Posty

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 11.03-17.03 Karnatacka wokalistka i fisharmonistka Amirtha Kidambi może być wam znana ze współpracy z Mary Halvorson w ramach projektu Code Girl, albo z występu na "Brass" Moor Mother i Billy'ego Woodsa. Może być też znana z własnego zespołu Elder Ones, zwłaszcza że opisywałem tu już jego poprzednią płytę "From Untruth", wydaną niemal dokładnie pięć lat temu. Od tamtego czasu dość mocno zmienił się skład. U boku Kidambi pozostał jedynie saksofonista Matt Nelson. Na "New Monuments" towarzyszy im nowa sekcja rytmiczna, z kontrabasistką Evą Lawitts i perkusistą Jasonem Nazary, a dodatkowo skład wzmocnił wiolonczelista Lester St. Louis. Istotną rolę w brzmieniu grupy odgrywają też syntezatory i elektroniczne efekty, za które odpowiada cały kwintet. Czytaj też:  [Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "From Untruth" (2019) Muzyka Elder Ones to współczesny jazz z mocno zaangażowanymi tekstami Kidambi. Pod tytułem płyty kryje si

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

Obraz
Już tylko tydzień pozostał do premiery nowego albumu Julii Holter, "Something in the Room She Moves". Będzie to jej pierwsza autorska płyta od sześciu lat, czyli od wydania "Aviary", na którym artystka naprawdę wysoko podniosła poprzeczkę. Chyba nikt się wówczas nie spodziewał, że tak szybko po całkiem sporym sukcesie komercyjnym wyjątkowo na nią przystępnego "Have You in My Wilderness" Julka powróci do naprawdę ambitnego grania. Na "Aviary" artyzm całkowicie zwycięża nad komercyjnymi zapędami, choć punktem wyjścia są zgrabnie napisane piosenki pop, które w innych aranżach mogłyby podbijać listy przebojów - tracąc jednak jeden ze swoich największych atutów. Na albumie wykorzystano niektóre partie wokalne i klawiszowe z domowych wykonań Holter, jednak nie oznacza to powrotu do bardziej oszczędnego grania z czasów "Ekstasis". Podobnie, jak na "Loud City Song" i "Have You in My Wilderness", liderkę mocno wspierają dodat

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

Obraz
Zapewne niewielu muzyków odrzuciło ofertę wpółpracy od Davida Bowie. Być może zrobiła to tylko Annette Peacock. Uwagę Bowiego zwróciła swoim debiutanckim albumem "I'm the One", w którego nagraniu wziął udział jego ówczesny klawiszowiec Mike Garson. Peacock była jednak już wcześniej dobrze znana w środowisku, nazwijmy to, popowej awangardy. Koncertowała z samym Albertem Aylerem i pisała utwory dla swojego drugiego męża, jazzowego pianisty Paula Bleya (nazwisko zostawiła sobie jednak po pierwszym, jazzowym basiście Garym Peacocku). Razem z Bleyem eksperymentowała na jednym z pierwszych syntezatorów Mooga, będąc najpewniej pierwszą kobietą używającą takiego sprzętu profesjonalnie. "I'm the One" to album niezwykle eklektyczny. Psychodelia miesza się tu z blues rockiem, soulem, funkiem, jazzem, prymitywną formą elektroniki oraz wymykającymi się klasyfikacji eksperymentami. Samo nagranie tytułowe składa się z kilku zróźnicowanych segmentów. Początek - z dziwacznym

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)

Obraz
Podczas miesiąca kobiet - w marcu publikuję tylko recenzje płyt, na których kluczową rolę odgrywają kobiety - nie mogło zabraknąć Joni Mitchell. Chyba pierwszej prawdziwej artystki pop, która samodzielnie prowadziła swoją karierę, nie unikając ambitnych poszukiwań, a dziś postrzeganej często jako najwybitniejsza i najbardziej wpływowa kompozytorka XX wieku. W trakcie ponad pięćdziesięcioletniej działalności Mitchell grywała w różnych stylach, także bardziej jazzowo w towarzystwie czołowych przedstawicieli gatunku, jednak najczęściej trzymała się blisko folku. Debiutancki "Song to a Seagull" - w niektórych krajach wydany bez żadnego tytułu - to akurat płyta utrzymana stricte w tej ascetycznej stylistyce amerykańskiego folku. W momencie ukazania się tego albumu Mitchell miała już na koncie kompozycje, po które chętnie sięgali inni wykonawcy. Swoje wersje "Both Sides, Now" (znanego też jako "Clouds") oraz "Chelsea Morning" zdążyli już nagrać Judy Co

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 4.03-10.03 W przypadku niektórych artystów proste zaszufladkowanie do jednego gatunku nie jest wcale takie łatwe. Przykładem może być amerykańska wokalistka, poetka i aktywistka Camae Ayewa, profesjonalnie znana jako Moor Mother. Swoją muzyczną karierę rozwija zarówno stojąc na czele Irreversible Entanglements, kwintetu mocno osadzonego w freejazzowej tradycji, jak i nagrywając własne płyty z całkiem współczesnym hip-hopem. Wśród tych ostatnich była i udana współpraca z Billym Woodsem ("Brass"), i dobrze pomyślana próba zainteresowania jazzowym dziedzictwem słuchającej rapu młodzieży ("Jazz Codes"). Artystka najwidoczniej jednak nie ma zamiaru zamykać się w tych niszach, bo jeśli nawet na właśnie wydanym "The Great Bailout" pojawiają się elementy jazzu czy hip-hopu, to w naprawdę śladowych ilościach. Czytaj też:  [Recenzja] Moor Mother - "Jazz Codes" (2022) Niezmienne są jedynie partie wokalne Ayewy, która w charakterystyczny dla s

[Recenzja] Björk - "Medúlla" (2004)

Obraz
Po zdyskontowaniu dotychczasowych sukcesów komercyjnych składanką "Greatest Hits" - z repertuarem wybranym przez fanów w internetowym głosowaniu, co sprawiało wrażenie postępującego merkantylizmu - Björk postanowiła zaskoczyć i przygotować najbardziej ambitny do tamtej pory album. Właściwie było to efektem zmęczenia po żmudnych pracach nad "Vespertine", a konkretnie nad jej wielowarstwowymi podkładami instrumentalnymi. Tym razem artystka zdecydowała się więc niemal całkiem z nich zrezygnować.  "Medúlla" to album w znacznej cześci a cappella, ze sporadycznym i minimalistycznym udziałem partii instrumentalnych. Sam tytuł oznacza rdzeń, bo niby tylko tyle zostało tu z muzyki Björk. Sugerowałoby to pewne zubożenie, co niekoniecznie jest prawdą. Czytaj też:  [Recenzja] Björk - "Vespertine" (2001) Artystka nie śpiewa tu oczywiście sama. Znaczy czasem śpiewa, jak w najbardziej ascetycznym, intymnym "Show Me Forgivness" czy składających się z k

[Recenzja] Portishead - "Dummy" (1994)

Obraz
Debiutancki album Portishead niewątpliwie należy do najsłynniejszych wydawnictw lat 90., ale też tych najbardziej kształtujących obraz tamtej dekady wśród słuchaczy. Największym wkładem "Dummy" w muzykę jest zapewne spopularyzowanie trip-hopu, bo samą stylistykę wymyśliła już dobre trzy lata wcześniej grupa Massive Attack. Trio Beth Gibbons, Geoffa Barrowa i Adriana Utleya wypracowało sobie jednak własny, wystarczająco wyrazisty i bardzo konsekwentny styl w ramach tej estetyki. Elementy zaczerpnięte z hip-hopu - masywne, jednostajne perkusyjne loopy, skrecze i sample - zestawiono tu z większą melodyjnością, wolnym, majestatycznym tempem oraz subtelnym, choć trochę mrocznym, nocnym klimatem, inspirowanym ścieżkami dźwiękowymi kina noir. Razem tworzy to hipnotyczny efekt, który jednak pewnie nie byłby tak sugestywny bez śpiewu Gibbons. To jej partie budują tu odpowiedni nastrój i skupiają uwagę na sobie, czasem kosztem warstwy instrumentalnej. Barwą głosu Beth trochę mi przypo

[Recenzja] Maanam - "Maanam" (1981)

Obraz
Cykl "Polskie ejtisy" #3 Pojawiły się już głosy, że w całym tym cyklu "Polskich ejtisów" chodzi o wzbudzanie kontrowersji i prowokowanie wielbicieli krajowego mainstreamu. A prawda jest taka, że wiele tych tzw. klasyków po prostu niedobrze się zestarzało. Zwłaszcza w konfrontacji z zachodnią muzyką, którą bezczelnie imitowano, korzystając z bardzo ograniczonego dostępu polskich słuchaczy do pierwowzorów. Nie zamierzam jednak w recenzjach z tej serii jedynie odbrązawiać albumów, których kult jest obecnie zupełnie irracjonalny. Istnieją też przecież wydawnictwa, które nieco lepiej znoszą próbę czasu i do niech należy choćby debiut Maanamu. Czytaj też:  [Recenzja] Lady Pank - "Lady Pank" (1983) Z dużym prawdopodobieństwem eponimiczny Maanam to pierwsza prawdziwie polska płyta nowofalowa. Wprawdzie kilka miesięcy wcześniej ukazał się "Helicopters" Porter Band - grupy założonej zresztą przez byłego muzyka Maanamu, Johna Portera - jednak ze względu na

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024

Obraz
Sporo różnorodnej muzyki ukaże się w marcu, ale tak się złożyło, że wszystkie najbardziej interesujące mnie tytuły to płyty stworzone przez kobiety: Julię Holter, Moor Mother,  Amirthę Kidambi oraz Alice Coltrane. To niepowtarzalna okazja, by zorganizować tu miesiąc kobiet , z recenzjami wyłącznie takich albumów, na których kluczową rolę odgrywa kobieta. Chociaź tego typu płyty regularnie opisuję, to nazbierało się też sporo zaległości. Co do premierowych wydawnictw niespełniających tego kryterium, to na  ewentualne recenzje będą musiały poczekać co najmniej do kwietnia. Chyba że załapią się do  Płyt tygodnia , które od teraz będą prezentowane w weekendy. Muzyczne premiery marca 2024 1 marca: Ben Frost - Scope Neglect Bruce Dickinson -  The Mandrake Project  Christian Wolff / Wendy Eisenberg [kompozytor: Morton Feldman / Christian Wolff] -  The Possibility of a New Work for Electric Guitar  Emile Parisien Quartet - Let Them Cook Horse Lords -  As It Happened: Horse Lords Live  Max Rich

[Recenzja] Fire! - "Testament" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 23.02-29.02 Jeśli można być czegoś pewnym w fonograficznym roku kalendarzowym, to nowego albumu - a przynajmniej koncertówki czy EPki - tria Fire! lub jego rozbudowanego wcielenia Fire! Orchestra. W zeszłym roku pod tym drugim szyldem ukazał się monumentalny "Echoes", w którego nagraniu uczestniczyło ponad czterdziestu muzyków. Tym razem skład został ograniczony do absolutnego minimum. Na płycie słychać wyłącznie barytonowy saks - i sporadyczne pokrzykiwania - Matsa Gustafssona, bas Johana Berthlinga oraz bębny Andreasa Werlina. Żadnej elektroniki, fletów czy grających na dodatkowych instrumentach gości, co dotąd było na płytach Fire! normą. Cały materiał zarejestrowano w trakcie dwóch dni, prosto na analogową taśmę, bez żadnych dogrywek i żmudnych miksów. Wszystko to zgodnie ze szkołą Steve'a Albiniego, w którego studiu i z którego pomocą album powstawał. Czytaj też:  [Recenzja] Fire! Orchestra - "Echoes" (2023) W takiej surowej wersji trio wypad