Posty

Wyświetlam posty z etykietą ecm

[Recenzja] Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Compassion" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 2.02-8.02 Nowojorski pianista i kompozytor Vijay Iyer na swoim najnowszym albumie ponownie łączy siły z basistką Lindą May Han Oh oraz perkusistą Tyshawnem Soreyem. Trio już w 2021 roku wydało dobrze przyjęty "Uneasy". Podobnie, jak tamtą płyta, "Compassion" ukazał się nakładem kultowego ECM. To już ósma płyta Iyera dla tej zasłużonej wytwórni w trwającej od trochę ponad dekadę współpracy. Na repertuar składają się zarówno własne kompozycje pianisty, jak i interpretacje cudzych utworów. "Overjoyed" napisał Stevie Wonder, ale bezpośrednią inspiracją była wersja Chicka Corei - to hołd dla tego muzyka, zmarłego niemal dokładnie trzy lata przed premierą tej płyty. "Nonaah" pochodzi z kolei z repertuaru saksofonisty Roscoe Mitchella, z którym Iyer miał okazję nagrywać i uważa za swojego mentora. Na płycie znalazł się też "Free Spirits" Johna Stubblefielda - saksofonisty znanego choćby z występu w "Calypso Frelimo" Mi

[Recenzja] Steve Reich & Musicians - "Music for 18 Musicians" (1978)

Obraz
Wytwórnia fonograficzna ECM kojarzona jest przede wszystkim z muzyką jazzową - przede wszystkim z jej specyficzną odmianą, którą powszechnie określa się mianem jazzu w stylu ECM, choć w początkach dominowały bardziej awangardowe formy. Jednak katalog labelu nie ogranicza się wyłącznie do tego gatunku. Bardzo dobrze prosperował też dział muzyki klasycznej, który na dobre wystartował w połowie lat 80., jako The ECM New Series, jednak zainaugurował go wydany już w 1978 roku "Music for 18 Musicians" Steve'a Reicha. To znaczące dzieło minimalizmu i ogólnie XX-wiecznej poważki, które odniosło też sukces komercyjny. Sto tysięcy sprzedanych egzemplarzy to wynik, jakiego można by się spodziewać raczej po muzyce rozrywkowej. Steve Reich zaliczany jest do pionierów minimalizmu. W młodości fascynował go jednak przede wszystkim jazz. Pod wpływem nagrań Milesa Davisa, Johna Coltrane'a oraz Charliego Parkera chciał zostać bopowym bębniarzem. Z czasem coraz bardziej pociągała go muzy

[Recenzja] Terje Rypdal - "Whenever I Seem to Be Far Away" (1974)

Obraz
Na swoim trzecim autorskim albumie dla ECM Records - a czwartym w ogóle - Terje Rypdal pokazuje dwa kompletnie różne, choć w pewien sposób uzupełniające się oblicza. Dwie strony winylowego wydania łączy przede wszystkim osoba lidera oraz jego charakterystyczne brzmienie i sposób gry na gitarze. Inny jest natomiast skład, a także miejsce nagrań. Strona A została zarejestrowana w Oslo z udziałem lokalnych muzyków jazzowych lub rockowych: często współpracującego z Rypdalem perkusisty Jona Christensena, a także waltornisty Odda Ulleberga, basisty Sveinunga Hovensjø oraz Pete'a Knutsena, klawiszowca Popol Vuh, ale nie tego niemieckiego, a znacznie mniej ciekawej norweskiej grupy. Strona B to już efekt wyprawy gitarzysty do Ludwigsburga i współpracy z tamtejszą orkiestrą symfoniczną Sudfunk pod batutą bośniackiego dyrygenta Mladena Guteša. Początek pierwszego utworu, "Silver Bird Is Heading for the Sun", przynosi pierwsze zaskoczenie. Partiom waltorni towarzyszą dźwięki melotro

[Recenzja] John Surman - "Upon Reflection" (1979)

Obraz
Brytyjski saksofonista i klarnecista John Surman pierwsze kroki stawiał w czasach, gdy na europejskiej scenie jazzowej dominowało granie free. Wydany przez niego w tamtym okresie album "How Many Clouds Can You See?" należy do najciekawszych przykładów tej stylistyki z naszego kontynentu. Później brał tez udział m.in. w efemerycznym projekcie Morning Glory, którego jedyny, eponimiczny longplay stanowi bardzo udaną próbę połączenia jazzu free i fusion. Jednak największe uznanie Surman zyskał dopiero na przełomie lat 70. i 80., gdy zaczął nagrywać dla niemieckiej wytwórni ECM. Zaproponował wówczas muzykę o bardziej komunikatywnym charakterze i chyba jednak bardziej oryginalną. Album "Upon Reflection", pierwszy efekt współpracy z Manfredem Eicherem, to interesujące połączenie jazzu, minimalizmu oraz angielskiego folku. Surman wystąpił tutaj całkowicie samodzielnie, grając skomponowany przez siebie materiał na różnych instrumentach: saksofonach sopranowym i barytonowym,

[Recenzja] Codona - "Codona" (1979)

Obraz
Trio Codona swoje powstanie zawdzięcza Manfredowi Eicherowi, szefowi ECM Records, który najwyraźniej chciał w ten sposób zdyskontować rosnące zainteresowanie muzyką świata. Nazwa projektu to po prostu połączenie dwóch pierwszych liter imion zaangażowanych w przedsięwzięcie muzyków. Powstało z tej zbitki słowo wystarczająco proste, by łatwo je zapamiętać, a jednocześnie dość egzotyczne, co dobrze oddawało charakter muzyki, czerpiącej z różnych kultur. Każdy z trzech tworzących zespół multiinstrumentalistów odpowiadał za wniesienie innych wpływów. Collin Walcott, muzyk łączącej jazz z muzyką etniczną grupy Oregon (możecie kojarzyć go też z występu na "On the Corner" Milesa Davisa), grał przede wszystkim na sitarze i tabli, indyjskich instrumentach stosowanych w hindustańskiej muzyce klasycznej. Drugi Amerykanin w składzie, Don Cherry, wniósł nie tylko swoje bogate doświadczenie jazzowe, ale też pielęgnowaną od dawna fascynację afrykańskimi i dalekowschodnimi tradycjami muzyczny

[Recenzja] Old and New Dreams - "Old and New Dreams" (1979)

Obraz
Pod nazwą Old and New Dreams ukrywał się efemeryczny kwartet złożony z trębacza Dona Cherry'ego, saksofonisty Deweya Redmana, basisty Charliego Hadena oraz perkusisty Eda Blackwella. Muzyków już wcześniej łączyła współpraca z Ornette'em Colemanem. Cała czwórka pojawiła się co prawda tylko na albumach "Science Fiction" i "Broken Shadows", zarejestrowanych zresztą podczas jednej sesji, jednak poszczególnych członków kwartetu można usłyszeć na wielu innych wydawnictwach twórcy free jazzu. Szczególnie z Cherrym i Hadenem, a od pewnego momentu także Blackwellem, Coleman upodobał sobie współpracę. Nic dziwnego, muzycy znakomicie się rozumieli, co miało ogromne znacznie podczas improwizacji. W drugiej połowie lat 70. Ornette zaprezentował jednak całkowicie nowy zespół, Prime Time, w którym otoczył się młodszymi instrumentalistami i odświeżył swoją muzykę o wpływy funku czy rocka. Wówczas jego dawni współpracownicy założyli własną grupę, w której kontynuowali wcześn

[Recenzja] Jan Garbarek - Bobo Stenson Quartet - "Witchi-Tai-To" (1974)

Obraz
"Witchi-Tai-To" stanowi ważny etap w rozwoju Jana Garbarka. Saksofonista - w towarzystwie współliderującego pianisty Bobo Stensona, a także kontrabasisty Pallego Danielssona i perkusisty Jona Christensena - niemal całkiem odchodzi tutaj od swoich freejazzowych fascynacji, znanych chociażby z albumów "Afric Pepperbird" czy "Sart". Wyraźnie kieruje się już w stronę łagodniejszego, bardziej melodyjnego i kładącego większy nacisk na kompozycje grania, charakterystycznego dla płyt z wytwórni ECM. Ciekawe, że ten istotny album powstawał jakby w pośpiechu. Nie chodzi oczywiście o to, że cała sesja zamknęła się w czasie dwóch listopadowych dni 1973 roku - jak na jazzowe standardy nie było to niczym wyjątkowym - a raczej o niewielką ilość autorskiego materiału, jakby muzycy nie mieli czasu przygotować się do sesji. Żaden z liderów nie dostarczył tu ani jednej kompozycji, w przeciwieństwie do Danielssona, który podpisał się pod "Kukka". Reszta repertuaru t

[Recenzja] Robin Kenyatta - "Girl From Martinique" (1971)

Obraz
"Girl From Martinique" to jeden z pierwszych albumów w katalogu ECM Records. Niektóre źródła twierdzą, że zdążył się ukazać jeszcze w 1970 roku, a więc w trakcie dwóch miesięcy od nagrania - sesja odbyła się 30 października. Strona wytwórni podaje jednak precyzyjną datę premiery: 15 marca 1971 roku. Szkoda, że o samym albumie ECM zdaje się nie pamiętać. Ostatnie wznowienie na fizycznym nośniku miało miejsce w 1979 roku, a tym samym nigdy nie ukazał się na płycie kompaktowej. Z drugiej strony, od pewnego czasu można znaleźć ten materiał w oficjalnym streamingu, więc zapoznanie się z nim stało się łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. A zdecydowanie warto go posłuchać. Występujący tu w roli lidera Robin Kenyatta to amerykański saksofonista i flecista, początkowo silnie związany ze sceną freejazzową. W połowie lat 60. dołączył do zespołu towarzyszącego Billowi Dixonowi, był też związany z The Jazz Composer's Orchestra. Na przełomie dekad tego typu muzyka straciła jednak na

[Recenzja] Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Uneasy" (2021)

Obraz
Najlepszy okres wytwórni ECM to bez wątpienia lata 70., jednak do dziś w jej katalogu pojawiają się interesujące wydawnictwa. Takie, jak "Uneasy", najnowszy album amerykańskiego pianisty o indyjskich korzeniach, Vijaya Iyera. Trafiły tu głównie jego autorskie kompozycje, tworzone na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat i częściowo znane już z wcześniejszych płyt. Samych nagrań dokonano już dwa lata temu, w grudniu 2019 roku, jednak dopiero w kwietniu br. całość trafiła do sprzedaży. Iyer postanowił wrócić tu do formuły tria, z którą chyba najbardziej jest kojarzony. To istotna odmiana po jego poprzednim dziele, znakomitym "Far From Over" sprzed czterech lat, nagranym w sekstecie. Z tamtego składu oprócz lidera powtarza się jedynie perkusista Tyshawn Sorey, a nowego tria dopełniła basistka Linda May Han Oh, z którą Iyer nie miał dotąd okazji nagrywać. Chociaż Vijay Iyer występuje tu w roli lidera oraz głównego kompozytora (repertuaru dopełnia jazzowy standard "N

[Recenzja] John Abercrombie, Dave Holland, Jack DeJohnette - "Gateway" (1975)

Obraz
Na płytach wydawanych przez ECM w latach 70. doszło do wielu ciekawych kooperacji. Jedną z nich było trio Gateway, składające się z amerykańskich instrumentalistów Johna Abercrombiego i Jacka DeJohnette'a oraz Brytyjczyka Dave'a Hollanda. Muzycy już wcześniej mieli okazje ze sobą współpracować. Dwaj ostatni przez wiele miesięcy tworzyli trzon koncertowej grupy Milesa Davisa, a także wzięli udział w wielu jego sesjach. Cala trójka po raz pierwszy zagrała razem na albumie "Sorcery" DeJohnette'a, który zresztą wkrótce potem wziął udział w sesji "Timeless" Abercrombiego. Najwyraźniej grało im się ze sobą tak dobrze, że postanowili zrobić coś razem, bez udziału innych muzyków. Stworzyli w sumie materiał na cztery płyty, z których dwie pierwsze powstały w połowie lat 70., a pozostałe dopiero dwie dekady później. Debiutancki album tria sygnują jeszcze nazwiska muzyków. Nazwę Gateway przyjęli później, inspirując się tytułem tej płyty. Na repertuar składają się g

[Recenzja] Keith Jarrett - "The Survivors' Suite" (1977)

Obraz
"The Survivors' Suite" to album w zasadzie kompletnie inny od recenzowanego miesiąc temu "The Köln Concert". Tym razem możemy usłyszeć Keitha Jarretta w studyjnej odsłonie, z pełnym zespołem oraz w starannie skomponowanym repertuarze. Pianiście w nagraniach towarzyszyli saksofonista Dewey Redman, basista Charlie Haden i perkusista Paul Motian - instrumentaliści kojarzeni raczej z bardziej awangardowym jazzem; dwaj pierwsi grali przecież u boku Ornette'a Colemana. Skład ten zyskał miano amerykańskiego kwartetu , ponieważ w tamtym okresie Jarrett regularnie współpracował też z europejskimi muzykami, a ten zespół składał się wyłącznie z Amerykanów. Kwartet nagrał też wiele innych płyt, ale właśnie "The Survivors' Suite" cieszy się największym uznaniem wśród krytyków i innych słuchaczy. Na albumie znalazła się tylko jedna kompozycja, tytułowa "The Survivors' Suite", która powstała jakiś czas wcześniej w jednym celu, z myślą o konkretn

[Recenzja] Keith Jarrett - "The Köln Concert" (1975)

Obraz
Keith Jarrett niewątpliwie należy do największych żyjących pianistów jazzowych. Popularność przyniosła mu przede wszystkim gra z Milesem Davisem, m.in. podczas słynnego występu na Isle of Wight Festival czy kilku sesji z okresu "Jacka Johnsona". Jednak uznanie w jazzowym świecie już wcześniej przyniosła mu współpraca z Charlesem Lloydem oraz The Jazz Messengers Arta Blakeya. Co ciekawe, jako solista zadebiutował w 1968 roku albumem folkowym, "Restoration Ruin", na którym wystąpił w roli wokalisty i multiinstrumentalisty. Szybko jednak wrócił do jazzu, nagrywając kolejne płyty, jak utrzymana w stylistyce fusion "Expectations" czy zdominowany przez brzmienia akustyczne, lecz bardzo merkantylny "Treasure Island". Z największym zainteresowaniem spotkały się liczne wydawnictwa dla wytwórni ECM, zarówno w roli sidemana, jak i lidera, na czele z nagranym w pojedynkę "The Köln Concert". Ten dwupłytowy longplay to prawdopodobnie najsłynniejszy i

[Recenzja] Bengt Berger ‎- "Bitter Funeral Beer" (1981)

Obraz
Bengt Berger to szwedzki perkusjonalista, jeden z tamtejszych pionierów łączenia jazzu z tzw. muzyką świata. Już w latach 60. studiował klasyczną muzykę Indii, a następnie zagłębiał tradycyjne techniki gry na perkusjonaliach w Afryce. W trakcie swojej kariery współtworzył wiele interesujących projektów, jak nawiązujące m.in. do nordyckiego folku Spjärnsvallet czy Arbete och Fritid, ale też czerpiący inspiracje z muzyki bardziej odległych krajów Bitter Funeral Beer Band. Nazwa tego ostatniego została zaczerpnięta od prawdopodobnie najsłynniejszego wydawnictwa Bergera, jego jedynej płyty nagranej dla ECM. Wrażenie robi rozbudowany aparat wykonawczy, jaki wziął udział w nagraniu "Bitter Funeral Beer". Wśród kilkunastu instrumentalistów znaleźli się inni czołowi przedstawiciele szwedzkiej sceny jazzowej, ale też sam Don Cherry, z którym Berger miał okazję już wcześniej występować. Muzyka zawarta na "Bitter Funeral Beer" nie jest wcale odległa od poszukiwań Cherry'eg

[Recenzja] Terje Rypdal - "Terje Rypdal" (1971)

Obraz
Aktualnie cykle recenzji poświęcone wydawnictwom z katalogu ECM oraz jazzowym gitarzystom stwarzają doskonałą okazję, by powrócić do omawiania dyskografii Terjego Rypdala. W tym miesiącu będzie zatem tylko jedna recenzja łącza obie te serie, zamiast dwóch oddzielnych. Z bardzo bogatej dyskografii norweskiego gitarzysty pisałem już o jego solowym debiucie "Bleak House", efemerycznych projektach Min Bul oraz Morning Glory, a także nagranym z kwintetem Jana Garbarka "Sart". Recenzowane tu eponimiczne dzieło to drugi album Rypdala w roli lidera, a zarazem pierwsze jego wydawnictwo dla labelu Manfreda Eichera. Pod pewnymi względami jest to kontynuacja wspomnianego, niedawno recenzowanego "Sart". W nagraniach wzięli udział wszyscy instrumentaliści odpowiedzialni za tamten materiał - oprócz Rypdala i Garbarka także Bobo Stenson, Arild Andersen i Jon Christensen - tutaj w towarzystwie kilku dodatkowych muzyków. Ponadto, w repertuarze znalazła się druga odsłona kom

[Recenzja] Jan Garbarek / Bobo Stenson / Terje Rypdal / Arild Andersen / Jon Christensen - "Sart" (1971)

Obraz
Norweski saksofonista polskiego pochodzenia Jan Garbarek kojarzony jest raczej z bardziej subtelną odmianą jazzu, jaka dominuje w katalogu wytwórni ECM. Jednak na początku lat 70. ani Garbarek, ani ECM nie mogli być w ten sposób postrzegani. Instrumentalista był wówczas wciąż pod silnym wpływem twórczości Johna Coltrane'a, czego dowodzą jego wczesne płyty nagrane dla labelu Manfreda Eichera, specjalizującego się wtedy w awangardowym jazzie. Wczesne albumy Norwega, jak "Afric Pepperbird", "Sart" czy "Witchi-Tai-To", wpisują się w stylistykę europejskiego free jazzu w jego mniej radykalnej odmianie. Za najciekawszy z nich uważam ten środkowy: drugi nagrany dla wspomnianej wytwórni, a zarazem pierwszy po poszerzeniu kwartetu Garbarka - współtworzonego przez gitarzystę Terjego Rypdala, basistę Arilda Andersena i perkusistę Jona Christensena - o piątego muzyka, pianistę Bobo Stensona. Na okładce albumu całą piątkę potraktowano jako równorzędnych muzyków. W

[Recenzja] Nils Petter Molvær - "Khmer" (1997)

Obraz
Zdarzają się opinie, że z katalogu wciąż działającej wytwórni ECM warto sięgać jedynie po płyty z lat 70. Takie przekonanie nie bierze się znikąd. Po tym okresie Manfred Eicher faktycznie poszedł w kierunku czegoś, co eufemistycznie określiłbym jako muzykę tła. Jednak poza tą główną linią programową ukazywały się też płyty w innym stylu, wśród których można znaleźć trochę interesujących tytułów. Niewątpliwie należy do nich "Khmer", debiutanckie dzieło Nilsa Pettera Molvaera, norweskiego trębacza i współtwórcy future jazzu. Zaprezentowane na tym albumie połączenie jazzowych solówek ze współczesną - jak na lata 90. - elektroniką, wykorzystując na szeroką skalę sample i inne technologiczne nowinki, okazało się zaskakująco udanym pomysłem na granie, ale też sposobem na odświeżenie wówczas już mocno skostniałego gatunku. Sądzę, że do dość podobnego efektu mógłby dojść Miles Davis, gdyby pożył parę lat dłużej i kontynuował ścieżkę obraną w latach 80. Zawsze inspirowały go przecież

[Recenzja] Barre Phillips ‎- "Mountainscapes" (1976)

Obraz
Wśród najważniejszych muzyków współpracujących z niemiecką wytwórnią ECM wspomnieć należy o Barre Phillipsie. To jeden z największych wirtuozów kontrabasu. Karierę zaczynał u progu lat 60. w rodzimym San Francisco. Wkrótce przeniósł się do Nowego Jorku, a pod koniec dekady wyemigrował do Europy, gdzie mieszka do dziś. Właśnie tutaj zdobył zasłużone uznanie, stając się jednym z czołowych przedstawicieli europejskiej sceny muzyki improwizowanej. Nagrywał płyty na instrument solo, w duetach (np. z Davidem Hollandem) oraz małych składach (jak wpływowe The Trio z Johnem Surmanem i Stu Martinem), a także w większych zespołach, na czele z dowodzoną przez Barry'ego Guya The London Jazz Composers' Orchestra. W trakcie swojej długoletniej kariery współpracował też z takimi muzykami, jak Eric Dolphy, Ornette Coleman, Peter Brötzmann, Evan Parker, Paul Bley, Terje Rypdal czy Derek Bailey. Dla ECM nagrał wiele płyt, wśród których szczególną estymą cieszy się "Mountainscapes" z 197

[Recenzja] Kenny Wheeler - "Gnu High" (1976)

Obraz
Zgodnie z sugestią jednego z Czytelników, postanowiłem rozpocząć nowy cykl recenzji, poświęcony płytom z katalogu ECM. Niewiele wytwórni stało się równie rozpoznawalną marką. Rzadko kiedy są utożsamiane z odrębnym muzycznym stylem. Tymczasem Manfred Eicher - założyciel labelu i producent większości wydanych przez niego albumów - wypracował własne brzmienie, które stało się najbardziej charakterystyczną cechą nowej stylistyki, powszechnie znanej jako ECM Style Jazz. Zanim do tego doszło, wytwórnia specjalizowała się w jazzowej awangardzie, zaś po latach poszerzyła ofertę m.in. o muzykę klasyczną. Jednak kojarzona jest przede wszystkim z tą specyficzną, subtelną i przystępną, ale mimo wszystko niezbyt komercyjną odmianą jazzu. Eicher wspierał wykonawców, którymi nie były zainteresowane większe wytwórnie, nastawione wyłącznie na sukcesy finansowe. Nierzadko byli to twórcy o dużym doświadczeniu i już ugruntowanej pozycji oraz zdobytej rozpoznawalności wśród miłośników jazzu, by wymienić ty