[Recenzja] Queen - "Hot Space" (1982)
Podczas sesji "Flash Gordon" muzycy Queen dopiero uczyli się wydobywać dźwięki z syntezatorów (i nie wiedzieć czemu, efekty tych prób wydali na płycie), a w trakcie nagrywania "Hot Space" radzili sobie już całkiem nieźle z graniem na nich nieskomplikowanych melodii. Po wielkim sukcesie singla "Another One Bites the Dust" (szczególnie w Stanach), muzycy postanowili nagrać album (prawie) w całości utrzymany w stylistyce funk i disco. Syntezatory są już nie tylko dodatkiem, jak na "The Game", ale podstawowym instrumentem. Gitara Briana Maya została zepchnięta na dalszy plan (zwykle zresztą gitarzysta ogranicza się do typowo funkowego podkładu), John Deacon w kilku utworach w ogóle nie gra na basie, zastąpiony syntezatorem, a Rogera Taylora czasem wyręcza automat perkusyjny. Jedyne, co się w ogóle nie zmieniło, to śpiew Freddiego Mercury'ego, który niezmiennie tak samo zachwyca - chyba, że akurat wspina się na mniej męskie rejestry. Pocz