Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2013

[Recenzja] Queen - "Hot Space" (1982)

Obraz
Podczas sesji "Flash Gordon" muzycy Queen dopiero uczyli się wydobywać dźwięki z syntezatorów (i nie wiedzieć czemu, efekty tych prób wydali na płycie), a w trakcie nagrywania "Hot Space" radzili sobie już całkiem nieźle z graniem na nich nieskomplikowanych melodii. Po wielkim sukcesie singla "Another One Bites the Dust" (szczególnie w Stanach), muzycy postanowili nagrać album (prawie) w całości utrzymany w stylistyce funk i disco. Syntezatory są już nie tylko dodatkiem, jak na "The Game", ale podstawowym instrumentem. Gitara Briana Maya została zepchnięta na dalszy plan (zwykle zresztą gitarzysta ogranicza się do typowo funkowego podkładu), John Deacon w kilku utworach w ogóle nie gra na basie, zastąpiony syntezatorem, a Rogera Taylora czasem wyręcza automat perkusyjny. Jedyne, co się w ogóle nie zmieniło, to śpiew Freddiego Mercury'ego, który niezmiennie tak samo zachwyca - chyba, że akurat wspina się na mniej męskie rejestry. Pocz

[Recenzja] Queen - "Flash Gordon" (1980)

Obraz
Fani Queen nie musieli długo czekać na następcę "The Game". Kolejne wydawnictwo zespołu ukazało się niespełna pół roku później. Trudno jednak traktować "Flash Gordon" jako pełnoprawny album. Jest to ścieżka dźwiękowa do tak samo zatytułowanego filmu (w reżyserii Mike'a Hodgesa) i niewiele ma wspólnego z resztą dyskografii grupy. Na wzięcie udziału w tym projekcie nalegał Brian May, pozostali muzycy nie byli przekonani. I najwidoczniej zostało im tak do końca sesji, a i May musiał stracić swój zapał w trakcie nagrywania, bo końcowy efekt brzmi jak zrobiony kompletnie na odwal. Byle tylko kasa się zgadzała, przy najmniejszym wysiłku. Wydawnictwo wypełnia osiemnaście kawałków, w zdecydowanej większości mających charakter muzyki ilustracyjnej. Już po ilości można się domyślić, że trwają bardzo krótko, zwykle koło dwóch minut. Czasem brzmią jak zalążki pomysłów na kompozycje (np tandetny, dyskotekowy "Football Fight"). Częściej jak bezsensowna zabawa

[Artykuł] Najważniejsze utwory Black Sabbath

Obraz
Niniejszym tekstem rozpoczynam nowy cykl, poświęcony najważniejszym utworom w repertuarze danego wykonawcy. Omówienia będą dokładniejsze niż w recenzjach, gdzie nie ma miejsca na umieszczanie wszystkich ciekawostek dotyczących poszczególnych kawałków. Pierwszym zespołem jaki dostąpi tego zaszczytu jest Black Sabbath, który niedługo opublikuje nowy album studyjny, "13" - pierwszy od 1978 roku, na którym wystąpi oryginalny wokalista, Ozzy Osbourne. Wśród omówionych poniżej utworów nie zabrakło zapowiadającego nowe wydawnictwo singla "God Is Dead?", ale skupiam się przede wszystkim na nagraniach z lat 70. Celowo pominąłem wszystkie utwory z czasów, gdy za mikrofonem stali Ronnie James Dio, Ian Gillan, Glenn Hughes i Tony Martin. Był to wówczas zupełnie inny zespół, a choć nagrane w tym okresie płyty mają swoich zwolenników (sam lubię chociażby "Born Again"), to jednak były to znacznie mniej istotne wydawnictwa. Muzycy za wszelką cenę starali się podążać za m

[Recenzja] Deep Purple - "Now What?!" (2013)

Obraz
Muzycy Deep Purple wyjątkowo długo kazali czekać na następcę wydanego w 2005 roku "Rapture of the Deep". Niektórzy członkowie zespołu twierdzili, że nie warto nagrywać nowego albumu, skoro obecnie nie zarabia się na wydawaniu płyt. A gdzie w tym wszystkim naturalna dla muzyków potrzeba tworzenia? Cóż, może problem leży właśnie w braku kreatywności. Jeżeli "Now What?!" jest zbiorem najlepszych pomysłów, na jakie muzycy wpadli w ciągu niemal ośmiu lat, to faktycznie kiepsko u nich z inwencją. To bardzo bezpieczny longplay, na którym zespół jednocześnie próbuje zadowolić mało wymagających fanów, jak i zamknąć usta zarzucającym stagnację krytykom. Dla tych pierwszych przygotowali chociażby takie kawałki, jak "Weirdistan", "Hell to Pay" i "Body Line" - utrzymane w charakterystycznym dla grupy stylu, a tym samym bardzo sztampowe. Ale także orientalizujący "Out of Hand" czy "A Simple Song", składający się z dwóch c

[Recenzja] Queen -"The Game" (1980)

Obraz
"The Game" jako trzeci album Queen - po "A Night at the Opera" i "A Day at the Races" - doszedł na szczyt brytyjskiego notowania. Był też pierwszym wydawnictwem zespołu, któremu udało się to osiągnąć w Stanach Zjednoczonych. Amerykański sukces to przede wszystkim zasługa dwóch wielkich przebojów: rock'n'rollowego pastiszu "Crazy Little Thing Called Love" oraz funkowego "Another One Bites the Dust". Ogólnie, album stanowi wyraźny zwrot w kierunku łagodniejszego, popowego grania. Doszło nawet do tego, że muzycy po raz pierwszy w karierze wykorzystali nielubiane dotąd syntezatory Choć fakt, że wykorzystali je tu jeszcze w bardzo zachowawczy sposób, jedynie do wygenerowania pojedynczych dźwięków w kilku kawałkach. Hardrockowe korzenie zespołu słychać właściwie tylko w świetnym "Dragon Attack", z zadziornymi partiami gitary, zostawiającymi sporo miejsca do popisu dla sekcji rytmicznej. To najbardziej wyrazisty fragme

[Recenzja] Queen - "Live Killers" (1979)

Obraz
Muzycy Queen, lub ich wydawca, postanowili zakończyć i podsumować lata 70. albumem koncertowym. Jak się wkrótce okazało, był to idealny moment - tuż przed wyraźnymi zmianami w muzyce zespołu. "Live Killers" zarejestrowano podczas europejskiej trasy koncertowej na początku 1979 roku, odbywającej się w ramach promocji "Jazz". Repertuar jest jednak bardzo przekrojowy i obejmuje materiał z prawie wszystkich longplayów (z pominięciem, niestety, "Queen II"). Trochę szkoda, że koncertówki nie zarejestrowano rok wcześniej, gdy w koncertowym repertuarze grupy były jeszcze takie utwory, jak "The Prophet's Song" i "Stone Cold Crazy". Jednak tracklista jest całkiem przekonująca, a wykonania często różnią się od studyjnych pierwowzorów, czasem na korzyść tutejszych wersji. O ile studyjne albumy Queen nierzadko rozczarowywały wygładzonym, popowym brzmieniem, tak na żywo zespół wypadał mocniej i bardziej zadziornie. Świetnie na otwarcie

[Recenzja] Queen - "Jazz" (1978)

Obraz
Tytuł siódmego albumu Queen doskonale oddaje charakter tego albumu. "Jazz" nie oznacza tu bowiem gatunku muzycznego, a przymiotnik zgrzytliwy . To najbardziej eklektyczny album, jaki zespół wydał do tamtej pory, a poszczególne kawałki ewidentnie ze sobą zgrzytają. Nic tu do siebie nie pasuje, to jeden wielki chaos. Muzyczne wygłupy (np. "Mustapha", "Bicycle Race", "Dreamers Ball") mieszają się z różnymi odmianami hard rocka (np. radiowy "Fat Bottomed Girls", zadziorniejsze "Let Me Entertain You" i "Dead on Time"), piosenkowymi banałami ("If You Can't Beat Them", "Don't Stop Me Now"), smętnymi balladami ("In Only Seven Days", "Leaving Home Ain't Easy") i tanecznym kawałkiem zapowiadającym już następną dekadę ("Fun It"). Gdyby chociaż poszczególne kawałki broniły się samodzielnie. Ale w większości brzmią jak odrzuty z wcześniejszych albumów. W dodatku

[Recenzja] Queen - "News of the World" (1977)

Obraz
Po kilku bardzo eklektycznych, pełnych rozmachu i przepychu albumach, muzycy Queen postanowili nagrać coś nieco innego. W rezultacie, "News of the World" to wydawnictwo bardziej jednorodne stylistycznie, stawiające przede wszystkim na dość surowe, stricte rockowe granie. I był to naprawdę dobry pomysł, choć ostateczny efekt nie jest pozbawiony wad. Początek longplaya jest naprawdę obiecujący. Porażający swoją efektowną prostotą "We Will Rock You" i znany przez wszystkich hymn "We're the Champions" to prawdopodobnie najsłynniejszy duet otwieraczy w całej historii fonografii. Oba utwory tak świetnie się uzupełniają, że na koncertach zwykle grano je jeden po drugim, a nawet wydano je na jednym singlu, choć opublikowane osobno mogły przynieść większe korzyści. Tym bardziej, że drugi singiel promujący album, "Spread Your Wings", nie powtórzył sukcesu poprzednika. W sumie nie bardzo wiem dlaczego, bo to bardzo ładna ballada, pokazująca rozwó

[Recenzja] Queen - "A Day at the Races" (1976)

Obraz
Okładka i tytuł (ponownie zaczerpnięty z filmu braci Marx) piątego albumu Queen to ewidentna próba zdyskontowania wielkiego sukcesu "A Night at the Opera". Zresztą zakończona pełnym sukcesem. Szczyt brytyjskiego notowania znów został zdobyty, w Stanach było niewiele gorzej, niż poprzednio (znów miejsce w pierwszej piątce listy Billboardu). A jednak w ogólnym rozrachunku "A Day at the Races" do dnia dzisiejszego sprzedał się w znacznie mniejszym nakładzie. Przyczyn takiego stanu rzeczy mogło być kilka, część z nich wydaje się oczywista. "A Day at the Races" to kolejny bardzo eklektyczny zbiór kawałków, bez żadnego pomysłu na całość. Zespół właściwie niczym tu już nie zaskakuje, jedynie powtarza patenty, które przyniosły mu sławę. Poszczególne fragmenty nierzadko są odpowiednikami utworów z poprzednich albumów. Brak tu jednak kompozycji na miarę "Bohemian Rhapsody" i "The Prophet's Song". Najjaśniejszym i najświeższym punkt

[Recenzja] Queen - "A Night at the Opera" (1975)

Obraz
"A Night at the Opera" to jeden z tych albumów, który swoją ogromną popularność zawdzięcza praktycznie jednemu utworowi. To właśnie tutaj znalazł się najsłynniejszy utwór Queen - "Bohemian Rhapsody". Pomimo swojej nieradiowej długości, przekraczającej pięć minut, i dość złożonej struktury (z operową częścią a capella), nagranie dotarło na szczyt brytyjskiego notowania singli. Utwór stanowi kwintesencję wczesnego stylu zespołu - jest tu i zgrabny fragment balladowy, i hardrockowe zaostrzenie, i studyjne eksperymenty z dublowaniem ścieżek wokalnych. Czy jednak reszta longplaya prezentuje podobny poziom? Jest tu kilka utworów podobnego kalibru. Przede wszystkim pełen rozmachu, ośmiominutowy "The Prophet's Song". Klimatyczny wstęp na miniaturowym koto (japońskim instrumencie strunowym), przechodzi w ciężkie hardrockowe granie z ciekawie rozpisanymi partiami wokalnymi, przerwane dziwną częścią a capella z zwielokrotnioną (za pomocą tego samego efe

[Recenzja] Queen - "Sheer Heart Attack" (1974)

Obraz
"Sheer Heart Attack" ukazał się zaledwie osiem miesięcy (co do dnia) po poprzednim studyjnym albumie Queen. Najwyraźniej muzycy chcieli jak najszybciej zdyskontować sukces "Queen II" i promującego go singla "Seven Seas of Rhye". Nie zważając przy tym na takie drobnostki , jak brak wystarczającej ilości nowego materiału czy pobyt Briana Maya w szpitalu. Wiele utworów zostało nagrane prawie w całości przed jego przybyciem do studia - partie gitary rytmicznej zagrał John Deacon, zostawiono tylko miejsce na solówki. Z brakiem repertuaru też jakoś sobie poradzono - część utworów powstała w studiu, kilka innych wygrzebano z archiwum. Ten cały pośpiech odbił się jednak na jakości i spójności albumu. "Sheer Heart Attack" to zbiór trzynastu krótkich, eklektycznych piosenek. Nad niektórymi z nich muzycy powinni spędzić zdecydowanie więcej czasu. Najjaskrawszy przykład to trio "Tenement Funster", "Flick of the Wrist" i "Lil

[Recenzja] Queen - "Queen II" (1974)

Obraz
W ciągu niespełna roku, jaki minął od zakończenia nagrywania debiutu do rozpoczęcia prac nad kolejnym albumem, muzycy poczynili znaczące postępy. "Queen II" to album dojrzały, pełen przemyślanych kompozycji i aranżacji, utrzymanych w już całkowicie wykrystalizowanym, unikalnym stylu. Zwraca uwagę już eleganckie i staranie przemyślane wydanie (przynajmniej w oryginalnej wersji winylowej), z kultową okładką (później ożywioną w teledysku "Bohemian Rhapsody") oraz podziałem na strony białą i czarną , zamiast standardowych A i B. Co prawda, nie jest to album koncepcyjny, ale z całej dyskografii Queen stanowi zdecydowanie najbardziej spójne i dopracowane dzieło. Pierwszą stronę, a więc białą , wypełniają kompozycje Briana Maya i Rogera Taylora. Gitarzysta odpowiada za cztery pierwsze utwory. Orkiestrowa introdukcja "Procession" (zagrana wyłącznie na przetworzonej efektami gitarze) płynnie przechodzi majestatyczny, łączący przebojowość z hardrockowym c

[Recenzja] Queen - "Queen" (1973)

Obraz
Queen to bez wątpienia jeden z najbardziej charakterystycznych zespołów rockowych. Charyzmatyczny, niezwykle utalentowany wokalista Freddie Mercury i mający bardzo oryginalne brzmienie gitarzysta Brian May zapewniają natychmiastową rozpoznawalność. I to pomimo wyjątkowo eklektycznego stylu, czerpiącego inspiracje z praktycznie całej muzyki popularnej. W ciągu swojej niespełna dwudziestoletniej kariery (późniejsze poczynania Maya i perkusisty Rogera Taylora lepiej pominąć milczeniem) zespół zyskał ogromną sławę, która zapewniła mu nieśmiertelność. Ale mam wrażenie, że jest traktowany raczej jako pewne zjawisko lub popowa gwiazda, a większości słuchaczy wystarcza znajomość największych przebojów. Tymczasem albumy zespołu nierzadko pokazywały, że muzyków stać na dużo więcej, niż tworzenie popowych hymnów. Już na swoim fonograficznym debiucie zespół pokazał, że ma na siebie oryginalny pomysł. Co słychać przede wszystkim w takich utworach, jak "My Fairy King", "Liar&

[Recenzja] Ghost - "Infestissumam" (2013)

Obraz
Dwa i pół roku zajęło muzykom szwedzkiego Ghost przygotowanie drugiego albumu. Nie przypadkiem podkreślam narodowość zespołu, bo jak nie trudno się domyślić, istnieje więcej grup o tej nazwie. Doprowadziło to do dość kuriozalnej w sumie sytuacji. Muzycy zostali prawnie zmuszeni, aby na terenie Stanów używać zmienionej nazwy. Stąd też na okładce amerykańskiego wydania "Infestissumam" widnieje nazwa Ghost B.C. To nie jedyna zmiana. W opisie albumu zamiast Papy Emeritusa widnieje Papa Emeritus II. W rzeczywistości grupa ma wciąż tego samego frontmana, który dzięki charakterystycznej barwie głosu został zidentyfikowany jako Tobias Forge, były członek zespołów Subvision, Repugnant i Crashdïet. Tożsamość pozostałych muzyków, Bezimiennych Upiorów, wciąż owiana jest tajemnicą. Ghost nie zmienił zatem swojej strategii - wciąż przyciąga uwagę za pomocą świadomie infantylnej i kiczowatej otoczki. A co oferuje pod względem muzycznym? Po sukcesie "Opus Eponymous" muzycy mog

[Recenzja] Ghost - "Opus Eponymous" (2010)

Obraz
Od kilku lat panuje moda na granie retro. Mniej kreatywni przedstawiciele tego nieformalnego nurtu po prostu zamykają się w jednej stylistyce bądź nawet ograniczają do kopiowania konkretnego wykonawcy. Nie brakuje jednak bardziej pomysłowych twórców, którzy mieszają ze sobą różne, często odległe wpływy. Takim właśnie przypadkiem jest szwedzki Ghost. Zespół zwrócił na siebie uwagę jeszcze przed premierą debiutanckiego albumu. Wszystko za sprawą tajemniczej otoczki. Nieznane są nazwiska muzyków, którzy na sesjach zdjęciowych i koncertach pojawiają się w przebraniach. Wokalista, używający pseudonimu Papa Emeritus, przyodziewa papieską szatę i maskę kościotrupa, natomiast instrumentaliści - dwaj gitarzyści, basista, klawiszowiec oraz perkusista - nazywani Bezimiennymi Upiorami (Nameless Ghouls), ukrywają się w strojach mnichów, z głęboko nasuniętymi kapturami. Nawiązania do chrześcijańskich tradycji są obecne także w tekstach, które można nazwać satanistycznymi. To wszystko mogłoby sug