Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2020

[Recenzja] Sonic Youth - "Sister" (1987)

Obraz
Słuchając kolejnych płyt Sonic Youth z lat 80., wyraźnie daje się zauważyć bardzo konsekwentny rozwój. Na każdym następnym albumie noise'owy zgiełk coraz bardziej ustępuje wyrazistym melodiom. Już na "EVOL" te ostatnie objawiły się w całej okazałości, jednak wciąż dominowało bardziej hałaśliwe granie. Na kolejnym w dyskografii "Sister" proporcje uległy odwróceniu. I jest to być może najciekawszy etap ewolucji zespołu. Z jednej strony to wciąż ten bezkompromisowy Sonic Youth z wcześniejszych wydawnictw, który nie chce się ograniczać konwencjonalnymi strukturami i nawet w najbardziej melodyjnych kawałkach w końcu musi przejść do jazgotu. Ale z drugiej strony, to już ten bardziej komunikatywny Sonic Youth, którego twórczość trafia także do osób, dla których muzyka pełni przede wszystkim, lub wyłącznie, rolę użytkową. To już granie momentami bliskie indie rocka, ale stroniące od piosenkowych schematów i tylko czasem, choć częściej niż dotychczas, bardziej ugrzecznio

[Recenzja] Kult - "Spokojnie" (1988)

Obraz
Kto pamięta taki zespół jak Kult? Okazuje się, że całkiem sporo osób, w tym też takich, co się na muzyce znają. Jakiś czas temu, zachęcony pozytywnymi opiniami na temat wczesnych dokonań tej grupy, postanowiłem po raz pierwszy przesłuchać w całości któryś z jej albumów. Wcześniej znałem tylko radiowe przeboje, z których część zachęcała, a inne zniechęcały do bliższej znajomości. Mój wybór padł właśnie na "Spokojnie", który faktycznie prezentuje się znacznie ciekawiej od większości tego, co wcześniej z repertuaru grupy słyszałem. Longplay właściwie już przy pierwszym przesłuchaniu wylądował w czołówce moich ulubionych polskich płyt rockowych. Identycznie jak w przypadku poprzedzającego go "Posłuchaj to do Ciebie", "Spokojnie" dzieli swój tytuł z utworem, który znalazł się na jego poprzedniku. To zresztą niejedyne podobieństwo. Także ten album znany jest powszechnie w nieco innej formie niż pierwotnie został wydany. Rozpoczynający większość wydań utwór "

[Recenzja] Jerzy Milian Trio - "Baazaar" (1969)

Obraz
Przyznam szczerze, że nie potrafię wymienić wielu jazzowych wibrafonistów. W pierwszej chwili przychodzi mi na myśl Bobby Hutcherson, grający na wielu spośród moich ulubionych albumów jazzowych. Zaraz potem pojawiają się takie nazwiska, jak Milt Jackson i Gary Burton - których twórczość nie do końca trafia w moje gusta - ale też Jerzy Milian. Bycie jazzowym wibrafonistą w Polsce, na początku lat 50. ubiegłego wieku, stwarzało spore problemy. Z jednej strony ówczesne władze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej były przeciwne promowaniu amerykańskiej kultury i robiły, co mogły, by uniemożliwiać muzykom granie jazzu. Natomiast z drugiej, sam wibrafon był bardzo rzadkim instrumentem w naszym kraju, więc Milian musiał wypożyczać go na próby i występy od orkiestr symfonicznych. Muzyk zaczynał od innych instrumentów. Jako dziecko, jeszcze w czasie II wojny światowej, uczył się gry na skrzypcach i organach, później studiował w klasie fortepianu. Jeszcze w czasie nauki współtworzył jazzowe składy,

[Recenzja] The Jimi Hendrix Experience - "Live in Maui" (2020)

Obraz
  Rok bez nowego wydawnictwa Jimiego Hendrixa to rok stracony. Tym razem jest to znów koncertówka. I bardzo dobrze, bo po pięćdziesięciu latach eksploatowania studyjnych archiwów nie zostało tam już nic ciekawego. A na żywo Hendrix zawsze wypadał doskonale, właśnie przed publicznością pokazując na co naprawdę go stać. Nawet pełne technicznych problemów występy na festiwalach w Woodstock i na Isle of Wight miały wspaniałe momenty. Tym razem przyszła pora na zapis dwóch setów, jakie słynny gitarzysta, wsparty przez Billy'ego Coxa i Mitcha Mitchella, dał 30 lipca 1970 na Hawajach. "Live in Maui", podobnie jak wiele koncertówek Jimiego z ostatnich lat, nie przynosi w pełni premierowego materiału. Fragmenty tych występów znalazły się już w filmie "Rainbow Bridge", wielokrotnie wydawanym na VHS i DVD. Samo audio było już wcześniej rozprowadzane na bootlegach, jednak oficjalnie ukazały się tylko dwa fragmenty - "Hey Baby / In From the Storm" i "Foxy Lady

[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "K.G." (2020)

Obraz
Ostatnie dokonania King Gizzard & the Lizard Wizard, publikowane w zastraszającym tempie, tak bardzo mnie rozczarowały, że miałem już nie słuchać kolejnych płyt. Dowiedziałem się jednak dość przypadkiem, że najnowsze wydawnictwo Australijczyków ma być bezpośrednią kontynuacją "Flying Microtonal Banana" sprzed trzech lat. Jak dotąd jedynego ich albumu, który zrobił na mnie wyłącznie pozytywne wrażenie, prezentując całkiem świeże podejście do rocka psychodelicznego, poprzez wykorzystanie skali mikrotonowych. Już utrzymana w podobnej kolorystyce okładka stanowi wyraźne nawiązanie. Natomiast widoczny na niej napis "Volume 2" jasno daje do zrozumienia, że to właśnie "K.G." jest drugą odsłoną cyklu "Explorations Into Microtonal Tuning", rozpoczętego przez "Flying Microtonal Banana" (dotąd błędnie brałem za nią następny w dyskografii "Murder of the Universe"). Czy po kilku - ściśle mówiąc sześciu - nienajlepszych albumach wydanyc

[Recenzja] EABS - "Discipline of Sun Ra" (2020)

Obraz
Twórczość Sun Ra, jednego z największych innowatorów jazzu, wciąż inspiruje kolejne pokolenia muzyków. Przykładów nie trzeba szukać daleko, bo potwierdza to wydany przed paroma tygodniami album "Discipline of Sun Ra" wrocławskiego sekstetu EABS. Zespół ma już na koncie podobne wydawnictwo z kompozycjami Krzysztofa Komedy. Historia tego projektu sięga natomiast zeszłego roku. Zespół wziął udział w koncercie promującym właśnie wydany album "Live in Kalisz", na którym znalazł się zapis pierwszego polskiego występu Sun Ra i jego Arkestry, trzydzieści trzy lata wcześniej. Zapewne na tym by się skończyło, jednak obecna sytuacja spowodowała, że zespół musiał zrezygnować z koncertowych planów na ten rok. Część składu zajęła się pobocznym projektem Błoto, z którym nagrali już dwa albumy: "Erozje" i "Kwiatostan". Udało się też zebrać w kompletnym składzie, czego wynikiem jest właśnie "Discipline of Sun Ra". Podczas prac nad albumem muzycy starali

[Recenzja] Magma - "Rïah Sahïltaahk" (2014) / "Šlag Tanz" (2015)

Obraz
  We wrześniu 2013 roku Magma wróciła do studia, by nagrać następcę "Félicité Thösz". Efektem kilkumiesięcznej sesji było powstanie aż dwóch wydawnictw. Równo rok po rozpoczęciu nagrań ukazał się "Rïah Sahïltaahk", a kilka miesięcy później "Šlaǧ Tanz". Choć oba, zgodnie z wolą zespołu, uznawane są za pełnoprawne albumy, ze względu na czas trwania - odpowiednio dwadzieścia cztery i pół oraz dwadzieścia jeden minut - należałby raczej sklasyfikować je jako EPki. Cały materiał spokojnie zmieściłby się nie tylko na płycie kompaktowej, ale nawet na pojedynczym winylu. Decyzja o rozdzieleniu go na dwa osobne wydawnictwa ma jednak sens. Każde z nich tworzy zamkniętą całość. Oba albumy, pomimo podziału na kilka ścieżek, składają się tylko z jednej kompozycji. Przy czym "Rïah Sahïltaahk" to nowe opracowanie utworu znanego już z drugiego albumu zespołu, "1001° Centigrades", natomiast "Šlaǧ Tanz" jest całkowicie premierowym dziełem. "

[Recenzja] David Bowie - "Young Americans" (1975)

Obraz
"Young Americans" to album, na którym Bowiemu w końcu udało się całkowicie zerwać z postacią Ziggy'ego Stardusta oraz glamową stylistyką. Zwrot w stronę muzyki soulowej nie był może zupełnie niespodziewany, bo na takie fascynacje wskazywały już niektóre fragmenty płyt "Aladdin Sane" i "Diamond Dogs", nie mówiąc już o koncertowym "David Live", niemniej jednak niewielu chyba się spodziewało, że Bowie nagra w tym stylu cały album. Ściślej mówiąc inspirowany stylistyką filadelfijskiego soulu, bardzo popularnego w tamtym czasie wśród afroamerykańskiej młodzieży. W aranżacjach bardzo dużą rolę odgrywa saksofon, instrumenty klawiszowe oraz żeńskie chórki, w żywszych utworach dochodzi do tego funkowy puls sekcji rytmicznej i dopasowane do takiej stylistyki, ma ogół dość powściągliwe partie gitary. W nagraniach wokalistę ponownie wsparł Mike Garson, ale poza nim towarzyszyli mu zupełnie nowi współpracownicy, jak związany ze sceną R&B Luther Vandro

[Recenzja] Mary Halvorson's Code Girl - "Artlessly Falling" (2020)

Obraz
Amerykańska gitarzystka jazzowa Mary Halvorson działa od blisko dwóch dekad, jednak większe uznanie przyniósł jej chyba dopiero projekt Code Girl sprzed dwóch lat. Na długim, półtoragodzinnym albumie o tym właśnie tytule zaprezentowała w pełni swoje możliwości wykonawcze i kompozytorskie. Za pomocą gitary elektroakustycznej, grając różnymi technikami, stworzyła interesujące, a przy tym różnorodne dzieło, wykraczające poza jazzową szufladę. Na jakość tamtego albumu niemały wpływ mieli również pozostali muzycy: trębacz Ambrose Akinmusire, basista Michael Formanek i perkusista Tomas Fujiwara, a zwłaszcza niezwykle uzdolniona wokalistka Amirtha Kidambi (o której wspominałem już rok temu, przy okazji drugiego albumu jej własnego zespołu, Elder Ones). W obliczu artystycznego sukcesu "Code Girl" należało spodziewać się kontynuacji. Jest nią opublkowany przed dwoma tygodniami "Artlessly Falling". W porywaniu z poprzednim wydawnictwem trochę zmienił się skład. Miejsce Akinmu

[Recenzja] Nico - "The Marble Index" (1968)

Obraz
Christa "Nico" Päffgen, urodzona tuż przed wojną w nazistowskich Niemczech, karierę zaczynała przede wszystkim jako modelka i aktorka. Wystąpiła m.in. w "Słodkim życiu" Federico Felliniego, a jej podobizna znalazła się na okładce "Moon Beams" słynnego jazzowego pianisty Billa Evansa. Jako wokalistka po raz pierwszy wystąpiła w 1965 roku na singlu "I'm Not Sayin'", nagranym z pomocą Briana Jonesa i Jimmy'ego Page'a. Jednak jej kariera muzyczna na dobre rozpoczęła się dopiero dwa lata później, gdy po sugestii Andy'ego Warhola dołączyła do The Velvet Underground. Odegrała stosunkowo niewielką, ale znaczącą rolę na słynnym albumie z bananową okładką. Mimo tego, wiele osób postrzegało ją wyłącznie jako urodziwą ozdobę zespołu, pozbawioną muzycznego talentu. Zarówno to, jak i niechęć pozostałych muzyków, doprowadziło do odejścia Nico z zespołu. Nie zamierzała jednak kończyć z muzyczną działalnością. Solową karierą dowiodła swojej wa

[Recenzja] The Pretty Things - "S.F. Sorrow" (1968)

Obraz
The Pretty Things zaczynał bardzo niepozornie. Trzy pierwsze płyty, opublikowane w latach 1965-67, były niezbyt ciekawą i delikatnie spóźnioną odpowiedzią na dokonania grup w rodzaju The Rolling Stones czy The Animals. A potem nagle ukazał się "S.F. Sorrow" - prawdopodobnie pierwsza opera rockowa w historii fonografii i zarazem jedno z największych dzieł brytyjskiego rocka psychodelicznego, porównywalne z najlepszymi albumami Beatlesów, Pink Floyd i Traffic w tej stylistyce. To jedna z największych przemian muzycznych, jakie kiedykolwiek nastąpiły w tak krótkim czasie. Jeszcze wydany w poprzednim roku "Emotions" silnie osadzony jest w muzyce pierwszej połowy dekady, jedynie sporadycznie zdradzając, że członkom zespołu nie obce są współczesne trendy. "S.F. Sorrow" to już w każdym calu muzyka na miarę końca lat 60., zaaranżowana ze znacznie większym kunsztem i kreatywnością, a przy tym o wiele bardziej różnorodna, wyrazista i finezyjna pod względem melodycz

[Recenzja] Jazz Q - "Pori Jazz 72" (2020)

Obraz
Wydawnictwo GAD Records od lat robi świetną robotę, publikując archiwalne materiały wykonawców z naszej części Europy. Jedną z najnowszych pozycji w jej katalogu jest zapis koncertu, jaki czechosłowacka grupa Jazz Q Praha zagrała 15 lipca 1972 roku na fińskim festiwalu Pori Jazz. Zespół jedynie rozgrzewał publiczność przed występem Chicka Corei, dostając zaledwie czterdzieści minut, co nie przeszkodziło mu zagrać w absolutnie porywający sposób. Przez długie lata można było tylko się tego domyślać. Bo przecież gdyby występ się nie udał, to muzycy pewnie nie byliby skłonni zamieszczać na swoim albumie "Pozorovatelna (The Watch Tower)" utworu upamiętniającego to wydarzenie - napisanego zresztą specjalnie na ten występ "Pori 72". Dopiero w ostatniej dekadzie, w archiwum fińskiego nadawcy telewizyjno-radiowego YLE, znaleziono taśmy z zapisem koncertu. Jednak lider zespołu, Martin Kratochvíl, wcale nie był przekonany do publikacji tego materiału, doszukując się potknięć m

[Recenzja] Autechre - "PLUS" (2020)

Obraz
Bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi, zaledwie dwanaście dni po premierze "SIGN", duet Autechre wypuścił drugi w tym roku album. Fizyczna wersja "PLUS" pojawi się dopiero za jakieś dwa tygodnie, ale całość można już legalnie odsłuchać na Bandcampie i w serwisach streamingowych. Zarówno tytuł, jak i przede wszystkim okładka "PLUS", zdają się sugerować, że to bezpośrednia kontynuacja lub jedynie suplement do poprzedniego wydawnictwa Brytyjczyków. Takie domysły nie znajdują jednak potwierdzenia. Po pierwsze, to pełnoprawny album, który broni się jako samodzielne dzieło. Po drugie, to wydawnictwo o zupełnie innym charakterze. W pewnym sensie jednak uzupełnia bardzo komunikatywny "SIGN", bo pokazuje bardziej eksperymentalne i abstrakcyjne, choć wcale nie jakoś bardzo trudne w odbiorze, oblicze Seana Bootha i Roba Browna. Swoją drogą ciekawe, czy planowana jest jakaś kontynuacja. Album o tytule "MINUS" mógłby być ciekawym domknięciem trylogii,

[Recenzja] Wobbler - "Dwellers of the Deep" (2020)

Obraz
Paradoks głównego nurtu rocka progresywnego polega na tym, że wykonawcy, którzy sami poszukiwali nowych rozwiązań, nie byli w stanie do podobnych poszukiwań zainspirować swoich naśladowców. Muzyka, która zgodnie ze swoją nazwą miała stale się rozwijać, poszerzając granice rocka, okazała się ślepą uliczką. Zarówno dla tych oryginalnych przedstawicieli tego nurtu, dla których obrana konwencja szybko stała się ograniczeniem, jak i dla ich epigonów, którzy nawet nie próbują zaproponować czegoś własnego, a jedynie imitują muzykę z przełomu lat 60. i 70. Często zresztą w zupełnie nieudolny sposób, albo przez brak wystarczających umiejętności kompozytorskich, aranżacyjnych i wykonawczych, albo przez brak dobrego poczucia smaku, przez co czerpią z proga te niekoniecznie dobre pomysły. Nierzadko całkowicie wypaczają istotę takiej muzyki, błędnie zakładając, że chodzi w niej o granie jak najdłuższych utworów, przeładowanych mnogością motywów, zmian nastroju i popisowych solówek, najlepiej w jak