Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2022

[Recenzja] Kate Bush - "Aerial" (2005)

Obraz
Kto by się spodziewał, że jednym z najpopularniejszych wykonawców 2022 roku będzie nieaktywna od ponad dekady Kate Bush? A wszystko to za sprawą wykorzystania w serialu "Stranger Things" starego przeboju "Running Up That Hill", który ponownie podbija listy przebojów. Obecny przestój w działalności jeszcze nie jest najdłuższym, jaki zdarzył się w karierze artystki. Już na przełomie wieków Bush zrobiła sobie dłuższą, trwającą dwanaście lat przerwę, aby skupić się na rodzinie. Wcześniej, niestety, zdążyła wydać wyjątkowo jak na nią nieudany album "Red Shoes", na którym nie pomógł nawet udział takich muzyków, jak Prince, Eric Clapton, Jeff Beck czy Gary Brooker. Przeciętne kompozycje zostały do reszty pogrążone przez przestarzałą, sztampową produkcję w stylu lat 80., która nie miała racji bytu w 1993 roku. Dziś to brzmienie wydaje się bardziej akceptowalne, a to za sprawą powszechnej nostalgii za tamtą dekadą, obecnej także we współcześnie powstającej muzyce,

[Recenzja] Gil Scott-Heron - "Pieces of a Man" (1971)

Obraz
Gil Scott-Heron uchodzi za prekursora hip-hopu. Wszystko za sprawą jego występów i nagrań, podczas których deklamował własne poematy, poruszające problemy czarnej społeczności USA, z raczej minimalistycznym, choć często jazzującym podkładem. Na swoim studyjnym debiucie "Pieces of a Man" - wcześniej wydał jeszcze koncertówkę - zaproponował jednak muzykę o przystępniejszym charakterze, dzięki czemu mógł dotrzeć ze swoim przekazem do szerszego grona odbiorców. Całość wpisuje się w modne wówczas wśród afroamerykańskiej młodzieży granie w klimatach funkowo-soulowych, z domieszką jazzu. I jest to jedna z lepszych płyt tego typu. W składzie towarzyszącym Scott-Heronowi znaleźli się zresztą muzycy z jazzowym doświadczeniem, jak Hubert Laws, Bernard Purdie czy najbardziej z nich znany Ron Carter, a za produkcję odpowiada Bob Thiele, który w tej samej roli występował na tych najambitniejszych albumach Johna Coltrane'a. Album rozpoczyna najbardziej chyba znana kompozycja artysty, &q

[Recenzja] Crosby, Stills & Nash - "Crosby, Stills & Nash" (1969)

Obraz
Polska pustynnieje, wysychają rzeki i rośnie ryzyko pożarów. A winni jesteśmy wszyscy. Nie tylko przez bezpośrednie szkodzenie środowisku, ale też złe wybory polityczne. Oczywiście, ocieplenie klimatu to problem globalny, ale w naszym kraju przez ostatnie siedem lat zrobiono bardzo mało dla dobra środowiska, a bardzo dużo dla dalszego uzależniania od kopalnych źródeł energii. Co zresztą - w połączeniu z nagłym, moralnie słusznym, ale fatalnie przygotowanym odcięciem się od surowców z bandyckiego reżimu na wschodzie - doprowadziło do pogłębiającego się kryzysu energetycznego. Zanim jednak nadejdzie bolesna zima, a upały nie są jeszcze tak dotkliwe, jak będą w kolejnych latach, możemy - jak sądzę - poczuć namiastkę kalifornijskiego klimatu. Jeśli sama pogoda nie wystarcza, to w stworzeniu odpowiedniego nastroju z pewnością pomoże debiutancki album tria Crosby, Stills & Nash. Nazwanie zespołu w ten sposób można uznać za megalomanię, jednak muzycy mieli dobry powód - ich nazwiska były

[Recenzja] Monks - "Black Monk Time" (1966)

Obraz
Nie milkną echa skandalu na białostockiej diecezji. No bo kto to widział, żeby ksiądz napastował kobietę i to w dodatku dorosłą? Problemu z celibatem oraz hipokryzją nie mieli na szczęście muzycy grupy Monks. Bo tak naprawdę nie byli to wcale mnisi, a amerykańscy żołnierze stacjonujący w Zachodnim Berlinie, którzy postanowili zastąpić mundury habitami i grać obsceniczną muzykę (przynajmniej pod względem instrumentalnym, bo teksty skupiają się na antywojennym przekazie). W połowie lat 60. musiało to budzić niemałe oburzenie w konserwatywnych środowiskach. Swoją drogą chciałbym zobaczyć, jak dziś podobny numer odwalają chociażby żołnierze z polskich baz NATO. Bo niby mamy różnych prowokatorów na krajowej scenie, ale muzycznie nie ma o czym mówić. A Monks nie dość, że prowokowali, to jeszcze nagrali jeden z najbardziej wizjonerskich albumów lat 60. "Black Monk Time", jedyne pełnowymiarowe wydawnictwo grupy, można z dzisiejszej perspektywy uznać za jedną z najważniejszych płyt ta

[Recenzja] Brian Eno / David Byrne - "My Life in the Bush of Ghosts" (1981)

Obraz
"My Life in the Bush of Ghosts", jeden z najbardziej wizjonerskich albumów w historii muzyki popularnej, powstał jako poboczny projekt, a w zasadzie produkt uboczny. Gdzieś pomiędzy sesjami nagraniowymi "Fear of Music" i "Remain in Light" Talking Heads frontman grupy David Byrne oraz współpracujący z nią jako producent Brian Eno znaleźli czas na to, by trochę poeksperymentować. Korzeni muzyki zawartej na płycie można doszukiwać się w utworze "I Zimbra" z "Fear of Music" oraz na albumie nagranym mniej więcej tym samym czasie przez Eno z Jonem Hassellem, "Fourth World, Vol. 1: Possible Musics". Jej bezpośrednim rozwinięciem jest z kolei materiał stworzony później na "Remain in Light". Wspólny mianownik dla tych wszystkich wydawnictw stanowią wpływy tzw. muzyki świata, szczególnie afrykańskiej i bliskowschodniej. Podobnie, jak u Talking Heads, utwory często opierają się na funkowej rytmice. Tym, co wyróżnia "My Lif

[Recenzja] Tim Berne - "Fulton Street Maul" (1987)

Obraz
Tim Berne należy do tych muzyków, których nazwisk absolutnie nie wolno pomijać w kontekście jazzu powstałego na przestrzeni ostatnich czterech dekad. To jeden z najważniejszych przedstawicieli nowojorskiej awangardy przełomu lat 70./80. oraz późniejszego okresu. Na saksofonie nauczył się grać stosunkowo późno, bo dopiero w wieku dziewiętnastu lat, za to lekcji udzielał mu sam Julius Hemphill. Właśnie po usłyszeniu jego albumu "Dogon A.D.", Berne zainteresował się saksofonem i jazzem. Do tego stopnia, że postanowił udać się do Nowego Jorku i odnaleźć tam Hemphilla. Niedługo potem zaczął tworzyć własną muzykę. Pierwsze autorskie płyty nagrywał na Zachodnim Wybrzeżu, z lokalnymi muzykami, jednak z czasem przeniósł się na stałe do Nowego Jorku, gdzie nawiązał współpracę z takimi instrumentalistami, jak Bill Frisell, Paul Motian czy John Zorn. Jednak kariera Berne'a zaczęła spowalniać, a on sam został zmuszony do podjęcia pracy jako sprzedawca. Jego los odmieniło przypadkowe s

[Recenzja] Magazine - "Real Life" (1978)

Obraz
Debiutancki album Magazine to jedno z najwcześniejszych i najbardziej znaczących dzieł post-punku. Kapela powstała z inicjatywy wokalisty Howarda Devoto, gdy znudziło go granie czystego punka z założonym przez siebie kilka miesięcy wcześniej Buzzcocks. Składu nowej grupy dopełnili gitarzysta i okazjonalnie saksofonista John McGeoch, basista Barry Adamson, perkusista Martin Jackson oraz klasycznie wyszkolony pianista Bob Dickinson, który jednak zrezygnował po ledwie kilku występach. Jako kwartet zespół nagrał swój pierwszy singiel, "Shot by Both Sides", by wkrótce potem powrócić do formuły kwintetu po dokooptowaniu nowego klawiszowca, którym został Dave Formula. Już z nim w składzie zarejestrowano "Real Life" - album wyrastający z punkowych korzeni, lecz mający za nic ograniczenia tej stylistyki. Na pierwotnym wydaniu longplaya znalazło się dziewięć utworów. Nie brakuje wśród nich ewidentnie punkowych numerów, na czele z najbardziej surowym "Recoil". Mocno

[Recenzja] black midi - "Hellfire" (2022)

Obraz
Poprzedni rok był pod jednym względem absolutnie wspaniały. Tyle świetnych płyt, ile się wówczas ukazało, to prawdziwa rzadkość. Jednak po tych nieco ponad sześciu miesiącach roku 2022 mogę stwierdzić tyle, że jeśli ustępuje on poprzedniemu, to tylko nieznacznie. Pierwsze półrocze, wypełnione wieloma interesującymi dziełami, pięknie rozpoczął "Ants From Up There", drugi album Black Country, New Road. Równie potężne otwarcie drugiego półrocza zapewnia z kolei "Hellfire", trzeci longplay black midi. Obie grupy wywodzą się z tej samej sceny i tak samo wspaniale się rozwijają, choć w całkiem różnych kierunkach. Trójka black midi nie jest jednak takim przełomem, jakim był "Cavalcade" względem debiutanckiego "Schlagenheim". Jeżeli tamte płyty miały się do siebie tak, jak "Discipline" do poprzedzającego go "Red" (choć stylistycznie bardziej pasowałoby odwrotne porównanie), to "Hellfire" i "Cavalcade" są jak, trzym

[Recenzja] The Pyramids - "Aomawa: The 1970s Recordings" (2022)

Obraz
O grupie The Pyramids wspominałem już przed dwoma laty, przy okazji premiery ostatniego jak dotąd albumu "Shaman!". Właśnie wydany boks "Aomawa: The 1970s Recordings" tworzy świetną okazję, by cofnąć się do najstarszych nagrań zespołu. W latach 70. ukazały się pod tym szyldem trzy albumy, po czym słuch o projekcie zaginął, aż do drugiej dekady XXI wieku, gdy oryginalny saksofonista Idris Ackamoor zaprezentował nowe wcielenie The Pyramids. To w zasadzie dwa różne zespoły. Ten dzisiejszy wychyla się o wiele dalej poza jazzowy idiom, stawia na większą komunikatywność, a odwołania do afrykańskiego dziedzictwa mają raczej skomercjalizowany wymiar. Dawniej muzyka zespołu odwoływała się do przeszłości w bardziej uduchowiony sposób, zachowując przy tym jazowy charakter i nie dbając specjalnie o przystępność. "Aomawa: The 1970s Recordings" to zbiór czterech płyt kompaktowych lub winylowych - po jednym dysku na każdy z trzech klasycznych albumów: "Lalibela"

[Recenzja] Perfect - "UNU" (1982)

Obraz
Perfect szybko stał się najpopularniejszym krajowym zespołem. Eponimiczny debiut rozszedł się ponoć w nakładzie miliona egzemplarzy, a koncerty przyciągały tłumy, które chciały zaznać namiastki zachodniego życia. Nabierająca tempa kariera została jednak nagle zatrzymana w grudniu 1981 roku, gdy ogłoszono stan wojenny. Dopiero po kilku miesiącach, wraz ze zniesieniem części ograniczeń, grupa mogła wrócić do normalnej działalności. W międzyczasie doszło do pewnych przetasowań w składzie - odeszli Ryszard Sygitowicz i Zdzisław Zawadzki, a ich miejsce zajęło dwóch Andrzejów, Urny i Nowicki. Wymuszoną przerwę udało się wykorzystać na przygotowanie nowego materiału, tradycyjnie skomponowanego przez Hołdysa i w większości opatrzonego tekstami Bogdana Olewicza. Część utworów zadebiutowała już podczas pierwszych występów odświeżonego kwintetu, natomiast pod koniec 1982 roku (według niektórych źródeł wiosną 1983 roku) do sklepów trafił drugi album Perfectu, "UNU". Tytuł zaczerpnięto z

[Recenzja] Perfume Genius - "Ugly Season" (2022)

Obraz
Żyjemy w czasach post-muzyki, gdy trudno zaproponować coś całkowicie oryginalnego, ale wciąż można łączyć ze sobą rzeczy pozornie do siebie nieprzystające, wywodzące się z różnych środowisk czy kultur. "Ugly Season", najnowsze dzieło występującego pod pseudonimem Perfume Genius Michaela Hadreasa, to przykład albumu, który nie jest łatwo zaszufladkować. Znajdziemy tu elementy art popu, współczesnej poważki, ambientu, jazzu czy psychodelii, w której bardziej tradycyjne brzmienia przeplatają się z elektroniką, a granica pomiędzy popową melodyjnością a eksperymentem niemalże się zaciera. Jednak rozbijanie tej muzyki na czynniki pierwsze, wskazywanie skąd pochodzą konkretne składowe, absolutnie mija się z sensem. Istotą tego albumu jest bowiem właśnie bardzo kreatywne wymieszanie tego wszystkiego w sposób nieoczywisty, w wyniku czego powstała muzyka, jakiej wcześniej nie było. W kwestii formalnej należy nadmienić, że "Ugly Season" powstał na zamówienie, jako akompaniamen

[Recenzja] Moor Mother - "Jazz Codes" (2022)

Obraz
Pod pseudonimem Moor Mother ukrywa się Camae Ayewa, wokalistka znana m.in. z freejazzowego Irreversible Entanglements. Na swoich solowych płytach eksploruje jednak nieco inne rejony, często kierując się w stronę hip-hopu. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego, zarejestrowanego z udziałem licznych gości albumu "Jazz Codes". To w zasadzie zbiór miniatur - osiemnaście nagrań trwa w sumie niespełna winylowe czterdzieści cztery minuty - za to bardzo dopracowanych. Wszystkie z nich płynnie między sobą przechodzą, tworząc jeden zróżnicowany, choć w pewnym sensie spójny kolaż. Motywem przewodnim całości - nie tylko w tekstach, ale też samej muzyce - wydaje się afroamerykańskie dziedzictwo kulturowe, choć oczywiście nie brakuje społeczno-politycznych nawiązań. Hip-hopowe bity łączą się tutaj z jazzowymi samplami i partiami granymi na żywo. Wśród instrumentalistów goszczących na płycie znaleźli się, oczywiście, muzycy Irreversible Entanglements. Najczęściej słyszymy ekspresyjny sak

[Recenzja] Egg - "The Civil Surface" (1974)

Obraz
Po wydaniu dwóch albumów trio Egg, nie mogąc znaleźć nowego wydawcy, zostało zmuszone do zawieszenia działalności. Muzycy podjęli się innych zajęć. Dave Stewart odnowił współpracę ze swoim kolegą z Uriel / Arzachel, Steve'em Hillage'em, dołączając do jego nowej, efemerycznej grupy Khan. Po nagraniu jedynego albumu, "Space Shanty", ich drogi ponownie się rozeszły. Hillage znalazł się w Gong, a Stewart trafił do nowej kanterberyjskiej supergrupy, Hatfield and the North. Tymczasem Clive Brooks zasilił skład blues-rockowego Groundhogs. Mont Campbell z kolei działał jako muzyk sesyjny - wystąpił na wspólnym albumie avant-progowego Henry Cow i art-popowego Slap Happy, "Desperate Straights". Na pomysł nagrania albumu Egg, z niewykorzystanymi dotąd utworami, wpadł Stewart. Po wydaniu eponimicznego debiutu Hatfield and the North klawiszowiec stał się nieco bardziej rozpoznawalnym muzykiem, dzięki czemu udało mu się zdobyć kontrakt na album, który już w samym zamyśle

[Recenzja] SVLBRD - "Somber" / Warmth - "The Night" (2022)

Obraz
Co łączy ze sobą te dwa albumy? Zarówno pod szyldem SVLBRD, jak i Warmth, kryje się ta sama osoba - Agustín Mena, hiszpański producent, a zarazem założyciel niezależnych wytwórni skupionych na muzyce elektronicznej, Archive oraz Faint. Jako twórca jest bardzo aktywny, wydając nawet po kilka albumów rocznie. Tylko w maju tego roku pojawiły się nowe wydawnictwa jego obu projektów. Początek miesiąca przyniósł premierę "Somber", natomiast już po czterech tygodniach ukazał się "The Night". Niewątpliwie łączy je ze sobą więcej niż to, że powstały z inicjatywy tego samego człowieka. Tym czymś jest przede wszystkim klimat, bynajmniej nie mający wiele wspólnego z ojczyzną autora. O wiele lepszym tropem okazują się okładki obu płyt, a także nazwa SVLBRD, odnosząca się do archipelagu Svalbard na Oceanie Arktycznym. Słyszymy tu elektroniczne pejzaże, które byłyby doskonałą ścieżką dźwiękową podczas spacerów w chłodny wieczór lub noc. gdzieś po oddalonych od cywilizacji pustkow