Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2019

[Recenzja] Sonny Simmons - "Staying on the Watch" (1966)

Obraz
Wspólne albumy Prince'a Lashy i Sonny'ego Simmonsa - "The Cry!" oraz "Firebirds" - zawierają bardzo udaną muzykę na styku jazzowego głównego nurtu i jazzowej awangardy. Już dzięki nim można było się domyślać, jaki kierunek wspólnym nagraniom nadawał każdy z wymienionych muzyków. A poznanie ich osobnych wydawnictw rozwiewa wszelkie ewentualne wątpliwości. Prince Lasha na swoim solowym debiucie "Insight" z 1966 roku zaproponował muzykę bliską jazzu środka - łatwą w odbiorze, melodyjną, poukładaną, zachowawczą. Tymczasem Sonny Simmons - parafrazując tytuł jego debiutu z tego samego roku - stanął na straży free jazzu. "Insight" to przyjemny album, ale raczej nie taki, który zasługiwałby na szersze omówienie - nie ze względu na swoją stylistykę, lecz dlatego, że po prostu niespecjalnie wyróżnia się na tle wielu podobnych wydawnictw. Jakże inaczej prezentuje się "Staying on the Watch", prezentujący może i nieprzesadnie oryginalne

[Recenzja] John Coltrane - "Blue World" (2019)

Obraz
Kariera Johna Coltrane'a trwała krótko, zaledwie dwie dekady, ale artysta maksymalnie wykorzystał ten czas. Przez pierwsza połowę tego okresu występował u boku wielkich jazzmanów, jak Dizzy Gillespie, Miles Davis i Thelonious Monk. Pod koniec lat 50. rozpoczął działalność pod własnym nazwiskiem. Przed niespodziewaną śmiercią w 1967 roku zdążył wydać ponad dwadzieścia albumów, z których wiele okazało się dziełami wybitnymi. Zapewniły one Trane'owi status jednego z najwybitniejszych jazzmanów i największych saksofonistów w dziejach. Mogłoby się wydawać, że działalność tak prominentnej postaci została już doskonale udokumentowana i nie kryje żadnych tajemnic. Tymczasem pięć dekad po jego śmierci wciąż odkrywane są nieznane dotąd nagrania. Zaledwie rok temu ukazał się album "Both Directions at Once", zawierający zapis zapomnianej sesji z 1963 roku. W tym roku wytwórnia Impulse! zaskoczyła wydaniem materiału z jeszcze jednej sesji, o której nikt nie pamiętał. Rezultat

[Playlista] Jimi Hendrix - "Strate Ahead" (moja rekonstrukcja czwartego albumu)

Obraz
Mały bonus na zakończenie poprawek recenzji Jimiego Hendrixa: playlista z najbardziej możliwą  do wykonania rekonstrukcją albumu, nad którym artysta pracował przed śmiercią. Zarówno tytuł, jak i wybór oraz kolejność utworów, są zgodne z notatkami, które Jimi sporządził 14 sierpnia 1970 roku, niewiele ponad miesiąc przed swoją śmiercią. Dla przypomnienia, lista wyglądała tak: Ezy Ryder Room Full of Mirrors Earth Blues Valleys of Neptune Straight Ahead Cherokee Mist Freedom Stepping Stone Izabella Astro Man Drifter's Escape Angel Bleeding Heart Burning Desire Night Bird Flying Electric Lady Hear My Train a Comin' Lover Man Midnight Lightning Heaven Has No Tomorrow Sending My Love This Little Boy Locomotion Dolly Dagger The New Rising Sun (Hey Baby) Z oczywistych względów niemożliwe było uwzględnienie czterech utworów. "Heaven Has No Tomorrow" do dziś nie został wydany, choć w archiwach podobno znajduje się wykonanie tego utwo

[Recenzja] Neu! - "Neu!" (1972)

Obraz
W złotym okresie muzyki rockowej - późnych latach 60., wczesnych 70. - działało mnóstwo bardzo wpływowych wykonawców. Jednak niewielu z nich wywarło tak silny i rozległy wpływ, że po pięciu dekadach wciąż inspirują do robienia nowych rzeczy. Niewielu tworzyło muzykę tak wizjonerską, że po tylu latach wciąż brzmiącą niezwykle świeżo i nawet bardziej aktualnie, niż w chwili wydania. Jednym z tych nielicznych zespołów jest krautrockowy duet o jakże adekwatnej nazwie Neu! (stylizowanej na NEU!). Jego wpływu na późniejszą muzykę nie da się przecenić. Był bezpośrednią lub nieświadomą inspiracją dla przedstawicieli tak różnych rodzajów muzyki, jak space rock, ambient, punk rock, post-punk, nowa fala, synth pop, industrial, noise, techno, house czy inne rodzaje muzyki elektronicznej, neo-psychodelii, post-rock, indie rock i zapewne jeszcze wielu innych. Chyba tylko Can odcisnął swoje piętno na muzyce równie mocno. Historia zespołu sięga końcówki 1970 roku i jest ściśle związana z inną k

[Recenzja] Cecil Taylor - "Conquistador!" (1966)

Obraz
Cecil Taylor w 1966 roku nagrał nie jedno, a dwa wiekopomne dzieła, stanowiące niekwestionowany kanon free jazzu. Niespełna pięć miesięcy po sesji "Unit Structures", 6 października pianista wrócił do Van Gelder Studio, gdzie pod okiem Alfreda Liona jako producenta oraz, oczywiście, samego Rudy'ego Van Geldera jako inżyniera dźwięku, zarejestrował materiał na swój drugi album dla Blue Note. Ponownie wsparli go saksofonista Jimmy Lyons, basiści Alan Silva i Henry Grimes oraz perkusista Andrew Cyrille. Tym razem obyło się bez drugiego saksofonisty, natomiast za partie trąbki odpowiada Bill Dixon, znany ze współpracy z Archie'em Sheppem i z własnego dzieła "Intents and Purposes" (którego najstarsze fragmenty zostały zarejestrowane zaledwie cztery dni po sesji u Taylora, 10 października). Album zatytułowano "Conquistador!" i wydano go, najprawdopodobniej, jeszcze w tym samym roku (choć przynajmniej jedno źródło podaje, że ukazał się dopiero w marcu

[Recenzja] Univers Zero - "Univers Zero" (1977)

Obraz
Sytuacja na rynku fonograficznym dla wykonawców grających niekomercyjną muzykę zaczęła być w drugiej połowie lat 70. coraz trudniejsza. Muzycy brytyjskiej grupy Henry Cow, zmagający się z niechęcią wytwórni płytowych. postanowili stworzyć organizację zrzeszającą podobnych im artystów z całej Europy. Tak narodził się ruch i stowarzyszenie w jednym, któremu nadano nazwę Rock in Opposition. Na początek zaproszono do niego cztery inne zespoły: szwedzki Samla Mammas Manna, włoski Stormy Six, francuski Etron Fou Leloublan, a także belgijski Univers Zero. 12 marca 1978 roku cała piątka wystąpiła razem podczas zorganizowanego w Londynie (z finansową pomocą Arts Council of Great Britain) festiwalu Rock in Opposition. Podobne wydarzenia organizowano w kolejnych miesiącach, a skład stowarzyszenia poszerzył się o belgijki Aksak Maboul, francuski Art Zoyd, a także brytyjski Art Bears, założony przez muzyków rozwiązanego Henry Cow. Organizacja zakończyła działalność pod koniec 1979 roku. Nini

[Recenzja] Andrew Hill - "Judgment!" (1964)

Obraz
"Judgment!" to jeden z tych albumów, która można brać w ciemno. Wystarczy spojrzeć na okładkę, ze znaczkiem Blue Note i czterema nazwiskami: Andrew Hill, Bobby Hutcherson, Richard Davis, Elvin Jones. A na odwrocie winylowej koperty pojawia się nie mniej zachęcająca informacja o tym, że nagrań dokonano w Van Gelder Studios, pod producenckim nadzorem Alfreda Liona, w dniu 8 stycznia 1964 roku. Po takim składzie, miejscu i czasie nagrywania można spodziewać się muzyki na najwyższym poziomie. I to właśnie przynosi ten album. Na swojej drugiej sesji nagraniowej dla Blue Note pianista Andrew Hill ponownie wystąpił w kwartecie. Tym razem zrezygnował jednak z udziału saksofonu - instrumentu, który zdecydowanie nie był niezbędny dla jego muzyki. Zamiast tego postanowił wykorzystać wibrafon, którego obsługę powierzył coraz bardziej cenionemu w jazzowym środowisku Bobby'emu Hutchersonowi. Było to doskonałe posunięcie. Hill i Hutcherson od razu nawiązali muzyczną nić porozumie

[Recenzja] Gong - "Expresso II" (1978)

Obraz
Niedługo po nagraniu "Gazeuse!"/"Expresso", zespół opuścił kolejny z jego kluczowych członków - występujący w nim od samego początku Didier Malherbe. Wraz z nim odeszli Francis Moze, Allan Holdsworth i Mino Cinelu. Kontrakt wymuszał jednak nagranie jeszcze jednego albumu pod szyldem Gong. Pierre Moerlen, Benoit Moerlen i Mireille Bauer uzupełnili więc skład o amerykańskiego basistę Hansforda Rowe'a, we czwórkę napisali parę nowych kawałków,  a następnie zorganizowali sesję z kilkoma dodatkowymi instrumentalistami, wśród których znaleźli się Holdsworth, Mick Taylor (znany z Bluesbreakers Johna Mayalla i The Rolling Stones) czy grający na skrzypcach Darryl Way (członek Curved Air). Nagrania trwały w lipcu i sierpniu 1977 roku, a w marcu następnego roku album "Expresso II" trafił do sprzedaży. Tytuł tego wydawnictwa nie jest bynajmniej przypadkowy. Pod względem stylistycznym jest to bezpośrednia kontynuacja kierunku obranego na poprzednim albumie.

[Recenzja] The Ornette Coleman Quartet - "Ornette!" (1962)

Obraz
Ornette Coleman za sprawą albumów "The Shape of Jazz to Come" (1959) i "Free Jazz: A Collective Improvisation" (1961) może nie tyle kompletnie zmienił, co ogromnie wzbogacił oblicze muzyki jazzowej. Żadne z jego późniejszych wydawnictw nie było już taką rewolucją. Co bynajmniej nie znaczy, że nie nagrywał już interesującej muzyki. Wręcz przeciwnie i dlatego właśnie zdecydowałem się na kontynuowanie opisywania co ciekawszych pozycji z jego dyskografii. Album "Ornette!" został zarejestrowany 31 stycznia 1961 roku - niewiele ponad miesiąc po przełomowej sesji "Free Jazz". Tym razem Coleman zdecydował się wrócić do tradycyjnej formuły kwartetu (na poprzedniej sesji grały dwa niezależne kwartety). W towarzyszącym mu składzie ponownie znaleźli się Don Cherry (grający na miniaturowej trąbce z plastiku), perkusista Ed Blackwell i basista Scott LaFaro. Zespół zarejestrował siedem kompozycji Colemana, z których trzy zostały odrzucone ("Check Up

[Recenzja] Michael Hoenig - "Departure from the Northern Wasteland" (1978)

Obraz
Nazwisko Michael Hoenig pewnie niewielu osobom coś mówi. Jednak lista wykonawców, z którymi współpracował, robi wrażenie. Profesjonalną karierę zaczął jako klawiszowiec krautrockowego Agitation Free, z którym nagrał dwa bardzo udane albumy studyjne. Z zespołu odszedł w 1975 roku (przyczyniając się do jego rozwiązania), gdy otrzymał propozycję dołączenia do Tangerine Dream. Z tą grupą odbył trasę po Australii i Nowej Zelandii, a po powrocie do Europy zdarzył zagrać jeszcze na pojedynczym występie w Londynie, zanim na jego miejsce zdecydował się wrócić Peter Baumann. Hoenig nawiązał wówczas współpracę z Klausem Schulzem, z której niestety nic nie wyszło. Tylko odrobinę bardziej owocna była współpraca z liderem Ash Ra Tempel, Manuelem Göttschingiem - w 1976 roku muzycy zarejestrowali co prawda materiał na album "Early Water", jednak ukazał się on dopiero po dwóch dekadach. Następnym posunięciem w karierze Hoeniga było nagranie albumu solowego. "Departure from the Nor

[Recenzja] Prince Lasha Quintet featuring Sonny Simmons - "The Cry!" (1963)

Obraz
"The Cry!" mógłby być wspólnym albumem Erika Dolphy'ego i Ornette'a Colemana. To nie zarzut, bowiem Prince Lasha (właśc. William B. Lawsha) i Huey "Sonny" Simmons nie kopiują tutaj słynniejszych muzyków, lecz rozwijają ich pomysły na swój własny sposób. Obaj zresztą mieli okazję współpracować z Dolphym - wzięli udział w sesji, której wynikiem są albumy "Coversations" i "Iron Man". W tym samym czasie, na przestrzeni 1963 roku, wystąpili też na "Illumination!" Elvina Jonesa, a wspólnie z Donem Cherrym i Cliffordem Jordanem zarejestrowali "It Is Revealed". "The Cry!" nagrali jednak jeszcze przed tymi wszystkimi doświadczeniami, 21 listopada 1962 roku. Była to nie tylko ich pierwsza wspólna sesja, ale w ogóle pierwszy ich pobyt w studiu. Z trójki towarzyszących im instrumentalistów - basistów  Gary'ego Peacocka i Marka Proctora oraz perkusisty Gene'a Stone'a - jedynie ten pierwszy miał już za sob

[Recenzja] Magma - "Üdü Ẁüdü" (1976)

Obraz
Podczas nagrywania tego albumu - piątego w studyjnej dyskografii - Magma właściwie nie była zespołem, lecz kilkoma projektami, które łączyła osoba Christiana Vandera. Poszczególne nagrania różnią się składem i swoim charakterem, ale wciąż wpisują się w rozpoznawalny styl zespołu. Dzięki temu, "Üdü Ẁüdü" jest wydawnictwem bardziej różnorodnym od swoich poprzedników, wzbogacającym twórczość zespołu o nowe elementy, dodane do doskonale znanych patentów. Rozpoczynający całość utwór tytułowy, podpisany przez lidera, powstał w najbardziej rozbudowanym, ośmioosobowym składzie. Utwór wyróżnia się wyjątkowo pogodnym nastrojem, podkreślanym partiami sekcji dętej (saksofonisty Alaina Hatota i trębacza Pierre'a Dutura) oraz żeńskiego chórku (złożonego ze Stelli Vander, Catherine Szpiry i Lucille Cullaz) wspierającego występującego w roli głównego wokalisty Vandera. Towarzyszy temu gra sekcji rytmicznej (z pianistą Michelem Graillierem i powracającym po kilkumiesięcznej przerwi

[Recenzja] Miles Davis - "Rubberband" (2019)

Obraz
Nowy album Milesa Davisa z premierowym materiałem w 2019 roku? Świetna wiadomość! Do czasu odkrycia, że to materiał zarejestrowany w połowie lat 80. Cóż, nie jestem entuzjastą twórczości trębacza z okresu po jego powrocie na scenę we wspomnianej dekadzie. O ile nagrane na samym jej początku albumy "The Man With the Horn", "We Want Miles" i "Star People" stanowią nie najgorszą próbę połączenia davisowskiego fusion z ówczesnym mainstreamem (oczywiście, odbiło się to na walorach artystycznych, z zyskiem dla przystępności), tak kolejne wydawnictwa właściwie idą w stronę najzwyklejszego popu. Albumy "You're Under Arrest" (1985) i "Tutu" (1986) to zupełnie niewymagająca, nieangażująca muzyka, w sam raz dla snobów, chcących sprawiać wrażenie wyrafinowanych melomanów słuchających jazzu, a gdyby puścić im "Bitches Brew", "On the Corner" czy, powiedzmy, "Nefertiti", to wymiękliby po minucie. Najpóźniej.

[Recenzja] Andrew Hill - "Black Fire" (1964)

Obraz
Andrew Hill to jeden z najzdolniejszych i najbardziej cenionych pianistów oraz kompozytorów nowoczesnego jazzu. Niespecjalnie jednak przekładało się to na jego popularność. Być może dlatego, że podobnie jak chociażby Eric Dolphy, tworzył muzykę zbyt awangardową dla mainstreamu, a jednocześnie zbyt mainstreamową dla awangardy. Na pewno nie pomagał fakt, że Hilla rzadko można było usłyszeć na płytach innych jazzmanów. Spośród tych kilku, na których zagrał, najbardziej znane są chyba "Our Thing" Joego Hendersona i "Dialogue" Bobby'ego Hutchersona, a więc zdecydowanie nie pierwsza liga, jeśli brać pod uwagę samą popularność. Z drugiej strony, na jego własnych albumach można usłyszeć wielu wybitnych i bardziej od niego samego znanych instrumentalistów, co pokazuje, jak wielkim uznaniem cieszył się w środowisku jazzowym. Pierwszy autorski album Andrew Hilla, "So in Love", został nagrany jeszcze w latach 50. Jednak jego działalność na dobre zaczęła się

[Recenzja] Steve Hillage - "L" (1976)

Obraz
Steve Hillage swój pierwszy solowy album, "Fish Rising", nagrał w czasie, gdy wciąż był członkiem Gong (zresztą korzystając ze wsparcia znacznej części ówczesnego składu tej grupy). Niedługo później odszedł z zespołu - zabierając ze sobą swoją partnerkę, Miquette Giraudy - decydując się na rozwój solowej kariery. Wkrótce potem nawiązał kontakt z amerykańskim muzykiem i producentem Toddem Rundgrenem. Początkowo wyłącznie listowny, jednak po krótkiej wymianie korespondencji, Hillage, wraz z Giraudy, udali się do Stanów, gdzie miał powstać drugi album gitarzysty. Rundgren objął funkcję producenta. Ponadto, zaangażował do udziału w nagraniach członków swojej grupy Utopia: klawiszowca Rogera Powella, basistę Kasima Sultona i perkusistę Johna Wilcoxa. W sesji wzięło też udział kilku gości, w tym słynny jazzowy trębacz, a właściwie multiinstrumentalista, Don Cherry. Na albumie zatytułowanym "L" znalazło się sześć utworów, z których połowę stanowią przeróbki cudzych