Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2018

[Recenzja] Marillion - "Misplaced Childhood" (1985)

Obraz
Rock neo-progresywny to jeden z najbardziej kuriozalnych rodzajów muzyki. Czerpiąc inspirację z najbardziej postępowej i eksperymentatorskiej odmiany rocka (choć raczej od jej przystępniej grających przedstawicieli), jest tworem absolutnie wtórnym i schematycznym. Niestety, tego typu muzyka dała wielu słuchaczom, a nawet niektórym krytykom przekonanie, że rock progresywny polega na graniu w ściśle określonej konwencji, powielając pewne elementy zaczerpnięte od prekursorów stylu. Tymczasem nazwa rock progresywny została wymyślona na określenie muzyki zespołów, które cechowała silna indywidualność i chęć poszerzania ram rocka o nowe rozwiązania. "Misplaced Childhood" grupy Marillion to prawdopodobnie najsłynniejszy album neo-progowy. Często można spotkać się z opiniami, że to jedno z najlepszych lub wręcz najlepsze progresywne wydawnictwo lat 80., a nawet kwintesencja tego stylu. Takie twierdzenie miałoby jeszcze uzasadnienie (mocno naciągane) w przypadku wcześniejszych

[Recenzja] Eddie Henderson - "Realization" (1973)

Obraz
Eddiego Hendersona zwykle nie wymienia się wśród najwybitniejszych trębaczy. A szkoda, bo podobnie jak Miles Davis czy Freddie Hubbard, miał ciekawą, oryginalną technikę i z pewnością nie mniejsze umiejętności. Nie nagrał jednak tylu wybitnych albumów, co wyżej wspomniani muzycy. Jego największym osiągnięciem są zdecydowanie dokonania z grupą Mwandishi Herbiego Hancocka, ale też solowy debiut "Realization", będący zresztą bezpośrednią kontynuacją tamtego zespołu. W sesji nagraniowej (mającej miejsce w dniach 27-28 lutego 1973 roku) wziął udział prawie cały skład Mwandishi: Bennie Maupin, Buster Williams, Billy Hart, Patrick Gleeson, a nawet sam Hancock. Do kompletu zabrakło jedynie puzonisty Juliana Priestera. Jego miejsce zajął dodatkowy perkusista, Lenny White. Również pod względem muzycznym "Realization" stanowi naturalne rozwinięcie albumów "Mwandishi", "Crossings" i "Sextant". Takie utwory, jak "Scorpio-Libra" i &q

[Recenzja] Radiohead - "Hail to the Thief" (2003)

Obraz
Otwieracz albumu o orwellowskim tytule "2 + 2 = 5" brzmi tak, jakby zespół próbował pogodzić swoje aktualne wcielenie z wczesnymi dokonaniami. Gdy jednak wchodzą ostrzejsze gitary, robi się strasznie zwyczajnie i trywialnie. Znacznie ciekawiej wyszło to w "Go to Sleep" (z początku zdominowanym przez gitarę akustyczną i fajnie pulsujący bas, do których z czasem dołączają elektroniczne dodatki) i "There There" (znów świetny bas, wyraźne partie gitarowe i odrobina elektroniki), oba posiadają też lepsze melodie. Co ciekawe, wszystkie te utwory zostały wydane na singlach. Natomiast utwory dostępne wyłącznie na albumie, mają bardziej jednoznaczny charakter. Dzielą się na typowe dla grupy, smętne ballady z irytującym wokalem Thoma Yorke'a (np. "Sail to the Moon", "We Suck Young Blood", "Scatterbrain"), oraz odważne eksperymenty z brzmieniami elektronicznymi. A muzyka Radiohead zawsze była tym lepsza, im dalej odchodziła od

[Recenzja] Chick Corea - "Now He Sings, Now He Sobs" (1968)

Obraz
Armando "Chick" Corea zasłynął przede wszystkim jako współpracownik Milesa Davisa i założyciel Return to Forever. Szczególnie gra z trębaczem miała istotny wpływ na jego karierę. Nie tylko pomogła mu wyrobić sobie nazwisko w muzycznym świecie (grał na tak ważnych albumach, jak "In a Silent Way", "Bitches Brew" czy "On the Corner"), ale także rozwinąć się jako instrumentalista, otworzyć na nowe rozwiązania (jak np. przejście na elektryczne klawisze). Jednak już wcześniej Chick, aktywny od początku lat 60., dał się poznać jako utalentowany pianista. Wspomagał m.in. Sonny'ego Stitta, Blue Mitchella, Herbiego Manna i Stana Getza. Nagrał też dwa albumy jako lider (oba ukazały się w 1968 roku). Debiutancki "Tones for Joan's Bones", zarejestrowany jeszcze w 1966 roku, przyniósł muzykę typową dla ówczesnego jazzowego mainstreamu, zagraną bez zarzutu, ale niewyróżniającą się na tle podobnych wydawnictw. Ciekawiej prezentuje się drug

[Recenzja] Alameda 4 - "Czarna woda" (2018)

Obraz
Bydgoski projekt Alameda Organisation występował już w różnych konfiguracjach: jako trio, kwintet i duet (za każdym razem odpowiednio modyfikując nazwę). "Czarna woda", czwarty album kolektywu, nagrany został w kwartecie. Podstawą składu są, jak zwykle, Jakub Ziołek i Mikołaj Zieliński. W najnowszym wcieleniu dołączył do nich perkusista Tomasz Popowski, znany już z Alamedy 3, a także zupełnie nowy muzyk - gitarzysta Krzysztof Kaliski (początkowo w projekt zaangażowany był jednak Raphael Rogiński, który musiał zrezygnować z powodu innych zobowiązań). W nagraniach wzięło udział także kilkoro gości, w tym Łukasz Jędrzejczak ze składu Alamedy 5. Dotychczasowe albumy Alamedy różnią się nie tylko składem i numerkami w nazwie, ale także pod względem stylistycznym. Debiutancki "Późne królestwo" z 2013 roku, nagrany w trio, to mieszanka noise'u, psychodelii i shoegaze'u, z momentami o nieco folkowym charakterze. Później przyszła pora na bardziej elektroniczny

[Recenzja] Ornette Coleman - "Free Jazz: A Collective Improvisation" (1961)

Obraz
"Free Jazz: A Collective Improvisation", szósty album w dyskografii Ornette'a Colemana, to jedno z najbardziej oryginalnych i przełomowych wydawnictw w historii fonografii. Longplay dał nazwę nowej odmianie jazzu (choć wielu muzyków preferowało określanie jej mianem new thing ), której był jednym z pierwszych dojrzałych reprezentantów. Na okładce oryginalnego wydania nie przypadkiem wykorzystano obraz "The White Noise" amerykańskiego malarza Jacksona Pollocka (na niektórych reedycjach zastąpiono go zdjęciem Colemana lub zostawiono puste miejsce), który jest autorem zdania:  Nowe czasy potrzebują nowych form . Doskonale pasuje to do tego wydawnictwa, na którym faktycznie mamy do czynienia z zupełnie nową formą. Album został zarejestrowany 21 grudnia 1960 roku. Podczas sesji powstały dwa nagrania: 17-minutowy "First Take" (wydany dopiero w 1971 roku na kompilacji "Twins", później dołączany do kompaktowych reedycji "Free Jazz")

[Recenzja] Agitation Free - "At the Cliffs of River Rhine" (1998)

Obraz
Pod koniec lat 90. grupa Agitation Free zaliczyła średnio udany powrót, udokumentowany studyjnym albumem "River of Return". Mniej więcej w tym samym czasie pojawiło się jeszcze jedno, znacznie ciekawsze wydawnictwo. "At the Cliffs of River Rhine" to zapis występu zespołu w Kolonii, zarejestrowany 2 lutego 1974 roku. Muzycy promowali wówczas album "2nd" i to właśnie z niego pochodzi większość repertuaru (rozbudowane wersje "First Communication" i "Laila", syntezatorowa miniaturka "Dialogue & Random", oraz "In the Silence of the Morning Sunrise", który niestety został wyciszony po czterech minutach). Dodatkowo znalazł się tutaj premierowy jam "Through the Moods". Cały występ pokazuje najbardziej rockowe wcielenie Agitation Free, zorientowane na przepiękne gitarowe solówki Lutza Ulbricha i Gustava Lütjensa, podparte fantastycznie pulsującym basem Michaela Günthera, a czasem także organowym tłem. Mniej

[Recenzja] Freddie Hubbard - "Red Clay" (1970)

Obraz
Freddie Hubbard to jeden z najsłynniejszych - i najlepszych - jazzowych trębaczy. Jako lider zadebiutował w 1960 roku, mając zaledwie dwadzieścia dwa lata, albumem "Open Sesame". Choć zawarta na nim muzyka właściwie nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle ówczesnego jazzu, zwróciła uwagę na młodego muzyka. Zainteresowanie wykazał nawet sam Ornette Coleman, który zaprosił go do udziału w nagraniu bardzo przełomowego, jak się miało okazać, "Free Jazz: A Collective Improvisation". W ciągu kolejnych lat trębacz występował także na płytach m.in. Erica Dolphy'ego, Johna Coltrane'a, Herbiego Hancocka i Wayne'a Shortera, jednocześnie nagrywając także pod własnym nazwiskiem. Jako solista nigdy jednak nie pozwalał sobie na takie szaleństwa, jak wyżej wymienieni artyści - zawsze trzymał się mainstreamu, co jednak nie przeszkadzało mu wydawać naprawdę solidnych albumów (do najsłynniejszych z nich należą "Ready for Freddie" i "Hub-Tones",

[Recenzja] Lonker See - "One Eye Sees Red" (2018)

Obraz
Obecny rok przyniósł już wiele interesujących wydawnictw. Oczywiście, trzeba ich szukać poza mainstreamem. W Polsce w wydawaniu ambitnej, niszowej muzyki specjalizuje się przede wszystkim wytwórnia Instant Classic (mająca w swoim katalogu takich wykonawców, jak Saagara, Lotto, czy Alameda). Parę miesięcy temu jej nakładem ukazał się drugi pełnoprawny album gdyńskiego Lonker See, zatytułowany "One Eye Sees Red". To bez wątpienia jeden z ciekawszych rodzimych zespołów. Jego inspiracje sięgają od space rocka, przez klasyczny rock progresywny, aż po jazz rock, a momentami nawet fusion czy free jazz. Mimo tak wiekowych wpływów, twórczość Lonker See brzmi bardzo świeżo i nowocześnie. Na album składają się tylko trzy utwory: dwa osiągające długość niemal dwudziestu minut i jeden zdecydowanie krótszy. Razem czterdzieści minut muzyki - bardzo klasycznie, jak przed kompaktową rewolucją (niestety, "One Eye Sees Red" w przeciwieństwie do wielu innych wydawnictw Instant

[Recenzja] Miles Davis - "At Newport 1955-1975" (2015)

Obraz
Po blisko roku opisywania dyskografii Milesa Davisa, a właściwie jej najwybitniejszych momentów, nadeszła pora na ostatnią recenzję. Świetnie się złożyło, że będzie w niej omówione właśnie to wydawnictwo. Boks "At Newport 1955-1975", zbierający nagrania z występów trębacza na Newport Jazz Festival to doskonałe podsumowanie tytułowego etapu w jego twórczości - najbardziej kreatywnego dwudziestolecia, w ciągu którego powstały wszystkie jego największe dzieła. Zresztą to właśnie występ z 1955 roku był początkiem tego wspaniałego okresu. To właśnie po tym koncercie wytwórnia Columbia zaproponowała Davisowi lukratywny kontrakt, czego efektem było zebranie przez trębacza składu zwanego Pierwszym Wielkim Kwintetem. Z kolei występ z 1975 roku to ostatnie znane nagranie Milesa sprzed kilkuletniej przerwy w działalności, po której już nigdy nie udało mu się wrócić do formy. Mamy tu więc symboliczny początek i koniec szczytowego okresu twórczości tego genialnego muzyka. I wiele wię

[Recenzja] Iceage - "Beyondless" (2018)

Obraz
"Beyondless" to czwarty album duńskiej grupy post-punkowej, Iceage. Wydany po niemal czteroletniej przerwie, jest dowodem większej dojrzałości muzyków. Szczeniacka agresja  i prostota poprzednich wydawnictw została zastąpiona przez dobre melodie i pomysłowe aranżacje. W recenzjach pojawiają się - zupełnie nietrafione - porównania do twórczości Nicka Cave'a, The Stooges i New York Dolls. Ja słyszę tu przede wszystkim wpływ takich grup, jak The Modern Lovers i Material. Z pierwszą z nich Duńczyków łączy przede wszystkim nonszalancki śpiew Eliasa Bendera Rønnenfelta i spora melodyjność. Z drugą - wpływy jazzowe i udział sekcji dętej w niektórych kawałkach (nie ma jednak nic wspólnego jej z awangardowym i eksperymentalnym podejściem). "Beyondless" zawiera sporą dawkę naprawdę melodyjnego i energetycznego grania (np. "Hurrah", "Plead the Fifth"). Bardzo fajnie brzmi połączenie gitarowego czadu z dęciakami ("Pain Killer", "The

[Recenzja] Ornette Coleman - "The Shape of Jazz to Come" (1959)

Obraz
Rok 1959 był jednym z najlepszych i najważniejszych dla jazzu. To wtedy nagrane (i w większości wydane) zostały takie przełomowe albumy, jak "Kind of Blue" Milesa Davisa, "Time Out" Dave'a Brubecka, "Giant Steps" Johna Coltrane'a, "Mingus Ah Um" Charlesa Mingusa, czy bohater niniejszej recenzji, "The Shape of Jazz to Come" Ornette'a Colemana - jednego z największych innowatorów jazzu, twórcy free jazzu. To trzeci album saksofonisty, ale pierwszy będący wyraźnym odejściem od stylistyki bopowej. "The Shape of Jazz to Come" został nagrany w ciągu jednego dnia, 22 maja 1959 roku. Liderowi towarzyszy tu skład złożony z grającego na kornecie Dona Cherry'ego, basisty Charliego Hadena i perkusisty Billy'ego Higginsa. Album pierwotnie miał zostać zatytułowany "Focus on Sanity", od tytułu jednego z utworów, ale producent Nesuhi Ertegun wymusił jego zmianę na ten powszechnie znany. Jakże adekwatny i p

[Recenzja] Radiohead - "Amnesiac" (2001)

Obraz
Nagrany w trakcie tej samej sesji, co "Kid A", "Amnesiac" jest nieco bardziej przystępnym albumem. Tym razem nie zabrakło kawałków z komercyjnym potencjałem, czego najlepszym przykładem singlowe (bo z tego albumu dało się wybrać single) "Pyramid Song", "Knives Out" i "I Might Be Wrong". Dwa pierwsze to powrót do bardziej konwencjonalnego grania i smęcenia, z jakiego grupa była znana przed wydaniem "Kid A". Takich utworów jest tu zresztą więcej ("You and Whose Army?", "Morning Bell/Amnesiac"). Ale już "I Might Be Wrong" świetnie łączy nośną melodię z nowoczesną, elektroniczną aranżacją i ciekawym rytmem. Takich nagrań też jest tu więcej. Przede wszystkim wspaniały otwieracz "Packt Like Sardines in a Crushd Tin Box" z industrialną warstwą rytmiczną, fajnym brzmieniem elektroniki i zaskakująco dobrym, niższym śpiewem Thoma Yorke'a. Intrygująco wypada zanurzony w smyczkowych i elekt

[Recenzja] Herbie Hancock - "Flood" (1975)

Obraz
"Flood" to ostatni album Herbiego Hancocka zarejestrowany ze składem Head Hunters (poszerzonym o gitarzystę Dewayne'a McKnighta). Zespół kontynuował działalność bez swojego lidera, a poszczególni muzycy często dalej występowali na jego solowych albumach. Dwupłytowy "Flood" został zarejestrowany podczas dwóch tokijskich koncertów, 28 czerwca i 1 lipca 1975 roku (a więc już po nagraniu, ale jeszcze przed wydaniem "Man-Child"). Początkowo longplay został wydany wyłącznie w Japonii (jak wiele zarejestrowanych tam koncertówek), ale parę lat temu doczekał się premiery także w Europie i Stanach. Album rozpoczyna się od solowego popisu Herbiego - utworu "Maiden Voyage" zagranego w większości na samym pianinie akustycznym. W takiej ascetycznej wersji podoba mi się nawet bardziej - udało się tutaj uzyskać naprawdę przepiękne brzmienie pianina. Dopiero w końcówce dołączają pozostali instrumentaliści - Bennie Maupin grający ładne solo na flecie i

[Recenzja] Ghost - "Prequelle" (2018)

Obraz
Zespół Ghost od niemal dekady jest wrzodem na dupie wszystkich prawdziwych metalowców, nie potrafiących pojąć, jak grupa o takim image'u (włączając w to okładki płyt) może nie grać ekstremalnego metalu, a żartobliwą mieszankę ciężkich riffów i ewidentnie popowych melodii. Na swoim najnowszym, czwartym już albumie, zatytułowanym "Prequelle", Tobias Forge i jego ekipa Bezimiennych Upiorów idą jeszcze dalej w stronę popu. Gitary wyraźnie ustępują tu miejsca instrumentom klawiszowym, nadającym bardzo ejtisowego klimatu. Zespół od zawsze jednak potrafił umiejętnie czerpać z kiczu w taki sposób, aby kicz ten nie irytował, a bawił. Trzeba oczywiście załapać taką konwencję. Ja jednak mam słabość do dobrych melodii, a pod tym względem Ghost zawsze był bezkonkurencyjny wśród retro-rockowych zespołów. I nie inaczej jest na najnowszym longplayu. Czy to w tych nielicznych cięższych momentach ("Rats", "Faith"), czy tych bardziej pogodnych i piosenkowych (&qu