Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2014

[Artykuł] Najważniejsze utwory Cream

Obraz
Cream - pierwsza supergrupa, stworzona przez dwóch jazzmanów (Jack Bruce i Ginger Baker) i bluesmana (Eric Clapton), którzy wspólnymi siłami położyli fundamenty hard rocka. To jeden z najbardziej nowatorskich i inspirujących zespołów w dziejach muzyki rockowej. I chociaż trio najlepsze efekty osiągało na koncertach - szczególnie podczas niczym nie skrępowanych, porywających improwizacji, których podstawą były bluesowe standardy (np. "Spoonful" Williego Dixona, "I'm So Glad" Skipa Jamesa, czy "Cross Road Blues" Roberta Johnsona) - to pozostawiło po sobie także sporo interesującego, autorskiego materiału studyjnego. W poniższym tekście opisałem dziesięć najciekawszych (niekoniecznie pod względem muzycznym) kompozycji Cream. Cream: Jack Bruce, Ginger Baker i Eric Clapton. 1. "Wrapping Paper" (niealbumowy singiel, 1966) Pierwszy singiel zespołu, z muzyką Jacka Bruce'a i tekstem poety Pete'a Browna.  Pisanie tekstów nie b

[Recenzja] AC/DC - "Rock or Bust" (2014)

Obraz
Ciekawsze od samego albumu są ostatnie wydarzenia w obozie AC/DC. Jeszcze przed nagraniem "Rock or Bust" ze składu musiał odejść jego współzałożyciel i główny kompozytor, Malcolm Young. Z powodu pogarszającego się stanu zdrowia prawdopodobnie już nigdy nie wróci do grania. Funkcję gitarzysty rytmicznego przejął jego bratanek, Steve Young. Rolę kompozytora nie bardzo kto miał przejąć, więc na warsztat wzięto po prostu niewykorzystane pomysły z okresu "Black Ice" - poprzedniego, wydanego przed sześcioma laty albumu. Już po nagraniach zespół stracił kolejnego muzyka - perkusista Phil Rudd został aresztowany za posiadanie narkotyków oraz... próbę zlecenia dwóch morderstw. Trudno o lepszą promocję nowego albumu. Zresztą nie tylko, bo w sieci wzrosła sprzedaż starego kawałka "Dirty Deeds Done Dirt Cheep", którego tekst to... ogłoszenie płatnego mordercy. Wyprodukowany z pomocą Brendana O'Briena "Rock or Bust" jest najkrótszym albumem w histo

[Recenzja] Beck, Bogert & Appice - "Live" (1973)

Obraz
"Live" to zapis dwóch występów, jakie efemeryczna supergrupa Beck, Bogert & Appice dała w Osace 18 i 19 maja 1973 roku. Ten dwupłytowy album oryginalnie został wydany wyłącznie w Japonii i przez wiele lat nie był wznawiany w żadnym innym kraju. Dopiero w XXI doczekał się wydania w Stanach (wyłącznie kompaktowego) oraz w Australii i Nowej Zelandii (kompaktowego i winylowego). Europejscy fani do dziś są skazani wyłącznie na importowane egzemplarze. Szkoda, ponieważ to ciekawsze wydawnictwo od studyjnego debiutu bez tytułu. Podobnie jak inni wykonawcy w tamtych czasach, Jeff Beck, Tim Bogert i Carmine Appice na żywo grają z jeszcze większą energią oraz ze znacznie większą swobodą, rozbudowując swoje partie i wdając się w dłuższe zespołowe improwizacje. Powtarza się tutaj praktycznie cały repertuar poprzedniego wydawnictwa. Zabrakło tylko "Oh to Love You", ale to akurat żadna strata. Już na otwarcie pojawia się najlepszy utwór z tamtego longplaya, "Superst

[Recenzja] Beck, Bogert & Appice - "Beck, Bogert & Appice" (1973)

Obraz
Gdy w 1972 roku doszło do rozpadu zespołów The Jeff Beck Group i Cactus, w końcu stała się możliwa współpraca Jeffa Becka z Timem Bogertem i Carminem Appice'em. Muzycy planowali nagranie czegoś razem już kilka lat wcześniej, ale wtedy na przeszkodzie stanął samochodowy wypadek gitarzysty. Sekcja rytmiczna założyła wówczas Cactus, a Beck po powrocie do zdrowia zebrał zupełnie nowy skład swojej grupy, m.in. z klawiszowcem Maxem Middletonem oraz wokalistą Bobbym Trenchem. Obaj zostali zaangażowani także do nowego projektu, jednak szybko zrezygnowali. Beck, Bogert i Appice zdecydowali się działać jako trio, dzieląc między siebie obowiązki wokalne, które spadły głównie na perkusistę oraz basistę. W trakcie nagrywania eponimicznego albumu wspomogli ich klawiszowcy Duane Hitchings (ze składu Cactus) i Jimmy Greenspoon, jednak ich wkład nie był istotny. Zespół postawił na bardziej surowe granie, nawiązując do niegdysiejszej mody na tzw. power tria. Gitara wcale nie jest tu wiodącym in

[Recenzja] Cactus - "Restrictions" (1971)

Obraz
Trzeci album Cactus, "Restrictions", to znów bardzo nierówne wydawnictwo. Niewątpliwie są tu mocne momenty. Należy do nich przede wszystkim rewelacyjna wersja kompozycji Howlin' Wolfa, "Evil" - znacznie cięższa od oryginału, porywająca świetnym riffowaniem i solówkowaniem, ale wciąż bardzo bluesowa. Dobrze wypadają również czadowe "Restrictions" i "Bag Drag", albo rozbudowany "Guiltless Glider", w którym wrażenie robią zwłaszcza długie fragmenty instrumentalne. Niestety, są tu też słabsze utwory, jak banalny "Sweet Sixteen", czy zalatujący muzyką country "Token Chokin'". Niespecjalnie wyszły też akustyczne numery, dość nużące "Alaska" i "A Mean Night in Cleveland". Potwierdza się zatem to, co sugerowały dwa poprzednie albumy zespołu - że choć w jego składzie są niewątpliwie utalentowani instrumentaliści, to jednak kompozytorzy z nich średni. Właśnie warstwa kompozytorska po raz kolejn

[Recenzja] Toad - "Toad" (1971)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 6/13 Szwajcarska scena rockowa kojarzy się raczej z ekstremalnym graniem w stylu Celtic Frost czy Coroner. Jednak już w latach 70. działało tam parę ciekawych zespołów, by wspomnieć tylko o psychodeliczno-krautrockowym Brainticket, hardrockowo-bluesowym Toad, czy progresywnych Island i Circus. Pierwsze trzy są zresztą powiązane ze sobą personalnie. Basista Werner Frohlich i perkusista Cosimo Lampis wystąpili na debiutanckim albumie Brainticket, "Cottonwoodhill", jednak nie do końca odpowiadała im stylistyka, więc stworzyli własny zespół, przyjmując nazwę Toad. Składu dopełnili gitarzysta Vittorio "Vic" Vergeat (z pochodzenia Włoch) i wokalista Benjamin Jaeger. Ten ostatni odłączył się wkrótce po nagraniu debiutanckiego albumu i kilka lat później wziął udział w nagraniu jedynego wydawnictwa Island, "Pictures", zawierającego muzykę zbliżoną do dokonań Van der Graaf Generator czy tria Emerson, Lake & Pa

[Recenzja] Pink Floyd - "The Endless River" (2014)

Obraz
"The Endless River" to najbardziej wyczekiwana, ale i budząca najwięcej obaw tegoroczna premiera płytowa. David Gilmour postanowił niepodziewanie powrócić do szyldu Pink Floyd po dwudziestu latach od ostatniego albumu. Historia tego materiału sięga zresztą pierwszej połowy lat 90., gdy Gilmour, Rick Wright i Nick Mason, wraz z zastępami muzyków sesyjnych, pracowali nad "The Division Bell". Pomysły na utwory brały się z jamowania w studiu, wspólnych improwizacji (oprócz członków zespołu brali w nich udział także sesyjni muzycy, m.in. basista Guy Pratt i klawiszowiec Jon Carin). Zostało zarejestrowane wiele godzin materiału, z którego tylko część została rozwinięta w utwory, które trafiły na "The Division Bell". Już w tamtym czasie zespół planował z pozostałych fragmentów sesji wydać osobny longplay. Miał to być zbiór instrumentalnych utworów o ambientowym charakterze, roboczo zatytułowany "The Big Spliff". Przedsmakiem tego wydawnictwa był

[Recenzja] Cactus - "One Way... or Another" (1971)

Obraz
Zaledwie osiem miesięcy po ukazaniu się debiutanckiego longplaya Cactus, do sklepów trafił jego następca, "One Way... or Another". W międzyczasie nie doszło do żadnych drastycznych zmian - ani w kwestii składu, ani kierunku muzycznego. Jednak muzycy zdążyli się zgrać i w rezultacie stworzyć materiał nieco lepiej przemyślany od chaotycznego debiutu. Kompozycje są trochę bardziej dopracowane, pomimo wciąż surowego brzmienia i dość topornego wykonania. Najsłabszym ogniwem pozostaje warstwa wokalna, choć Rusty Day tym razem stara się śpiewać mniej bełkotliwie. I radzi sobie o wiele lepiej od Tima Bogerta, który nie wiedzieć po co przejął mikrofon w "Rockout Whatever You Feel Like". Sam kawałek nie jest najgorszy, szczególnie dzięki partiom harmonijki, jednak fragmenty wokalne wypadają naprawdę fatalnie. W repertuarze znów nie brakuje sztampowego grania na pograniczu hard rocka i bluesa (np. przeróbka "Long Tall Sally" Little Richarda, "Rock 'n

[Recenzja] Cactus - "Cactus" (1970)

Obraz
Nie byłoby grupy Cactus, gdyby nie samochodowy wypadek Jeffa Becka. Wówczas szlag trafił jego planowaną współpracę z sekcją rytmiczną właśnie rozwiązanego Vanilla Fudge, basistą Timem Bogertem oraz perkusistą Carminem Appice'em. Doszło do niej dopiero kilka lat później. Bogert i Appice nie zamierzali jednak próżnować, bezczynnie czekając aż Beck dojdzie do siebie. Nawiązali więc współpracę z byłym wokalistą The Amboy Dukes, Rustym Dayem, a także gitarzystą Jimem McCartym, wcześniej członkiem Buddy Miles Express. Kwartet przyjął nazwę Cactus i już wkrótce zarejestrował materiał na swój eponimiczny debiut. Album przyniósł umiarkowany sukces komercyjny, a dziennikarze zaczęli określać grupę mianem amerykańskiego Led Zeppelin . Brzmi nieźle, ale niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Oba zespoły grały ciężką odmianę blues rocka, jednak w zupełnie inny sposób. Longplay Cactus przynosi muzykę znacznie bardziej surową i toporną. Początek albumu raczej zniechęca. Przeróbka "

[Recenzja] Jack Bruce - "Out of the Storm" (1974)

Obraz
Jack Bruce najlepiej czuł się w formule tria, która dawała sporo przestrzeni dla jego basowych popisów. Świetnie sprawdziło się to w czasach Cream. Jednak w późniejszych latach basista nie mógł znaleźć partnerów, z którymi porozumiewałby się równie dobrze, jak z Erikiem Claptonem i Gingerem Bakerem. Współpraca z Chrisem Speddingiem i Johnem Marshallem na "Harmony Row" dała średnie efekty, więc Bruce rozwiązał ten skład (Marshall skorzystał wówczas z oferty Soft Machine, który zabiegał o niego już wcześniej), a następnie połączył siły z Leslie Westem i Corkym Laingiem z właśnie rozwiązanego Mountain. Trio West, Bruce and Laing nagrało dwa albumy. Współpraca muzykom nawet się układała, ale materiał był zupełnie nieodkrywczy, schematyczny i nadto eklektyczny. Po rozwiązaniu grupy, Bruce przygotował kolejny album solowy, "Out of the Storm". Ponownie wykorzystał trzyosobowy skład, z gitarzystą Steve'em Hunterem oraz Jimem Gordonem lub Jimem Keltnerem na bębnach.