Posty

Wyświetlam posty z etykietą avant-prog

[Recenzja] Michael Mantler - "The Hapless Child and Other Inscrutable Stories" (1976)

Obraz
"The Hapless Child and Other Inscrutable Stories" to Michaela Mantlera próba stworzenia albumu rockowego. Do tamtej pory komponował głównie na duże składy jazzowe, jak The Jazz Composer's Orchestra czy Liberation Music Orchestra. Tym razem również do wykonania zaprosił instrumentalistów o przede wszystkim jazzowym doświadczeniu - Carlę Bley, Jacka DeJohnette, Terjego Rypdala i Steve'a Swallowa - lecz kazał im wcielić się w rolę muzyków rockowego kwintetu. Kwintetu, bo składu dopełnił Robert Wyatt, już częściowo sparaliżowany po wypadku, dlatego udzielający się tu jedynie w roli wokalisty. Drobny wkład w materiał miał też Nick Mason z Pink Floyd, odpowiedzialny za kwestie techniczne i partie mówione. Wspomnieć trzeba o jeszcze jednym nazwisku. Sześć zawartych tu kompozycji Mantlera to hołd dla twórczości Edwarda Goreya, zresztą autora wszystkich tekstów oraz ilustracji z okładki. Czytaj też:  [Recenzja] The Jazz Composer's Orchestra - "The Jazz Composer's

[Recenzja] PoiL Ueda - "Yoshitsune" (2023)

Obraz
Współpraca francuskiej grupy PoiL, inspirującej się avant-progiem i math rockiem, z japońską artystką Junko Ueda, specjalizującą się w tradycyjnym śpiewie shōmyō oraz grze na lutni satsuma biwa, mogła wydawać się jednorazowym projektem. Tymczasem niewiele ponad pół roku od wydania "PoiL / Ueda", ukazuje się kolejna odsłona tego międzykulturowego spotkania. "Yoshitsune" to sequel, kontynuujący historię opowiedzianą na poprzedniku od miejsca, gdzie została przerwana. Także pod względem muzycznym spokojnie mógłby to być ciąg dalszy tamtego albumu. Ma to swoje dobre, ale też złe strony. Z jednej strony cieszy możliwość usłyszenia trochę więcej tak intrygującej muzyki, w oryginalny sposób łączącej wpływy odległej czasowo, geograficznie i kulturowej tradycji z współczesnością naszego regionu. A z drugiej - tym razem brak już tego elementu zaskoczenia. Czytaj też:  [Recenzja] PoiL & Junko Ueda - "PoiL / Ueda" (2023) O ile pierwszy wspólny album Uedy i PoiL do

[Recenzja] PoiL & Junko Ueda - "PoiL / Ueda" (2023)

Obraz
W natłoku wartych opisania premier trochę zgubił się jeden z bardziej oryginalnych albumów marca. "PoiL / Ueda" to efekt współpracy wykonawców z całkiem odległych geograficznie, kulturowo i stylistycznie rejonów. Francuska grupa PoiL - do niedawna trio złożone z klawiszowca Antione'a Arnery, basisty Borisa Cassone'a oraz perkusisty Guihema Meiera; obecnie kwartet z Benoitem Lecomte na elektroakustycznym basie i Cassone'em przekwalifikowanym na gitarzystę - od kilkunastu lat tworzy muzykę inspirowaną klasycznym progiem, avant-progiem i math-rockiem. Junko Ueda to z kolei japońska wokalistka, grająca też na biwie, tradycyjnym dla tamtego regionu instrumencie przypominającym lutnię. Na co dzień zajmuje się wykonywaniem heikyoku - regionalnego odpowiednika muzyki trubadurów, którego korzenie sięgają XIII wieku. Z tego nietypowego połączenia powstała bardzo intrygująca muzyka. Na pewno zwraca uwagę zwięzłość wypowiedzi. "PoiL / Ueda" to niewiele ponad pół god

[Recenzja] ブラック・ミディ- "ライヴ・ファイヤ" (2022)

Obraz
Chociaż jest to wydawnictwo przeznaczone przede wszystkim na rynek japoński, jako rodzaj promocji właśnie trwającej mini trasy black midi po Azji, warto poświęcić mu odrobinę uwagi. "Live Fire" - darujmy sobie zapis tytułu w katakanie - to po pierwsze niezłe podsumowanie dotychczasowej twórczości jednego z najbardziej ekscytujących przedstawicieli współczesnego rocka, a po drugie nienajgorszy pokaz tego, na co go stać na scenie. Swoją reprezentację mają tu wszystkie trzy dotychczasowe albumy, z naciskiem na wydany latem "Hellfire", ale  są też trzy kawałki z poprzedniego "Cavalcade" i dwa z debiutanckiego "Schlagenheim", a całości dopełnia jedno premierowe nagranie. Muzycy - podstawowe trio  Geordiego Greepa, Camerona Pictona i Morgana Simpsona wspiera tu wyłącznie klawiszowiec Seth Evans - na żywo grają z niesamowitą energią, nie mając przy tym żadnych problemów z dość skomplikowanymi partiami. Jeśli do czegoś trzeba się tu przyczepić, to na pew

[Recenzja] Art Zoyd - "Symphonie pour le jour où brûleront les cités" (1976/1981)

Obraz
Obiecałem kiedyś omówić twórczość najważniejszych przedstawicieli ruchu Rock in Opposition i zamierzam ten cykl kontynuować. Do tej pory zrecenzowałem już najważniejsze płyty Henry Cow, Samla Mammas Manna, Univers Zero - trzech spośród pięciu grup założycielskich - oraz Art Bears, czyli de facto  okrojonego o część muzyków Henry Cow. Dwóch pozostałych inicjatorów tej opozycyjnej dla mainstreamu organizacji, czyli włoski Stormy Six i francuski Etron Fou Leloublan, uważam za niewystarczająco interesujących, by poświęcać im więcej miejsca. Zostają więc tak naprawdę dwa zespoły z drugiego rzutu, belgijski Aksak Maboul i francuski Art Zoyd, które zgłosiły swój akces do RiO pod koniec 1978 roku, kilka miesięcy po pierwszym festiwalu z udziałem oryginalnej piątki. Za twórczość Belgów prawdopodobnie zabiorę się w przyszłości, natomiast już teraz przyjrzę się bliżej dokonaniom Francuzów. Historia Art Zoyd, początkowo z nazwą pisaną jako Art Zöyd, zaczęła się już pod koniec lat 60., jednak wówcz

[Recenzja] black midi - "Hellfire" (2022)

Obraz
Poprzedni rok był pod jednym względem absolutnie wspaniały. Tyle świetnych płyt, ile się wówczas ukazało, to prawdziwa rzadkość. Jednak po tych nieco ponad sześciu miesiącach roku 2022 mogę stwierdzić tyle, że jeśli ustępuje on poprzedniemu, to tylko nieznacznie. Pierwsze półrocze, wypełnione wieloma interesującymi dziełami, pięknie rozpoczął "Ants From Up There", drugi album Black Country, New Road. Równie potężne otwarcie drugiego półrocza zapewnia z kolei "Hellfire", trzeci longplay black midi. Obie grupy wywodzą się z tej samej sceny i tak samo wspaniale się rozwijają, choć w całkiem różnych kierunkach. Trójka black midi nie jest jednak takim przełomem, jakim był "Cavalcade" względem debiutanckiego "Schlagenheim". Jeżeli tamte płyty miały się do siebie tak, jak "Discipline" do poprzedzającego go "Red" (choć stylistycznie bardziej pasowałoby odwrotne porównanie), to "Hellfire" i "Cavalcade" są jak, trzym

[Recenzja] Egg - "The Civil Surface" (1974)

Obraz
Po wydaniu dwóch albumów trio Egg, nie mogąc znaleźć nowego wydawcy, zostało zmuszone do zawieszenia działalności. Muzycy podjęli się innych zajęć. Dave Stewart odnowił współpracę ze swoim kolegą z Uriel / Arzachel, Steve'em Hillage'em, dołączając do jego nowej, efemerycznej grupy Khan. Po nagraniu jedynego albumu, "Space Shanty", ich drogi ponownie się rozeszły. Hillage znalazł się w Gong, a Stewart trafił do nowej kanterberyjskiej supergrupy, Hatfield and the North. Tymczasem Clive Brooks zasilił skład blues-rockowego Groundhogs. Mont Campbell z kolei działał jako muzyk sesyjny - wystąpił na wspólnym albumie avant-progowego Henry Cow i art-popowego Slap Happy, "Desperate Straights". Na pomysł nagrania albumu Egg, z niewykorzystanymi dotąd utworami, wpadł Stewart. Po wydaniu eponimicznego debiutu Hatfield and the North klawiszowiec stał się nieco bardziej rozpoznawalnym muzykiem, dzięki czemu udało mu się zdobyć kontrakt na album, który już w samym zamyśle

[Recenzja] 5uu's - "Hunger's Teeth" (1994)

Obraz
Zapewne nigdy nawet się nie zastanawialiście, jak mógłby brzmieć Yes, gdyby zamiast przepoczwarzenia się we własną parodię, muzycy postanowili grać w bardziej złożony sposób. Albo co by było, gdyby po nagraniu "Close to the Edge" ze składu zamiast Billa Bruforda odeszli Howe i Wakeman, a ich miejsce zajęli gitarzysta grający w stylu Roberta Frippa lub Freda Fritha oraz klawiszowiec bardziej zainteresowany XX-wieczną poważką niż klasycznymi epokami. Cóż, "Hunger's Teeth" pozwala to sobie wyobrazić. Skojarzenia z Yes wywołuje przede wszystkim wokal Boba Drake'a, którego barwa i sposób operowania nim od razu przywodzą na myśl Jona Andersona. Także partie gitary basowej, przede wszystkim jej brzmienie oraz poziom wyemancypowania, można na upartego porównać z grą Chrisa Squire'a. Stylistycznie mamy tu jednak do czynienia z muzyką wywodzącą się głównie ze sceny Rock in Opposition, choć na tym inspiracje bynajmniej się nie kończą. Korzenie 5uu's sięgają koń

[Recenzja] Thinking Plague - "In This Life" (1989)

Obraz
Lata 80. stoją nie tylko dobrym post-punkiem, nową falą i wszelaką elektroniką, ale także wieloma interesującymi pozycjami z kręgu avant-proga. Doskonałym tego przykładem dokonania amerykańskiej grupy Thinking Plague. Jej historia sięga początku dekady, kiedy to Mike Johnson i Bob Drake, multiinstrumentaliści występujący dotąd w różnych coverbandach, postanowili tworzyć własny materiał. Wkrótce dołączyła do nich klasycznie wyszkolona wokalistka Sharon Bradford, a także klawiszowiec Harry Fleishman oraz perkusista Rick Arsenault, którego szybko zastąpił Mark Fuller. Kwintet zarejestrował swój debiutancki materiał "...A Thinking Plague" (1984) w studiu mieszczącym się w piwnicy nieczynnej rzeźni. Oryginalny skład nie utrzymał się długo. Już na kolejnym wydawnictwie, "Moonsongs" (1986), miejsce Bradford i Fleishmana zajęli odpowiednio Susanne Lewis oraz Eric Jacobson; doszedł także dodatkowy perkusista Mark McCoin. Na przestrzeni kolejnych miesięcy dokooptowano jeszcze

[Recenzja] Samla Mammas Manna & Gregory Allan FitzPatrick - "Snorungarnas Symfoni" (1976)

Obraz
"Snorungarnas Symfoni" to album wyjątkowy w dyskografii Samla Mammas Manna. Szwedzki kwartet, poszerzony o dwuosobową sekcję dętą, pełni tutaj w zasadzie rolę podobną do tej, jaką mają muzycy w orkiestrach symfonicznych. Główną postacią jest natomiast Gregory Allan FitzPatrick, amerykański muzyk, który podczas wycieczki do Finlandii postanowił na stałe osiedlić się w północnej Europie. To on skomponował i zaaranżował cały materiał, a także poprowadził instrumentalistów jako dyrygent. Muzyka zawarta na "Snorungarnas Symfoni" ma jednak wiele wspólnego z wcześniejszą twórczością Samla Mammas Manna. I pewnie właśnie dlatego - a także ze względu na jej rozpoznawalność w ojczyźnie kwartetu - na okładce pojawia się nazwa grupy, napisana większymi literami, niż nazwisko FitzPatricka. Album to praktycznie jeden długi utwór, podzielony na cztery części, co dobitnie potwierdzają tytuły poszczególnych ścieżek. Stylistycznie mamy tu do czynienia z mieszanką proga, jazz-rocka, mu

[Recenzja] Samla Mammas Manna ‎- "Klossa Knapitatet" (1974)

Obraz
Tytuł trzeciego albumu Samla Mammas Manna, "Klossa Knapitatet", nawiązuje do popularnego wówczas w Szwecji sloganu  krossa kapitalet , znaczącego dosłownie zmiażdżyć kapitalizm . Zapis celowo zniekształcono, jako żart z głoszących na serio antykapitalistyczne poglądy wykonawców w rodzaju Roberta Wyatta czy Henry Cow. Szwedzkiego zespołu nie interesowało propagowanie żadnych przekonań, a jedynie tworzenie muzyki. Zresztą na "Klossa Knapitatet" niemal całkowicie zrezygnowano z partii wokalnych, poza paroma głupawymi wstawkami, jak jodłowanie w "Långt Ner I Ett Kaninhål". Pod względem instrumentalnym wielkich zmian natomiast nie ma. Muzycy wciąż proponują tu mieszankę rocka z jazzem, doprawioną odrobiną wpływów muzyki poważnej oraz melodyki typowej dla nordyckiego folku. Skojarzenia z twórczością Franka Zappy czy ze sceną Canterbury są jak najbardziej na miejscu. Może trochę bardziej zbliża się to wszystko do głównonurtowego fusion, choć wciąż nie brakuje tyc

[Recenzja] black midi - "Cavalcade" (2021)

Obraz
Grupa black midi od samego początku prezentowała się bardzo obiecująco. Jednak dotąd na obietnicach się kończyło. Zarówno koncertowy album "Live at the Windmill Brixton", na którym kwartet pełnił rolę zespołu wspierającego byłego wokalistę Can, Damo Suzuki, jak i już w pełni autorski studyjny debiut "Schlagenheim", zdawały się nie wykorzystywać w pełni jego potencjału. Ten najlepiej było słychać podczas porywającego występu w radiu KEXP z listopada 2018 roku. W studiu nie udało się odtworzyć jego energii, co tylko bardziej odsłoniło braki ówczesnych kompozycji. Przede wszystkim brak własnych pomysłów. W proponowanej wówczas przez zespół mieszance post-punku, noise rocka, math rocka i krautrocka słychać wyraźny wpływ takich twórców, jak Pere Ubu, Talking Heads, The Fall, This Heat, The Residents, Public Image Ltd., Slint,  kolorowy King Crimson czy wspomniany Can. To bardzo zacne inspiracje, które trudno mieć za złe. Niestety, "Schlagenheim" nawet nie zbli

[Recenzja] Samla Mammas Manna ‎- "Måltid" (1973)

Obraz
Na jakiś czas przed nagraniem tego albumu ze składu odszedł perkusjonalista Henrik Öberg. Dołączył za to gitarzysta Coste Apetrea, co okazało się zdecydowanie korzystną zamianą. Nowy instrument doskonale dopełnił brzmienie grupy, nadając jeszcze bardziej jazzowego charakteru. Wciąż jednak mieszają się tu przeróżne rzeczy: skandynawska melodyka, rockowy czad, jazzowa wirtuozeria, pewne wpływy współczesnej muzyki poważnej oraz mnóstwo wygłupów. Przejawem humoru jest już sam tytuł - "Måltid" po szwedzku oznacza "posiłek" - oraz spokojna, wręcz pastoralna okładka, która nijak się ma do muzycznego szaleństwa zawartego na tym krążku. Podobną frywolność można znaleźć chyba tylko na tych najmniej poważnych płytach Franka Zappy, choć poziom wykonania bliższy jest tych najambitniejszych dzieł amerykańskiego artysty. Doskonałym przykładem tego, na co stać ten skład, jest dziesięciominutowy otwieracz, "Dundrets Fröjder". Tutaj najlepiej słychać umiejętności kwartetu.

[Recenzja] Samla Mammas Manna - "Samla Mammas Manna" (1971)

Obraz
Samla Mammas Manna, używający też szyldów Zamla Mammaz Manna i Von Zamla, to kultowy, choć wciąż słabo znany zespół. Przez długi czas pozostawał praktycznie nieznany poza rodzimą Szwecją, gdyż tylko tam ukazywały się jego albumy. Trochę zmieniło się to pod koniec lat 70., gdy wspólnie z kilkoma innymi europejskimi grupami spoza głównego nurtu zapoczątkował ruch Rock in Opposition. Organizowane pod tą nazwą koncerty umożliwiły Szwedom dotarcie do słuchaczy z innych krajów. W porównaniu z pozostałymi założycielami RiO, muzyka grana przez Samla Mamams Manna ma zaskakująco wręcz przystępny charakter. Zdecydowanie bliżej jej do dokonań Franka Zappy lub niektórych przedstawicieli sceny Canterbury, niż zupełnie abstrakcyjnej, inspirowanej współczesną awangardą twórczości Henry Cow czy Univers Zero. Zawartość eponimicznego debiutu Samla Mammas Manna najłatwiej chyba określić jako połączenie rocka, jazzu i wygłupów. Znalazło się tutaj jedenaście stosunkowo krótkich, w większości instrumentalnyc

[Recenzja] Univers Zero - "Heatwave" (1986)

Obraz
Ostatni album Univers Zero przed kilkunastoletnią przerwą w działalności przynosi zdecydowanie najłatwiejszy w odbiorze materiał, jaki do tamtej pory zaprezentował zespół. Oczywiście, wciąż trudno tutaj mówić o komunikatywności na miarę bardziej mainstreamowych odmian rocka progresywnego. Jeśli na "Heatwave" słychać jakieś podobieństwa do głównego nurtu proga, to wyłącznie w kwestii brzmieniowej. Zdecydowanie bardziej prominentną rolę odgrywają tu syntezatory i gitara elektryczna, nierzadko spychające na dalszy plan instrumenty dęte oraz smyczkowe. Był to zapewne efekt kolejnych zmian składu, który na tym albumie zdaje się być wypadkową poprzednich wcieleń zespołu. U boku Daniela Denisa pozostali Jean-Luc Plouvier, Dirk Descheemaeker i Christian Genet, którzy zadebiutowali na poprzednim w dyskografii "Uzed", a Andy Kirk i Patrick Hanappier wrócili po kilkuletniej przerwie. Ponadto, status pełnoprawnego członka zyskał współpracujący z grupą już wcześniej Michel Delor

[Recenzja] Hermann Szobel - "Szobel" (1976)

Obraz
Austriacki pianista żydowskiego pochodzenia Hermann Szobel był niezwykle obiecującym muzykiem. Mając zaledwie 18 lat nagrał swój pierwszy album, na którym pokazał niesamowitą wirtuozerię, której pozazdrościć mogliby mu znacznie bardziej doświadczeni artyści. Longplay, wydany nakładem amerykańskiego labelu Artista pod niezwykle prostym tytułem "Szobel", nie był co prawda komercyjnym sukcesem, ale zyskał uznanie krytyków. Niestety, do dziś pozostaje jedynym wydawnictwem z udziałem pianisty. Niedługo po jego premierze młody muzyk przepadł bez wieści. Kilka lat temu niespodziewanie odnalazła w Jerozolimie polska rzeźbiarka Katarzyna Kozyra, która pracowała tam nad filmem poświęconym syndromowi jerozolimskiemu. Jak się okazało, przypadłość ta dotknęła Szobela, który od lat wiedzie życie bezdomnego, żywiącego się tym, co znajdzie na ulicy, okazjonalnie sprzedającego swoje obrazy. Album "Szobel" zarejestrowano w październiku 1975 roku w nowojorskim Record Plant Studios. Pi

[Recenzja] Present - "Le Poison Qui Rend Fou" (1985)

Obraz
Aż pięć lat przyszło czekać na drugi album Present. Roger Trigaux zaczął tworzyć nowy materiał właściwie tuż po wydaniu debiutanckiego "Triskaidekaphobie". Jednak z nagraniami musiał poczekać, aż Daniel Denis - jedyny muzyk, który jego zdaniem nadawał się na stanowisko perkusisty - znajdzie trochę wolnego czasu od Univers Zero. Na początku 1982 roku udało się nawet zagrać parę koncertów, podczas których zaprezentowano materiał z obu albumów. Jednak dopiero dwanaście miesięcy później udało się zarejestrować nowe utwory w studiu. W sesji, oprócz Trigaux, Denisa i pianisty Alaina Rochette'a, wziął udział nowy basista Ferdinand Philippot, który zajął miejsce Christiana Geneta. Minęły kolejne dwa lata, nim album w końcu się ukazał, jako trzecia pozycja w katalogu nowo powstałej wytwórni Cuneiform Records. Wersja kompaktowa ukazała się pod koniec lat 80., gdy na jednym dysku wydano oba wydawnictwa Present. Od tamtej pory "Le Poison Qui Rend Fou" został wznowiony tylko