Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2014

[Artykuł] Najważniejsze utwory Genesis

Obraz
Genesis - zwycięzca niedawnej ankiety z pytaniem o to, jaki zespół powinien pojawić się w kolejnej części cyklu "Najważniejsze utwory..." - to jedna z najważniejszych grup z nurtu rocka progresywnego, bardziej znana jednak dzięki przebojowym, pop rockowym hitom z lat 80. Poniższa lista zawiera szczegółowe informacje o piętnastu spośród najbardziej istotnych  i/lub popularnych utworów z repertuaru zespołu. Genesis: Steve Hackett, Mike Rutherford, Peter Gabriel, Phil Collins i Tony Banks. 1. "The Knife" (z albumu "Trespass", 1970) Jeden z najbardziej nietypowych utworów Genesis. Na tle pozostałych, nastrojowych kompozycji z albumu "Trespass", wyróżnia się ostrym, przesterowanym brzmieniem gitar i mocnym brzmieniem sekcji rytmicznej. Według ówczesnego wokalisty grupy, Petera Gabriela, inspiracją był utwór "Rondo" zespołu The Nice. Pod względem muzycznym, "The Knife" bliżej jednak do ówczesnej twórczości Deep Purpl

[Artykuł] Historie okładek: "The Number of the Beast" Iron Maiden

Obraz
Obejrzany ostatnio dokument z serii "Klasyczne Albumy Rocka", poświęcony najbardziej znanemu dziełu Iron Maiden - "The Number of the Beast", zainspirował mnie do poświęcenia kolejnej części cyklu "Historie okładek" właśnie ilustracji zdobiącej ten longplay. Wszystkie cytaty - z wyjątkiem wypowiedzi Dereka Riggsa - pochodzą z wspomnianego dokumentu. Autorem okładki jest Derek Riggs - twórca postaci Eddiego i jedyny grafik współpracujący z zespołem w latach 1980-92. Ilustracja została przygotowana z myślą o singlu "Purgatory" (który promował poprzedni longplay grupy, "Killers"). Derek świetnie się spisał - mówił menadżer zespołu, Rod Smallwood. Ta ilustracja ma w sobie coś z obrazów Boscha. Uznaliśmy, że jest zbyt dobra [na singiel] i wykorzystamy ją na następnym albumie . Riggs przyznawał, że grafika jest niedokończona, bo na jej wykonanie miał do dyspozycji jedynie jeden weekend (więcej na ten temat do przeczytania w części cyklu p

[Recenzja] Robert Plant - "Shaken 'n' Stirred" (1985)

Obraz
"Shaken 'n' Stirred" to najbardziej zaskakujący i kontrowersyjny album w dorobku Roberta Planta. Wokalista już na swoim poprzednim solowym wydawnictwie, "The Principle of Moments", jasno dał do zrozumienia, że nie interesuje go odcinanie kuponów od swojej przeszłości w Led Zeppelin. I nie zamierza spełniać zachcianek fanów. Jednak nawet wtedy nikt się jeszcze nie spodziewał, że jego kolejny longplay będzie całkowicie zdominowany przez brzmienie syntezatorów. Co prawda całość osadzona jest na tradycyjnej sekcji rytmicznej, z gitarą basową i prawdziwą perkusją, a nie żadnym automatem. Ale już rola gitary została bardzo mocno ograniczona. Najbardziej prominentne pojawia się w "Kallalou Kallalou", "Trouble Your Money" i "Sixes and Sevens" (dwa ostatnie mogłyby w sumie znaleźć się na poprzednim albumie), ale przeważnie spychana jest do roli ozdobnika. Oczywiście, Plant pokazuje tu bardzo przystępne dla przypadkowego słuchacza

[Recenzja] Robert Plant - "The Principle of Moments" (1983)

Obraz
Można powiedzieć, że debiutancki album solowy Roberta Planta, "Pictures at Eleven", był bezpiecznym badaniem gruntu. W znacznej części wypełniły go dokładnie takie utwory, jakich oczekiwali fani - bezpośrednio nawiązujące do jego przeszłości w Led Zeppelin. Jednocześnie pojawiły się tam nagrania sugerujące, że Plant chciałby podążyć w nieco innym kierunku. I to właśnie robi, już bez oglądania się na oczekiwania fanów, na swoim drugim solowym albumie, "The Principle of Moments". Wielce mówiący jest fakt, że dwa najbardziej zeppelinowe kawałki zarejestrowane w tamtym okresie - "Road to the Sun" i "Turnaround" - nie znalazły się na albumie (wydano je dopiero po latach: pierwszy w 2003 roku na kompilacji "Sixty Six to Timbuktu", drugi cztery lata później na reedycji "The Principle of Moments"). Bardzo sobie cenię taką postawę Planta. Chęć zerwania z przeszłością i granie tego, na co miał ochotę, bez oglądania się na fan

[Recenzja] High Tide - "Sea Shanties" (1969)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 1/13 W nowym, comiesięcznym cyklu recenzji przyjrzę się wykonawcom, którzy pomimo swojego potencjału i grania w popularnym stylu, nie odnieśli żadnego sukcesu. Nie będzie w nim zatem ani zespołów, których wydawnictwa trafiały na listy sprzedaży, a dopiero z czasem zostali zapomniani (jak np. East of Eden), ani tych, którzy z czasem zyskali wielkie uznanie (jak chociażby The Velvet Underground lub The Stooges), ani tych, których twórczość była zbyt awangardowa / eksperymentalna, by trafić do mainstreamu (jak przedstawiciele sceny Canterbury, krautrocka, zeuhlu czy nurtu Rock in Opposition). W Polsce tego typu muzykę określa się mianem NKR-ów. Jest to skrót od wewnętrznie sprzecznej nazwy Nieznany Kanon Rocka. Oczywiście, o żadnym kanonie nie może być tu mowy. Są to wykonawcy, którym zwykle jednak sporo brakowało do tych czołowych przedstawicieli gatunku. Zdania na temat jakości poszczególnych NKR-ów są mocno podzielone nawet wśród osó

[Recenzja] Robert Plant - "Pictures at Eleven" (1982)

Obraz
Szanuję muzyków Led Zeppelin za decyzję o rozwiązaniu zespołu po śmierci Johna Bonhama i konsekwentne odmawianie reaktywacji (nie licząc pojedynczych występów). Nie, nie dlatego, że uważałbym dalsze granie z innym perkusistą za świętokradztwo. Po prostu, biorąc pod uwagę poziom ostatnich albumów grupy (już "Presence" wyraźnie zdradza oznaki kryzysu, a "In Through the Out Door" jest dowodem kompletnego wypalenia twórczego), obawiam się, że Led Zeppelin poszedłby drogą wielu innych rockowych wykonawców, uporczywie wydających kolejne płyty, nie mając już kompletnie nic do zaoferowania. Optymizmem na pewno nie napawają solowe poczynania muzyków. O post-zeppelinowej twórczości Jimmy'ego Page'a nie ma nawet co wspominać. Z kolei John Paul Jones nie nagrał chyba nic, co zwróciło uwagę kogokolwiek, prócz najzagorzalszych wielbicieli Led Zeppelin. Na tym tle zdecydowanie najlepiej prezentują się dokonania Roberta Planta, które przynajmniej pod względem komercyjn

[Artykuł] Historie okładek Led Zeppelin

Obraz
Mało który wykonawca przywiązuje aż taką wagę do graficznej oprawy swoich dzieł, jak robiła to grupa Led Zeppelin. Właściwie każda okładka tego zespołu zasługuje na obecność w tym cyklu - dlatego też dzisiejszy odcinek "Historii okładek" poświęcam nie jednemu albumowi, lecz całej dyskografii. "Led Zeppelin" (1969) Okładka albumu "Led Zeppelin" (fragment). Nazwa zespołu pochodzi od popularnego określenia sterowców (nawiązującego do nazwiska niemieckiego konstruktora tych maszyn), nie dziwi zatem, że na okładce pierwszego albumu widnieje właśnie zeppelin. Zaprojektowanie okładki zlecono George'owi Hardiemu. Zaproponował wizerunek sterowca w chmurach; pomysł nie spotkał się jednak z aprobatą Jimmy'ego Page'a. Gitarzysta zaproponował w zamian wykorzystanie zdjęcia z katastrofy pasażerskiego liniowca LZ 129 Hindenburg, do której doszło 6 maja 1937 roku, podczas cumowania, po jego pierwszym locie przez Atlantyk. Autorem wykorzystanej

[Recenzja] Blind Faith - "London Hyde Park 1969" DVD (2005)

Obraz
Dokładnie 45 lat temu, 7 czerwca 1969 roku, odbył się debiutancki występ Blind Faith. Choć pierwszy i, jak się wkrótce okazało, jedyny album grupy do sprzedaży trafił dopiero trzy miesiące później, tworzący ją muzycy zdecydowanie nie byli anonimowi. W skład tej supergrupy wchodzili dwaj instrumentaliści dopiero co rozwiązanego Cream, Eric Clapton i Ginger Baker, a także śpiewający klawiszowiec Steve Winwood z Traffic i Spencer Davis Group oraz basista Ric Grech z Family. Zarówno to, jak i darmowy wstęp na zorganizowany w londyńskim Hyde Parku koncert, spowodowało pojawienie się naprawdę licznej publiczności. Wydarzenie zostało sfilmowanie, jednak dopiero w 2005 roku materiał doczekał się fonograficznej premiery. Film trwa niespełna godzinę, z czego pierwsze dziesięć minut to dokument przedstawiający muzyków i ich wcześniejsze dokonania, a reszta - zapis wspomnianego występu. Złożyło się na niego dziewięć utworów, w tym wszystkie kompozycje z eponimicznego albumu, nad którym prace

[Recenzja] Roger Waters - "Amused to Death" (1992)

Obraz
Po sukcesie przedstawienia "The Wall" w Berlinie, Roger Waters wpadł na pomysł, by jego kolejny album solowy przybrał podobną formę, co słynne dzieło Pink Floyd. "Amused to Death" to jeszcze jedna dwupłytowa - przynajmniej w wersji winylowej - opera rockowa, z płynnymi przejściami między utworami i kilkoma przewodnimi motywami przewijającymi w różnych momentach. Jakościowo jest to jednak nieporównywalnie niższy poziom. Można zapomnieć o tak wyrazistych i zróżnicowanych kompozycjach, jak "Another Brick in the Wall (Part II)", "Comfortably Numb" czy "Hey You". Całość brzmi raczej jak wariacje na temat tych mniej udanych kawałków w rodzaju "Nobody's Home" czy "Young Lust" - tyle że wykonane znacznie bardziej anemicznie i przepełnione nieznośną dawką patosu. Dominują ballady, w których dzieje się naprawdę niewiele, jak na ich długość, i kompletnie nic dla mnie interesującego Formalnie są to właściwie proste pi

[Recenzja] Roger Waters - "Radio K.A.O.S." (1987)

Obraz
W 1987 roku David Gilmour decyzją sądu otrzymał prawa do nazwy Pink Floyd, dzięki czemu jego trzeci solowy album mógł ukazać się pod tym szyldem. Nieco wcześniej Roger Waters wydał kolejny longplay pod własnym nazwiskiem. Zarówno "A Momentary Lapse of Reason", jak i "Radio K.A.O.S." nie zbliżają się do poziomu, który muzycy osiągali podczas swojej współpracy. Gilmour zaproponował zestaw niepowiązanych ze sobą kawałków o zdecydowanie piosenkowym charakterze, na ogół całkiem przyjemnych, ale raczej rozczarowujących dla słuchaczy oczekujących czegoś więcej, niż radiowych hitów. Waters sięgnął natomiast po raz kolejny po formę albumu koncepcyjnego, jednak najwyraźniej skupiając się na formie, zapomniał o interesującej treści. Pomysł na album jest prosty. Całość ma sprawiać wrażenie audycji radiowej. W tym kontekście ma nawet sens fakt, że repertuar składa się głównie z prostych piosenek, które stylistycznie nie odstają szczególnie od tego, co faktycznie prezentow

[Recenzja] Roger Waters - "The Pros and Cons of Hitch Hiking" (1984)

Obraz
Po zakończeniu In the Flesh Tour (promującej album "Animals" Pink Floyd), Roger Waters zamknął się w swoim domu i przygotował szkice dwóch albumów koncepcyjnych. Oba przedstawił pozostałym członkom grupy, aby wybrali jeden, który razem nagrają. Muzycy zgodnie wybrali zestaw utworów zatytułowany "Bricks", który później został przemianowany na "The Wall". Do drugiego zestawu, już wtedy noszącego tytuł "The Pros and Cons of Hitch Hiking", Waters powrócił dopiero kilka lat później, już po uśmierceniu Pink Floyd. W trwającej niemal cały 1983 rok sesji nagraniowej udział wzięli m. in. Eric Clapton, perkusista Andy Newmark oraz grający na organach i gitarze Andy Bown. W studiu pojawili się też muzycy grający na instrumentach dętych, żeński chórek, a także orkiestra symfoniczna dyrygowana przez Michaela Kamena (który zagrał też na pianinie). Najprościej można opisać ten album jako kontynuację stylistyki opracowanej na albumach "The Wall&quo