Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2023

[Recenzja] Steven Wilson - "The Harmony Codex" (2023)

Obraz
Steven Wilson w typowy dla siebie, samochwalczy sposób zapowiadał album bardziej epicki i bezkompromisowy (…), złożony i nieprzewidywalny . Jeśli jednak za punkt odniesienia wziąć jego ostatnie dokonania, a nie ogół muzyki, to byłbym nawet skłonny się zgodzić z takim opisem "The Harmony Codex". Przez ostatnią dekadę Stefan przeszedł od retro-progowego epigoństwa, przez nieudolne próby zbliżenia się do artystycznego popu lat 80., po zachowawczy powrót z Porcupine Tree, sprawiający wrażenie zlepku odrzutów po poprzednich albumach grupy. Tym razem zdaje się czerpać ze wszystkich tych doświadczeń, ale w jakby mniej anachroniczny sposób i chyba nawet - czego zupełnie się po nim nie spodziewałem - wyciągając pewne wnioski z dotychczas popełnianych błędów. Czy jest to zatem jego najlepsza płyta z siedmiu wydanych dotąd pod własnym nazwiskiem? Całkiem możliwe. Czytaj też:  [Recenzja] Porcupine Tree - "Closure / Continuation" (2022) "The Harmony Codex" to kolejny p

[Recenzja] Björk - "Homogenic" (1997)

Obraz
Płytami "Debut" i "Post" Björk udowodniła, że nawet skrajnie eklektyczny materiał potrafi sprowadzić do wspólnego mianownika. Tym spajającym wszystko elementem jest, oczywiście, natychmiast rozpoznawalny, choć bardzo wszechstronny głos artystki. W warstwie instrumentalnej nie są to jednak płyty szczególnie wyróżniające się na tle ówczesnego mainstreamu. Są to raczej wydawnictwa absorbujące wszystko, co było wówczas modne; na tym wcześniejszym z dodatkiem kilku mniej konwencjonalnych momentów. Dopiero jednak "Homogenic" wydaje się płytą, na której Islandka próbuje odnaleźć własny styl i przykłada większą uwagę do muzycznej spójności. Pomysł na granie jest tu prosty, ale bardzo trafiony oraz zrealizowany na ogół z dobrym smakiem. Album łączy nowoczesne rozwiązania w sferze produkcyjno-brzmieniowej, we fragmentach zbliżając się nawet do stylistyki IDM, z bardziej klasycznym instrumentarium, przede wszystkim wszechobecnymi smyczkami (zaaranżowanymi częściowo p

[Recenzja] Föllakzoid - "V" (2023)

Obraz
Föllakzoid to rzadki, może unikalny na skalę światową, przykład retro-rockowej grupy, która po wydaniu kilku płyt zmieniła styl na zdecydowanie bardziej nowoczesny. Zespół powstał w 2007 roku w Chile, a w pierwotnym składzie znaleźli się gitarzyści Domingo García-Huidobro i Francisco Zenteno, basista Juan Pablo Rodríguez, bębniarz Diego Lorca oraz wokalista Gonzalo Laguna. Po wydaniu eponimicznego debiutu miejsce Zenteno i Laguny zajął klawiszowiec Alfredo Thiermann, który ze składu odszedł równie szybko, pomiędzy albumami "II" i "III". Na tamtym etapie twórczość Föllakzoid kierowała się wyraźnie w stronę space rocka w stylu Hawkwind, a zwłaszcza krautrocka z okolic NEU! czy Can. Trzeba przyznać, że to nieco ciekawiej niż u typowych pogrobowców klasycznego rocka, ale wciąż wtórnie i anachronicznie. Przełom nastąpił wraz z wydaną w 2019 roku płytą "I". Zgodnie z tytułem było to nowe otwarcie. Dotychczas muzycy po prostu nagrywali swoje wspólne jamy i wydawa

[Recenzja] Kalia Vandever - "We Fell in Turn" (2023)

Obraz
Puzon nie wydaje się instrumentem najłatwiejszym ani najbardziej atrakcyjnym do grania solo. Próby takie podejmowali jednak różni muzycy, jak chociażby George Lewis, Albert Mangelsdorf, Paul Rutherford, Conny Bauer czy Samuel Blaser. Poza stricte jazzowym graniem - choć nie całkiem od niego odchodząc - zastosowanie dla puzonu znalazła Kalia Vandever na swoim trzecim albumie. Jeszcze na zeszłorocznym "Regrowth" - nagranym z udziałem pełnej sekcji rytmicznej: z basem, perkusją, pianinem i gitarą - młoda Amerykanka proponowała przyjemny, ale raczej zachowawczy i nieodkrywczy jazz. Tym razem dodatkowych instrumentalistów zastąpiła odpowiednia obróbka partii liderki, a efekt bliższy jest stylistyki ambient. Nie jest to jednak eksperymentalne granie w stylu Kali Malone (na przetworzone organy) czy Brìghde Chaimbeul (dudy). "We Fell in Turn" przynosi muzykę zdecydowanie bardziej komunikatywną, utrzymaną w delikatnym, pastoralnym nastroju, dobrze korespondującym z pastelową

[Recenzja] Neil Young - "Tonight's the Night" (1975)

Obraz
"Tonight's the Night" to zwieńczenie najbardziej ponurego okresu w życiu Neila Younga, jakim był początek lat 70. W ciągu kilku lat muzyk przeszedł przez rozwód z pierwszą żoną, narodziny syna, u którego zdiagnozowano porażenie mózgowe, a w końcu śmierć po przedawkowaniu dwóch kumpli i współpracowników - gitarzysty Crazy Horse Danny'ego Whittena oraz roadie Bruce'a Berry'ego. Właśnie Whittenowi i Berry'emu album jest poświęcony, choć na okładce oryginalnego wydania informuje o tym jedynie enigmatyczna notka: Przykro mi. Nie znasz tych ludzi. Nic to nie znaczy dla ciebie . Mimo tego wiele tekstów na płycie zostało im poświęcone, a traumatyczne wydarzenia wpłynęły też na jej muzyczną zawartość - to najbardziej posępny, surowy i brudny album w dorobku Kanadyjczyka. Przedstawicieli Reprise Records, spodziewających się raczej bardziej przystępnego grania w stylu "Harvest", do tego stopnia przeraziła zaproponowana przez Younga muzyka - a raczej jej nie

[Recenzja] Irreversible Entanglements - "Protect Your Light" (2023)

Obraz
Choć Irreversible Entanglements debiutuje tą płytą w pomarańczowo-białych barwach Impulse Records! - jednej z największych i najbardziej renomowanych wytwórni jazzowych - to założenia projektu się nie zmieniają. "Protect Your Light" pozostaje wyrazem buntu w stopniu nie mniejszym niż w czasach, gdy piątka muzyków zebrała się po raz pierwszy, aby wspólnie wziąć udział w jednym z licznych protestów przeciwko brutalności amerykańskiej policji. Od tamtej pory minęło już osiem lat, a współuczestnictwo w manifestacji przerodziło się we wspólne muzykowanie, którego efektem jest już czwarty album pod tym mało przyjaznym, ale jak się okazuje całkiem trafnym szyldem. Nie tylko skład pozostaje niezmienny, ale też stylistyka - to wciąż granie zakorzenione w jazzowej awangardzie sprzed ponad półwiecza, z naciskiem na twórczość Art Ensemble of Chicago czy Sun Ra, uzupełnione poezją stojącej na czele kwintetu Camae Ayewy, czyli Moor Mother. Czytaj też:  [Recenzja] Irreversible Entanglements

[Zapowiedź] Powtórne narodziny Black Sabbath

Obraz
Połączenie sił instrumentalistów klasycznego składu Black Sabbath z najsłynniejszym wokalistą Deep Purple - muzyków zespołów należących do ekstraklasy ciężkiego rocka - mogło być wielkim wydarzeniem muzycznym. Tyle że niemal wszystko potoczyło się nie po ich myśli, a jedyny studyjny efekt tej współpracy, album "Born Again", stanowi raczej tylko ciekawostkę dla miłośników obu grup. Z okazji trzydziestolecia tego wydawnictwa postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej okolicznościom jego powstania. Bez wątpienia był to jeden z najbardziej szalonych okresów w historii Black Sabbath. * * * Dołączenie Iana Gillana do zespołu i powrót Billa Warda ogłoszono oficjalnie 6 kwietnia 1983 roku, podczas konferencji prasowej zorganizowanej w londyńskim klubie nocnym Le Beat Route. Miesiąc później kwartet zabrał się do pracy nad materiałem. Sesję nagraniową zorganizowano w The Manor - przerobionym na studio XVI-wiecznym dworze Richarda Bransona, położonym w malowniczej wsi Shipton-on-Cherwell w Ox

[Recenzja] Cocteau Twins - "Blue Bell Knoll" (1988)

Obraz
Chociaż twórczość Cocteau Twins z lat 80. nie wydaje się bardzo zróżnicowana, każdy z wydanych w tym czasie zespół albumów ma swój własny charakter. Pierwsze płyty, "Garlands" i "Head Over Heels", były jeszcze mocno zakorzenione w post-punku; na debiucie o mocno gotyckim  odcieniu, na jego następcy postawiono natomiast na brudniejsze brzmienie. Jednocześnie już te albumy antycypowały estetykę ethereal wave, która w pełni i w najbardziej doskonałej formie zaistniała na "Treasure". "Victorialand" przyniósł zwrot ku zimniejszym brzmieniom oraz stylistyce ambient-popu, a fascynacja samym ambientem znalazła ujście przede wszystkim na nagranym wespół z Haroldem Buddem "The Moon and the Melodies". Począwszy od "Treasure" w twórczości grupy słychać też tropy prowadzące do dream popu, który to styl po raz pierwszy dominuje na "Blue Bell Knoll". Czytaj też:  [Recenzja] Cocteau Twins - "Treasure" (1984) To zarazem pie

[Recenzja] Shackleton & Zimpel with Siddhartha Belmannu - "In the Cell of Dreams" (2023)

Obraz
Zdarzają się lata bez żadnej nowej muzyki od Wacława Zimpla, ale też takie, gdy co kilka miesięcy pojawiają się nowe wydawnictwa sygnowane jego nazwiskiem. "In the Cell of Dreams" to następca marcowego "Train Spotter", ale przede wszystkim powrót do współpracy z Samem Shackletonem. Polski artysta - dawniej przede wszystkim jazzowy klarnecista, a dziś twórca post-minimalistycznej elektroniki - oraz angielski producent, w ostatnich latach kojarzony głównie z ambientem o etnicznym zabarwieniu, już w 2020 roku wydali w duecie album "Primal Forms". Spotkali się tam mniej więcej w połowie drogi swoich własnych poszukiwań. Tym razem dołączył do nich jeszcze indyjski wokalista Siddhartha Belmannu, a muzyka zdecydowanie przesunęła się w stronę tribal ambientu i ewidentnych zapożyczeń z hindustańskiej muzyki klasycznej, co z kolei przypomina o innym projekcie Zimpla - Saagara. Niemal całkiem zniknęły natomiast, obecne prominentnie jeszcze na poprzedniej płycie duetu

[Recenzja] Sprain - "The Lamb as Effigy" (2023)

Obraz
"Everything Is Alive" Slowdive był zapewne - a z pewnością przeze mnie - najbardziej wyczekiwaną premierą poprzedniego piątku. Jednak najciekawszym nowym wydawnictwem okazał się zupełnie inny album. I to dość niespodziewanie, bo amerykański kwartet Sprain do tej pory nie był zbyt rozpoznawalny. Tymczasem jego drugi longplay "The Lamb as Effigy" zadebiutował na samym szczycie cotygodniowego rankingu tegorocznych płyt w serwisie Rate Your Music i mimo rosnącej liczby ocen utrzymuje bardzo wysoką średnią. Nie brakuje też pozytywnych recenzji na innych portalach muzycznych, które nie ograniczają się do mainstreamu. A mowa o wydawnictwie zespołu, który jeszcze trzy lata temu, na swoim poprzednim albumie "As Lost Through Collision", brzmiał po prostu jak kolejny naśladowca Slint, Unwound czy Duster, niewykazujący ambicji do zaprezentowania czegoś własnego. Tym razem słuchać jednak znaczy progres. Sprain na "The Lamb as Effigy or Three Hundred And Fifty XOXO

[Recenzja] Stevie Wonder - "Talking Book" (1972)

Obraz
W połowie 1971 roku Stevie Wonder miał dwadzieścia jeden lat, trzynaście płyt na koncie i właśnie podpisał nowy, liczący sto dwadzieścia stron kontrakt z Tamla/Motown Records, który dawał mu znacznie większą swobodę artystyczną. Skorzystał z niej już na pierwszym albumie nagranym na nowych zasadach, wymownie zatytułowanym "Music of My Mind". To właśnie tam artysta po raz pierwszy znacząco ograniczył liczbę sidemanów, pozbywając się przede wszystkim charakterystycznej dla Motown sekcji smyczkowej. Jej miejsce zajęły przeróżne instrumenty klawiszowe, w tym syntezatory, warstwowo nakładające się na siebie, aby zapewnić odpowiednio pełne brzmienie. W osiągnięciu takiego efektu pomogli Wonderowi Malcolm Cecil i Robert Margouleff, czyli pionierski dla użytkowej elektroniki duet Tonto's Expanding Head Band. "Music of My Mind" uznawany jest za otwarcie dojrzałego okresu twórczości Steviego oraz początek serii jego największych dzieł, obejmującej także cztery kolejne alb

[Recenzja] Slowdive - "Everything Is Alive" (2023)

Obraz
Piąty studyjny album Slowdive to bez wątpienia najważniejsza premiera ostatniego piątku. Ale też jeden z tegorocznych longplayów, w stosunku do których miałem - i w sumie nadal mam - najbardziej mieszane odczucia. Chociaż zespół powstał trzydzieści cztery lata temu, to w międzyczasie zaliczył dwie dekady przerwy, więc nie zdążył się zanadto wyeksploatować. Z drugiej strony, comebackowy  album bez tytułu sprzed sześciu lat, bezpośredni poprzednik "Everything Is Alive", okazał się płytą kompletnie wypraną z nowych idei. Singlowe zapowiedzi nowego wydawnictwa - a przed premierą ujawniono aż połowę repertuaru - nie obiecywały, że tym razem będzie inaczej. Wręcz przeciwnie, wszystkie wpisują się w konwencję, jaka najbardziej kojarzy się z twórcami kultowego "Souvlaki". Żaden z tych kawałków mnie szczególnie nie zachwycił, ale też nie zniechęcił do oczekiwania na całość. Znane już wcześniej utwory można podzielić na te bardziej żwawe, a więc nieco mniej typowe dla zespołu

[Recenzja] SPELLLING - "SPELLLING & The Mystery School" (2023)

Obraz
Nigdy nie potrafiłem w pełni zrozumieć sensu albumów z nowymi wersjami własnych kompozycji. W większości przypadków zapewne chodzi o kasę, bo łatwiej ponownie sprzedać stare hity niż nowy materiał, zwłaszcza gdy jest się już wypalonym twórcą, mającym najlepsze lata dawno za sobą. Tyle że te odnowione wersje prawie nigdy nie mogą sie równać oryginalnymi. Przykłady z przeszłości można mnożyć, a juź za około miesiąc ukaże się potencjalnie najbardziej spektakularna porażka tego typu - "The Dark Side of the Moon" w wykonaniu 1/4 Pink Floyd (po dwóch singlach nie mam złudzeń, że będzie to poziom pierwowzoru). Sytuacja ze "SPELLLING & The Mystery School" jest jednak o tyle wyjątkowa, że Chrystia Cabral, występująca pod pseudonimem SPELLLING, jest dopiero na początku swojej muzycznej drogi - karierę zaczęła w 2015 roku - i zapewne u szczytu mocy twórczych, gdyż minęły ledwie dwa lata od bardzo dobrze przyjętego przez krytykę i słuchaczy "The Turning Wheel". Ty