Posty

Wyświetlam posty z etykietą avant folk

[Recenzja] Carme López - "Quintela" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 25.03-31.03 Stopniowo osłuchuję się z premierami ostatniego piątku - wśród których znalazło się wyjątkowo dużo potencjalnie interesujących tytułów - a tymczasem wracam jeszcze do poprzedniego tygodnia i płyty, która zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie. "Quintela" to debiutanckie dzieło Carme López, hiszpańskiej kompozytorki, performerki, nauczycielki oraz badaczki tradycyjnej muzyki z Galicji; tej na Półwyspie Iberyjskim. W nagraniach wykorzystany został tylko jeden instrument - dudy galicyjskie. Jego możliwości poszerzono jednak do maksimum, zarówno za pomocą niekonwencjonalnych technik gry, jak i zapewne korzystając ze wsparcia współczesnej technologii. Trudno uniknąć skojarzeń z Brìghde Chaimbeul, eksperymentującą z grą na dudach gaelickich. "Quintela" przynosi jednak muzykę na ogół trochę mniej przystępną. Nie dotyczy to prologu i epilogu płyty, w których López najbardziej zbliża się do Szkotki. Utwory "Cando a pena me mata, a alegria dame

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

Obraz
Są płyty, po które najchętniej sięgam w konkretnym momencie roku. Początek wiosny to idealny moment na słuchanie nie tylko "The Colour of Spring" Talk Talk, ale też "Święta wiosny" Igora Strawińskiego oraz innych dzieł o takim pogańskim klimacie, jak "First Utterance" Comus czy eponimiczny debiut grupy Księżyc. A że na stronie wciąż trwa miesiąc kobiet, trudno o lepszą okazję, by w końcu opisać ten ostatni krążek - jedną z najbardziej niezwykłych polskich płyt, tak inną od wszystkiego, że latami nie potrafiłem zabrać się za tę recenzję. Księżyc powstał na początku lat 90. z inicjatywy trzech kobiet: Agaty Harz, Katarzyny Smoluk oraz Ukrainki Olgi Nakoniecznej. Wybór takiej akurat nazwy tłumaczyły w następujący sposó b: To słowo kojarzyło się nam z czymś bardzo kobiecym. Jesteśmy też trochę jak księżyc - tajemniczy, chłodny, ale mający siłę . Tercet początkowo występował a cappella, wykonując tradycyjne pieśni ukraińskie. Z czasem skład poszerzył się o inst

[Recenzja] Älgarnas Trädgård - "Framtiden är ett svävande skepp, förankrat i forntiden" (1972)

Obraz
Pół wieku temu Szwecja miała naprawdę mocną scenę niezależną, ściśle powiązaną z lewicowym, antykomercyjnym ruchem progg, którego wbrew nazwie nie nalży utożsamiać wyłącznie z rockiem progresywnym. Twórców kojarzonych z tym zjawiskiem łączyła głównie niechęć do mainstreamu, ale też przeważnie rozległe inspiracje, wśród których obok wpływów różnych nurtów anglosaskiego rocka częste były nawiązania do muzyki nordyckiej. Jednym z wyróżników są także teksty w języku szwedzkim. Wsród najciekawszych reprezentantów tej sceny wymieniłbym na pewno grupy Samla Mammas Manna, Kultivator, Internation Harvester czy  Älgarnas Trädgård. Ta ostatnia mimo trwającej kilka lat działalności działalności - od 1969 do 1976 roku - pozostawiła po sobie stosunkowo niewiele muzyki. W epoce ukazał się tylko jeden album göteborskiego sekstetu,  "Framtiden är ett svävande skepp, förankrat i forntiden". Podczas prób nagrania jego następcy doszło do rozłamu w zespole.  Cześć muzyków zespołu miała dość ciągł

[Recenzja] Reverend Kristin Michael Hayter - "Saved!" (2023)

Obraz
Pod koniec zeszłego roku Kristin Hayter postanowiła porzucić szyld Lingua Ignota i zrezygnować z wykonywania muzyki z dotychczasowych płyt. Materiał z tych czterech albumów powstał bowiem pod wpływem własnych doznań artystki, która w przeszłości doświadczała przemocy domowej. Granie tych utworów przypominało o traumatycznych przeżyciach. Stąd nowe otwarcie pod pseudonimem Reverend Kristin Michael Hayter i zmiana stylu. Ale album "Saved!" to też pod pewnymi względami logiczna kontynuacja wcześniejszych dokonań. Wokalnie trudno Hayter z kimkolwiek pomylić, a muzycznie dokonało się tu wcale nie aż tak bardzo zaskakujące przejście na całkowicie akustyczne instrumentarium, co poniekąd zapowiadały coraz bardziej organiczne brzmieniowo wydawnictwa poprzedniego projektu. Zaskoczyć może natomiast sama stylistyka, inspirowana religijnymi pieśniami, muzyką gospel, country czy folkiem. Do tego dochodzi stylizacja na wydawnictwo sprzed kilkudziesięciu lat. Świetna jest już sama okładka, w

[Recenzja] Six Organs of Admittance - "Dark Noontide" (2002)

Obraz
Six Organs of Admittance to najbardziej znany projekt Bena Chasny'ego, gitarzysty wywodzącego się ze sceny alternatywnej i noise-rockowej. Pod koniec lat 90. zainteresowała go jednak amerykański prymitywizm, a szczególnie charakterystyczne dla tego nurtu połączenie amerykańskiej tradycji gitarowego grania z wpływami hindustańskich rag. Zainspirowany muzyką Johna Faheya, Sandy'ego Bulla czy Robbiego Basho, stworzył jednoosobowy zespół, w ramach którego kontynuował ich dzieło. Nie miał jednak zamiaru jedynie kopiować muzyki swoich poprzedników. Zamiast tego postanowił odświeżyć ich stylistykę o wpływy m.in. psychodelii, noise'u i drone'ów, tworząc unikalną mieszankę. W liczącej już kilkadziesiąt pozycji dyskografii  Six Organs of Admittance "Dark Noontide" jest albumem, który spotkał się największym uznaniem. Zasadniczo zawarte tu utwory można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to kawałki o quasi-piosenkowym charakterze, z partiami wokalnymi. Do nich należy znako

[Recenzja] Brìghde Chaimbeul - "Carry Them With Us" (2023)

Obraz
Nie przehajpowany "72 Seasons" Metalliki, ani nawet najbardziej przeze mnie wyczekiwane "Echoes" Fire! Orchestra i "Since Time Is Gravity" Natural Information Society - choć oba zdecydowanie warte uwagi - a właśnie "Carry Them With Us" okazał się najciekawszą premierą ostatniego piątku. To trzeci album 25-letniej Szkotki Brìghde Chaimbeul. Możecie ją kojarzyć z niedawnego występu na "Desire, I Want to Turn Into You" Caroline Polachek - to właśnie ona odpowiada za partię graną na dudach w "Blood and Butter". Nie jest to jednak dobry trop stylistyczny, jeśli chodzi o własne nagrania Chaimbeul. Bliżej im do twórczości innej artystki, która też wydała już w tym roku bardzo dobry album, Kali Malone. "Carry Them With Us" także mieści się gdzieś pomiędzy współczesną muzyką poważną a rozrywką, w zbliżony sposób korzystając z tradycyjnych instrumentów - u Malone były to do niedawna organy, u Chaimbeul są wspomniane dudy - do

[Recenzja] The Revolutionary Army of the Infant Jesus - "The Gift of Tears" (1987)

Obraz
Rewolucyjna Armia Dzieciątka Jezus to tajemnicza organizacja terrorystyczna z ostatniego filmu Luisa Bañuela, "Mroczny przedmiot pożądania". Jest to także nazwa, którą blisko dekadę po premierze tego obrazu przyjęła enigmatyczna grupa muzyczna z Liverpoolu. Do dziś nie ma o niej bowiem zbyt wielu informacji w sieci, choć przynajmniej znane są niegdyś skrywane nazwiska muzyków tworzących ten projekt. Co kryje się za takim wyborem nazwy dla zespołu? Chęć prowokacji, ironia, czy może faktycznie religijny charakter jego muzyki? Dużo przemawia za tą ostatnią opcją, począwszy od tekstów utworów, a kończąc na udziale w chrześcijańskich festiwalach. Twórczość grupy wydaje się jednak przede wszystkim wyrazem fascynacji muzyką sakralną oraz religijnym mistycyzmem, na podobnej zasadzie do chociażby Dead Can Dance, bez kaznodziejstwa czy prób nawracania. "The Gift of Tears", debiutancki album The Revolutionary Army of the Infant Jesus, stylistycznie wpisuje się w modne wówczas

[Recenzja] caroline - "caroline" (2022)

Obraz
Kolejni młodzi i obiecujący rockowi debiutanci z Wielkiej Brytanii. Grupa caroline - swoją drogą to już co najmniej trzeci, po black midi oraz deathcrash, przedstawiciel tej sceny z nazwą pisaną małymi literami - wyróżnia się rozbudowanym składem, liczącym ośmioro muzyków, w większości grających na różnych instrumentach. Jednak tylko w kilku utworach z eponimjcznego debiutu słyszymy pełny skład. Zapewne wynika to z faktu, że album nagrywany był na przestrzeni dłuższego czasu - zespół istnieje od 2017 roku - a obok materiału zarejestrowanego w różnych studiach wykorzystano także domowe nagrania muzyków. Całość okazuje się jednak całkiem spójna stylistycznie. Oktet nie idzie drogą swoich kolegów z wytwórni Rough Trade, wspomnianego black midi, ani innych przedstawicieli tej młodej brytyjskiej sceny rockowej, jak Squid czy Black Country, New Road, lecz stara się zaproponować coś zupełnie innego. Inspiracje czerpie ponoć przede wszystkim z appalachijskiego folku, minimalizmu, różnych form

[Recenzja] Nico - "Desertshore" (1970)

Obraz
Album "Desertshore" to bezpośrednia kontynuacja wydanego kilkanaście miesięcy wcześniej "The Marble Index". Stanowi tak samo zwięzłą wypowiedź muzyczną - album nie osiąga nawet długości trzydziestu minut, zabrakło kilkudziesięciu sekund. Uwagę zwraca jednak nieco lepsza produkcja, która pozwala wyłapać więcej brzmieniowych niuansów, a także nieznacznie większa rozpiętość stylistyczna. Głównym partnerem muzycznym Nico pozostał John Cale, odpowiadający za znaczną część partii instrumentalnych oraz - wespół z Joe Boydem - za produkcję. Odnotować można jeszcze, że okładkowe zdjęcie to kadr z filmu "La cicatrice interieure" Philippe'a Garrela, w którym jedną z głównych ról zagrała Nico, a na ścieżce dźwiękowej znalazło się kilka fragmentów tego longplaya. Ten fantastyczny, znany z poprzednika klimat mediewalnego folku powraca tu m.in. w takich nagraniach, jak "Janitor of Lunacy" (hołd dla zmarłego Briana Jonesa), "Abschied", "Mütter

[Recenzja] Lingua Ignota - "Sinner Get Ready" (2021)

Obraz
Lingua Ignota, czyli  nieznany język  w dosłownym tłumaczeniu z łaciny, to sztuczny język opisany przez Hildegardę z Bingen, XII-wieczną kompozytorkę, pisarkę, mistyczkę, filozofkę i zakonnicę. To także nazwa całkiem współczesnego projektu amerykańskiej artystki Kristin Hayter, klasycznie wyszkolonej wokalistki i pianistki, która zaczynała od grania w kapelach metalowych. Jako Lingua Ignota eksploruje rejony bliższe neoclassical darkwave i już dziś jest jednym z najciekawszych przedstawicieli tego nurtu, obok Dead Can Dance czy Anny von Hausswolff. Jej inspiracje wykraczają jednak poza tę stylistykę. Na debiutanckim "All Bitches Die" z 2017 roku istotną rolę odgrywały industrialne hałasy, noise'owe szumy czy przypominające o metalowych korzeniach wrzaski, ale nie brakowało też subtelniejszych, nastrojowych momentów. Taka stylistyka została znakomicie rozwinięta na młodszym o dwa lata albumie "Caligula". Tymczasem tegoroczny "Sinner Get Ready" przynosi

[Recenzja] Nico - "The Marble Index" (1968)

Obraz
Christa "Nico" Päffgen, urodzona tuż przed wojną w nazistowskich Niemczech, karierę zaczynała przede wszystkim jako modelka i aktorka. Wystąpiła m.in. w "Słodkim życiu" Federico Felliniego, a jej podobizna znalazła się na okładce "Moon Beams" słynnego jazzowego pianisty Billa Evansa. Jako wokalistka po raz pierwszy wystąpiła w 1965 roku na singlu "I'm Not Sayin'", nagranym z pomocą Briana Jonesa i Jimmy'ego Page'a. Jednak jej kariera muzyczna na dobre rozpoczęła się dopiero dwa lata później, gdy po sugestii Andy'ego Warhola dołączyła do The Velvet Underground. Odegrała stosunkowo niewielką, ale znaczącą rolę na słynnym albumie z bananową okładką. Mimo tego, wiele osób postrzegało ją wyłącznie jako urodziwą ozdobę zespołu, pozbawioną muzycznego talentu. Zarówno to, jak i niechęć pozostałych muzyków, doprowadziło do odejścia Nico z zespołu. Nie zamierzała jednak kończyć z muzyczną działalnością. Solową karierą dowiodła swojej wa

[Recenzja] Third Ear Band - "Alchemy" (1969)

Obraz
Third Ear Band był prawdopodobnie najdziwniejszym wykonawcą w katalogu specjalizującej się w ambitnym roku wytwórni Harvest. Początki miał jednak całkiem normalne. Grupa powstała z inicjatywy perkusisty Glena Sweeneya około 1967 roku, a jej wczesne dokonania wpisywały się w popularny w tamtym czasie nurt rocka psychodelicznego, z pewnymi naleciałościami jazzu. Zespół zdobywał popularność grając w różnych klubach, m.in. w kultowym londyńskim UFO, gdzie regularnie gościli też inni obiecujący przedstawiciele brytyjskiego podziemia, jak Pink Floyd czy Soft Machine, ale też gwiazdy większego formatu, jak Jimi Hendrix. Muzycy zapamiętali jednak przede wszystkim występ w Middle Earth Club, po którym skradziono im większość sprzętu. Wydarzenie to zniechęciło do dalszej kariery ówczesnego gitarzystę, jednak reszta składu zdecydowała się kontynuować działalność. Problemem był brak instrumentów oraz wzmacniaczy, a także funduszy na zakup nowych. Wówczas pojawił się pomysł, aby przerzucić się na c

[Recenzja] Spjärnsvallet - "Spjärnsvallet" (1975)

Obraz
Jeden z najdziwniejszych i najbardziej intrygujących albumów, jakie słyszałem, to debiutanckie dzieło szwedzkiego kwartetu Spjärnsvallet. Zespół tworzyli multiinstrumentaliści Christer Bothén i Kjell Westling, basista Nicke Ström i perkusista Bengt Berger. Każdy z nich miał już wcześniej na koncie liczne dokonania, a Bothén i Berger zaliczyli nawet współpracę z Donem Cherrym. Pierwszy album kwartetu (i jedyny do 2014 roku) ukazał się w 1975 roku, wyłącznie w Szwecji i od tamtego czasu nie został ani razu wznowiony. Tym samym jest to prawdziwy biały kruk fonografii. I jeden z najlepszych powszechnie nieznanych albumów. Już sama okładka zapowiada, że nie jest to zwyczajny longplay. Niezwykle bogate jest instrumentarium, obejmujące różne saksofony i klarnety, flet, pianino, skrzypce, wiolonczelę, gitarę basową, perkusję, a także afrykańskie instrumenty guimbri i balafon. A muzyka wypełniająca "Spjarnsvallet" to bardzo oryginalne i niepowtarzalne połączenie free/spiritual

[Recenzja] Tim Buckley - "Lorca" (1970)

Obraz
Wrzesień 1969 roku był niezwykle pracowity dla Tima Buckleya. W ciągu czterech tygodni muzyk zarejestrował równolegle materiał na trzy kolejne albumy studyjne. Pierwszy z nich, "Blue Afternoon" ukazał się już w listopadzie. Wypełniły go utwory o wyciszonym, melancholijnym charakterze, stylistycznie najbliższe folku, z lekko jazzowym zabarwieniem. Kolejne dwa longplaye, wydane już w 1970 roku "Lorca" i "Starsailor", przyniosły muzykę zdecydowanie bardziej eksperymentalną, awangardową, zdecydowanie odchodzącą od folkowych korzeni Buckleya. Pierwsza strona winylowego wydania "Lorca" zawiera dwa długie utwory, pozbawione rytmu i wyrazistych melodii, oparte na skali chromatycznej. Dziesięciominutowy utwór tytułowy, niesamowicie intryguje swoim awangardowym charakterem. Nieco teatralnej - w dobrym tego słowa znaczeniu - partii wokalnej towarzyszy jedynie dość jednostajne organowe tło, hipnotyczny bas, atonalne partie elektrycznego pianina, oraz

[Recenzja] Comus - "First Utterance" (1971)

Obraz
Comus to jeden z najbardziej oryginalnych, ale i najdziwniejszych, zespołów, jakie dane mi było słyszeć. Jego historia zaczęła się w 1969 roku, gdy dwaj brytyjscy gitarzyści, Roger Wootton i Glenn Goring, stworzyli folkowy duet. Nazwa została zainspirowana dramatem XVII-wiecznego angielskiego poety Johna Miltona. Tytułowy Comus to grecki bóg pijaństwa, rozpusty i chaosu. Z czasem skład rozrósł się do sekstetu, korzystającego z bogatego instrumentarium - poza gitarami akustycznymi i basową, obejmującego także flet, obój, skrzypce, altówkę i przeróżne perkusjonalia. Grupa pozostała przy graniu folku, ale robiła to na swój własny, bardzo niekonwencjonalny, wręcz awangardowy sposób. Partie wokalne dzielili między sobą Wootton, dysponujący dziwnym, "kwaśnym" głosem, oraz śpiewająca bardziej subtelnie Bobbie Watson, zaś śpiewane przez nich teksty dotykają takich tematów, jak przemoc, morderstwa, gwałty, szaleństwo i pogańskie wierzenia. W 1971 roku ukazał się debiutancki a