Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2022

[Recenzja] Klaus Schulze - "Timewind" (1975)

Obraz
Klaus Schulze był - bo od paru dni musimy mówić o nim w czasie przeszłym - jednym z najważniejszych twórców elektroniki lat 70. Zaczynał wprawdzie od grania na perkusji w grupach Tangerine Dream i Ash Ra Tempel - w tamtym czasie wciąż jeszcze wpisujących się w stylistykę krautrocka - jednak szybko postawił na nagrywanie i wydawanie pod własnym nazwiskiem. Pierwsze płyty, jak "Irllicht" (recenzowany tu parę lat temu) czy "Cyborg", tworzył w chałupniczych warunkach, przy pomocy tradycyjnych instrumentów, następnie poddając taśmy odpowiednim manipulacjom. Z czasem jednak sukcesywnie rozbudowywał swoje instrumentarium o różne elektroniczne zabawki. W okresie nagrywania "Timewind" był już posiadaczem syntezatorów ARP 2600, ARP Odyssey, EMS Synthi-A oraz Elka String, a także sekwencera Synthanorma. Właśnie przy pomocy tej aparatury, wspierając się dodatkowo pianinem i elektrycznymi organami Farfisa, zarejestrował wspominany album. Na "Timewind" daje si

[Recenzja] David Murray Octet - "Ming" (1980)

Obraz
Zbieżność nazwisk z gitarzystą Iron Maiden jest zupełnie przypadkowa. Ten David Murray to amerykański saksofonista, przez część krytyków uważanego za najważniejszego tenorzystę swoich czasów. Instrumentem zainteresował się jako nastolatek, a pierwsze doświadczenia w grupach jazzowych zdobywał podczas studiów muzycznych na kalifornijskim Pomona College. Po zakończeniu nauki przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie trafi akurat w czasach rozwoju sceny loftowej i szybko stał się jej częścią. Na początku prowadził własne trio z Fredem Hopkinsem i Phillipem Wilsonem, a także współtworzył World Saxophone Quartet. W tamtym czasie był jeszcze pod silnym wpływem freejazzowych saksofonistów w rodzaju Alberta Aylera czy Archiego Sheppa, jednak z czasem zaczął kierować się w stronę tradycji, inspirując się grą Colemana Hawkinsa, Bena Webstera czy Paula Gonsalvesa. Pod koniec lat 70. utworzył orkiestrę, która szybko przerodziła się w oktet. Właśnie z oktetem Murray dokonał swoich najsłynniejszych nagra

[Recenzja] Spiritualized® - "Everything Was Beautiful™" (2022)

Obraz
Przez długi czas unikałem pisania o nowych płytach twórców z bogatym dorobkiem, którego nie miałem zrecenzowanego. Wychodziłem z założenia, że najpierw powinienem opisać przynajmniej te istotniejsze dokonania z przeszłości. Czego często i tak nie robiłem. W efekcie nie informowałem o wielu ciekawych premierach. A szkoda byłoby w tym roku nie wspomnieć chociażby o "Everything Was Beautiful™", najnowszym albumie Spiritualized®. To jeden z tych zespołów, o których istnieniu nie dowiecie się z głównonurtowych mediów, jednak w alternatywnych kręgach są doskonale znane i otoczone szacunkiem. Historia grupy zaczęła się trzydzieści lat temu, jednak jej korzenie sięgają o kolejne dziesięć lat wstecz. To właśnie w 1982 roku Jason Pierce, wraz z kilkoma innymi nastolatkami, zaingerował działalność Spacemen 3 - kapeli, która postawiła sobie za cel granie narkotycznej muzyki po wcześniejszym zażyciu odpowiednich substancji. Udało się nawet zarejestrować kilka albumów, jednak grupa nie prz

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "Omnium Gatherum" (2022)

Obraz
Nie ukrywam, że czuję się już znudzony  tematycznymi albumami King Gizzard and the Lizard Wizard, na których zespół kolejno próbuje sił w różnych stylach. Mam wrażenie, że dla muzyków ważniejsze jest, by poszczególne utwory wpisywały się w dany schemat, niż ich jakość. A może po prostu ta stylistyczna jednorodność sprawia, że trudniej mi odróżnić od siebie i docenić poszczególne kompozycje. Problem ten nie dotyczy jednak najnowszego wydawnictwa australijskiej grupy. "Omnium Gatherum" - dwudziesty trzeci album w całej studyjnej dyskografii, a trzeci tylko w tym roku (po "Butterfly 3001" z remiksami utworów z zeszłorocznego "Butterfly 3000", a także inspirowanym progresywną elektroniką, IDM-em i techno "Made in Timeland") - zbiera utwory napisane na przestrzeni kilku ostatnich lat, których stylistyczny rozrzut jest niesamowity. Ten eklektyzm działa wszakże zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść wydawnictwa. Plusem jest niewątpliwie to, że utwory

[Recenzja] Kate Bush - "Hounds of Love" (1985)

Obraz
Po osiągnięciu swojego artystycznego apogeum na "The Dreaming", Kate Bush postanowiła najwyraźniej zdobyć kolejny szczyt. Tym razem komercyjny. "Hounds of Love" to bez wątpienia jej najpopularniejszy album. Potwierdzają to wysokie miejsca w notowaniach (m.in. 1. w UK, 30. w Stanach), blisko dwa miliony sprzedanych egzemplarzy, entuzjastyczne recenzje oraz stała obecność na listach płyt wszech czasów. Pod względem artystycznym nie obyło się, oczywiście, bez pewnych kompromisów. Nie powiedziałbym jednak, że Bush wyzbyła się ambicji. Po prostu zrezygnowała z eksperymentów na rzecz większego kunsztu kompozytorsko-wykonawczego. "Hounds of Love" to absolutne mistrzostwo w kategorii popu, dzieło łączące niezaprzeczalne walory użytkowe z rzadkim w takiej muzyce wysmakowaniem. Pierwsza strona winylowego wydania to w zasadzie niemal hit za hitem. Wiodący singiel, a zarazem otwieracz albumu, "Running Up That Hill", jako chyba jedyny obok "Wuthering Hei

[Recenzja] Codona - "Codona" (1979)

Obraz
Trio Codona swoje powstanie zawdzięcza Manfredowi Eicherowi, szefowi ECM Records, który najwyraźniej chciał w ten sposób zdyskontować rosnące zainteresowanie muzyką świata. Nazwa projektu to po prostu połączenie dwóch pierwszych liter imion zaangażowanych w przedsięwzięcie muzyków. Powstało z tej zbitki słowo wystarczająco proste, by łatwo je zapamiętać, a jednocześnie dość egzotyczne, co dobrze oddawało charakter muzyki, czerpiącej z różnych kultur. Każdy z trzech tworzących zespół multiinstrumentalistów odpowiadał za wniesienie innych wpływów. Collin Walcott, muzyk łączącej jazz z muzyką etniczną grupy Oregon (możecie kojarzyć go też z występu na "On the Corner" Milesa Davisa), grał przede wszystkim na sitarze i tabli, indyjskich instrumentach stosowanych w hindustańskiej muzyce klasycznej. Drugi Amerykanin w składzie, Don Cherry, wniósł nie tylko swoje bogate doświadczenie jazzowe, ale też pielęgnowaną od dawna fascynację afrykańskimi i dalekowschodnimi tradycjami muzyczny

[Recenzja] The Cure - "Pornography" (1982)

Obraz
Niewiele brakowało, a "Pornography" byłby w dyskografii The Cure tym samym, czym "Closer" dla Joy Division. Pogrążony w depresji Robert Smith był bliski samobójstwa, a tworzona przez niego muzyka doskonale oddawała stan, w jakim się znajdował. Sesja nagraniowa tego albumu okazała się jednak świetną terapią, dzięki czemu zamiast podążyć drogą Iana Curtisa powoli zaczął dochodzić do siebie. Jednak nagrania nie przebiegały gładko. Raz, że muzycy przepuścili większość zaliczki na narkotyki, przez co musieli nocować w biurze swojego wydawcy, bo nie starczyło już pieniędzy na hotel. Dwa, że zdarzały się dni, kiedy Smith w ogóle nie był zdolny do pracy, co generowało coraz większe napięcia między muzykami. Konflikt zaostrzył się podczas trasy promującej longplay - pierwszej, podczas której zespół zaprezentował się w swoim gotyckim image'u. Regularne spięcia między Smithem i Simonem Gallupem doprowadziły do bójki miedzy muzykami, która skończyła się rozpadem zespołu. &

[Recenzja] Lynn Avery & Cole Pulice - "To Live & Die in Space & Time" (2022)

Obraz
"To Live & Die in Space & Time" ukazał się wyłącznie w streamingu i jako limitowane wydawnictwo na kasecie magnetofonowej. Prawdziwy niezal. Odpowiadający za ten materiał Lynn "Iceblink" Avery i Cole Pulice to młodzi muzycy, którzy dotąd wydali po jednym autorskim albumie - wzajemnie zresztą się na nich goszcząc - a także współpracowali pod szyldem LCM, jako trio z Mitchem Stahlmannem. Udzielali się też w innych projektach, lawirując pomiędzy różnymi stylistykami, głównie elektroniką i ambientem, ocierając się też o jazz. Tym razem zdają się wprost odwoływać do tego, co w późnych latach 70. robili Harold Budd i Brian Eno, ponownie jednak z jazzowym pierwiastkiem. To bardzo krótka płyta, której długość nie przekracza nawet trzydziestu minut. Znalazły się tutaj cztery utwory o zróżnicowanym czasie trwania, za to bardzo konsekwentne stylistycznie. O ich charakterze wiele mówi tytuł "To Live & Die in Space & Time", gdyż ten kosmiczny klimat je

[Recenzja] Egg - "Egg" (1970)

Obraz
Scena Canterbury kojarzy się z ambitnymi inspiracjami, kunsztem wykonawczym oraz sporym poczuciem humoru. Nic więc dziwnego, że właśnie tam wykluł się zespół o nazwie Egg - trio złożone z klawiszowca Dave'a Stewarta, śpiewającego basisty Monta Cambella oraz perkusisty Clive'a Brooksa. Początkowo towarzyszył im jeszcze gitarzysta Steve Hillage, który jednak postanowił skupić się na studiach. W czasach kwartetu muzycy posługiwali się szyldem Uriel i bynajmniej nie zamierzali z niego zrezygnować po zredukowaniu składu. Sprzeciw wyraził jednak management klubu Middle Earth, który nie chciał umieszczać na afiszach nazwy brzmiącej podobnie do urynału. Muzycy zgodzili się grać jako Egg. Tak też zakontraktował ich Deram, pododdział Decca Records specjalizujący się w postępowych odmianach rocka. Zanim grupa przystąpiła do prac nad debiutanckim albumem, pojawiła się możliwość zarejestrowania repertuaru Uriel, w dodatku z udziałem Hillage'a. W czerwcu 1969 roku kwartet dokonał nagrań

[Recenzja] Herbie Hancock - "Future Shock" (1983)

Obraz
Prawie czterdzieści lat po swojej premierze "Future Shock" wciąż polaryzuje słuchaczy. Kontrowersje budzi jednak nie tyle zawarta na nim muzyka, co raczej firmujące ją nazwisko. Herbie Hancock w latach 60. należał do najbardziej cenionych pianistów jazzowych. Szerokie uznanie przyniosła mu przede wszystkim gra u boku Milesa Davisa, ale także autorskie albumy i liczne występy w roli sidemana. Na początku kolejnej dekady stał się prawdziwym nowatorem. Jego elektroniczne eksperymenty z tzw. trylogii Mwandishi niewątpliwie poszerzały granice jazzu. W tym samym dziesięcioleciu muzyk odnosił spore sukcesy komercyjne ze swoim jazz-funkowym zespołem Head Hunters, by z czasem zbliżyć się do stylistyki disco o nieznacznie już jazzowym zabarwieniu. Jednocześnie jednak grywał także jazz akustyczny, ku zadowoleniu swoich starszych wielbicieli. I nikt zapewne nie spodziewał się, że z początkiem lat 80. Hancock całkowicie porzuci gatunek, z którym był związany od ponad dwóch dekad. Pianista

[Recenzja] Niechęć - "Unsubscribe" (2022)

Obraz
To już dziesięć lat od premiery debiutanckiego albumu Niechęci, "Śmierć w miękkim futerku", który zdobył uznanie nie tylko w jazzowej niszy, ale był też szeroko komentowany w mediach zajmujących się szeroko pojętym niezalem. Warszawska grupa nie była jednak przesadnie aktywna przez ten czas. Cztery lata później pojawił się drugi, eponimiczny longplay - przyjęty z jeszcze większym zainteresowaniem od poprzednika - a po kolejnych dwóch koncertówka "Live at Jazz Club Hipnoza". Dopiero przed kilkoma dniami, równo na dziesięciolecie debiutu, muzycy przedstawili album numer trzy. W międzyczasie zdążył znacząco zmienić się skład. Obok saksofonisty Macieja Zwierzchowskiego, gitarzysty Rafała Błaszczaka i perkusisty Michała Kaczorka znaleźli się klawiszowiec Michał Załęski oraz basista Maciej Szczepański, którzy gdzieś po drodze zajęli miejsca Tomasza Wielechowskiego i Stefana Nowakowskiego. "Unsubscribe" nie jest oczywistą kontynuacją poprzednich wydawnictw, a tym

[Recenzja] Duster - "Together" (2022)

Obraz
Początek kwietnia przyniósł dość niespodziewanie, niemal bez zapowiedzi, premierę nowego albumu Duster. Brak promocji nie powinien jednak w przypadku tej grupy dziwić. To zasłużony przedstawiciel niezalu, któremu nigdy nie udało się przebić do głównego nurtu, ale też chyba nigdy specjalnie o to nie zabiegał. Wydane jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia albumy "Stratosphere" i "Contemporary Movement" zyskały swój kultowy status dopiero wtedy, gdy zespół zawiesił działalność, a stało się to za sprawą rozwoju serwisów internetowych, których użytkownicy mogli dzielić się ze sobą takimi odkryciami. Ten nagły wzrost zainteresowania poskutkował nie tylko wznowieniem dotychczasowego dorobku - pierwotnie wydanego w tak małym nakładzie, że egzemplarze osiągały na aukcjach gargantuiczne ceny - ale także zupełnie nowym, eponimicznym albumem z 2019 roku. W trzy lata później śpiewający multiinstrumentaliści Canaan Amber i Clay Parton - jeszcze do niedawna wspierani przez perkusis

[Recenzja] Scorpions - "Rock Believer" (2022)

Obraz
Wielu z pewnością czekało na tę recenzję, a czy może być lepszy moment na pisanie o Scorpions, niż 1 kwietnia? Starzy wyjadacze wracają, w składzie odświeżonym o Mikkeya Dee z Motörhead, ze swoim 21. studyjnym albumem. "Rock Believer" to dokładnie taki album, jaki muzycy próbowali, dotąd bez powodzenia, nagrać od początku XXI wieku. Już sama okładka wywołuje oczywiste skojarzenia z, nie waham się użyć tego słowa, kultowym albumem "Blackout" z 1982 roku. Nawiązania są tu już nie tylko stylistyczne, ale także brzmieniowe, co stanowi miłą odmianę po kilku wcześniejszych płytach, gdzie właśnie do brzmienia można się było przyczepić. Najnowsze wydawnictwo Niemców, Polaka i Szweda to prawdziwa muzyczna uczta dla wszystkich miłośników hard rocka i heavy metalu lat 80., a każdy  z utworów to perełka. Zobaczcie sami: "Gas in the Tank" to dokładnie takie otwarcie, jakiego można było oczekiwać. Zaczyna się riffem, potem jest zwrotka, refren, itd. Jak przystało na zes