Posty

Wyświetlam posty z etykietą dream pop

[Recenzja] Cocteau Twins - "Heaven or Las Vegas" (1990)

Obraz
Artystyczny szczyt muzycy Cocteau Twins osiągnęli na albumie "Treasure", a "Heaven or Las Vegas" to ich szczyt komercyjny. Zawarta tu muzyka faktycznie jest nieco bardziej zachowawcza, wypolerowana brzmieniowo, niemal pozbawiona tego tajemniczego nastroju, a zamiast tego zdecydowanie rozrywkowa, po prostu popowa. Tym razem melodyczna wyrazistość ma pierwszeństwo nad klimatem, który nie jest tu już tak imponujący, choć wciąż obok brzmienia oraz wspaniałego wokalu Elizabeth Fraser pozostaje największym atutem zespołu. Warto od razu podkreślić, że mimo tego przesunięcia akcentów - w niekoniecznie pożądanym kierunku - zespół stworzył kolejny świetny album. Wyraźnie inny od "Treasure", ale trudno traktować to jako zarzut, bo jednak nagranie dwóch tak dobrych płyt, z których każda ma kompletnie inny charakter, to sztuka, która nie udaje się zbyt często. Warto dokonać jeszcze jednego porównania: o ile dzieło z roku 1984 jest bardziej oryginalne i niepowtarzalne,

[Recenzja] The Cure - "Disintegration" (1989)

Obraz
Są albumy, których najchętniej słucham w określonych warunkach, np. podczas konkretnego okresu w roku. Taką płytą jest na pewno "Disintegration" The Cure, który ze swoim chłodnym, ponurym klimatem idealnie pasuje do bardziej zaawansowanej jesieni. Wydawnictwo, które okazało się największym komercyjnym sukcesem zespołu w dotychczasowej karierze, sprawia wrażenie, jakby muzycy celowo chcieli zostać wykluczeni z mainstreamu. Co zresztą nie jest dalekie od prawdy. Robert Smith czuł się coraz bardziej zmęczony sławą zdobytą dzięki tej bardziej pogodnej muzyce, jaką grupa prezentowała po swoim powrocie w połowie dekady. Jednocześnie czuł się zdołowany, że zbliża się do trzydziestych urodzin, a w przeciwieństwie do swoich idoli, wciąż nie nagrał prawdziwego arcydzieła. Stąd powrót do bardzo pesymistycznych, wręcz depresyjnych tekstów oraz odpowiednio dopasowanej muzyki - choć tym razem przepełnionej raczej melancholią niż dołującym mrokiem "Pornography". Smith czuł także,

[Recenzja] Cocteau Twins - "Blue Bell Knoll" (1988)

Obraz
Chociaż twórczość Cocteau Twins z lat 80. nie wydaje się bardzo zróżnicowana, każdy z wydanych w tym czasie zespół albumów ma swój własny charakter. Pierwsze płyty, "Garlands" i "Head Over Heels", były jeszcze mocno zakorzenione w post-punku; na debiucie o mocno gotyckim  odcieniu, na jego następcy postawiono natomiast na brudniejsze brzmienie. Jednocześnie już te albumy antycypowały estetykę ethereal wave, która w pełni i w najbardziej doskonałej formie zaistniała na "Treasure". "Victorialand" przyniósł zwrot ku zimniejszym brzmieniom oraz stylistyce ambient-popu, a fascynacja samym ambientem znalazła ujście przede wszystkim na nagranym wespół z Haroldem Buddem "The Moon and the Melodies". Począwszy od "Treasure" w twórczości grupy słychać też tropy prowadzące do dream popu, który to styl po raz pierwszy dominuje na "Blue Bell Knoll". Czytaj też:  [Recenzja] Cocteau Twins - "Treasure" (1984) To zarazem pie

[Recenzja] Slowdive - "Everything Is Alive" (2023)

Obraz
Piąty studyjny album Slowdive to bez wątpienia najważniejsza premiera ostatniego piątku. Ale też jeden z tegorocznych longplayów, w stosunku do których miałem - i w sumie nadal mam - najbardziej mieszane odczucia. Chociaż zespół powstał trzydzieści cztery lata temu, to w międzyczasie zaliczył dwie dekady przerwy, więc nie zdążył się zanadto wyeksploatować. Z drugiej strony, comebackowy  album bez tytułu sprzed sześciu lat, bezpośredni poprzednik "Everything Is Alive", okazał się płytą kompletnie wypraną z nowych idei. Singlowe zapowiedzi nowego wydawnictwa - a przed premierą ujawniono aż połowę repertuaru - nie obiecywały, że tym razem będzie inaczej. Wręcz przeciwnie, wszystkie wpisują się w konwencję, jaka najbardziej kojarzy się z twórcami kultowego "Souvlaki". Żaden z tych kawałków mnie szczególnie nie zachwycił, ale też nie zniechęcił do oczekiwania na całość. Znane już wcześniej utwory można podzielić na te bardziej żwawe, a więc nieco mniej typowe dla zespołu

[Recenzja] Slowdive - "Slowdive" (2017)

Obraz
Zdarzają się powroty udane i, zdecydowanie częściej, zupełnie niepotrzebne. W przypadku Slowdive skłaniałbym się raczej ku tej drugiej opcji. Eponimiczny album - wydany dwadzieścia dwa lata po zawieszeniu działalności, na fali zainteresowania, jakim zaczęła cieszyć się odkryta przez internautów muzyka zespołu - nie jest wcale złą płytą. Jest tu wszystko to, co najbardziej urzeka większość miłośników tej kapeli: ładne melodie, charakterystycznie rozmyte brzmienie gitar oraz z trudem wydobywające się spod nich wokale Neila Halsteada i Rachel Goswell. Takie kawałki, jak "Star Roving", "Everything Knows" czy bardziej klimatyczny "Go Get It", byłyby mocnymi punktami nawet na tym kultowym "Souvlaki". Czytaj też:  [Recenzja] Slowdive - "Souvlaki" (1993) Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że to wykalkulowany powrót. Jest tu wszystko, czego zapewne oczekiwali miłośnicy płyty z 1993 roku oraz wcześniejszych nagrań. I w zasadzie nic ponadto.

[Recenzja] Slowdive - "Pygmalion" (1995)

Obraz
To będzie niepopularna opinia. Uważam, że Slowdive swojego szczytu wcale nie osiągnął na powszechnie dziś uwielbianym "Souvlaki". Stało się to dwa lata później na "Pygmalion", ostatnim albumie nagranym i wydanym przed zawieszeniem działalności. Na tym etapie muzycy, doskonale świadomi niechęci brytyjskiej prasy oraz małego zainteresowania swoją muzyką wśród słuchaczy, nie zamierzali już zabiegać o sukces. Sesja nagraniowa odbywała się z przekonaniem, że będzie to ich ostatnia płyta. I dlatego właśnie  postanowili tym razem zrealizować przede wszystkim swoje artystyczne ambicje, całkowicie porzucając granie łatwo przyswajalnych piosenek. Już sama okładka - skomponowana przez Stevena Woodhouse'a z fragmentów notacji graficznej Rainera Wehingera do kompozycji "Artikulation" Györgya Ligetiego - zapowiada dzieło nietuzinkowe i faktycznie zawarta tu muzyka okazuje się odchodzić od konwencjonalnego rocka. Slowdive od dream-popowej estetyki "Souvlaki"

[Recenzja] Slowdive - "Souvlaki" (1993)

Obraz
Pierwotnie miał to być zupełnie inny album. Pierwsze utwory tworzone z myślą o następcy debiutanckiego "Just for a Day" zdradzały silny wpływ dokonań Joy Division oraz "Trylogii Berlińskiej" Davida Bowie. Materiał został jednak odrzucony przez wydawcę. A chociaż w późniejszym czasie muzycy dostali od wytwórni całkowitą swobodę artystyczną, do oryginalnego pomysłu już nie wrócili. "Souvlaki" zamiast tego kontynuuje dreampopowy kierunek debiutu, ponownie skazując Slowdive na porównania z Cocteau Twins, nawet jeśli inspiracje są tym razem szersze. Zwraca też uwagę trochę bardziej pogodny, choć wciąż melancholijny nastrój. Jest to także album bardziej dojrzały i lepiej przemyślany, pomimo napiętej sytuacji wewnątrz zespołu - niedługo wcześniej doszło do rozstania Rachel Goswell i Neila Halsteada, przez co prace nad płytą często odbywały się w niepełnym składzie. Do produkcji albumu kwintet planował zaangażować samego Briana Eno. Ten wprawdzie odmówił - podobni

[Recenzja] Slowdive - "Just for a Day" (1991)

Obraz
Slowdive nie jest najbardziej płodnym zespołem. Przez trwającą trzy dekady karierę wydał ledwie cztery płyty długogrające, a piąta - "Everything Is Alive" - ma ukazać się we wrześniu. To dobry moment, aby przybliżyć dotychczasowe dokonania brytyjskiego kwintetu. Dziś jest to jedna z najbardziej cenionych grup rockowych ostatniego trzydziestolecia, a bez albumu "Souvlaki" nie może się obejść żadna poważna lista najważniejszych płyt lat 90. lub wszech czasów. Nie zawsze jednak tak było. Po początkowym zachwycie brytyjskiej prasy nad wczesnymi EPkami, przyszedł zwrot o 180 stopni i pierwsze dwa albumy zostały przez krytykę zmieszane z błotem. Jednym z bardziej merytorycznych zarzutów było wskazanie zbyt ewidentnego upodobnienia się do Cocteau Twins. W tamtym czasie media miały ogromny wpływ na słuchaczy, co przełożyło się na małe zainteresowanie płytami i koncertami grupy. Muzycy zdecydowali się nagrać jeszcze jeden album, odświeżając swój styl o wpływy ambientu, a gdy

[Recenzja] Unwound - "Leaves Turn Inside You" (2001)

Obraz
Co łączy reprezentujący nurt progresywnej elektroniki Heldon z death-metalowym Death i post-hardcore'owym Unwound? Na pewno więcej, niż mogłoby się wydawać. Każda z tych grup wydała po siedem albumów, z których niemal każdy kolejny - zawsze za wyjątkiem trzeciego, a w przypadku Unwound także czwartego - był interesującym rozwinięciem poprzedniego oraz dalszym poszerzaniem ram uprawianej stylistyki. Wieńczące ich dyskografie albumy "Stand By", "The Sound of Perseverance" i "Leaves Turn Inside You" są wręcz bezkonkurencyjne w swojej kategorii. W przypadku amerykańskiego tria Unwound - na tamtym etapie tworzonego przez śpiewającego gitarzystę Justina Trospera, basistę Verna Rumseya oraz perkusistkę Sarę Lund - okazuje się to tym bardziej imponujące, że mówimy o materiale trwającym dłużej niż jakiekolwiek inne ich wydawnictwo, bo blisko osiemdziesiąt minut. Album podzielono na dwa dyski, co ciekawe opisane numerami dwa i trzy. Muzycy sugerują w ten sposób,

[Recenzja] Harold Budd, Simon Raymonde, Robin Guthrie, Elizabeth Fraser - "The Moon and the Melodies" (1986)

Obraz
Najbardziej osobliwy album w dyskografii Cocteau Twins. Nazwa zespołu nie pada zresztą ani razu na okładce czy samej płycie. Są tylko nazwiska jego muzyków - Elizabeth Fraser, Robina Guthrie oraz wracającego po przerwie Simona Raymonde'a - a także amerykańskiego pianisty i kompozytora Harolda Budda, który występuje tu w równouprawnionej roli. Nie była to raczej współpraca, jaką dałoby się wcześniej przewidzieć. Właśnie do takiego wniosku doszli najwidoczniej twórcy programu, do którego mieli być zapraszani twórcy reprezentujący różne rodzaje muzyki, a następnie próbować coś wspólnie stworzyć. Amerykanin oraz szkocki zespół zgodzili się wziąć udział w tym przedsięwzięciu, a chociaż ostatecznie projekt nie wypalił i nie doszło do emisji żadnego odcinka, to czwórka muzyków postanowiła kontynuować współpracę już we własnym zakresie. Wbrew pozorom, wcale nie było im tak daleko do siebie. Zarówno Budd, jak i Cocteau Twins, opierali swoją muzykę na tradycyjnych instrumentach oraz elektron

[Recenzja] Julee Cruise - "Floating Into the Night" (1989)

Obraz
Album "Floating Into the Night" to dzieło przede wszystkim trójki artystów, z których dwoje w tym roku zmarło. Zaledwie przed kilkoma dniami pojawiła się informacja o śmierci Angelo Badalamentiego, zaś pół roku temu samobójstwo popełniła sygnująca płytę swoim nazwiskiem Julee Cruise. Ten trzeci, wciąż żyjący, to reżyser filmowy David Lynch. Współpraca całej trójki zaczęła się pod koniec lat 80., w trakcie prac nad filmem "Blue Velvet". Lynch koniecznie chciał umieścić na jego ścieżce dźwiękowej piosenkę "Song to the Siren", kompozycję Tima Buckleya, ale w wykonaniu dream-popowego projektu This Mortal Coil. Uzyskanie praw okazało się jednak przekraczać jego ówczesne możliwości finansowe. Ostatecznie udało się zrealizować ten pomysł dekadę później, w "Zagubionej autostradzie". Tymczasem pojawił się pomysł stworzenia nowego utworu w tej samej stylistyce. Słowa do "Mysteries of Love" napisał sam Lynch, a muzykę - podobnie jak resztę orygina

[Recenzja] Cocteau Twins - "Victorialand" (1986)

Obraz
Po artystycznym szczycie, jakim okazał się album "Treasure", muzycy Cocteau Twins stanęli przed trudną decyzją. Do wyboru mieli kontynuację tamtego kierunku, albo kolejny zwrot stylistyczny. Postawili na tę drugą opcję, choć pomógł w tym pewien zbieg okoliczności. Kiedy nadszedł czas, by wejść do studia, basista Simon Raymonde okazał się niedysponowany - całkowicie pochłonęły go prace nad "Filigree & Shadow", drugim albumem This Mortal Coil, projektu zrzeszającego muzyków związanych z wytwórnią 4AD. W rezultacie Elizabeth Fraser i Robin Guthrie nagrali płytę bez niego, niemalże całkiem rezygnując z rytmicznej podstawy, za to zapraszając do współpracy saksofonistę Richarda Thomasa. Efektem jest album o jeszcze bardziej subtelnej atmosferze, w zasadzie antycypujący takie stylistyki jak dream pop czy ambient pop. Tytuł "Victorialand" odnosi się do Ziemii Wiktorii, regionu Antarktydy, a wiele tytułów utworów zaczerpnięto z dokumentu BBC o obu biegunach. Zi

[Recenzja] Low - "Double Negative" (2018)

Obraz
Jeżeli jakiś twórca przez wiele lat trzyma się uparcie jednej stylistyki i sprawdzonych patentów, to trudno spodziewać się po nim zaskoczeń. Czasem jednak zdarzają się cuda. Grupa Low na ponad dwie dekady wpadła w pułapkę własnego stylu, nagrywając kolejne - raz lepsze, raz gorsze - wersje swojego znakomitego debiutu "I Could Live in Hope", nigdy jednak nie zbliżając się do poziomu albumu z 1994 roku. Od pewnego momentu coś jednak zaczęło się zmieniać. Albumy "Drums and Guns" i "Ones and Sixes", wydane odpowiednio w latach 2007 i 2015, przyniosły brzmienie odświeżone o elektroniczne smaczki. Były to jednak mocno zachowawcze zabiegi, które tak naprawdę w samej muzyce wiele nie namieszały. A potem niespodziewanie nastąpiła kompletna destrukcja doczasowej stylistyki, jaka rozegrała się na "Double Negative". Alan Sparhawk i Mimo Parker, wsparci przez kolejnego nowego basistę Steve'a Garringtona, zarejestrowali ten materiał przy pomocy tradycyjneg

[Recenzja] Cocteau Twins - "Treasure" (1984)

Obraz
"Treasure", trzeci album Cocteau Twins, zgodnie ze swoim tytułem należy do największych muzycznych skarbów lat 80. To właśnie ta płyta przyniosła grupie powszechne uznanie wśród krytyków i pozostałych słuchaczy, osiągając przy tym niemały sukces komercyjny. Co ciekawe, sami twórcy nie podzielali tego entuzjazmu i zdarzało im się określać "Treasure" ich najsłabszym dziełem. Narzekali też na pośpiech, przez który całość jest rzekomo niedopracowana. Warto w tym miejscu dodać, że wydawca zespołu, Ivo Watts-Russell planował zaangażować Briana Eno i Daniela Lanoisa jako producentów. Eno uznał jednak, że zespół poradzi sobie bez niego i odmówił. Trudno powiedzieć, czy album na tej decyzji coś stracił, bo wbrew opinii muzyków wcale nie sprawia wrażenia nieukończonego. To tutaj zadebiutował najbardziej znany i zarazem ostateczny skład Cocteau Twins, z basistą Simonem Raymonde, który dołączył do współzałożycieli zespołu, Robina Guthrie i Elizabeth Fraser. Tu również styl grup

[Recenzja] Ride - "Going Blank Again" (1992)

Obraz
Drugi album Ride, "Going Blank Again", to całkiem udana kontynuacja debiutanckiego "Nowhere". Zespół zachował dotychczasowe elementy, tworzące jego styl, by wspomnieć tylko o ścianie dźwięku w stylu My Bloody Valentine, tanecznej rytmice i stadionowych melodiach bliskich The Stone Roses czy podpatrzonych u The Smiths partiach gitarowych. Jest to przy tym nieco bardziej różnorodny materiał, choć jednocześnie nie broniący się tak dobrze jako całość. Poprzeczkę bardzo wysoko ustawia ośmiominutowy "Leave Them All Behind", w którym zespół doprowadził swój styl do perfekcji, a bardziej rozbudowana forma nie wyklucza naprawdę dobrej, chwytliwej melodii. Później album już ani przez chwilę nie osiąga tego poziomu, co jednak wcale nie oznacza, że pozostałe utwory są dużo słabsze. Na ogół wypadają naprawdę fajnie, by wspomnieć tylko o tych najbardziej charakterystycznych, jak mocno  smithowska "Twisterella", subtelniejszy, nieco oniryczny "Chrome Wave

[Recenzja] Ride - "Nowhere" (1990)

Obraz
Shoegaze, styl zapoczątkowany przez grupę My Bloody Valentine, znalazł licznych naśladowców. Połączenie zgiełkliwego brzmienia z popowymi melodiami oraz onirycznym nastrojem okazało się całkiem niezłym pomysłem na granie, choć także dość ograniczającym. Kolejne zespoły nie zdołały poszerzyć ram tej stylistyki, a w rezultacie pamiętają dziś o nich tylko najbardziej zagorzali miłośnicy shoegaze’u. Zapewne na palcach jednej ręki dałoby się policzyć przedstawicieli, którym udało się szerzej zaistnieć. Należy do nich grupa Ride, założona u samego schyłku lat 80. Przez dwóch śpiewających gitarzystów, Andy’ego Bella i Marka Gardenera. Składu dopełnili basista Steve Querall oraz perkusista Laurence Colbert. Jako swoje główne inspiracje kwartet wymieniał My Bloody Valentine, The Stone Roses, Sonic Youth czy The Smiths, co doskonale słychać w jego twórczości. Ride dał się poznać szerokiej publiczności w 1990 roku. Na przestrzeni dwunastu miesięcy ukazały się kolejno trzy EPki, a następnie długog