Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2019

[Recenzja] Andrew Hill - "Compulsion" (1967)

Obraz
Na poprzednich albumach Andrew Hill wypracował swój własny styl, mieszczący się mniej więcej dokładnie pomiędzy głównym nurtem, a jazzową awangardą. Pianista nie chciał jednak stać w miejscu, a zamiast tego próbować nowych rozwiązań. Album "Compulsion" to próba zdefiniowania się na nowo. Zdecydowany krok w bardziej awangardowym kierunku. Nie jest to może pójście w kompletny freejazzowy radykalizm, jednak zawarta tu muzyka ma bardzo wyzwolony charakter. Jednak album jest przede wszystkim próbą nawiązania do afrykańskiego dziedzictwa lidera i jego współpracowników. Materiał został zarejestrowany 8 października 1965 roku w studiu Van Geldera, a w sesji uczestniczyli tacy muzycy, jak trębacz Freddie Hubbard, grający na saksofonie tenorowym i klarnecie basowym John Gilmore (stały współpracownik Sun Ra), basiści Cecil McBee i Richard Davis (ten drugi wystąpił tylko w jednym utworze), perkusista Joe Chambers, a także grający na afrykańskich perkusjonaliach Renaud Simmons i Na

[Recenzja] Bob Dylan - "Bob Dylan" (1962)

Obraz
Eponimiczny debiut Boba Dylana pozostaje w cieniu wielu jego późniejszych wydawnictw. I właściwie trudno się temu dziwić, bo to dość niepozorny album, jakich wówczas nagrywano wiele. Składający się głównie z interpretacji tradycyjnych utworów folkowych i bluesowych, zarejestrowanych wyłącznie z akompaniamentem gitary akustycznej i harmonijki. Dylan napisał jedynie dwa spośród trzynastu utworów: gadany blues "Talkin' New York", w którym opisuje swoje wrażenia po przeprowadzce do tytułowego miasta, a także "Song for Woody", hołd dla folkowego pieśniarza Woody'ego Guthrie. Nie jest to jeszcze ten zaangażowany społecznie i politycznie Dylan, którego doskonale napisane teksty uczyniły "głosem pokolenia", a zarazem jednego z najbardziej rozpoznawalnych wykonawców wszech czasów. Pod względem stricte muzycznym wszystko jednak jest już na swoim miejscu. Zarówno charakterystyczny, zachrypnięty głos, jak i nie mniej rozpoznawalny styl gry na gitarze i

[Recenzja] Neu! - "Neu! '75" (1975)

Obraz
Klaus Dinger i Michael Rother nie popisali się na swoim drugim albumie. "Neu! 2" w znacznej części brzmi jak zbiór odpadków po eponimicznym debiucie duetu, z niewielką ilością nowych rozwiązań, które są zdecydowanie niedopracowane. Niedługo potem drogi muzyków rozeszły się na pewien czas (Rother nawiązał w tym czasie współpracę z muzykami Cluster, tworząc supergrupę Harmonia), by zejść się ponownie pod koniec 1974 roku. Duet zarejestrował jeszcze jeden album, na którym wrócił do formy z debiutu i ciekawie rozwinął pomysły z "dwójki", aczkolwiek zauważalny jest brak nowych rozwiązań i balansowanie na granicy autoplagiatu. Niemniej jednak "Neu! '75" (znany też jako "Neu! 3") jest wydawnictwem wartym uwagi. W trakcie sesji nagraniowej, odbywającej się w grudniu '74 i styczniu '75 w studiu Conny'ego Planka, Dinger i Rother wciąż nie mogli dojść do porozumienia w kwestii muzycznego kierunku. Kompromis osiągnięto poprzez podziele

[Recenzja] The Ornette Coleman Trio - "At the 'Golden Circle' Stockholm" (1966)

Obraz
Ornette Coleman powrócił na scenę w 1965 roku, wraz z zupełnie nowym składem - tym razem trzyosobowym, z basistą Davidem Izenzonem i perkusistą Charlesem Moffettem - oraz z nowymi pomysłami i umiejętnościami. Świetnym dokumentem tego okresu są dwa albumy o wspólnym tytule "At the 'Golden Circle' Stockholm". Znalazły się na nich fragmenty występów tria z 3 i 4 grudnia 1965 roku w sztokholmskim klubie Gyllene Cirkeln. Był to debiut Colemana w barwach wytwórni Blue Note. Według wielu źródeł obie płyty ukazały się się jeszcze w 1965 roku. Biorąc pod uwagę datę rejestracji, jest to możliwe, ale bardzo nieprawdopodobne - dlatego przyjmuję rok 1966 za datę wydania. Choć poszczególne części "At the 'Golden Circle' Stockholm" nigdy nie zostały oficjalnie skompilowane jako jedno wydawnictwo, najlepiej potraktować je jako całość. Wówczas otrzymujemy najpełniejszy obraz ówczesnych występów Ornette'a. Skrzących się od porywających solówek lidera na sak

[Recenzja] Heldon - "Electronique Guerilla" (1974)

Obraz
Francja ma niezwykle bogatą ofertę ambitnej muzyki. Ograniczając się tylko do ostatniego półwiecza i okolic muzyki rockowej, należy wymienić przede wszystkim zespół Gong, niemal całą scenę zeuhlową, z Magmą, Eskaton i Dün na czele, Art Zoyd, Lard Free czy Heldon. Pomysłodawcą tego ostatniego był Richard Pinhas, doktor z Sorbony, w wolnych chwilach grający na gitarze w amatorskich kapelach bluesrockowych i psychodelicznych (jego główną inspiracją w tamtym czasie był Jimi Hendrix). Nieco poważniejszym przedsięwzięciem był zespół Schizo, który pozostawił po sobie dwa single, wydane na początku lat 70. Jeden z nich, "Le Voyageur", powstał z pomocą filozofa Gillesa Deleuze'a, recytującego fragmenty książki "Ludzkie, arcyludzkie" Friedricha Nietzschego. Filozofia była bowiem największą, obok muzyki, pasją Pinhasa. Po usłyszeniu wspólnego albumu Roberta Frippa i Briana Eno, zdecydował się stworzyć nowy projekt, któremu nadał nazwę Heldon (zaczerpniętą z powieści &

[Recenzja] Prince Lasha & Sonny Simmons - "Firebirds" (1968)

Obraz
Okładka może i nie zachęca do sięgnięcia po "Firebirds", ale muzyka zawarta na drugim wspólnym albumie Prince'a Lashy i Sonny'ego Simmonsa zdecydowanie zasługuje na uwagę. Już sam skład robi wrażenie. Oprócz dwójki liderów, w sesji nagraniowej (odbywającej się w dniach 28 i 29 września 1967 roku) udział wzięli wibrafonista Bobby Hutcherson, basista Buster Williams (najbardziej znany ze współpracy z Herbiem Hancockiem w okresie Mwandishi) oraz perkusista Charles Moffett (występujący wcześniej m.in. z Ornette'em Colemanem). Obaj liderzy zagrali na saksofonach altowych, a ponadto Lasha wykorzystał flet i klarnet altowy, zaś Simmons tak rzadko spotykany w jazzie instrument, jak rożek angielski (Sonny uczył się na nim grać jako nastolatek, zanim zdecydował się na saksofon). Bardzo ciekawie urozmaica i wzbogaca to brzmienie albumu. Muzyka zawarta na "Firebirds" mieści się gdzieś pomiędzy jazzowym mainstreamem, a jazzową awangardą, gdzieś pomiędzy bopową

[Recenzja] Planet Gong - "Live Floating Anarchy 1977" (1978)

Obraz
Pod koniec lat 70. na muzycznej scenie zaroiło się od zespołów kontynuujących dziedzictwo grupy Gong. Wystarczy tylko popatrzyć na ich nazwy: Pierre Moerlen's Gong, Planet Gong, Mother Gong, New York Gong. We wszystkich z nich występowali muzycy oryginalnego zespołu. Często jednak proponowali zupełnie inną muzykę. Inaczej sprawa ma się jednak z Planet Gong. Co nie powinno dziwić, bowiem jego inicjatorami byli współzałożyciele pierwotnej grupy - Daevid Allen i Gilli Smyth. Składu dopełnili członkowie brytyjskiej grupy spacerockowej Here & Now (wówczas istniejącej już kilka lat, ale jeszcze nie mającej na koncie żadnego albumu). Planet Gong okazał się efemerydą. Zespół zagrał ledwie kilka koncertów we Francji i Wielkiej Brytanii. Występy były darmowe, ale wśród publiczności zbierano datki na benzynę i inne potrzeby muzyków. Koncert z 6 listopada 1977 roku we francuskim Toulouse został zarejestrowany, a jego fragmenty (wyłącznie wcześniej niewydane kompozycje) opublikowano na

[Recenzja] Cecil Taylor - "Silent Tongues" (1975)

Obraz
W latach 70., po rozwiązaniu grupy Unit, Cecil Taylor skupił się na występach solowych. W bardzo ścisłym tego słowa znaczeniu - bez żadnych dodatkowych instrumentalistów, jedynie z towarzyszeniem pianina marki Bösendorfer. Okres ten podsumowuje kilka albumów, z których powszechnie najbardziej cenionym jest "Silent Tongues". To zapis występu z 2 lipca 1974 roku na szwajcarskim Montreux Jazz Festival. Na 50-minutowy album składa się tytułowa, pięcioczęściowa kompozycja Taylora, a także zagrane na bis jej fragmenty. W tym samym roku ukazał się także bodajże najsłynniejszy album na fortepian solo, "The Köln Concert" Keitha Jarretta. Dzieło Taylora znacząco różni się od tamtego wydawnictwa. Podczas gdy Jarrett czerpał głównie z jazzowego mainstreamu, nawiązując też do muzyki klasycznej, Taylor nagrał album o zdecydowanie freejazzowym charakterze, z silnymi wpływami poważnej, współczesnej awangardy. "Silent Tongues" to swego rodzaju fortepianowy odpowiedn

[Recenzja] Hoenig / Göttsching - "Early Water" (1995)

Obraz
Współpraca Manuela Göttschinga (Ash Ra Tempel) i Michaela Hoeniga (Agitation Free, Tangerine Dream) mogła być w latach 70. sporym wydarzeniem na krautrockowej i elektronicznej scenie. Niestety, o tym, że w ogóle do niej doszło, mało kto wówczas wiedział. Sam pomysł pojawił się wkrótce po nagraniu przez Göttschinga albumu "New Age of Earth". Muzyk otrzymał propozycję zagrania trasy po Francji. Ponieważ potrzebował dodatkowego instrumentalisty, który pomógłby mu w obsłudze wszystkich elektronicznych urządzeń, zaprosił do współpracy Hoeniga. Jesienią 1976 roku instrumentaliści przez blisko trzy tygodnie przygotowywali się do występów, by dosłownie w przeddzień wyjazdu otrzymać wiadomość, że trasa została odwołana. O całym przedsięwzięciu szybko zapomniano, jednak po prawie dwóch dekadach Göttsching odnalazł taśmę zarejestrowaną podczas ostatniego dnia prób. Przekazał ją Hoenigowi, który zajął się odrestaurowaniem nagrań. Wkrótce potem materiał został opublikowany pod tytułe

[Recenzja] Miroslav Vitouš - "Infinite Search" (1970)

Obraz
Miroslav Vitouš to jeden z najsłynniejszych jazzowych basistów, najbardziej znany z pierwszej inkarnacji grupy Weather Report. Urodził się w Pradze, w 1947 roku. Już w wieku sześciu lat uczył się gry na skrzypcach, jednak z czasem zdecydował się na kontrabas. Mając kilkanaście lat grywał w amatorskich kapelach jazzowych, z których warto wspomnieć o Junior Trio, w którym rolę pianisty pełnił późniejszy członek Mahavishnu Orchestra, Jan Hammer (składu dopełniał brat Miroslava, Alan Vitouš na perkusji). Studiował muzykę w praskim konserwatorium, a po wygraniu konkursu w Wiedniu (w którego jury zasiadał sam Julian "Cannonball" Adderley) uzyskał stypendium na bostońskim Berklee College of Music. Na uczelni nie zagrzał jednak długo miejsca, rozczarowany faktem, że może się tam uczyć jedynie podstaw, które już dawno opanował. Po wyjeździe do Stanów, Vitouš szybko zwrócił na siebie uwagę środowiska jazzowego. W 1967 roku występował z trębaczem Clarkiem Terrym. To właśnie w

[Recenzja] Ginger Baker's Air Force - "Ginger Baker's Air Force" (1970)

Obraz
Zmarły przed kilkoma dniami Peter Edward Baker, lepiej znany jako Ginger Baker, był jednym z najwybitniejszych brytyjskich perkusistów. Karierę muzyczną zaczynał w latach 50., grając w różnych jazzowych składach. W 1963 roku zasilił skład jazzowo-rhythm'n'bluesowego The Graham Bond Organisation, w którym występował m.in. u boku Johna McLaughlina, Jacka Bruce'a i Dicka Heckstall-Smitha. Prawdziwą sławę przyniosła mu jednak współpraca z Bruce'em i Erikiem Claptonem pod szyldem Cream. Trio zrewolucjonizowało muzykę rockową, wprowadzając do niej jazzowe improwizacje i cięższe brzmienie. Nie mniejszym zainteresowaniem cieszyła się kolejna krótko istniejąca supergrupa, Blind Faith, tworzona przez Bakera, Claptona oraz Steve'a Winwooda i Rica Grecha. W późniejszych latach Ginger nie odnosił już tak wielkich sukcesów komercyjnych, choć wciąż był aktywnym muzykiem. Współpracował m.in. z nigeryjskim mistrzem afrobeatu Felą Kutim, z Paulem McCartneyem i jego Wings, ale te

[Recenzja] Andrew Hill - "Point of Departure" (1965)

Obraz
Przełom lat 1963/64 był niezwykle pracowity dla Andrew Hilla. W ciągu pół roku pianista nagrał cztery autorskie albumy dla Blue Note: "Black Fire", "Smoke Stack" (choć nagrany jako drugi, wydany jako ostatni, dopiero w 1966 roku), "Judgment!" oraz "Point of Departure". I na każdym z nich udało mu się utrzymać bardzo wysoki poziom. Był w końcu niezwykle utalentowanym kompozytorem (samodzielnie skomponował cały materiał na wspomniane albumy) i instrumentalistą, w dodatku zawsze dobierającym sobie współpracowników z najwyższej półki. W przypadku albumu "Point of Departure" - zarejestrowanego 21 marca 1964 roku w Van Gelder Studio - byli to: Eric Dolphy, Joe Henderson, Kenny Dorham, Richard Davis i Tony Williams. Te nazwiska mówią same za siebie. Warto natomiast zauważyć, że Hill po raz pierwszy skorzystał z tak rozbudowanego składu. Do tamtej pory preferował granie w kwartecie, z basistą, perkusistą i - w zależności od albumu - saksof

[Playlista] Miles Davis - elektryczny okres dla początkujących

Obraz
Przygotowałem tę playlistę już parę miesięcy temu, ale dotąd nie miałem okazji się nią podzielić. W żadnym razie nie jest to składanka najlepszych / najważniejszych utworów Milesa Davisa z jego tzw. elektrycznego okresu (obejmującego lata 1967-75). Nie jest to nawet przegląd mogący przybliżyć jego ówczesną twórczość. Trębacz nagrał zbyt wiele wartościowego, różnorodnego materiału, by dało się coś takiego przygotować. Celem playlisty jest jedynie zachęcenie do samodzielnego zgłębiania tej twórczości, poprzez zaprezentowanie najłatwiejszych w odbiorze nagrań. Żeby jednak naprawdę mieć jakieś pojęcie na temat twórczości Davisa z tego etapu, trzeba poznać w całości przynajmniej te wydawnictwa: Miles in the Sky (1968) Filles de Kilimanjaro (1968) In a Silent Way (1969) Bitches Brew (1970) At Fillmore (1970) Jack Johnson (1971) Live-Evil (1971) On the Corner (1972) Black Beauty: Miles Davis at Fillmore West (1973) Big Fun (1974) Get Up with It (1974) Agharta (1975) Pangaea (19

[Recenzja] Univers Zero - "Heresie" (1979)

Obraz
Nie ma wielkiej przesady w nazywaniu "Heresie" najmroczniejszym albumem w historii muzyki. Univers Zero kontynuuje tutaj stylistykę wypracowaną na swoim poprzednim, eponimicznym dziele, łącząc muzykę kameralną - szczególnie zdradzając inspirację twórczością Beli Bartóka czy Igora Strawinskiego - z awangardowym rockiem. Tym razem jednak środek ciężkości jeszcze bardziej przesuwa się w stronę muzyki klasycznej, a ściślej mówiąc poważnej awangardy XX-wiecznej. Rocka w tradycyjnym rozumieniu nie ma tu praktycznie wcale, jego wpływ słychać tylko w dynamice i wyraźnej rytmiczności tej muzyki. Rytmy są tu jednak mocno połamane. Nie ma tu miejsca na wyraziste motywy czy melodie, a budowa poszczególnych utworów dalece odbiega od piosenkowej struktury. W instrumentarium dominują takie instrumenty, jak obój, fagot, skrzypce, altówka, fisharmonia czy organy, wsparte basem i perkusją oraz tylko z rzadka pojawiającą się, zwykle na dalszym planie, gitarą. Na album składają się tylko

[Recenzja] Ornette Coleman - "Ornette on Tenor" (1962)

Obraz
"Ornette on Tenor" przedstawia Colemana w nietypowej dla niego roli. Saksofonista po raz pierwszy zdecydował się na grę na tenorze, zamiast na alcie. To album wyjątkowy także z innych względów. Choćby z uwagi na skład. Ponownie znaleźli się w nim Don Cherry i Ed Blackwell, za to znów zmienił się basista. Lider nie był do końca zadowolony ze Scotta LaFaro, grającego na kontrabasie w wysokich rejestrach. Potrzebował basisty, który zapewni więcej niższych tonów. Jak Charlie Haden, który jednak przebywał na odwyku. Składu dopełnił więc Jimmy Garrison, późniejszy członek najsłynniejszego kwartetu Johna Coltrane'a. Odbywająca się 22 i 27 marca 1961 roku sesja (pierwszego dnia zarejestrowano wyłącznie utwór "Eos") była, jak się wkrótce okazało, ostatnią dla wytwórni Atlantic, z którą Coleman współpracował niemal od początku kariery, wydając z jej logo choćby takie albumy, jak "The Shape of Jazz to Come" czy "Free Jazz: A Collective Improvisation&quo

[Recenzja] Soft Machine - "BBC Radio 1 Live in Concert 1971" (1993)

Obraz
Dwa tygodnie po premierze albumu "Fourth" doszło do ciekawego wydarzenia. 11 marca 1971 roku w londyńskim Paris Theatre odbył się specjalny występ Soft Machine z gościnnym udziałem wielu zaprzyjaźnionych muzyków, ale też weterana brytyjskiej sceny jazzowej, Ronniego Scotta. Całość została profesjonalne zarejestrowana przez BBC. Dziesięć dni później materiał wyemitowano na antenie Radio 1. A później niemal całkiem o nim zapomniano. Dopiero w 1993 roku ukazał się album "BBC Radio 1 Live in Concert 1971", zawierający fragmenty występu (reedycja z 2005 roku, "BBC In Concert 1971" sygnowana przez Soft Machine & Heavy Friends, zawiera dodatkowy utwór). Trudno zrozumieć, dlaczego aż tyle trzeba było czekać na płytową premierę. Nie dość, że to niezwykle interesujący materiał ze względu na rozszerzony skład - co znacznie wpływa na charakter muzyki - to jeszcze mamy tu do czynienia z naprawdę porywającym wykonaniem, a brzmienie całości jest wręcz doskonałe.