Posty

Wyświetlam posty z etykietą art pop

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 18.03-24.03 Pierwszy kwartał 2024 w muzyce nie wypada spektakularnie, ale możliwe, że właśnie przyniósł płytę roku. Długo wyczekiwany "Something in the Room She Moves"  bierze co najlepsze z poprzednich dzieł Julii Holter - na czele z pomysłowymi aranżacjami oraz umiejętnością kreowania fascynującego klimatu - i łączy to z najlepszym dotychczas zestawem kompozycji. Zaprocentowała tu pewnie najdłuższa przerwa wydawnicza - od premiery poprzedniego "Aviary" minęło już w końcu całe sześć lat - dzięki czemu artystka nie musiała tworzyć w pośpiechu żadnych wypełniaczy. Najpewniej wybrała co lepsze i pasujące do siebie ze skomponowanych w tym czasie utworów, nie probując tym razem przytłoczyć słuchaczy zbyt dużą dawką muzyki. Album trwa 53 minuty i wydaje się to optymalną długością dla materiału utrzymanego na tak dobrym, a przy tym wyrównanym poziomie. W porównaniu z kilkoma poprzednimi dziełami Holter, "Something in the Room She Moves" ma jakby o

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

Obraz
Przedziwna mogła się wydawać przemiana Laurie Anderson - starannie wykształconej, w różnych dziedzinach sztuki, awangardowej performerki - w artystkę pop, współpracującą z Peterem Gabrielem czy Brianem Eno i odnoszącą komercyjne sukcesy. Tym największym, po którym muzyka stała się dla niej główną aktywnością twórczą, był singiel "O Superman". Nagranie, dzięki wsparciu Johna Peela, dotarło aż do 2. miejsca brytyjskiej listy. Zdecydowanie nie jest to jednak kawałek w stylu tego, co zwykle trafiało, nawet nie na podium, a w ogóle na UK Singles Chart. "O Superman" to ośmiominutowy utwór z modulowaną elektronicznie melorecytacją Anderson oraz raczej statyczną narracją muzyczną, opartą o syntezatory oraz preparowane skrzypce. Bliżej temu do eksperymentów The Velvet Underground niż innych ejtisowych hitów. Sukces singla, wydanego nakładem małej, niezależnej wytwórni One Ten Records, doprowadził Laurie Anderson do podpisania kontraktu z Warner Bros. na siedem albumów. "

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

Obraz
Już tylko tydzień pozostał do premiery nowego albumu Julii Holter, "Something in the Room She Moves". Będzie to jej pierwsza autorska płyta od sześciu lat, czyli od wydania "Aviary", na którym artystka naprawdę wysoko podniosła poprzeczkę. Chyba nikt się wówczas nie spodziewał, że tak szybko po całkiem sporym sukcesie komercyjnym wyjątkowo na nią przystępnego "Have You in My Wilderness" Julka powróci do naprawdę ambitnego grania. Na "Aviary" artyzm całkowicie zwycięża nad komercyjnymi zapędami, choć punktem wyjścia są zgrabnie napisane piosenki pop, które w innych aranżach mogłyby podbijać listy przebojów - tracąc jednak jeden ze swoich największych atutów. Na albumie wykorzystano niektóre partie wokalne i klawiszowe z domowych wykonań Holter, jednak nie oznacza to powrotu do bardziej oszczędnego grania z czasów "Ekstasis". Podobnie, jak na "Loud City Song" i "Have You in My Wilderness", liderkę mocno wspierają dodat

[Recenzja] Björk - "Medúlla" (2004)

Obraz
Po zdyskontowaniu dotychczasowych sukcesów komercyjnych składanką "Greatest Hits" - z repertuarem wybranym przez fanów w internetowym głosowaniu, co sprawiało wrażenie postępującego merkantylizmu - Björk postanowiła zaskoczyć i przygotować najbardziej ambitny do tamtej pory album. Właściwie było to efektem zmęczenia po żmudnych pracach nad "Vespertine", a konkretnie nad jej wielowarstwowymi podkładami instrumentalnymi. Tym razem artystka zdecydowała się więc niemal całkiem z nich zrezygnować.  "Medúlla" to album w znacznej cześci a cappella, ze sporadycznym i minimalistycznym udziałem partii instrumentalnych. Sam tytuł oznacza rdzeń, bo niby tylko tyle zostało tu z muzyki Björk. Sugerowałoby to pewne zubożenie, co niekoniecznie jest prawdą. Czytaj też:  [Recenzja] Björk - "Vespertine" (2001) Artystka nie śpiewa tu oczywiście sama. Znaczy czasem śpiewa, jak w najbardziej ascetycznym, intymnym "Show Me Forgivness" czy składających się z k

[Recenzja] Julia Holter - "Loud City Song" (2013)

Obraz
Dzięki "Ekstasis" o Julii Holter zrobiło się dość głośno w niezalu, a w efekcie pojawiła się możliwość nagrania kolejnej płyty dla nieco większej, choć wciąż niezależnej wytwórni Domino. W praktyce oznaczało to choćby przeniesienie się z własnej sypialni, gdzie dotąd powstawała większość nagrań artystki, do profesjonalnego studia nagraniowego. I zaangażowanie całej grupy sesyjnych muzyków, którzy znacząco wzbogacili brzmienie, wcześniej ograniczające się niemal wyłącznie do wokalu, instrumentów klawiszowych oraz automatu perkusyjnego.  "Loud City Song" to swego rodzaju album koncepcyjny, opowiadający o życiu w wielkim, głośnym mieście. Punktem wyjścia była kompozycja "Maxim's I", zainspirowana fragmentem musicalu "Gigi" - odrzut z "Ekstasis", który nie pasował tam tematycznie. To przyjemna, melodyjna piosenka o bogatej, nieco baroque-popowej aranżacji ze smyczkami i sekcją dętą, tworzących jednak dość subtelny, nocny nastrój. Kompoz

[Recenzja] Julia Holter - "Ekstasis" (2012)

Obraz
Nadchodzący album Julii Holter "Something in the Room She Moves" to jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier pierwszego kwartału tego roku. I dobry moment, aby przyjrzeć się wcześniejszym dokonaniom tej artystyki, bo poza pojedynczymi wzmiankami oraz recenzją zeszłorocznego "Behind the Wallpapper", na którym wystąpiła jedynie w gościnnej roli wokalistki, nie poswięciłem jej wystarczająco miejsca. A jako jedna z czołowych postaci dzisiejszego art popu zdecydowanie na to zasługuje. "Ekstasis" z pewnością nie jest oczywistym wyborem na zaprezentowanie twórczości Holter. Póżniejsze płyty - "Loud City Song", "Have You in My Wilderness" oraz "Aviary" - okazały się większym sukcesem komercyjnym i na ogół są oceniane wyżej. Jednak to właśnie wydawnictwo z 2012 uchwyciło sam początek kariery Julii jako autorki zgrabnych piosenek, choć do tamtej pory specjalizowała się w graniu bardziej eksperymentalnym. Pewne echa tych wcze

[Recenzja] Björk - "Vespertine" (2001)

Obraz
Czy to najlepsza płyta Björk? Tak wynika chociażby z ocen użytkowników serwisu Rate Your Music, gdzie "Vespertine", z robiącą wrażenie średnią 4,25 na 5, zajmuje aktualnie dwudzieste miejsce na liście albumów. Plasuje się tam tuż za takimi dziełami, jak "The Velvet Underground & Nico", "A Love Supreme" i "Revolver", a przed "Paranoid", "Disintegration" czy nawet "Kind of Blue". O ile nie podzielam aż takiego uwielbienia dla tego wydawnictwa Islandki, to z jej własnej dyskografii też postawiłbym je najwyżej. Bez wątpienia to właśnie tutaj udało się jej znaleźć najlepsze proporcje pomiędzy popową atrakcyjnością, a artystycznymi ambicjami. Do tamtej pory przeważało to pierwsze, by późniejsze płyty zdominowało bardziej eksperymentalne podejście, które praktycznie pogrzebało komercyjną karierę artystki. Szanuję podejście, że mając możliwości monetyzowania swoich nieprzeciętnych umiejętności wokalnych, nie chciała ogra

[Recenzja] Lisel - "Patterns for Auto-Tuned Voices and Delay" (2023)

Obraz
Ten album na recenzję czekał równie długo, ile nasz stary rząd zwlekał z oddaniem władzy po wygranych  przez siebie wyborach. Choć tak naprawdę znacznie dłużej, jeśli wziąć pod uwagę nie moment, gdy pierwszy raz go usłyszałem, a lutową premierę. I pewnie zupełnie bym go przeoczył, gdyby nie rekomendacja jednego z Czytelników. O płycie nie było zbyt głośno, a na RYM zebrała raczej słabe oceny, ze średnią poniżej 3/5. Najpewniej dlatego, że nie dotarła do tych słuchaczy, do jakich powinna. Nie dziwię się, że longplay mógł odrzucić tych, których przyciągnął tag art pop - w sumie adekwatny, ale mało konkretny i zdecydowanie niewyczerpujący tematu - oraz wcześniejsze dokonania Elizy Bagg w indie-popowym Pavo Pavo. Bagg to jednak także klasycznie szkolona wokalistka, udzielająca się w operach czy różnych eksperymentalnych projektach. Na swoim trzecim albumie pod pseudonimem Lisel łączy wszystkie dotychczasowe doświadczenia. "Patterns for Auto-Tuned Voices and Delay" to połączenie t

[Recenzja] Peter Gabriel - "I/O" (2023)

Obraz
Niezwykle długo kazał Peter Gabriel czekać na ten album. I nie chodzi nawet o to, że od premiery "Up" - poprzedniej płyty z premierowymi kompozycjami - minęło dwadzieścia jeden lat. Pierwszy singiel promujący "I/O" pojawił się już na początku stycznia, a więc prawie rok temu. A potem co miesiąc, przy każdej pełni księżyca, udostępniano kolejny fragment nowej płyty, aż ujawniono wszystkie dwanaście utworów. Ta rozciągnięta na jedenaście miesięcy promocja bynajmniej nie podgrzewała atmosfery. Wręcz przeciwnie - z coraz mniejszym zainteresowaniem czekałem na ten album, zwłaszcza że im więcej singli poznawałem, tym mniej podobał mi się obrany przez Gabriela kierunek. A po premierze ostatniego nagrania, co nastąpiło przed kilkoma dniami, nie ma już na co czekać - cały album jest już znany, nie zostawiono żadnych niespodzianek na oficjalną premierę całości. W czasach serwisów streamingowych bez problemu można znaleźć lub samemu zrobić odpowiednią playlistę. No niezbyt mąd

[Recenzja] Genevieve Artadi - "Forever Forever" (2023)

Obraz
Poza nowym albumem Knower, "Knower Forever", ukazał się w tym roku także solowy album wokalistki Genevieve Artadi. Tytuł "Forever Forever" oraz udział drugiej połowy duetu, Louisa Cole'a, sugeruje powiązanie obu płyt, jednak to trochę inna muzyka. Choćby nawet ze względu na mniejszy skład. Oprócz odpowiadającego za partie perkusji oraz linie basu z syntezatora Cole'a, Artadi wsparli w nagraniach jedynie Chiquita Magic i Chris Fishman na klawiszach oraz Pedro Martins na gitarze. Ten ostatni instrument odgrywa tu zresztą znacznie większą rolę niż na płycie Knower, kierując album w mniej funkowe, a bardziej jazz-rockowe rejony. Czytaj też:  [Recenzja] Knower - "Knower Forever" (2023) Już krótkie, minutowe intro "A Romantic Interlude Will Soon Come Your Way" zdradza, czego można się spodziewać po dużej części płyty. To pastoralny jazz-rock z subtelną wokalizą Artadi, budzący wyraźne skojarzenia z zespołami ze sceny Canterbury, na czele z Hatf

[Recenzja] Knower - "Knower Forever" (2023)

Obraz
Najnowszy album duetu Knower ukazał się wprawdzie już w czerwcu, jednak dopiero na początku października miał swoją premierę w streamingu. W międzyczasie Genevieve Artadi i Louis Cole chcieli cokolwiek zarobić na sprzedaży fizycznych kopii oraz płatnych pobraniach - i nie ma w tym nic złego, zwłaszcza biorąc pod uwagę nędzne wynagrodzenie za odtworzenia na platformach. W sumie dobrze się stało, że właśnie teraz "Knower Forever" doczekał się drugiej premiery, bo jego pogodny nastrój idealnie komponuje się z moją nadzieją na (trochę) lepszą przyszłość po najbliższym weekendzie - w państwie, gdzie przestrzegane są demokratyczne standardy i prawa człowieka, rządzonym kompetentnie i w miarę uczciwie, faktycznie bezpiecznym, postępowym, rozdzielonym od organizacji religijnych, bez indoktrynacji w szkołach, z wolnymi sądami oraz niezależnymi mediami, z lepszymi stosunkami międzynarodowymi. Amerykański duet wstrzelił się zresztą świetnie z utworem "I'm the President" -

[Recenzja] Björk - "Homogenic" (1997)

Obraz
Płytami "Debut" i "Post" Björk udowodniła, że nawet skrajnie eklektyczny materiał potrafi sprowadzić do wspólnego mianownika. Tym spajającym wszystko elementem jest, oczywiście, natychmiast rozpoznawalny, choć bardzo wszechstronny głos artystki. W warstwie instrumentalnej nie są to jednak płyty szczególnie wyróżniające się na tle ówczesnego mainstreamu. Są to raczej wydawnictwa absorbujące wszystko, co było wówczas modne; na tym wcześniejszym z dodatkiem kilku mniej konwencjonalnych momentów. Dopiero jednak "Homogenic" wydaje się płytą, na której Islandka próbuje odnaleźć własny styl i przykłada większą uwagę do muzycznej spójności. Pomysł na granie jest tu prosty, ale bardzo trafiony oraz zrealizowany na ogół z dobrym smakiem. Album łączy nowoczesne rozwiązania w sferze produkcyjno-brzmieniowej, we fragmentach zbliżając się nawet do stylistyki IDM, z bardziej klasycznym instrumentarium, przede wszystkim wszechobecnymi smyczkami (zaaranżowanymi częściowo p

[Recenzja] SPELLLING - "SPELLLING & The Mystery School" (2023)

Obraz
Nigdy nie potrafiłem w pełni zrozumieć sensu albumów z nowymi wersjami własnych kompozycji. W większości przypadków zapewne chodzi o kasę, bo łatwiej ponownie sprzedać stare hity niż nowy materiał, zwłaszcza gdy jest się już wypalonym twórcą, mającym najlepsze lata dawno za sobą. Tyle że te odnowione wersje prawie nigdy nie mogą sie równać oryginalnymi. Przykłady z przeszłości można mnożyć, a juź za około miesiąc ukaże się potencjalnie najbardziej spektakularna porażka tego typu - "The Dark Side of the Moon" w wykonaniu 1/4 Pink Floyd (po dwóch singlach nie mam złudzeń, że będzie to poziom pierwowzoru). Sytuacja ze "SPELLLING & The Mystery School" jest jednak o tyle wyjątkowa, że Chrystia Cabral, występująca pod pseudonimem SPELLLING, jest dopiero na początku swojej muzycznej drogi - karierę zaczęła w 2015 roku - i zapewne u szczytu mocy twórczych, gdyż minęły ledwie dwa lata od bardzo dobrze przyjętego przez krytykę i słuchaczy "The Turning Wheel". Ty

[Recenzja] Monika Roscher Bigband - "Witchy Activities and the Maple Death" (2023)

Obraz
Niemcy muzycznie już od dawna nie imponują. A mowa przecież o kraju z bardzo bogatą tradycją muzyczną. Zresztą nawet ograniczając się do rozrywki, w drugiej połowie lat 60. i przez całą kolejną dekadę nasi zachodni sąsiedzi byli prawdziwą potęgą, wypuszczając niesamowite ilości świetnego jazzu, krautrocka czy progresywnej elektroniki. Ostatnie cztery dekady nie przyniosły jednak aż tak wielu godnych odnotowania wydawnictw, szczególnie poza muzyką elektroniczną. Mają też w czym wybierać miłośnicy metalu, ale w kategorii jazzu czy postępowego rocka nie dzieje się tam prawie nic ciekawego, Czasem jednak trafiają się i takie płyty, jak  "Witchy Activities and the Maple Death". To trzecie pełnowymiarowe dzieło big bandu Moniki Roscher, formalnie wykształconej kompozytorki i gitarzystki, zajmującej się też tworzeniem muzyki do spektakli teatralnych oraz produkcji filmowych. Cały materiał na longplay został skomponowany, zaaranżowany i wyprodukowany przez liderkę (tylko w tym ostatn

[Recenzja] Björk - "Post" (1995)

Obraz
Jak na płytę artystki, która kilka lat później postanowiła świadomie pogrzebać karierę gwiazdy pop i praktycznie zniknąć z mainstreamu, "Post" jest albumem wyjątkowo zachowawczym. W zasadzie można go nazwać powtórką wydanego dwa lata wcześniej "Debut". Wszystko to, co przyczyniło się do sukcesu tamtego albumu, tutaj powraca ze zdwojoną siłą. Nawiązania do staromodnego popu oraz jazzu tradycyjnego? Są w "It's Oh So Quiet" i "You've Been Flirting Again". Inspiracje nowoczesną sceną klubową? Znajdziemy je przede wszystkim w "I Miss You", ale też chociażby w "Hyper-Ballad". Utwor ze skromniejszym, organicznym akompaniamentem nietypowego instrumentu? "Cover Me" opiera sie wyłącznie na dźwiękach dulcimera. Materiał na chwytliwe przeboje? Aż sześć kawałków - to trochę ponad połowa całego longplaya - całkiem nieźle radziło sobie w notowaniach, z czego trzy dotarły do pierwszej dziesiątki w Wielkiej Brytanii. Sam albu