Posty

Wyświetlam posty z etykietą soul/funk

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

Obraz
Zapewne niewielu muzyków odrzuciło ofertę wpółpracy od Davida Bowie. Być może zrobiła to tylko Annette Peacock. Uwagę Bowiego zwróciła swoim debiutanckim albumem "I'm the One", w którego nagraniu wziął udział jego ówczesny klawiszowiec Mike Garson. Peacock była jednak już wcześniej dobrze znana w środowisku, nazwijmy to, popowej awangardy. Koncertowała z samym Albertem Aylerem i pisała utwory dla swojego drugiego męża, jazzowego pianisty Paula Bleya (nazwisko zostawiła sobie jednak po pierwszym, jazzowym basiście Garym Peacocku). Razem z Bleyem eksperymentowała na jednym z pierwszych syntezatorów Mooga, będąc najpewniej pierwszą kobietą używającą takiego sprzętu profesjonalnie. "I'm the One" to album niezwykle eklektyczny. Psychodelia miesza się tu z blues rockiem, soulem, funkiem, jazzem, prymitywną formą elektroniki oraz wymykającymi się klasyfikacji eksperymentami. Samo nagranie tytułowe składa się z kilku zróźnicowanych segmentów. Początek - z dziwacznym

[Recenzja] Shuggie Otis - "Inspiration Information" (1974)

Obraz
Nie spieszył się Shuggie Otis z nagrywaniem swojego trzeciego albumu. Sesje na "Inspiration Information" zaczęły się już w 1971 roku, zapewne wkrótce po zakończeniu prac nad poprzednim "Freedom Flight". Skończyły się natomiast dopiero trzy lata póżniej, w roku wydania płyty. W latach 70. taka przerwa wydawnicza mogła dziwić, choć w kontekście późniejszego zniknięcia Otisa ze sceny - kolejny album wydał po ponad czterech dekadach - właściwie nie ma znaczenia. Przedłużające się nagrania nie wynikały bynajmniej z lenistwa, a raczej nadmiaru obowiązków, jakie wziął na siebie artysta, który samodzielnie napisał, zaaranżował i wyprodukował materiał, a do tego jeszcze wykonał wszystkie partie wokalne, gitarowe, klawiszowe oraz perkusyjne, korzystając z pomocy muzyków sesyjnych jedynie do wykonania raczej niespecjalnie wyeksponowanych partii dęciaków, smyczków i harfy. Czytaj też:  [Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971) "Inspiration Information&quo

[Recenzja] Knower - "Knower Forever" (2023)

Obraz
Najnowszy album duetu Knower ukazał się wprawdzie już w czerwcu, jednak dopiero na początku października miał swoją premierę w streamingu. W międzyczasie Genevieve Artadi i Louis Cole chcieli cokolwiek zarobić na sprzedaży fizycznych kopii oraz płatnych pobraniach - i nie ma w tym nic złego, zwłaszcza biorąc pod uwagę nędzne wynagrodzenie za odtworzenia na platformach. W sumie dobrze się stało, że właśnie teraz "Knower Forever" doczekał się drugiej premiery, bo jego pogodny nastrój idealnie komponuje się z moją nadzieją na (trochę) lepszą przyszłość po najbliższym weekendzie - w państwie, gdzie przestrzegane są demokratyczne standardy i prawa człowieka, rządzonym kompetentnie i w miarę uczciwie, faktycznie bezpiecznym, postępowym, rozdzielonym od organizacji religijnych, bez indoktrynacji w szkołach, z wolnymi sądami oraz niezależnymi mediami, z lepszymi stosunkami międzynarodowymi. Amerykański duet wstrzelił się zresztą świetnie z utworem "I'm the President" -

[Recenzja] Stevie Wonder - "Talking Book" (1972)

Obraz
W połowie 1971 roku Stevie Wonder miał dwadzieścia jeden lat, trzynaście płyt na koncie i właśnie podpisał nowy, liczący sto dwadzieścia stron kontrakt z Tamla/Motown Records, który dawał mu znacznie większą swobodę artystyczną. Skorzystał z niej już na pierwszym albumie nagranym na nowych zasadach, wymownie zatytułowanym "Music of My Mind". To właśnie tam artysta po raz pierwszy znacząco ograniczył liczbę sidemanów, pozbywając się przede wszystkim charakterystycznej dla Motown sekcji smyczkowej. Jej miejsce zajęły przeróżne instrumenty klawiszowe, w tym syntezatory, warstwowo nakładające się na siebie, aby zapewnić odpowiednio pełne brzmienie. W osiągnięciu takiego efektu pomogli Wonderowi Malcolm Cecil i Robert Margouleff, czyli pionierski dla użytkowej elektroniki duet Tonto's Expanding Head Band. "Music of My Mind" uznawany jest za otwarcie dojrzałego okresu twórczości Steviego oraz początek serii jego największych dzieł, obejmującej także cztery kolejne alb

[Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971)

Obraz
Trzeba być naprawdę zdolnym muzykiem, aby już w wieku piętnastu lat zaliczyć współpracę z Frankiem Zappą i to na albumie, który stał się jedną z najsłynniejszych, najbardziej cenionych płyt wszech czasów. To właśnie Shuggie Otis zarejestrował partie basu do "Peaches en Regalia", znakomitego otwieracza "Hot Rats". Zaledwie pięć lat później sam wydał kultową płytę "Inspiration Information" - docenioną szczególnie po latach, gdy rozpoczęła się moda na samplowanie, a do inspiracji nim zaczęli przyznawać się m.in. Prince i Lenny Kravitz. Jednak już wcześniejszy "Freedom Flight" - nagrany z udziałem tak doświadczonych muzyków, jak Wilton Felder, Aynsley Dunbar czy George Duke - to bardzo ciekawe wydawnictwo, silnie czerpiące z soulu i funku, ale mogące zainteresować także miłośników psychodelii, blues rocka lub fusion. Czytaj też:  [Recenzja] Frank Zappa - "Hot Rats" (1969) Shuggie Otis, a właściwie Johnny Alexander Veliotes Jr., pochodzi z g

[Recenzja] Marvin Gaye - "What's Going On" (1971)

Obraz
Kiedy w 2020 roku magazyn "Rolling Stone" zaprezentował odświeżoną wersję swojej listy 500 albumów wszech czasów, podniosło się sporo głosów krytycznych. Najbardziej absurdalne zarzuty skupiały się na rzekomej nadreprezentacji płyt nagranych przez czarnoskórych, kobiety i czarnoskóre kobiety. No bo przecież tylko biali mężczyźni potrafią tworzyć muzykę… Na szczęście tego typu podejście w XXI wieku przestało być dominujące, a na współczesny muzyczny kanon składają się już nie tylko rockowe klasyki. Oczywiście, lista "Rolling Stone" nie jest idealna, jak każdy inny tego typu przegląd, w którym punktują tytuły popularne, a niekoniecznie istotne. Nierzadko jednak obie te rzeczy idą w parze, czego doskonałym przykładem aktualny numer jeden rankingu - "What's Going On" Marvina Gaye'a. To także jeden z najlepszych dowodów na jakość afroamerykańskiej sztuki. Błędem byłoby skupiać się tu wyłącznie na warstwie muzycznej, choć ta jest znakomita sama w sobie.

[Recenzja] James Blood Ulmer - "Free Lancing" (1981)

Obraz
James Blood Ulmer jako gitarzysta i wokalista musiał być pod wielkim wpływem Jimiego Hendrixa, natomiast jako kompozytora ukształtowały go harmolodyczne idee Ornette'a Colemana. Najwyraźniej lubił też pobujać się przy muzyce Funkadelic. Takie wpływy wydają się oczywiste na jego trzecim autorskim albumie, "Free Lancing". Muzyk miał już wówczas spore doświadczenie. Od połowy lat 60. grywał w kapelach rhythm'n'bluesowych w rodzimym Detroit, a po przeprowadzce do Nowego Jorku na początku kolejnej dekady otrzymał angaż do Jazz Messengers Arta Blakeya. Wówczas mocno związał się ze sceną jazzową, grając też u boku chociażby Rashieda Aliego, Larry'ego Younga, Joego Hendersona czy Arthura Blythe'a. Niezwykle istotna była też znajomość ze wspomnianym Colemanem, który nawet wziął udział w nagraniu debiutanckiego albumu Ulmera, "Tales of Captain Black" z 1979 roku, rozwijającego koncepcję takich dzieł saksofonisty, jak "Dancing in Your Head" czy &q

[Recenzja] Gil Scott-Heron - "Pieces of a Man" (1971)

Obraz
Gil Scott-Heron uchodzi za prekursora hip-hopu. Wszystko za sprawą jego występów i nagrań, podczas których deklamował własne poematy, poruszające problemy czarnej społeczności USA, z raczej minimalistycznym, choć często jazzującym podkładem. Na swoim studyjnym debiucie "Pieces of a Man" - wcześniej wydał jeszcze koncertówkę - zaproponował jednak muzykę o przystępniejszym charakterze, dzięki czemu mógł dotrzeć ze swoim przekazem do szerszego grona odbiorców. Całość wpisuje się w modne wówczas wśród afroamerykańskiej młodzieży granie w klimatach funkowo-soulowych, z domieszką jazzu. I jest to jedna z lepszych płyt tego typu. W składzie towarzyszącym Scott-Heronowi znaleźli się zresztą muzycy z jazzowym doświadczeniem, jak Hubert Laws, Bernard Purdie czy najbardziej z nich znany Ron Carter, a za produkcję odpowiada Bob Thiele, który w tej samej roli występował na tych najambitniejszych albumach Johna Coltrane'a. Album rozpoczyna najbardziej chyba znana kompozycja artysty, &q

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "Omnium Gatherum" (2022)

Obraz
Nie ukrywam, że czuję się już znudzony  tematycznymi albumami King Gizzard and the Lizard Wizard, na których zespół kolejno próbuje sił w różnych stylach. Mam wrażenie, że dla muzyków ważniejsze jest, by poszczególne utwory wpisywały się w dany schemat, niż ich jakość. A może po prostu ta stylistyczna jednorodność sprawia, że trudniej mi odróżnić od siebie i docenić poszczególne kompozycje. Problem ten nie dotyczy jednak najnowszego wydawnictwa australijskiej grupy. "Omnium Gatherum" - dwudziesty trzeci album w całej studyjnej dyskografii, a trzeci tylko w tym roku (po "Butterfly 3001" z remiksami utworów z zeszłorocznego "Butterfly 3000", a także inspirowanym progresywną elektroniką, IDM-em i techno "Made in Timeland") - zbiera utwory napisane na przestrzeni kilku ostatnich lat, których stylistyczny rozrzut jest niesamowity. Ten eklektyzm działa wszakże zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść wydawnictwa. Plusem jest niewątpliwie to, że utwory

[Recenzja] Herbie Hancock - "Future Shock" (1983)

Obraz
Prawie czterdzieści lat po swojej premierze "Future Shock" wciąż polaryzuje słuchaczy. Kontrowersje budzi jednak nie tyle zawarta na nim muzyka, co raczej firmujące ją nazwisko. Herbie Hancock w latach 60. należał do najbardziej cenionych pianistów jazzowych. Szerokie uznanie przyniosła mu przede wszystkim gra u boku Milesa Davisa, ale także autorskie albumy i liczne występy w roli sidemana. Na początku kolejnej dekady stał się prawdziwym nowatorem. Jego elektroniczne eksperymenty z tzw. trylogii Mwandishi niewątpliwie poszerzały granice jazzu. W tym samym dziesięcioleciu muzyk odnosił spore sukcesy komercyjne ze swoim jazz-funkowym zespołem Head Hunters, by z czasem zbliżyć się do stylistyki disco o nieznacznie już jazzowym zabarwieniu. Jednocześnie jednak grywał także jazz akustyczny, ku zadowoleniu swoich starszych wielbicieli. I nikt zapewne nie spodziewał się, że z początkiem lat 80. Hancock całkowicie porzuci gatunek, z którym był związany od ponad dwóch dekad. Pianista

[Recenzja] Little Simz - "Sometimes I Might Be Introvert" (2021)

Obraz
Wydany przed dwoma laty album "Gray Area" zwrócił uwagę świata na młodą brytyjską raperkę Simbiatu Abisolę Abiolę Ajikawo, lepiej znaną pod pseudonimem Little Simz. Jednak z perspektywy czasu tamten longplay wydaje się jedynie skromną zapowiedzią tego, co artystka zaproponowała na tegorocznym, czwartym w dyskografii "Sometimes I Might Be Introvert". To przede wszystkim o wiele bardziej potężna produkcja, nad którą czuwał niejaki Inflo, a właściwie Dean Josiah Cover. W projekt zaangażowano mnóstwo instrumentalistów, dodatkowych wokalistów, a nawet orkiestrę, która nadaje rozmachu w dużej części utworów. Do minimum ograniczone zostały natomiast typowe dla hip-hopu sample. To zresztą jedno z tych wydawnictw, których nie są się przypisać wyłącznie do jednego gatunku. Materiału jest tutaj dość sporo. Nawet jeśli pominąć orkiestrowo-narracyjne interludia, zostaje czternaście pełnowymiarowych nagrań. Ta nieco ponad godzina muzyki mija jednak zaskakująco szybko. Poszczególn

[Recenzja] David Bowie - "Young Americans" (1975)

Obraz
"Young Americans" to album, na którym Bowiemu w końcu udało się całkowicie zerwać z postacią Ziggy'ego Stardusta oraz glamową stylistyką. Zwrot w stronę muzyki soulowej nie był może zupełnie niespodziewany, bo na takie fascynacje wskazywały już niektóre fragmenty płyt "Aladdin Sane" i "Diamond Dogs", nie mówiąc już o koncertowym "David Live", niemniej jednak niewielu chyba się spodziewało, że Bowie nagra w tym stylu cały album. Ściślej mówiąc inspirowany stylistyką filadelfijskiego soulu, bardzo popularnego w tamtym czasie wśród afroamerykańskiej młodzieży. W aranżacjach bardzo dużą rolę odgrywa saksofon, instrumenty klawiszowe oraz żeńskie chórki, w żywszych utworach dochodzi do tego funkowy puls sekcji rytmicznej i dopasowane do takiej stylistyki, ma ogół dość powściągliwe partie gitary. W nagraniach wokalistę ponownie wsparł Mike Garson, ale poza nim towarzyszyli mu zupełnie nowi współpracownicy, jak związany ze sceną R&B Luther Vandro

[Recenzja] Fela Ransome Kuti & Africa 70 - "Expensive Shit" (1975)

Obraz
To co, zacząć od tej słynnej anegdoty? Fela Kuti był nie tylko najpopularniejszym afrykańskim muzykiem, ale także aktywnie angażował się w sprawy społeczno-polityczne. Z tego też względu znalazł się na celowniku nigeryjskich władz. Regularne naloty na założoną przez niego komunę Kalakuta Republic kończyły się równie częstymi zatrzymaniami jego samego, współpracujących z nim muzyków czy też dziewczyn z należącego do niego haremu. Czasem dochodziło też do różnych prowokacji, jak w 1974 roku, gdy policjanci podrzucili mu jointa. Fela co prawda zdążył go połknąć, ale nie uniknął aresztowania. W celi udało mu się jednak pozyskać ekskrementy innego więźnia, dzięki czemu badanie niczego nie wykazało i mógł wyjść na wolność. Do całej tej historii nawiązał później tytułując jeden ze swoich licznych albumów słowami "Expensive Shit". Być może to właśnie tytułowi oraz towarzyszącej mu anegdocie zawdzięcza status najpopularniejszego longplaya Kutiego. Jednak muzyka broni się sama i t

[Recenzja] Magma - "Merci" (1984)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki "Merci", jedyny studyjny album Magmy wydany w latach 80., to najbardziej kontrowersyjne wydawnictwo w dorobku francuskiej grupy. Przez większość wielbicieli i krytyków uznawany za najsłabszą pozycję w dyskografii. Wszystko dlatego, że bardzo mocno odbiega od wcześniejszej (ale i późniejszej) twórczości. Nie powinno to być jednak zaskoczeniem, bo Christian Vander zmierzał w tym kierunku już od czasu "Attahk", a może nawet "Üdü Ẁüdü". O ile jednak wcześniej funkowo-soulowe wpływy oraz elektroniczne brzmienia były tylko dodatkiem do zeuhlowej stylistyki, tak tutaj wysuwają się na pierwszy plan. Uwagę zwracają anglojęzyczne tytuły - po raz raz pierwszy na płycie Magmy zrezygnowano ze stworzonego na potrzeby zespołu języka kobajańskiego. Jednak to nic przy zmianach, jakie nastąpiły w samej muzyce. Dużą część albumu charakteryzuje funkowa lub nawet dyskotekowa rytmika, roztańczone partie dęciaków, chwytliwe melodie

[Recenzja] Jimi Hendrix - "Songs for Groovy Children: The Fillmore East Concerts" (2019)

Obraz
Blisko pięćdziesiąt lat temu, na przełomie lat 1969/1970, prowadzone przez Jimiego Hendrixa trio Band of Gypsys dało cztery występy (po dwa dziennie) w nowojorskim klubie Fillmore East. Był to jeden z najciekawszych momentów w karierze słynnego gitarzysty. Wspierany przez nową, czarnoskórą sekcję rytmiczną - basistę Billy'ego Coxa i perkusistę Buddy'ego Milesa - odświeżył swoją hardrockowo-bluesową twórczość o wyraźne wpływy funku i soulu. Trio rozpadło się niedługo potem, a Hendrix po raz kolejny podążył w nieco innym muzycznym kierunku. Przez lata jedyną pamiątką po tym okresie był wydany już w kwietniu 1970 roku album "Band of Gypsys". Wydawnictwo tyleż zachwycające swoją zawartością muzyczną, co rozczarowujące skromną objętością - to tylko sześć utworów, zarejestrowanych podczas obu występów z 1 stycznia 1970 roku. W ciągu kolejnych dekad wypłynęło jeszcze trochę materiału z tych występów. W 1986 roku trzy utwory - jeden z pierwszego setu z 31 grudnia '