma lokalnymi instrumentalistami, by wspólnie sobie pojamować i przy okazji coś zarejestrować. Zagrali jednak tak, że większość ówczesnych

[Recenzja] David Bowie - "1.Outside" (1995)

Obraz
Patrząc na to, jakimi muzykami otoczył się David Bowie w trakcie nagrywania "1.Outside", można zacząć podejrzewać go o sentymentalizm. Mike Garson i Carlos Alomar towarzyszyli mu przecież już przecież na płytach z lat 70. Jakby tego było mało, artysta odnowił współpracę z Brianem Eno, który nie tylko zagrał tu na syntezatorach, ale wystąpił też w rolach współproducenta oraz współautora znacznej części materiału. Wielu słuchaczy i krytyków zapewne liczyło na powrót do stylistyki tzw. Trylogii Berlińskiej. Bowie jednak wcale nie zamierzał oglądać się wstecz, lecz po raz kolejny zaprezentował coś nowego. Porwał się na całkiem ambitne przedsięwzięcie. "1.Outside", zgodnie z pierwotnym zamysłem, miał być pierwszą częścią pięciopłytowego cyklu, opowiadającego historię w klimacie neo-noir, rozgrywającą się w niedalekiej przyszłości. Ostatecznie powstała tylko jedna kontynuacja, która w dodatku do dziś nie doczekała się premiery. Jednak sam "1.Outside" został zrea

[Recenzja] Eno - "Another Green World" (1975)

Obraz
Na początku 1975 roku Brian Eno przeżył niegroźny wypadek, który jednak w znacznym stopniu zadecydował o charakterze jego późniejszej twórczości. Według znanej anegdoty, przypadającej na okres rekonwalescencji artysty, odwiedziła go znajoma, która przed wyjściem włączyła album z muzyką graną na harfie. Dźwięk był jednak ustawiony za cicho, a Eno nie był w stanie sięgnąć do sprzętu. Padający wówczas deszcz niemal całkowicie zagłuszał brzmienie harfy. To właśnie wtedy muzyk zaczął rozmyślać nad stylistyką, którą w niedalekiej przyszłości określił mianem ambientu. Co prawda już wcześniej istniały nagrania dające się tak klasyfikować, a cała koncepcja była zbliżona do  musique d’ameublement Erika Satie - muzyki nieabsorbującej uwagi, towarzyszącej codziennym czynnościom. Jednak to właśnie Eno ostatecznie ukształtował tę ideę i to głównie od niego czerpali późniejsi twórcy. W maju muzyk rozpoczął pracę nad swoim pierwszym w pełni instrumentalnym, ambientowym albumem "Discreet Music&qu

[Recenzja] Miles Davis - "Champions: Rare Miles from The Complete Jack Johnson Sessions" (2021)

Obraz
Seria "Rare Miles", publikowana w ramach Record Store Day, właśnie doczekała się kolejnej odsłony. Jej założenie jest bardzo proste. Na kolejne wydawnictwa cyklu trafiają te nagrania Milesa Davisa, które do tej pory były dostępne wyłącznie w obszernych boksach "Complete Sessions". Po "Early Minor" sprzed dwóch lat oraz "Double Image" z zeszłego roku - zbierających odpowiednio materiał zarejestrowany w okresie prac nad "In a Silent Way" i "Bitches Brew" - przyszła pora na przypomnienie mniej znanych fragmentów "The Complete Jack Johnson Sessions". Wybrano sześć utworów, które wytłoczono na żółtym winylu i wzbogacono okładką ze słynnym zdjęciem amerykańskiego fotografa Jima Marshalla, przedstawiającym Davisa na ringu bokserskim. Nienajlepszą informacją jest jednak nakład tego wydawnictwa, ograniczony do zaledwie 1250 sztuk. W przypadku "Early Minor" było przecież 3500 egzemplarzy, a "Double Image" -

[Recenzja] Frankie Goes to Hollywood - "Welcome to the Pleasuredome" (1984)

Obraz
Grupę Frankie Goes to Hollywood bardzo łatwo deprecjonować, uznając za twórców kilku przyjemnych, lecz niezbyt ambitnych, typowo ejtisowych przebojów. Takie podejście byłoby jednak bardzo krzywdzące. Zespół miał do zaoferowania dużo więcej, o czym można się przekonać, sięgając po jego debiutancki, dwupłytowy album "Welcome to the Pleasuredome". Kwestią nie do końca jasną jest to, jak duży wpływ na charakter i ostateczny kształt tego wydawnictwa mieli sami muzycy, a ile wniósł producent. Trevor Horn, wcześniej członek Buggles oraz prog-rockowego Yes, nie ograniczył się do wyprodukowania całości w typowy dla siebie sposób - znany już chociażby z "90125" - pełen studyjnych sztuczek, efektów czy czasem wręcz przesadnego nagromadzenia ścieżek. Posunął się nawet do zastąpienia niektórych partii instrumentalnych zespołu własnymi lub zaproszonych przez niego muzyków sesyjnych. Tylko jakie to ma właściwie znaczenie? Jeśli Horn posunął się do takich zabiegów, aby wydobyć z t

[Recenzja] Soft Machine - "Live at the Paradiso 1969" (1996)

Obraz
"Live at the Paradiso 1969" portretuje koncertowe oblicze zespołu w momencie tuż po zakończeniu prac nad "Volume Two", a jeszcze przed wydaniem tego longplaya. To zapis występu z 29 marca 1969 roku w amsterdamskim klubie Paradiso. Zespół, w którego skład wchodzili wówczas Robert Wyatt, Mike Ratledge i Hugh Hopper, na tym etapie wyraźnie już chciał zerwać z dotychczasową, psychodeliczną stylistyką na rzecz bardziej swobodnego grania o jazz-rockowym charakterze. Dojmujący jest fakt, że w repertuarze nie znalazł się ani jeden fragment eponimicznego debiutu. Tamten album nagrano jeszcze z basistą Kevinem Ayersem, który opowiadał się z bardziej piosenkowym graniem. Gdy jednak jego miejsce zajął Hopper, trio zaczęło stopniowo ewoluować w bardziej abstrakcyjnym kierunku. Choć na "Volume Two" zachowano psychodeliczne brzmienie, to same utwory zyskały zdecydowanie swobodniejszą formę. Rozwój grupy jeszcze lepiej pokazuje recenzowana koncertówka. Repertuar "Liv

[Recenzja] Terje Rypdal - "Terje Rypdal" (1971)

Obraz
Aktualnie cykle recenzji poświęcone wydawnictwom z katalogu ECM oraz jazzowym gitarzystom stwarzają doskonałą okazję, by powrócić do omawiania dyskografii Terjego Rypdala. W tym miesiącu będzie zatem tylko jedna recenzja łącza obie te serie, zamiast dwóch oddzielnych. Z bardzo bogatej dyskografii norweskiego gitarzysty pisałem już o jego solowym debiucie "Bleak House", efemerycznych projektach Min Bul oraz Morning Glory, a także nagranym z kwintetem Jana Garbarka "Sart". Recenzowane tu eponimiczne dzieło to drugi album Rypdala w roli lidera, a zarazem pierwsze jego wydawnictwo dla labelu Manfreda Eichera. Pod pewnymi względami jest to kontynuacja wspomnianego, niedawno recenzowanego "Sart". W nagraniach wzięli udział wszyscy instrumentaliści odpowiedzialni za tamten materiał - oprócz Rypdala i Garbarka także Bobo Stenson, Arild Andersen i Jon Christensen - tutaj w towarzystwie kilku dodatkowych muzyków. Ponadto, w repertuarze znalazła się druga odsłona kom

[Recenzja] Cluster - "Cluster II" (1972)

Obraz
Tytuł drugiego albumu Cluster nie należy do najbardziej pomysłowych i oryginalnych, w przeciwieństwie do wypełniającej go muzyki. Dieter Moebius i Hans-Joachim Roedelius - ponownie wsparci przez Conny'ego Planka, choć tym razem wyłącznie w roli producenta - interesująco rozwinęli tu stylistykę swojego eponimicznego debiutu. Pierwsze, co zwraca uwagę, to większa ilość utworów oraz normalne tytuły (na pierwszym longplayu poszczególne nagrania opisano jedynie za pomocą czasu trwania). Co prawda takie "Im Süden" i "Live in der Fabrik" mają po kilkanaście minut długości, jednak w pozostałych utworach daje się zauważyć ewidentny zwrot w stronę bardziej zwartych form. Jednocześnie duet jeszcze dalej oddala się od swoich proto-industrialnych korzeni z czasów Kluster, zbliżając się do muzyki, którą w przyszłości określono mianem ambientu. Oczywiście, to wciąż wyjątkowo abstrakcyjne granie, chociaż do kosmicznych dźwięków tym razem dołączają bardziej ludzkie : wyraźne p

[Recenzja] Pere Ubu ‎- "The Modern Dance" (1978)

Obraz
Cleveland w stanie Ohio w połowie lat 70. zdecydowanie nie było dobrym miejscem do rozpoczynania kariery muzycznej. Przemysłowe miasto, uznawane za jedno z najbardziej ponurych w całym USA, nie dawało praktycznie żadnych perspektyw muzykom. Lokalnym grupom było niezwykle trudno zyskać popularność poza granicami stanu. Przekonali się o tym członkowie opisywanego już na tych łamach 15-60-75 (The Numbers Band) czy proto-punkowego Rocket from the Tombs. Drugi z tych zespołów rozpadł się po około roku działalności, nie zostawiając po sobie żadnego wydawnictwa. Na jego gruzach powstała jednak grupa, której powiodło się nieco lepiej. Wokalista David Thomas i gitarzysta Peter Laughner, wspólnie z dźwiękowcem Timem Wrightem, który objął funkcję basisty, postanowili kontynuować współpracę. Oryginalnego składu dopełnili gitarzysta Tom Herman, perkusista Scott Krauss oraz grający na klawiszach i saksofonie Allen Ravenstine. Sekstet przyjął nazwę Pere Ubu, nawiązując do awangardowej sztuki "Ub

[Recenzja] Laboratorium ‎- "Modern Pentathlon" (1976)

Obraz
Historia polskiego Weather Report - jak często nazywa się grupę Labolatorium - sięga 1970 roku. To właśnie wtedy, w Krakowie, uformował się pierwszy skład. Od samego początku występowali w nim klawiszowiec Janusz Grzywacz, saksofonista Marek Stryszkowski oraz perkusista Mieczysław Górka, zaś pozostali muzycy regularnie się zmieniali. Początkowo zespół grał podobno muzykę bliższą rocka progresywnego. Dopiero spotkanie z kwintetem Tomasza Stańki, zakończone wspólnym jamowaniem, spowodowało zwrot w bardziej jazzowym kierunku. Niedługo później zespół dokonał natomiast kilku nagrań z udziałem Zbigniewa Seiferta, instrumentalisty grupy Stańki. W epoce wydano je wyłącznie na płycie dla członków Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego (wraz z fragmentem warszawskiego występu kwintetu Cannonballa Adderleya), obecnie można je znaleźć także na kompilacji "Anthology 1971 - 1988, Nagrania Wszystkie (No... Prawie Wszystkie)". Pokazują zespół grający całkiem oryginalną mieszankę rocka progresywn