Posty

Wyświetlam posty z etykietą folk

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)

Obraz
Podczas miesiąca kobiet - w marcu publikuję tylko recenzje płyt, na których kluczową rolę odgrywają kobiety - nie mogło zabraknąć Joni Mitchell. Chyba pierwszej prawdziwej artystki pop, która samodzielnie prowadziła swoją karierę, nie unikając ambitnych poszukiwań, a dziś postrzeganej często jako najwybitniejsza i najbardziej wpływowa kompozytorka XX wieku. W trakcie ponad pięćdziesięcioletniej działalności Mitchell grywała w różnych stylach, także bardziej jazzowo w towarzystwie czołowych przedstawicieli gatunku, jednak najczęściej trzymała się blisko folku. Debiutancki "Song to a Seagull" - w niektórych krajach wydany bez żadnego tytułu - to akurat płyta utrzymana stricte w tej ascetycznej stylistyce amerykańskiego folku. W momencie ukazania się tego albumu Mitchell miała już na koncie kompozycje, po które chętnie sięgali inni wykonawcy. Swoje wersje "Both Sides, Now" (znanego też jako "Clouds") oraz "Chelsea Morning" zdążyli już nagrać Judy Co

[Recenzja] Hizbut Jámm - "Hizbut Jámm" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 12.01-18.01 Obok takiej okładki nie można przejść obojętnie. Ale też czysto muzycznie jest to pierwsza naprawdę interesująca tegoroczna premiera. Najnowsza pozycja w katalogu Instant Classic to zarazem debiut kwartetu Hizbut Jámm, na którego czele stoi uznany polski gitarzysta Raphael Roginski, a składu dopełniają śpiewający gitarzysta Mamadou Ba, grający na korze Noums Dembele oraz perkusista Paweł Szpura. Współpraca muzyków rozpoczęła się jeszcze przed pandemią, która uniemożliwiła im koncertowanie, ale dała szansę dopracowania materiału w spokojniejszych warunkach. Muzykę w całości skomponował Roginski, a teksty w zachodnioafrykańskim języku wolof lub po francusku napisał Mamadou Ba. Czytaj też:  [Recenzja] Saagara - "2" (2017) W materiałach promocyjnych lider podkreśla, że postrzega Hizbut Jámm jako nowoczesny zespół, który jedynie czerpie inspiracje z afrykańskich tradycji muzycznych, a nie jest w nich całkowicie zanurzony. Faktycznie, zawarte tu utwory st

[Recenzja] Maria BC - "Spike Field" (2023)

Obraz
Drugi album Marii Bobbitt-Chertock, następca zeszłorocznego "Hyaline", w swoim tytule nawiązuje do koncepcji kolczastych pól. To pomysł zebranego w latach 90. zespołu lingwistów, inżynierów, antropologów i archeologów, którzy mieli za zadanie stworzenie sposobu komunikacji z przyszłymi cywilizacjami, których język mógłby znacznie wyewoluować lub zostać zastąpiony inną techniką porozumiewania się. Chodziło przede wszystkim o zrozumiałe, uniwersalne oznaczenie składowisk niebezpiecznych, radioaktywnych odpadów. Uznano, że najbardziej wymowne byłyby ogromne granitowe ciernie, wystrzeliwujące z ziemii pod różnymi kątami. Wizje takich przestrzeni zainspirowały Marię BC podczas tworzenia muzyki na "Spike Field". Nie jestem pewien, czy widok kolczastego pola bardziej działałby odstraszająco, czy raczej intrygowałby i zachęcał do zbliżenia. Jestem natomiast pewien, że materiał na "Spike Field" jest, jak większość muzyki, na tyle abstrakcyjny, że wywoła u słuchaczy

[Recenzja] Approaching Mountains - "Ley" (2023)

Obraz
Kiepsko w tym miesiącu z premierami muzycznymi i aż dziwne, że przy takiej biedzie fonograficznej praktycznie nikt - mam tu na myśli przede wszystkim konkurencyjne portale i blogi - nie odnotował tak interesującego wydawnictwa, jakim jest "Ley". To trzecia, tradycyjnie nazwana trzyliterowymi tytułem, płyta litewskiego muzyka Alexa Aarensa, występującego pod szyldem Approaching Mountains. Składają się na nią trzy kwadranse intrygującej muzyki na pograniczu ambientu, drone'u, post-minimalizmu, elektroakustyki oraz - i to nowość w jego twórczości - litewskiego folku. Do tworzenia materiału nie wykorzystano żadnego syntezatora ani muzycznego software'u - całość powstała przy pomocy bardzo klasycznego manipulowania taśmami z samplami, nagraniami terenowymi oraz partiami Alexa i jego znajomych na tradycyjnych instrumentach, w tym typowych dla Litwy, jak cytra kankles, fletnia skudučiai, trąbka brzozowa daudytės czy róg ožragis. Czytaj też:  [Recenzja] Merope - "Salos&q

[Recenzja] Vox Vulgaris - "The Shape of Medieval Music to Come" (2003)

Obraz
To już dwadzieścia lat od wydania jedynego albumu szwedzkiego kwartetu Vox Vulgaris, a "The Shape of Medieval Music to Come" (fajne nawiązanie do słynnego dzieła Ornette'a Colemana) wciąż wydaje się dziełem zupełnie odrębnym. To jedyna w swoim rodzaju próba współczesnego odczytania muzyki z epoki średniowiecza. Muzycy sięgnęli po autentyczne kompozycje z wieków średnich oraz używane wówczas instrumenty - jak cytra, lira korbowa, szałamaja, flet czy dudy - jednak nie zamierzali parać się wykonawstwem historycznym, zwłaszcza że i tak niemożliwe jest zagranie tak dawnych utworów w pierwotny sposób. Zamiast tego bez skrępowania zagrali je na bardziej współczesny sposób. W efekcie powstała muzyka, która nie jest ani autentycznie mediewalna, ani też w pełni nowoczesna, a zarazem ma cechy średniowiecznych dzieł oraz dzisiejszego - szeroko rozumianego - popu. Vox Vulgaris wydali "The Shape of Medieval Music to Come" własnym sumptem i rozprowadzali go wyłącznie podczas s

[Recenzja] Brìghde Chaimbeul - "Carry Them With Us" (2023)

Obraz
Nie przehajpowany "72 Seasons" Metalliki, ani nawet najbardziej przeze mnie wyczekiwane "Echoes" Fire! Orchestra i "Since Time Is Gravity" Natural Information Society - choć oba zdecydowanie warte uwagi - a właśnie "Carry Them With Us" okazał się najciekawszą premierą ostatniego piątku. To trzeci album 25-letniej Szkotki Brìghde Chaimbeul. Możecie ją kojarzyć z niedawnego występu na "Desire, I Want to Turn Into You" Caroline Polachek - to właśnie ona odpowiada za partię graną na dudach w "Blood and Butter". Nie jest to jednak dobry trop stylistyczny, jeśli chodzi o własne nagrania Chaimbeul. Bliżej im do twórczości innej artystki, która też wydała już w tym roku bardzo dobry album, Kali Malone. "Carry Them With Us" także mieści się gdzieś pomiędzy współczesną muzyką poważną a rozrywką, w zbliżony sposób korzystając z tradycyjnych instrumentów - u Malone były to do niedawna organy, u Chaimbeul są wspomniane dudy - do

[Recenzja] Peter Gabriel - "Passion" (1989)

Obraz
Po ogromnym sukcesie komercyjnym albumu "So" z pewnością czekano na kolejne hity Petera Gabriela. Jednak kolejna płyta z piosenkowym materiałem ukazała się dopiero sześć lat później. W międzyczasie artysta przygotował jednak drugi w swojej karierze soundtrack. "Passion" to, przynajmniej w jakiejś części, ścieżka dźwiękowa do filmu "Ostatnie kuszenie Chrystusa" w reżyserii Martina Scorsese. Ciekawe, że ani tytuł, ani okładka, nie wskazują na bezpośrednie powiązanie z tym obrazem. Dopiero na rewersie koperty dopisano pod tytułem mniejszymi literami informację:  Music for The Last Temptation of Christ . Znajduję dwa powody, dla których autor muzyki mógł próbować oddzielić swoje dzieło od filmu. Pierwszy z nich jest taki, że artysta mógł się wystraszyć kontrowersji wokół "Ostatniego kuszenia Chrystusa". Film powstał na podstawie głośnej książki Nikosa Kazandzakisa o tym samym tytule, którą Watykan wpisał na swą listę ksiąg zakazanych. Z kolei sam aut

[Recenzja] Merope - "Salos" (2021)

Obraz
W tym roku zdecydowanie nie mogę narzekać na brak interesujących muzycznych odkryć. Kolejne z nich to międzynarodowe trio Merope, dowodzone przez litewską wokalistkę Indrė Jurgelevičiūtė. Podstawowego składu dopełniają belgijski gitarzysta Bert Cools oraz francuski flecista Jean-Christophe Bonnafous. Na ich czwartym studyjnym albumie, zatytułowanym "Salos", towarzyszą im liczni dodatkowi muzycy, w tym wileński chór Jauna muzika dyrygowany przez Vaclovasa Augustinasa. Repertuar składa się wyłącznie z interpretacji starych litewskich pieśni folkowych, zaaranżowanych w taki sposób, aby nie tracąc swojego oryginalnego, ludowego klimatu, brzmiały nieco bardziej współcześnie. Stąd też pojawiają się takie smaczki, jak np. powściągliwe wykorzystanie syntezatorów. Na trwający niewiele ponad pół godziny album składa się siedem utworów, które łączy niezwykle subtelny nastrój oraz łagodne, lecz dość zniuansowane brzmienie. Album urzeka już od pierwszych sekund rozpoczynającego go "E

[Recenzja] Bob Dylan - "Pat Garrett & Billy the Kid" (1973)

Obraz
Dwunasty studyjny album Boba Dylana jest jednocześnie pierwszą nagraną przez niego ścieżką dźwiękową. Zawarte tu utwory zostały napisane specjalnie do filmu "Pat Garrett & Billy the Kid" w reżyserii Sama Peckinpaha. Autor scenariusza, Rudy Wurlitzer, był znajomym Dylana i właśnie od niego wyszła ta propozycja. Kiedy muzyk pojawił się na planie, Peckinpah zaproponował mu także jedną z drugoplanowych ról, na co ten chętnie przystał. Był to jego debiut w fabularnym filmie na dużym ekranie. Niestety, wyraźnie widać zarówno, że jego postać została dodana w ostatniej chwili i pomimo dość częstej obecności przed kamerą nie ma właściwie żadnego znaczenia dla fabuły, jak i jego brak aktorskiego doświadczenia. Co jednak gorsze, dostarczona przez niego muzyka też nie robi dużego wrażenia. Dylan w tamtym czasie przechodził dość poważny kryzys twórczy, czego dowodem są dwa poprzednie longplaye, "Self Portrait" i "New Morning", ale też wydany tuż potem "Dy

[Recenzja] David Bowie - "David Bowie" (1969)

Obraz
Niespecjalnie podzielam zachwyty na temat Davida Bowie. Ale rozumiem, skąd bierze się jego fenomen. Był prawdziwą osobistością, niezwykle charyzmatycznym artystą. Ponadto grał w tak wielu stylach, że chyba każdy znajdzie w jego twórczości coś dla siebie. Mnie najbardziej przekonują te eksperymentalne dokonania w rodzaju "Low" i "Blackstar", podczas gdy zachwyt wielbicieli klasycznego rocka budzi zwykle "Ziggy Stardust", zwolennicy bardziej tanecznej muzyki mogą się pobujać przy ejtisowym "Let's Dance" lub nowocześniejszym "Earthling", a miłośnicy archaicznego popu mogą się zasłuchiwać w eponimicznym debiucie z 1967 roku. Dość powszechnie za właściwy debiut muzyka uznaje się jednak wydany dwa lata później album, który pierwotnie również nie posiadał tytułu. Najwyraźniej Bowie szybko zdał sobie sprawę, że jego pierwsze wydawnictwo było raczej wstydliwym początkiem kariery. Dlatego kolejny album ponownie podpisał tylko własnym

[Recenzja] Bob Dylan - "John Wesley Harding" (1967)

Obraz
Bob Dylan najwyraźniej zatęsknił za bardziej ascetycznym brzmieniem. Utwory zamieszczone na "John Wesley Harding" opierają się na mocno ograniczonym instrumentarium. Dominuje gitara akustyczna i harmonijka (w "Dear Landlord" i "Down Along the Cove" zastąpione pianinem), którym towarzyszy bardzo prosta gra sekcji rytmicznej, złożonej z basisty Charliego McCoya i perkusisty Kennetha A. Buttreya. W dwóch ostatnich nagraniach pojawiają się jeszcze solówki na elektrycznej gitarze hawajskiej w wykonaniu Pete'a Drake'a. Ogólnie słychać wyraźny odwrót od bardziej rockowego grania zaprezentowanego na "Bring It All Back Home", "Highway 61 Revisited" i "Blonde on Blonde". Co wcale nie czyni tego materiału mniej inspirującym dla rockowych twórców. To przecież właśnie tutaj znalazła się oryginalna wersja spopularyzowanego przez Jimiego Hendrixa "All Along the Watchtower", a także pierwowzór innego utworu, po który si

[Recenzja] Stephan Micus - "Implosions" (1977)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki Stephan Micus to niemiecki multiinstrumentalista, którego twórczość najprościej można określić jako muzykę świata. Artysta nie posiada formalnego wykształcenia muzycznego, jest samoukiem. Po ukończeniu szkoły średniej zaczął podróżować po świecie, przede wszystkim tych bardziej egzotycznych krajach, kolekcjonując pochodzące stamtąd instrumenty i ucząc się na nich grać od lokalnych muzyków. Zawsze jednak próbował wypracować własny sposób gry, aby stworzyć swój własny świat dźwięków. W 1976 roku, po kilku latach praktyki, Micus wydał swój pierwszy album, zatytułowany "Archaic Concerts". Jednak większy rozgłos przyniósł mu dopiero wydany rok później, nakładem należącej do Manfreda Eichera wytwórni JAPO (oddziału ECM), album "Implosions". Dość ciekawe jest samo wydanie wersji winylowej. W kopercie, poza samą płytą, umieszczono także tekturową wkładkę, na której znalazły się zdjęcia używanych przez Micusa instrumentów, wraz

[Recenzja] Bob Dylan - "Blonde on Blonde" (1966)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki "Blonde on Blonde" to ostatnia część nieformalnej trylogii, w skład której wchodzą także dwa poprzednie albumy Boba Dylna, "Bringing It All Back Home" i "Highway 61 Revisited" (oba wydane w 1965 roku). Artysta kontynuuje tutaj obraną wcześniej drogę, ponownie korzystając z pomocy licznego grona muzyków sesyjnych i elektrycznego instrumentarium, a także czerpiąc inspiracje zarówno z folku, bluesa, jak i rocka. Za nic mając oskarżenia i oczekiwania folkowych ortodoksów, którzy wciąż liczyli na powrót do akustycznych piosenek wykonywanych samodzielnie przy wtórze jedynie gitary akustycznej i harmonijki. "Blonde on Blonde" przynosi bardziej zróżnicowany materiał. I to w znacznie większej dawce, niż dotychczas. Był to prawdopodobnie pierwszy dwupłytowy album w historii muzyki rozrywkowej (choć ostatnia strona jest zapełniona tylko w połowie). Dziś longplay jest powszechnie uznawany za jedno z największych

[Recenzja] Bob Dylan - "Highway 61 Revisited" (1965)

Obraz
Przełomowym momentem w karierze Boba Dylana okazał się występ na Newport Folk Festival, 25 lipca 1965 roku. To właśnie wtedy muzyk po raz pierwszy pojawił się na scenie z elektryczną gitarą i w towarzystwie całego zespołu. W jego składzie znaleźli się trzej członkowie bluesowej grupy The Butterfield Blues Band - gitarzysta Mike Bloomfield, basista Jerome Arnold i perkusista Sam Lay - a także dwóch klawiszowców, Al Kooper na organach i Barry Goldberg na pianinie. Nowe brzmienie Dylana (oraz związane z nim problemy techniczne) wzbudziło spore kontrowersje i spotkało z mało przychylnym przyjęciem przez publiczność. Zespół zszedł ze sceny po zagraniu ledwie trzech utworów, ale po chwili wrócił na nią Dylan, tym razem jedynie w towarzystwie gitary akustycznej i harmonijki, po czym samodzielnie wykonał jeszcze dwie kompozycje. Elektryczne brzmienie pojawiło się już na wydanym w marcu "Bringing It All Back Home", jednak na kolejnym albumie miało zostać wykorzystane na jeszcze

[Recenzja] Bob Dylan - "Bringing It All Back Home" (1965)

Obraz
Czasy się zmieniły. W 1964 roku przez Stany Zjednoczone przetoczyła się Brytyjska Inwazja. Młodzi ludzie, zachwyceni rockiem, tracili zainteresowanie folkiem. Bob Dylan, zdając sobie z tego sprawę - i samemu będąc pod wrażeniem rocka - postanowił wzbogacić swoją muzykę o nowe elementy. Efekty można usłyszeć na albumie "Bringing It All Back Home", zarejestrowanym w dniach 13-15 stycznia 1965 roku, z pomocą licznych muzyków sesyjnych, odpowiadających za partie gitar elektrycznych i basowych, perkusji, pianina oraz elektrycznych organów. Longplay został podzielony na dwie części, odpowiadające stronom płyty winylowej: pokazującą nowe oblicze Dylana "Electric Side" oraz przypominającą jego wcześniejszą twórczość i nagraną niemalże samodzielnie "Acoustic Side". Pierwsza, elektryczna strona albumu zawiera aż siedem utworów. W większości utrzymanych w stylistyce elektrycznego bluesa. Jak świetny otwieracz "Subterranean Homesick Blues", z Dylanem

[Recenzja] Bob Dylan - "Another Side of Bob Dylan" (1964)

Obraz
Tytuł tego longplaya obiecuje wiele, ale spełnia te obietnice tylko w najmniej istotnej dla mnie kwestii. Inna strona Boba Dylana objawia się niemal wyłącznie w tekstach. Artysta porzuca tu politykę i społeczne problemy, zamiast tego sięga po zdecydowanie lżejszą tematykę. często miłośną (efekt rozstania z Suze Rotolo), nie unikając ironii, humoru czy przywoływania wręcz surrealistycznych obrazów. Jednocześnie teksty stawały się coraz bardziej poetyckie, czego najlepszym przykładem "Chimes of Freedom" i "To Ramona". Nie przekonało to jednak krytyków, którzy czekali na kolejne "Blowin' in the Wind" i "The Times They Are A-Changin'", i nie doczekawszy się ich, zarzucali Dylanowi utratę kontaktu ze słuchaczami oraz (określając to innymi słowami) sprzedanie się. Pod względem muzycznym nie ma tu jednak znaczących zmian. Jedynym nowym elementem jest partia pianina stanowiąca (wraz z harmonijką) akompaniament w "Black Crow Blues&q

[Recenzja] Bob Dylan - "The Times They Are a-Changin'" (1964)

Obraz
Pod pewnymi względami jest to przełomowe wydawnictwo w dorobku Boba Dylana. W przeciwieństwie do obu poprzednich, znalazły się na nim wyłącznie autorskie kompozycje (aczkolwiek w warstwie instrumentalnej często oparte na tradycyjnych pieśniach z Irlandii i Szkocji). Podobnie jak podczas nagrywania eponimicznego debiutu, a w przeciwieństwie do sesji "The Freewheelin' Bob Dylan", cały materiał został zarejestrowany bez udziału żadnych dodatkowych instrumentalistów. Nagrania odbyły się w ciągu kilku sesji, w sierpniu i październiku 1963 roku. Oprócz przygrywającego sobie na gitarze akustycznej i harmonijce pieśniarza, w studiu obecny był jedynie producent Tom Wilson. Dziesięć utworów składa się na prawdopodobnie najbardziej zaangażowany społecznie i politycznie album Dylana, zatytułowany od jednego z nich "The Times They Are a-Changin'". Materiał zdaje się bardziej jednorodny od swoich poprzedników. Tym razem artysta rezygnuje z wpływów bluesowych, preze

[Recenzja] Bob Dylan - "The Freewheelin' Bob Dylan" (1963)

Obraz
Pierwszy, niezatytułowany album Boba Dylana nie spotkał się z wielkim zainteresowaniem krytyki ani słuchaczy. W ciągu roku sprzedało się zaledwie pięć tysięcy egzemplarzy. Był to wynik znacznie poniżej oczekiwań niektórych przedstawicieli Columbia Records, którzy sugerowali rozwiązanie kontraktu z pieśniarzem. Nie zgadzał się z tym John Hammond - odkrywca talentów, który sam doprowadził do podpisania tego kontraktu. Nalegał na jeszcze jedną szansę, wierząc w potencjał Dylana i większe powodzenie jego kolejnego wydawnictwa. Muzyk otrzymał ostatecznie zgodę na nagranie drugiego albumu. Tym razem praca wyglądała zupełnie inaczej. Podczas gdy materiał na debiut został zarejestrowany w ciągu trzech dni, tak nagrywanie "The Freewheelin' Bob Dylan" odbywało się na przestrzeni roku, od kwietnia 1962 do kwietnia 1963. Z dzisiejszej perspektywy może nieco dziwić, dlaczego zarejestrowanie tak prostej muzyki zajęło tyle czasu. Było to związane z niezwykłą płodnością artystyczn

[Recenzja] Bob Dylan - "Bob Dylan" (1962)

Obraz
Eponimiczny debiut Boba Dylana pozostaje w cieniu wielu jego późniejszych wydawnictw. I właściwie trudno się temu dziwić, bo to dość niepozorny album, jakich wówczas nagrywano wiele. Składający się głównie z interpretacji tradycyjnych utworów folkowych i bluesowych, zarejestrowanych wyłącznie z akompaniamentem gitary akustycznej i harmonijki. Dylan napisał jedynie dwa spośród trzynastu utworów: gadany blues "Talkin' New York", w którym opisuje swoje wrażenia po przeprowadzce do tytułowego miasta, a także "Song for Woody", hołd dla folkowego pieśniarza Woody'ego Guthrie. Nie jest to jeszcze ten zaangażowany społecznie i politycznie Dylan, którego doskonale napisane teksty uczyniły "głosem pokolenia", a zarazem jednego z najbardziej rozpoznawalnych wykonawców wszech czasów. Pod względem stricte muzycznym wszystko jednak jest już na swoim miejscu. Zarówno charakterystyczny, zachrypnięty głos, jak i nie mniej rozpoznawalny styl gry na gitarze i