[Recenzja] Kalia Vandever - "We Fell in Turn" (2023)

Kalia Vandever - We Fell in Turn


Puzon nie wydaje się instrumentem najłatwiejszym ani najbardziej atrakcyjnym do grania solo. Próby takie podejmowali jednak różni muzycy, jak chociażby George Lewis, Albert Mangelsdorf, Paul Rutherford, Conny Bauer czy Samuel Blaser. Poza stricte jazzowym graniem - choć nie całkiem od niego odchodząc - zastosowanie dla puzonu znalazła Kalia Vandever na swoim trzecim albumie. Jeszcze na zeszłorocznym "Regrowth" - nagranym z udziałem pełnej sekcji rytmicznej: z basem, perkusją, pianinem i gitarą - młoda Amerykanka proponowała przyjemny, ale raczej zachowawczy i nieodkrywczy jazz. Tym razem dodatkowych instrumentalistów zastąpiła odpowiednia obróbka partii liderki, a efekt bliższy jest stylistyki ambient. Nie jest to jednak eksperymentalne granie w stylu Kali Malone (na przetworzone organy) czy Brìghde Chaimbeul (dudy). "We Fell in Turn" przynosi muzykę zdecydowanie bardziej komunikatywną, utrzymaną w delikatnym, pastoralnym nastroju, dobrze korespondującym z pastelową okładką.


Album, mimo dziesięciu ścieżek, okazuje się bardzo krótki, nieznacznie przekraczając pół godziny. Zawarta tu muzyka to efekt trzydniowej sesji nagraniowej, podczas których Kalia Vandever po prostu improwizowała, wsparta jedynie wskazówkami swojego stałego współpracownika i producenta Lee Meadvina, odpowiadającego także za nagrania, miksy i mastering całości. Artystka przyznaje, że podczas gry inspirowały ją wspomnienia z dzieciństwa, spędzonego na rodzimych Hawajach. Muzyka ta jest jednak na tyle abstrakcyjna, unikalna i uniwersalna, że każdemu słuchaczowi może kojarzyć się z czymś innym albo po prostu nie wywoływać żadnych skojarzeń. Całość jest bardzo konsekwentnie utrzymana w subtelnym, melancholijnym nastroju. Najczęściej dźwięki puzonu zatopione są w ambientowych pogłosach, gdzieniegdzie ulegających lekkim przetworzeniom czy zniekształceniom. Momentami, jak ma to miejsce w "Stillness in Hand" czy "Teased Traces", pojawiają się też nakładki w postaci dodatkowych partii puzonu. Pewnym urozmaiceniem są także nakładające się na siebie i odpowiednio obrobione wokalizy liderki, największą rolę pełniące w "Mirrors Solitude".


"We Fell in Turn" Kalii Vandever to bardzo ładna muzyka, ale przede wszystkim doskonale przypomnienie, że dość niedoceniany i niepozorny puzon jest pełnoprawnym instrumentem, na którym można zbudować cały album. Dziwi mnie tylko, że ta wydana już w marcu płyta przeszła niemal bez żadnego echa, a sam dowiedziałem się o niej dopiero niedawno, dzięki rekomendacji jednego ze stałych Czytelników. 

Ocena: 8/10

Nominacja do płyt roku 2023



Kalia Vandever - "We Fell in Turn" (2023)

1. Recollections From Shore; 2. Imagine Being Told; 3. Stillness in Hand: 4. Mirrored Solitude; 5. Center; 6. Temper the Wound; 7. Teased Traces; 8. Held In; 9. We Wept in Turn; 10. Unfaltering

Skład: Kalia Vandever - puzon, efekty, głos
Producent: Lee Meadvin


Komentarze

  1. Myślę, że będzie jeszcze o niej głośno. Już teraz ma na koncie występy z czołowymi nowojorskimi muzykami, ostatnio z Sorey'em.
    Warto polecić też te nagrania z YT:
    https://youtu.be/mM-fWA_NBVg
    https://youtu.be/2t7Rev1jj8g

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to odważna decyzja repertuarowa, by trzecią płytę nagrać solo. Zwróciłam na Nią uwagę, przy okazji Regrowth z ubiegłego roku. Pewnie tu znanej, choć nie wspomnianej, jak na razie, ale to post-bop, tym niemniej, odważnie porzucający, metrum/metra przynależne gatunkowi . Kto dzisiaj słucha, a jeszcze omawia, współczesnego post-bopu? Przywołuję ją, bo przy tegorocznej nie mam się jak, tej zaczepić ( nie zasłuchuję się w ambient) . Ta, jak określiłeś, mnie utrudnia, dotarcie do sedna, ale kiedy odkręciłam potencjometr na godz 10-tą, coś się podziało. Nie dowalam płycie, nie każdemu musi podobać się jednakowo. To bardziej, sugestia, że znajomość obu podniesie znaczenie Kalii Vandever, wśród odbiorców tu zaglądających. Ja zaglądam od kilku miesięcy, ale pierwszy raz komentuję.

      Usuń
    2. Cóż, konserwatyści będą pewnie narzekać, tak jak w przypadku ostatniej wersji Monka Noya. Wydaje się jednak, że w przyszłości będzie coraz więcej takich nagrań używających nowoczesnych efektów, bo to obszar jeszcze niewyeksploatowany. Płyty, które łatwo dają się przypisać do określonego gatunku to zazwyczaj rzeczy poślednie, dlatego zawsze cieszy mnie, gdy ktoś decyduje się po prostu grać swoje.

      Usuń
    3. @Matylda Witamy :) i jednocześnie prosimy - komentuj częściej, bo kobiety piszące o muzyce to chyba gatunek na wymarciu :(

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)