Posty

Wyświetlam posty z etykietą synthpop

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "The Silver Cord" (2023)

Obraz
Zeszłoroczny październik przyniósł aż trzy nowe albumy King Gizzard & the Lizard Wizard. Tym razem ukazuje się tylko jeden. I zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, "The Silver Cord" to przeciwieństwo, a zarazem dopełnienie, opublikowanego w czerwcu "PetroDragonic Apocalypse". Oba wydawnictwa są jak yin i yang: poprzedni utrzymany w metalowej stylistyce, najnowszy - zarejestrowany wyłącznie przy pomocy przeróżnych instrumentów klawiszowych, syntezatorów, elektronicznych bębnów i automatów perkusyjnych. Wciąż aktualne pozostaje pytanie, kiedy muzycy znajdują czas nie tylko na nagrywanie takich ilości muzyki, ale też dokonywanie tych wszystkich przewrotów stylistycznych. Wiadomo, że podstawę "The Silver Cord" stanowią nagrania ze stycznia tego roku w australijskim studiu zespołu. Liczne nakładki rejestrowano natomiast od marca do lipca w busach, hotelach i na lotniskach podczas trasy po Stanach i Europie, w tym także w Polsce. Całość zmiksowano w Australii

[Recenzja] Depeche Mode - "Memento Mori" (2023)

Obraz
Najnowszy, pierwszy od pięciu lat album Depeche Mode powstawał w specyficznych warunkach. Prace zaczęły się już w 2019 roku, tuż przed wybuchem pandemii, która spowolniła cały proces. W maju zeszłego roku niespodziewanie zmarł Andrew Fletcher, obecny w składzie od samego początku, jeszcze w czasach, gdy grupa nazywała się Composition of Sounds. Martin Gore i Dave Gahan zdecydowali się jednak kontynuować nagrania w duecie, zwłaszcza że nowy materiał zaskakująco pasował do sytuacji. Tytuł "Memento Mori" i teksty, nierzadko dotykające tematu śmierci, były już podobno gotowe przed odejściem Fletcha. Tradycyjnie głównym autorem materiału jest Gore, jednak tylko w przypadku pięciu utworów okazuje się wyłącznym kompozytorem. W czterech kolejnych wspomógł go Richard Butler z post-punkowego The Psychedelic Furs ("Ghosts Again", "Don't Say You Love Me", "My Favourite Stranger", "Caroline's Monkey"), a w jednym Gahan ("Wagging Tongue&

[Recenzja] The Cure - "Japanese Whispers" (1983)

Obraz
Zawieszenie działalności The Cure nie trwało długo, bo już wkrótce grupa powróciła jako duet Roberta Smitha i Lola Tolhursta. Zanim muzycy zabrali się za nowy album, zrealizowali kilka mniejszych projektów. Jeszcze w listopadzie 1982 roku - zaledwie cztery miesiące po feralnej trasie promującej "Pornography", która przypieczętowała rozpad zespołu - ukazał się singiel "Let's Go to Bed" / "Just One Kiss". W nagraniu uczestniczył perkusista Steve Goulding, ponieważ Tolhurst przesiadł się na klawisze. Dopiero lipiec kolejnego roku przyniósł kolejne wydawnictwo, czteroutworową EPkę "The Walk", nagraną faktycznie w duecie, z towarzyszeniem automatu perkusyjnego. Na obu płytkach muzycy zaprezentowali swoje nowe oblicze: znacznie pogodniejsze, bardziej przebojowe, a do tego mocniej oparte na brzmieniach elektronicznych. Mieli też jednak inny pomysł na odświeżenie swojego muzycznego wizerunku. W październiku opublikowano bowiem jazzujący singiel "

[Recenzja] New Order - "Technique" (1989)

Obraz
"Technique" to album, jaki muzycy New Order prawdopodobnie chcieli nagrać od dawna, ale trochę się bali. Bo przecież duża część fanów mogłaby nie zaakceptować całkowitego odcięcia się od post-punkowych korzeni. Najwyraźniej jednak sukces kompilacji "Substance" - na której zebrano niemal wszystkie najbardziej taneczne kawałki i prawie całkiem zignorowano to stricte gitarowe oblicze - zachęcił grupę do podjęcia ryzyka. W celu nagrania nowego materiału kwartet udał się na Ibizę, miejsce nierozerwalnie kojarzące się z klubową elektroniką. Był to jednak dość naturalny ruch, biorąc pod uwagę, że szeroka publiczność i tak kojarzyła New Order z tanecznymi singlami, a jego związki z klubową sceną sięgały początku dekady. Już 1982 roku muzycy, wspólnie z przedstawicielami wytwórni Factory, otworzyli w Manczesterze pierwowzór dzisiejszych klubów muzycznych, The Haçienda. To tam, w narkotykowych oparach, rodziła się scena acid techno, acid house, rave czy baggy, czyli madcheste

[Recenzja] New Order - "Substance" (1987)

Obraz
Teoretycznie jest to tylko kompilacja największych przebojów. Wypełniacz dyskografii przed kolejnym albumem z premierowym materiałem. W rzeczywistości jest to jednak coś więcej. New Order miał nietypową, jak na lata 80., politykę polegającą na unikaniu dublowania tych samych utworów na płytach długogrających i singlach. Większość najbardziej popularnych kompozycji zespołu została zatem wydana wyłącznie na tych ostatnich. A tym samym dopiero dzięki "Substance" doczekały się premiery na pełnowymiarowym wydawnictwie. Dwupłytowa edycja winylowa zawiera dwanaście z czternastu dotychczasowych singli New Order, w tym dziewięć utworów niewydanych do tamtej pory na żadnym albumie. Jeszcze ciekawiej prezentuje się wersja kompaktowa, gdzie pierwszy dysk powtarza materiał z winyli, zaś drugi zawiera dwa brakujące przeboje ("Procession" i "Murder") oraz dziesięć rarytasów ze stron B singli. Jednak komplet singlowych nagrań przynosi dopiero wydanie kasetowe, wzbogacone

[Recenzja] New Order - "Brotherhood" (1986)

Obraz
Mogło się wydawać, że po sukcesach singla "Blue Monday" oraz albumu "Low-Life", New Order będzie dalej podążał wytyczoną na tych wydawnictwach ścieżką. Zapowiadający kolejny longplay singiel "Bizarre Love Triangle" zdawał się to tylko potwierdzać. To kolejny chwytliwy numer z taneczną rytmiką i mocno elektronicznym brzmieniem. Okazał się jednak kompletnie niereprezentatywny dla całego albumu, który w pierwszej połowie stawia na bardziej organiczne brzmienia, z wracającą na pierwszy plan gitarą ("Weirdo", "As It Is When It Was", "Broken Promise", "Way of Life") i syntezatorami użytymi co najwyżej do dopełnienia aranżacji ("Paradise"). Dopiero w drugiej części płyty, czyli na stronie B winylowego wydania, pojawia się więcej syntetycznych dźwięków, choć jedynie wspomniany "Bizarre Love Triangle" sprawdziłby się na parkiecie. Poza nim znalazły się tu spokojniejsze "All Day Long" i "Ever

[Recenzja] New Order - "Low-Life" (1985)

Obraz
"Low-Life" jest tym ze studyjnych albumów New Order, który chyba najlepiej definiuje jego stylistykę. A w każdym razie to, jak zespół postrzega się na podstawie jego największych singlowych hitów. Jeszcze poprzedni w dyskografii "Power, Corruption & Lies" świadczy przecież o pewnym niezdecydowaniu muzyków, którzy miotali się wówczas pomiędzy mocno gitarowym post-punkiem, a bardziej elektronicznym, tanecznym graniem. Sukces singla "Blue Monday" okazał się katalizatorem, który pomógł w znalezieniu właściwej ścieżki rozwoju. Muzycy nie musieli nawet rezygnować z żadnego z dotychczasowych elementów swojej twórczości, dokonując po prostu ich udanej syntezy. Zachowali gitarowe brzmienia, wzbogacając je jeszcze większą ilością syntezatorów i perkusji z automatu, przy okazji jeszcze bardziej uwypuklając taneczny charakter. Dwa utwory nieco się tu wyłamują, choć bez szkody dla całego materiału. Energetyczny, najbardziej optymistyczny na płycie "Love Vigila

[Recenzja] New Order - "Power, Corruption & Lies" (1983)

Obraz
Można powiedzieć, że to właściwy debiut New Order. "Power, Corruption & Lies" to już nie Joy Division pod inną nazwą, lecz prawdziwy początek nowego zespołu. Bernard Sumner, Peter Hook i Stephen Morris wyraźnie próbowali odnaleźć własną tożsamość. Pomogły im w tym technologiczne nowinki, z syntezatorami oraz elektroniczną perkusją na czele. Wystarczy posłuchać takich utworów, jak "The Village", "Ecstasy", a zwłaszcza "5 8 6". To już nie ten depresyjny,  gotycki post-punk, lecz granie pełne radości, o tanecznym wręcz charakterze i zdecydowanie ejtisowym brzmieniu. Grupa idzie tu drogą wyznaczoną pod koniec poprzedniej dekady przez Kraftwerk czy Gorgio Morodera, lecz na swoich własnych zasadach. Rozpoznawalnym elementem, pamiętającym jeszcze działalność pod poprzednim szyldem, pozostają basowe partie Hooka, które w większym stopniu są nośnikiem melodii, a w mniejszym rytmiczną podstawą. Ponadto w mocno gitarowych "Age of Consent" i

[Recenzja] Kraftwerk - "Computerwelt" (1981)

Obraz
"Computerwelt", dla większości świata wydany jako "Computer World", należy do najbardziej wizjonerskich albumów pod względem tekstowym. Już czterdzieści lat temu kwartet z Düsseldorfu przewidział współczesną rzeczywistość, kiedy każdy może posiadać swój własny komputer ("Heimcomputer" / "Home Computer") i za jego pośrednictwem korzystać z rozrywki czy bankowości, ale też dokonywać przestępstw (nagranie tytułowe) lub odwiedzać serwisy randkowe ("Computerliebie" / "Computer Love"). Gdyby tak jeszcze zamiast piosenki o kieszonkowym kalkulatorze ("Taschenrechner" / "Pocket Calculator") znalazła się tu wzmianka o mobilnych telefonach... Bardzo ciekawie jest też pod względem muzycznym. O ile wydany trzy lata wcześniej "Die Mensch-Maschine", tudzież "The Man-Machine", ukształtował brzmienie ejtisowego mainstreamu, tak jego następca ma więcej wspólnego z ówczesną sceną klubową i często wskazuje

[Recenzja] Soft Cell - "Non-Stop Erotic Cabaret" (1981)

Obraz
Synthpop. Stylistyka przez jednych uważana za kompletny kicz, dla innych sentyment z młodości, a dla kolejnych muzyka, która pomimo swoich oczywistych wad, ma też pewien urok. Sam zaliczam się do tej ostatniej grupy. Nie jest to coś, czego słuchałbym na co dzień, ale potrafię docenić walory użytkowe, a niektórych płyt słucham z niekłamaną przyjemnością. Zaliczają się do nich przede wszystkim dzieła Depeche Mode i Kraftwerk, a w mniejszym stopniu dokonania Frankie Goes to Hollywood czy Soft Cell. Czas zatem przyjrzeć się temu ostatniemu wykonawcy, któremu jeszcze nie poświęciłem miejsca na tych łamach. Jego historia sięga końca lat 70., kiedy to współpracę nawiązali wokalista Marc Almond oraz grający na elektronicznych i tradycyjnych instrumentach David Ball, którzy poznali się na Leeds Metropolitan University. Duet zaczynał od grania minimalistycznej elektroniki o punkowym rodowodzie (nagrana w domowych warunkach EPka "Mutant Moments"). Wkrótce jednak nastąpiło podpisanie kon

[Recenzja] Kraftwerk - "Die Mensch-Maschine" (1978)

Obraz
Jeden z najważniejszych albumów w dziejach fonografii. Kto wie, czy nie najważniejszy w kontekście muzyki powstałej po 1978 roku? Kraftwerk na "Die Mensch-Maschine" - poza ojczyzną zespołu opublikowanym jako "The Man-Machine" - znakomicie rozwinął pomysły ze swoich wcześniejszych wydawnictw, przede wszystkim "Trans-Europa Express" i "Radio-Aktivität". Zwiększając przebojowość i taneczny potencjał granej przez siebie muzyki, niemiecki kwartet dotarł do jeszcze większego grona odbiorców, w tym kilku pokoleniom twórców, dając im niewyczerpalne źródło inspiracji. Właściwie cała późniejsza elektronika, z synthpopem na czele, czerpie garściami z tego materiału. Jeśli nawet nie bezpośrednio, to przynajmniej za pośrednictwem tych, co czerpali wprost. Trudno zliczyć tyko tych wykonawców, którzy powoływali się na ten album w wywiadach, albo zdecydowali się na nagranie własnej wersji któregoś z sześciu zawartych tu utworów. W sukcesie "Die Mensch-Masch

[Recenzja] Kraftwerk - "Trans-Europa Express" (1977)

Obraz
Kiedy ostatecznie ukształtował się styl Kraftwerk? Według powszechnej, a nie do końca słusznej opinii, stało się to już na "Autobahn". To w końcu pierwszy album, do którego zespół się przyznaje i można usłyszeć na nim rozwiązania wykorzystywane przez muzyków w późniejszym czasie. Było to jednak dopiero wydawnictwo przejściowe pomiędzy tym wczesnym, eksperymentalnym, opartym na tradycyjnych instrumentach obliczem grupy, a jej w pełni elektronicznym i bardziej piosenkowym wcieleniem. Bliższe prawdy byłoby wskazanie na "Radio-Aktivität", na którym faktycznie kompletnie zmieniło się podejście do budowy utworów oraz brzmienia, choć pozostały jeszcze pewne echa dawnych eksperymentów. Po tych ostatnich nie ma już śladu na "Trans-Europa Express", który dodatkowo wprowadza kilka nowych elementów, charakterystycznych także dla kolejnych wydawnictw. To właśnie "Trans-Europa Express" jest pierwszym albumem, który przygotowano w dwóch wersjach. Pierwsza, prze

[Recenzja] Frankie Goes to Hollywood - "Welcome to the Pleasuredome" (1984)

Obraz
Grupę Frankie Goes to Hollywood bardzo łatwo deprecjonować, uznając za twórców kilku przyjemnych, lecz niezbyt ambitnych, typowo ejtisowych przebojów. Takie podejście byłoby jednak bardzo krzywdzące. Zespół miał do zaoferowania dużo więcej, o czym można się przekonać, sięgając po jego debiutancki, dwupłytowy album "Welcome to the Pleasuredome". Kwestią nie do końca jasną jest to, jak duży wpływ na charakter i ostateczny kształt tego wydawnictwa mieli sami muzycy, a ile wniósł producent. Trevor Horn, wcześniej członek Buggles oraz prog-rockowego Yes, nie ograniczył się do wyprodukowania całości w typowy dla siebie sposób - znany już chociażby z "90125" - pełen studyjnych sztuczek, efektów czy czasem wręcz przesadnego nagromadzenia ścieżek. Posunął się nawet do zastąpienia niektórych partii instrumentalnych zespołu własnymi lub zaproszonych przez niego muzyków sesyjnych. Tylko jakie to ma właściwie znaczenie? Jeśli Horn posunął się do takich zabiegów, aby wydobyć z t

[Recenzja] Depeche Mode - "Spirit" (2017)

Obraz
Czternasty album studyjny Depeche Mode to jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. Oczywiście wynika to głównie z sentymentu fanów i wielkiej promocji ze strony wytwórni. Nie ma co ukrywać, że zespół od dawna niczym już nie zaskakuje, a i poziom ostatnich albumów nie jest szczególnie wysoki. Jedno trzeba jednak przyznać - do tej pory nawet gdy muzycy nagrali słaby materiał, to dało się wykroić z niego kilka przebojowych singli. Takie utwory, jak "Precious", "Wrong" czy "Heaven", śmiało można już nazwać depeszową klasyką. Tym bardziej zaskoczyła mnie zapowiedź nowego albumu, w postaci utworu "Where's the Revolution". Teoretycznie wszystko jest tu na swoim miejscu - nowoczesna elektronika, wtopione w nią charakterystyczne zagrywki gitarowe Martina Gore'a, oraz wciąż świetny głos Dave'a Gahana - ale zdecydowanie nie można nazwać tego utworu przebojowym, brakuje mu wyrazistej melodii. A dobra melodia powinna być przecież

[Recenzja] Jethro Tull - "Under Wraps" (1984)

Obraz
W 1983 roku Ian Anderson w końcu zrealizował swój pomysł z wydaniem albumu solowego. W nagraniu "Walk Into Light" wspomógł go ówczesny klawiszowiec Jethro Tull, Peter-John Vettese. A choć nie brakuje tam charakterystyczny partii fletu i głosu Andersona, to całość niewiele ma wspólnego z twórczością jego macierzystego zespołu. To album w zasadzie synthpopowo-nowofalowy, zdominowany przez brzmienie syntezatorów oraz automatu perkusyjnego. Tego typu muzyka cieszyła się wówczas ogromną popularnością, więc longplay sprzedawał się całkiem nieźle. Ale i tak wyraźnie słabiej od dokonań Jethro Tull. I prawdopodobnie właśnie dlatego kolejny album Andersona, będący bezpośrednią kontynuacją "Walk Into Light", ukazał się pod szyldem zespołu. Co prawda, w nagrania zaangażowano także Martina Barre'a i Dave'a Pegga, co miało uzasadnić powrót do tej nazwy, jednak ich partie zwykle giną pod grubą warstwą elektroniki.  "Under Wraps" powszechnie uchodzi za najgor