Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2020

[Recenzja] Sun Ra - "Nothing Is..." (1970)

Obraz
Zdecydowana większość dokonań Sun Ra została pierwotnie wydana przez niego własnym sumptem, w ilości kilkudziesięciu egzemplarzy sprzedawanych podczas koncertów. Artysta miewał też jednak okresy współpracy z bardziej profesjonalnymi wytwórniami. W połowie lat 60. podpisał kontrakt ze specjalizującą się w awangardowym jazzie ESP-Disk. To właśnie jej nakładem ukazały się obie części "The Heliocentric Worlds of Sun Ra", a także kilka zarejestrowanych w tym okresie koncertówek, z których najbardziej znana to "Nothing Is...". Nie do końca jasna jest kwestia, kiedy ten album został wydany. Większość źródeł podaje 1970 rok. ale np. według Discogs nastąpiło to już cztery lata wcześniej. Brak również zgodności co do dokładnej daty nagrania. Niemal na pewno była to pierwsza połowa 1966 roku, podczas wiosennej trasy po amerykańskich uniwersytetach. "Nothing Is..." pokazuje Sun Ra i jego Solarną Arkestrę w ciekawym momencie. Już po nagraniu "The Magic City

[Recenzja] Sonic Youth - "Confusion Is Sex" (1983)

Obraz
"Confusion Is Sex" to ten właściwy debiut Sonic Youth. Muzycy mogą uważać za swój pierwszy album eponimiczne wydawnictwo z 1982 roku. Nie jest to jednak pełnowymiarowa płyta, a i stylistycznie odbiega od tego, co zespół prezentował później. "Confusion Is Sex" co prawda trwa tylko dziesięć minut dłużej od swojego poprzednika, jednak trzydzieści pięć minut to już całkiem przyzwoity czas. Ważniejsze jednak zmiany zaszyły w samej muzyce. Brzmienie stało się jeszcze bardziej surowe, brudniejsze, pełne sprzężeń, dysonansów i innych zniekształceń. Ponadto, Thurston Moore, Lee Ranaldo i Kim Gordon na jeszcze większą skalę stosują niekonwencjonalne techniki wydobywania dźwięku z gitar, np. poprzez uderzanie w struny różnymi przedmiotami. Zaczęli również eksperymentować ze strojeniem instrumentów, nierzadko indywidualnie dobierając je do danej kompozycji. Wciąż natomiast unikali wyrazistych motywów i melodii, kompletnie nie zabiegając o uwagę masowego słuchacza, a wręcz

[Recenzja] Lee Morgan - "The Sidewinder" (1964)

Obraz
Lee Morgan miał krótką, lecz intensywną karierę. Początkowo planował zostać wibrafonistą, lecz ostatecznie zdecydował się na trąbkę. Już w wieku osiemnastu lat został członkiem orkiestry Dizzy'ego Gilespie. Zaledwie rok później zagrał na słynnym albumie Johna Coltrane'a "Blue Train". Wkrótce potem Art Blakey zaprosił go do swojego The Jazz Messengers, z którym zarejestrował kilka albumów, z niezwykle cenionym "Moanin'" na czele. Mogran współpracował też z takimi muzykami jak Hank Mobley, Wayne Shorter (którego wcześniej wkręcił do składu Jazz Messengers), Joe Henderson czy Grachan Moncur III, któremu towarzyszył na rewelacyjnym "Evolution". Trębacz wydawał też płyty pod własnym nazwiskiem, cieszące się dużym uznaniem krytyków i słuchaczy. W połowie lat 60. odniósł prawdziwy sukces komercyjny za sprawą singla "The Sidewinder". Był to jeden z nielicznych instrumentalnych utworów, jakie w tamtym czasie zaliczyły obecność w pierwsz

[Recenzja] Captain Beefheart and the Magic Band ‎- "Clear Spot" (1972)

Obraz
Captain Beefheart jest dziś pamiętany przede wszystkim ze swojego dwupłytowego dzieła "Trout Mask Replica". Po pięćdziesięciu latach od wydania wciąż można spotkać go na wielu, nawet mocno mainstreamowych listach najlepszych płyt wszech czasów. To o tyle ciekawe, że album do łatwych w odbiorze nie należy. Zawarta na nim muzyka to jedyna w swoim rodzaju mieszanka korzennego bluesa i free jazzu, doskonale przemyślana, lecz nierzadko sprawiająca wrażenie kompletnego chaosu. "Trout Mask Replica" w chwili wydania odniósł pewien sukces komercyjny - doszedł do 21. miejsca brytyjskiego notowania. Jednak zarówno sam Beefheart, jak i pozostali członkowie Magic Band, po wydaniu tamtego longplaya wciąż żyli w biedzie. Nietrudno zrozumieć ich decyzję, by zacząć tworzyć bardziej przystępną muzykę. Niejako zataczając koło, bo przecież debiutancki "Safe as Milk" nie jest płytą trudną w odbiorze. Delikatną zapowiedzią tego zwrotu były fragmenty bezpośredniego następ

[Recenzja] Dadawah - "Peace and Love" (1974)

Obraz
Dadawah, znany też jako Ras Michael, a naprawdę nazywający się Michael George Henry, to bardzo ważna postać dla muzyki reggae. Urodzony na Jamajce muzyk wychowywał się w rastafariańskiej społeczności. Dzięki temu praktycznie od początku miał do czynienia z wykonywanymi podczas ceremonii pieśniami Nyabinghi, opartymi na charakterystycznym sposobie śpiewania i gry na bębnach. Owa rytmika została później zaadaptowana w takich stylach, jak ska, rocksteady czy w końcu reggae. Ras Michael już w młodym wieku zaczął zgłębiać takie techniki perkusyjne i wokalne. Interesowały go także bardziej rozrywkowe rodzaje muzyki wywodzące się z tradycyjnych rastafariańskich pieśni. Pod koniec lat 60. prowadził pierwszą jamajską audycję poświęconą reggae. Następnie zaczął pracować jako muzyk sesyjny i pomoc techniczna w studiu nagraniowym. Dzięki temu mógł sfinansować swoją własną sesję. Rezultatem tego jest opublikowany w 1974 toku album "Peace and Love", będący zarazem jego jedynym wydawni

[Recenzja] Fela Ransome Kuti & Africa 70 - "Expensive Shit" (1975)

Obraz
To co, zacząć od tej słynnej anegdoty? Fela Kuti był nie tylko najpopularniejszym afrykańskim muzykiem, ale także aktywnie angażował się w sprawy społeczno-polityczne. Z tego też względu znalazł się na celowniku nigeryjskich władz. Regularne naloty na założoną przez niego komunę Kalakuta Republic kończyły się równie częstymi zatrzymaniami jego samego, współpracujących z nim muzyków czy też dziewczyn z należącego do niego haremu. Czasem dochodziło też do różnych prowokacji, jak w 1974 roku, gdy policjanci podrzucili mu jointa. Fela co prawda zdążył go połknąć, ale nie uniknął aresztowania. W celi udało mu się jednak pozyskać ekskrementy innego więźnia, dzięki czemu badanie niczego nie wykazało i mógł wyjść na wolność. Do całej tej historii nawiązał później tytułując jeden ze swoich licznych albumów słowami "Expensive Shit". Być może to właśnie tytułowi oraz towarzyszącej mu anegdocie zawdzięcza status najpopularniejszego longplaya Kutiego. Jednak muzyka broni się sama i t

[Recenzja] Magma - "Ëmëhntëhtt-Ré" (2009)

Obraz
Po wydaniu "K.A", prequela opublikowanego dwadzieścia lat wcześniej "Köhntarkösz", Christian Vander zabrał się do przygotowania ostatniej części trylogii. "Ëmëhntëhtt-Ré" ukazał się pięć lat po "K.A" i podobnie jak poprzednik zawiera współcześnie zarejestrowaną muzykę opartą na pomysłach, które narodziły się już w latach 70. Wówczas z różnych powodów nie udało się ukończyć tego dzieła. Jednak jego fragmenty były grane na koncertach lub wykorzystano je na albumach studyjnych. Może to budzić obawy, że dziesiąty studyjny album Magmy jest jedynie zbiorem znanych już utworów rozproszonych dotąd po innych wydawnictwach. W rzeczywistości te fragmenty posłużyły za punkt wyjścia do stworzenia zupełnie nowego, bardzo spójnego dzieła. I większość z nich dopiero jako część większej całości lśni pełnym blaskiem. Prawie cały album wypełnia trwający ponad czterdzieści minut utwór tytułowy w czterech odsłonach. "Ëmëhntëhtt-Ré I", pełniący funkcj

[Recenzja] The Andrzej Trzaskowski Sextet - "Seant" (1967)

Obraz
Dyskografia Andrzeja Trzaskowskiego nie należy do obszernych. W zasadzie składa się z dwóch albumów wydanych w latach 60. Dochodzą do tego nagrania pianisty w różnych zespołach lub w roli sidemana, a także archiwalne, wydane pośmiertnie kompilacje i koncertówki (w tym zapis występów ze Stanem Getzem). W późniejszych latach tworzył głównie muzykę filmową oraz poważną, prowadził Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji. Z czasem coraz mniej grał, skupiając się raczej na działalności naukowej. Pomimo tego wciąż cieszy się statusem jednego z najwybitniejszych polskich jazzmanów, a obie płyty z połowy lat 60. należą do ścisłej czołówki najwspanialszych pozycji z kultowej serii Polish Jazz. "Seant", nagrany podczas dwóch sesji na przełomie lat 1965/66, powstał przy udziale odrobinę większego aparatu wykonawczego niż poprzedni "The Andrzej Trzaskowski Quintet". Liderowi ponownie towarzyszyli Janusz Muniak, Jacek Ostaszewski i Adam Jędrzejowski, dołączył saksofonista

[Recenzja] Wire - "Chairs Missing" (1978)

Obraz
Jak przystało na zespół, który udowodnił, że czysty punk rock może być inteligentnie zrobioną muzyką, Wire nie zamierzał stać w miejscu. Drugi album autorów kultowego "Pink Flag" przynosi wiele nowych pomysłów. Ponownie przyciąga uwagę okładką, na której znów graficznie przedstawiono tytuł wydawnictwa. Jednak "Chairs Missing", czyli brakujące krzesła, ma też inne znaczenie. W brytyjskim slangu oznacza osobę z zaburzeniami psychicznymi. W języku polskim istnieje zresztą podobne potoczne określenie, brak piątej klepki. Jak ten tytuł ma się do zawartej tutaj muzyki? Można go odnieść do szaleńczego zróżnicowania materiału i zmieniających się w szaleńczym tempie utworów. Choć już nie jest to tempo debiutu - zresztą same nagrania też są wolniejsze. Na trwającym trzydzieści pięć minut "Pink Flag" znalazło się dwadzieścia jeden utworów. "Chairs Missing" trwa o siedem minut dłużej, a zawiera tylko piętnaście ścieżek. To jednak wciąż daje średnio nie

[Recenzja] Amon Düül II ‎- "Wolf City" (1972)

Obraz
Piąty album Amon Düül II powstawał równolegle z innym wydawnictwem. Producent Olaf Kübler postanowił wykorzystać okazję do zrealizowania własnego albumu pod szyldem Utopia. W projekt zaangażowani byli także muzycy znani z innych niemieckich grup, jak Embryo czy Passport. Większości składu Amon Düül II pomysł od początku nie przypadł do gustu. Jednie Lothar Meid bardzo mocno się w niego zaangażował - jako jedyny zagrał we wszystkich utworach, które zresztą napisał wspólnie z Küblerem. Pozostali muzycy obawiali się, że producent chce wykorzystać ich popularność dla własnych korzyści. Podejrzenia budziła jego decyzja, aby jeden z utworów Utopii, "Deutsch Nepal", umieścić także na mającym ukazać się wcześniej "Wolf City" (w niezauważalnie innym miksie). O motywacjach Küblera sporo mówi też fakt wznowienia albumu "Utopia" w latach 80. pod szyldem Amon Düül II. Pod względem stylistycznym jest to, mimo pewnych podobieństw, wyraźnie inna muzyka, kierująca się

[Recenzja] Idris Ackamoor & The Pyramids - "Shaman!" (2020)

Obraz
Od dobrych paru lat znów panuje moda na wpływy afrykańskie w muzyce. Trend zdaje się szczególnie dotyczyć jazzu, gdzie nie jest tak naprawdę niczym nowatorskim. Jednak dowodzony przez Idrisa Ackamoora kolektyw The Pyramids trudno postawić w jednym rzędzie z wszelakimi epigonami i pogrobowcami. Z jednego prostego powodu - zespół działał już w latach 70. i aktywnie współtworzył ten cały spiritual-jazzowy nurt, będąc częścią Black Music Ensemble - założonej przez Cecila Taylora organizacji, w ramach której jego studenci zakładali własne zespoły. Wtedy, w połowie tamtej dekady, ukazały się trzy studyjne albumy The Pyramids. Szczególnie środkowy "King of Kings" jest dziś cenioną pozycją wśród miłośników uduchowionego free jazzu. Ale drogi muzyków szybko się rozeszły. Idris Ackamoor, a właściwie Bruce Baker, saksofonista i lider zespołu, skupił się na innego rodzaju aktywności kulturalnej. Niespełna dekadę temu, w 2011 roku, zespół powrócił z nowym albumem "Otherworldly&q

[Recenzja] Frank Zappa and The Mothers of Invention - "One Size Fits All" (1975)

Obraz
Przy okazji "One Size Fits All" Frank Zappa postanowił odświeżyć szyld The Mothers of Invention, choć zespół o tej nazwie zakończył działalność w 1969 roku, tuż przed nagraniem "Hot Rats". Zresztą z oryginalnego składu pozostał tylko lider. Album powstawał etapami, na przestrzeni paru miesięcy, od sierpnia 1974 do kwietnia 1975 roku. W międzyczasie Zappa intensywnie koncertował, co częściowo zostało udokumentowane koncertówką "Roxy & Elsewhere". Na żywo towarzyszył mu rozbudowany skład, złożony z kilkunastu niezwykle utalentowanych muzyków. W studiu grupa została zredukowana do sekstetu, składającego się z tych najważniejszych współpracowników: Ruth Underwood, George'a Duke'a, Napoleona Murphy'ego Broke'a, Toma Fowlera oraz Chestera Thompsona. To jeden z tych albumów Zappy, na których bardzo dużą rolę odgrywają wokalne wygłupy. W przeciwieństwie jednak do "Over-Nite Sensation" i "Apostrophe (')", na któryc

[Recenzja] Zbigniew Namysłowski Quartet - "Zbigniew Namysłowski Quartet" (1966)

Obraz
Poszczególne pozycje z kultowej serii Polish Jazz - wydawanej od połowy lat 60., z przerwami, do dziś - nie zawsze trzymają tak samo wysoki poziom. Jednak to właśnie w jej ramach ukazała się zdecydowana większość najwybitniejszych polskich albumów jazzowych. Szczególnie owocne pod tym względem były pierwsze lata projektu. Szczytowy moment przypadł na przełom lat 1965/66, gdy kolejno ukazały się wydawnictwa kwintetów Andrzeja Trzaskowskiego i Krzysztofa Komedy oraz kwartetu Zbigniewa Namysłowskiego, oznaczone numerami od czwartego do szóstego. O dwóch pierwszych już pisałem, dlatego pora przyjrzeć się bliżej trzeciemu. Podobnie jak wcześniej "The Andrzej Trzaskowski Quintet" i "Astigmatic", "Zbigniew Namysłowski Quartet" był próbą przeniesienia na polski grunt ówczesnych eksperymentów w zachodnim jazzie. Zanim jednak przejdę do samego albumu, warto zatrzymać się na chwilę przy osobie lidera. Zbigniew Namysłowski zaczynał od nauki gry na pianinie, w s

[Recenzja] David Bowie - "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" (1972)

Obraz
"The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" to jeden z najsłynniejszych albumów w całej historii fonografii. To właśnie ten longplay uczynił z Davida Bowie prawdziwą gwiazdę. Od niemal pięćdziesięciu lat wydawnictwo trafia na praktycznie wszystkie listy płyt roku, dekady i wszech czasów. Przez ten czas powstały też setki recenzji, z czego zdecydowana większość - jeśli nie wszystkie - jest całkowicie zgodna w kwestii, że to dzieło wybitne. Czy tak jest jednak w rzeczywistości? Czy może jednak album obrósł takim kultem, że mało kto odważy się wyrazić odmienne zdanie, by nie wyjść na ignoranta? Warto zastanowić się, czy to rzeczywiście tak wielka muzyka, czy tylko efekt sprytnej strategii marketingowej wymyślonej przez samego artystę. W nagraniu albumu wziął udział niemal dokładnie ten sam skład, który towarzyszył Bowiemu na "Hunky Dory", tzn. gitarzysta Mick Ronson, basista Trevor Bolder i perkusista Mick Woodmansey, bez Ricka Wakemana, któr

[Recenzja] The Band - "The Band" (1969)

Obraz
Na debiutanckim "Music from Big Pink" muzycy The Band wspomagali się utworami napisanymi z Bobem Dylanem. Na swoim drugim, niezatytułowanym albumie - czasem nazywanym  brązowym ze względu na tło okładki - postawili wyłącznie na własny materiał. Po nieudanej próbie zarejestrowania go w jednym z nowojorskich studiów, gdzie ukończono tylko trzy utwory, zdecydowano się na sprawdzone wcześniej rozwiązanie. Zespół wynajął willę na Hollywood Hills w Los Angeles, którą przerobiono na prowizoryczne studio. Od tego momentu nagrania szły już znacznie sprawniej, a wyluzowana atmosfera znacznie się przysłużyła muzykom i korzystnie wpłynęła na ostateczny efekt. Podobnie jak poprzedni "Music from Big Pink", "The Brown Album" wypełnia muzyka zupełnie bezpretensjonalna, nieskomplikowana, ale wysmakowana, charakteryzująca się pogodnym, luzackim klimatem. Przy pierwszym, powierzchownym kontakcie album może wydawać się nieco jednostajny. Raz jest bardziej energetyczni