Posty

Wyświetlam posty z etykietą grunge

[Recenzja] Alice in Chains - "Rainier Fog" (2018)

Obraz
Popełniłem cholerny błąd, sięgając po nowe wydawnictwo Alice in Chains. Ciekawość, ale przede wszystkim pewien obowiązek, w związku z prowadzeniem tej strony, zwyciężyły z rozsądkiem. Pamiętając jak bardzo przeciętny jest poprzedni album zespołu, "The Devil Put Dinosaurs Here", i wiedząc, jak kiepskie zwykle bywają nowe wydawnictwa rockmanów w tym wieku i tak straciłem kilkadziesiąt minut życia na przesłuchanie najnowszego dzieła Alice in Chains. Czemu w takim razie tracę kolejne minuty na opisywanie tego materiału? Bo mam nadzieję, że uda mi się uchronić innych przed traceniem czasu na niego i inne wydawnictwa podstarzałych, dawno wypalonych twórczo grup rockowych. Istnieje zbyt wiele różnorodnej, wartościowej muzyki, by zajmować się takimi pierdołami. "Rainier Fog" to dopiero szósty pełnowymiarowy album Alice in Chains (a trzeci z udziałem Williama DuValla, który zajął miejsce nieżyjącego Layne'a Staleya). Zespół trzyma się wypracowanego przed laty sty

[Recenzja] Nirvana - "Nirvana" (2002)

Obraz
Na początku XXI wieku doszło do ugody po kilkuletnim sporze pomiędzy żyjącymi muzykami Nirvany oraz wdową po Kurcie Cobainie. W sprawie chodziło głównie o niewydany wcześniej utwór "You Know You're Right". Krist Novoselic i Dave Grohl chcieli opublikować go jako część boksu z niepublikowanym dotąd materiałem, który ostatecznie ukazał się w 2004 roku pod tytułem "With the Lights Out". Wypełniły go głównie wątpliwej jakości demówki oraz odrzuty. Courtney Love uważała natomiast, że wspomniane nagranie - ostatnie, w którego zarejestrowaniu brał udział Cobain - to potencjalny przebój , który zasługuje na wydanie w lepszym otoczeniu. Ostatecznie udało jej się doprowadzić do wydania składanki z największymi przebojami grupy, którą rozpoczyna właśnie ten utwór. "You Know You're Right", zarejestrowany w styczniu 1994 roku, to typowa Nirvana, łącząca łagodniejsze momenty z agresywniejszym graniem. Jeśli taki kierunek obrałby zespół na swoim czwartym studyjny

[Recenzja] Nirvana - "From the Muddy Banks of the Wishkah" (1996)

Obraz
Wybór koncertowych nagrań z lat 1989-94. Nie mam pojęcia, czy zespół zawsze tak wypadał na żywo z prądem , czy ktoś się bardzo natrudził, by wybrać jak najgorsze wykonania, ale taką chałturę mógłby odwalić nawet kiepski zespół ze szkoły podstawowej. Muzycy grają (i śpiewają) nierówno, fałszywie, chaotycznie. Bootlegowe, naprawdę tragiczne brzmienie jest już tylko dopełnieniem ogólnej nędzy. No nie da się tego słuchać po prostu.  Ocena:  1/10 Nirvana - "From the Muddy Banks of the Wishkah" (1996) 1. Intro; 2. School; 3. Drain You; 4. Aneurysm; 5. Smells Like Teen Spirit; 6. Been a Son; 7. Lithium; 8. Sliver; 9. Spank Thru; 10. Scentless Apprentice; 11. Heart-Shaped Box; 12. Milk It; 13. Negative Creep; 14. Polly; 15. Breed; 16. tourette's; 17. Blew Skład: Kurt Cobain - wokal i gitara; Krist Novoselic - bass; Dave Grohl - perkusja (1-13,16,17); Pat Smear - gitara (8,10-12); Chad Channing - perkusja (14,15) Producent: Shauna O' Brien i Diane Stata

[Recenzja] Nirvana - "MTV Unplugged in New York" (1994)

Obraz
Historia Nirvany zakończyła się 5 kwietnia 1994 roku, wraz z samobójczą śmiercią Kurta Cobaina. Oczywiście tylko ta część historii związana z tworzeniem nowego materiału. Pojawienie się kolejnych wydawnictw z archiwalnymi nagraniami było wyłącznie kwestią czasu. Na pierwszy ogień, jeszcze przed końcem 1994 roku, poszedł zapis występu zespołu z 18 listopada 1993 roku w nowojorskim Sony Music Studios. Całość została nagrana i sfilmowania w celu wyemitowania w dziś już kultowym (w dużym stopniu właśnie dzięki występowi Nirvany) programie "MTV Unplugged", w którym popularni wykonawcy prezentowali swoje przeboje w wersjach akustycznych. Muzycy Nirvany - wsparci przez dodatkowych muzyków, jak gitarzysta Pat Smear i wiolonczelistka Lori Goldston - podeszli jednak do tematu nieco inaczej, unikając uwzględniania w repertuarze swojego występu singlowych hitów (jedyny wyjątek stanowi "Come As You Are", bowiem "All Apologies" na małej płycie wydano później). Ni

[Recenzja] Nirvana - "In Utero" (1993)

Obraz
"In Utero" brzmi jak efekt kompromisu. Z jednej strony słychać, że zespół dostał więcej swobody, dzięki czemu więcej tu agresji, brudu i ciężaru, niż na wygładzonym produkcyjnie "Nevermind" (to także zasługa nowego producenta, Steve'a Albiniego - legendarnej postaci noise-rockowej sceny, członka m.in. Big Black i Rapeman). A z drugiej - czuć presję wytwórni, która domagała się przynajmniej kilku bardziej przebojowych kawałków na promocyjne single. W efekcie powstał album, który nie zadowolił w pełni ani tych fanów, którzy oczekiwali powrotu do grania w stylu "Bleach", ani tym bardziej tych zdobytych dzięki przystępności "Nevermind". To jednak nie miało większego znaczenia - przynajmniej z punktu widzenia wydawcy - gdyż zespół był wówczas tak popularny, że czegokolwiek by nie nagrał, rozeszłoby się w milionowym nakładzie. Album promowały dwa single: "Heart-Shaped Box" i podwójny "All Apologies" / "Rape Me&quo

[Recenzja] Nirvana - "Incesticide" (1992)

Obraz
"Incesticide" to kompilacja nagrań z singli, EPek, składanek różnych wykonawców, a także niepublikowanych wcześniej demówek i odrzutów. To cenny z perspektywy fanów dodatek do podstawowej dyskografii, choć niewyczerpujący tematu niealbumowych utworów. Razić może też brak chronologii, co w przypadku nagrań zarejestrowanych na przestrzeni kilku lat (z czterema różnymi perkusistami i pięcioma producentami) wprowadza sporo chaosu. Najstarszy materiał to pięć nagrań demo ze stycznia 1988 roku: "Beeswax", "Downer", "Mexican Seafood", "Hairspray Queen" i "Aero Zeppelin" (ten ostatni tylko tytułem wywołuje skojarzenia z klasycznym hard rockiem). To Nirvana w najbardziej dzikim, surowym wydaniu, łącząca punkową agresję i metalowy ciężar, pełno tu gitarowych zgrzytów i agresywnych wrzasków. "Big Long Now", odrzut z sesji "Bleach", zdradza inspirację twórczością Black Sabbath; w podobnym stylu grała później gru

[Recenzja] Nirvana - "Nevermind" (1991)

Obraz
Jeden z najbardziej przecenianych, przereklamowanych albumów w historii fonografii. Ogromny sukces "Nevermind" (i czterech promujących go singli) musi być wynikiem doskonałej roboty marketingowców i opłacenia lub ogłupienia przez nich dziennikarzy muzycznych, bo na pewno nie artystycznej wartości tego materiału. Dziś, po ponad dwudziestu latach od premiery, popularność drugiego longplaya Nirvany nie słabnie, co pewnie w znacznym stopniu wynika z sentymentu słuchaczy lub obawy przed krytyką powszechnie uwielbianego albumu. Do dziś jest jednym z pierwszych, po które sięgają młodzi słuchacze rocka. Sam jako nastolatek przeszedłem fascynację Nirvaną i szczególnie tym wydawnictwem. Ale szybko z niej wyrosłem. Bo to naprawdę nie jest muzyka, której można słuchać latami bez odczucia znudzenia i dojścia do wniosku, że to straszna amatorszczyzna. O ile debiutancki "Bleach" posłużył muzykom do wyrzucenia z siebie ogromnych pokładów agresji - i w takiej konwencji wsze

[Recenzja] Nirvana - "Bleach" (1989)

Obraz
Tego zespołu przedstawiać nie trzeba. Choć działał krótko, a od jego rozwiązania minęły dwie dekady, wciąż jest jednym z pierwszych wykonawców, na których trafiają początkujący słuchacze rocka. Twórczość Nirvany doskonale trafia do młodych ludzi za sprawą swojej energii, ostrego brzmienia, agresji lub chwytliwych melodii (nierzadko występujących jednocześnie) i prostoty, całkowitego braku czegokolwiek wymagającego. Zwłaszcza w czasach, gdy zespół zaczynał karierę, a rockowy mainstream zdominowany był przez coraz bardziej plastikowe i kiczowate grupy, było zapotrzebowanie na taką muzykę. Nirvana podbiła świat jednak dopiero swoim drugim albumem. Debiutancki "Bleach" to jednak muzyka o zdecydowanie niekomercyjnym charakterze. Nieporównywalnie mniej przebojowa, bardzo surowa pod względem brzmienia. Dominują utwory w średnim tempie, osadzone na ciężkiej, prostej grze sekcji rytmicznej, z brudnymi, często dysonansowymi partiami gitary i z bełkotliwo-krzykliwymi wokalami,

[Recenzja] Alice in Chains - "The Devil Put Dinosaurs Here" (2013)

Obraz
"The Devil Put Dinosaurs Here", piąte studyjne wydawnictwo Alice in Chains, śmiało może konkurować o tytuł najdurniejszego tytułu rockowego albumu. Nawiązuje on do teorii głoszącej, że kości dinozaurów i innych prehistorycznych gatunków zostały podrzucone przez Szatana, aby człowiek wymyślił teorię ewolucji i przestał wierzyć w Boga. Innymi słowy, zespół postanowił nabijać się z osób chorych psychicznie, wierzących w takie rzeczy. Bardzo dojrzale... Infantylnie wygląda też sama okładka wydawnictwa. Choć nie można jej odmówić pomysłowości. Kompaktowa wersja albumu została wydana w plastikowym pudełku zabarwionym na czerwono, w którym okładka wygląda tak, jak widać powyżej. Ale po wyjęciu książeczki, okładka okazuje się szara, a zamiast jednej czaszki triceratopsa, widać dwie, nakładające się na siebie, tworząc twarz diabła (patrz niżej). Najmłodsi fani zespołu powinni być zachwyceni takim gadżetem. Pod względem muzycznym, album stanowi kontynuację kierunku obranego na

[Recenzja] Alice in Chains - "Black Gives Way to Blue" (2009)

Obraz
Dla wielu fanów historia Alice in Chains zakończyła się w 2002 roku, wraz ze śmiercią Layne'a Staleya. Pozostali muzycy postanowili jednak kontynuować działalność. Po kilkuletniej przerwie znaleźli odpowiedniego muzyka na miejsce zmarłego frontmana - został nim William DuVall. Okazał się doskonałym wyborem i godnym następcą Staleya, ze względu na zbliżoną barwę głosu. Szczególnie w momentach, gdy śpiewa razem z Jerrym Cantrellem, różnica jest naprawdę niewielka. Odrodzony zespół nie od razu zabrał się za tworzenie nowego materiału. Muzycy postanowili najpierw pograć trochę na żywo, zgrać się ze sobą i sprawdzić reakcję fanów. W rezultacie pierwszy album tego składu, zatytułowany "Black Gives Way to Blue", ukazał się dopiero w drugiej połowie 2009 roku. Warto było tyle czekać, bo muzykom udało się stworzyć naprawdę solidny materiał, utrzymany w klasycznym stylu zespołu, ale niepozbawiony pewnych niespodzianek. Odważnym wyborem na pierwszy singiel był utwór "

[Recenzja] Alice in Chains - "Music Bank" (1999)

Obraz
Przedziwne to wydawnictwo. Na trzech płytach CD zebrano w sumie 48 utworów o łącznym czasie trwania przekraczającym trzy i pół godziny (w zestawie jest jeszcze płyta CD-ROM z trzema teledyskami, grą i innymi bonusami). Sporo tutaj materiału wcześniej niepublikowanego lub trudno dostępnego, ale z drugiej strony mnóstwo utworów powtarza się z regularnymi wydawnictwami. Uwzględniono tu bowiem cały repertuar "Dirt" (aczkolwiek "Junkhead" pojawia się wyłącznie w wersji demo) i "Sap" (ale "Brother" w innym miksie, bez wokalu Ann Wilson), obszerne fragmenty "Facelift", "Jar of Flies" i "Alice in Chains", a także trzy koncertowe nagrania z "MTV Unplugged". Pomimo tego i tak można wskazać pewne braki, przez które "Music Bank" nie zastąpi posiadania całej dyskografii Alice in Chains (mnie szczególnie brakuje studyjnych wersji "Nutshell" i "Over Now", które pojawiają się tu tylk

[Recenzja] Alice in Chains - "MTV Unplugged" (1996)

Obraz
Zgodnie z tradycją, po trzecim regularnym albumie ukazało się wydawnictwo pokazujące łagodniejsze oblicze Alice in Chains. Tym razem nie była to jednak EPka z premierowym materiałem, a zapis występu w programie "MTV Unplugged", zarejestrowany 10 kwietnia 1996 roku w nowojorskim Majestic Theatre. Zespół, wsparty przez dodatkowego gitarzystę Scotta Olsona, zagrał trzynaście utworów. W większości takie, które już w studyjnych wersjach opierają się na brzmieniach akustycznych. Niestety, siłą wielu z nich jest właśnie zestawienie dźwięków akustycznych z elektrycznymi, przez co tutejsze wykonania sprawiają wrażenie wybrakowanych (z "Nutshell" i "Over Now" na czele). Zyskuje natomiast "Heaven Beside You", oczyszczony z niepasującego do niego brudu. Za to "Brother" praktycznie nie różni się od studyjnego pierwowzoru. Najciekawiej wypadają jednak te utwory, które w oryginale były stuprocentowo elektryczne. W przypadku "Would?",

[Recenzja] Alice in Chains - "Alice in Chains" (1995)

Obraz
Trzeci regularny album Alice in Chains powstawał w trudnym okresie. Po wydaniu "Jar of Flies" zespół znalazł się na skraju rozpadu, z powodu pogarszającego się stanu uzależnionego od narkotyków Layne'a Staleya. Muzycy postanowili czasowo zawiesić działalność, a wokalista udał się na odwyk. Jak wiadomo, nie na wiele się to zdało, ale przynajmniej zaowocowało jednym ciekawym wydawnictwem. Staley w trakcie odwyku nawiązał współpracę z mającym podobne problemy gitarzystą Pearl Jam, Mike'em McCreadym. Muzycy założyli zespół Mad Season i nagrali ciekawy album "Above", który okazał się zarówno komercyjnym, jak i artystycznym sukcesem. Pozostali muzycy również nie próżnowali w tym okresie. Mike Inez dołączył do grupy Slash's Snakepit, z którą nagrał album "It's Five O'Clock Somewhere". Tymczasem Jerry Cantrell rozpoczął pracę nad solowym wydawnictwem. Gdy po pewnym czasie w projekt zaangażowali się Inez i Sean Kinney, postanowiono reak

[Recenzja] Alice in Chains - "Jar of Flies" EP (1994)

Obraz
"Jar of Flies" to jedna z najsłynniejszych i najlepiej się sprzedających EPek w historii fonografii. Zarejestrowana została we wrześniu 1993 roku w dwóch turach, w dwóch różnych studiach. W nagraniach wziął udział nowy basista - pożyczony od Ozzy'ego Osbourne'a Mike Inez - który zajął miejsce zwolnionego za nadużywanie narkotyków Mike'a Starra. Półgodzinny materiał jest całkiem różnorodny, pokazujący szerokie inspiracje. Choć podobnie jak na poprzedniej EPce, "Sap", dominują tutaj brzmienia akustyczne, tym razem większą rolę odgrywa elektryczna gitara. Czymś zupełnie nowym było natomiast rozszerzenie instrumentarium w niektórych kawałkach o smyczki lub harmonijkę. Utwory w rodzaju "Rotten Apple" i "I Stay Away", pomimo lżejszego brzmienia, zachowują charakterystyczny dla grupy brud i ponury nastrój. Od właściwiej twórczości zespołu nie odstaje także melancholijny "Nutshell" - bardzo ładny utwór, ze zgrabną melodią

[Recenzja] Alice in Chains - "Dirt" (1992)

Obraz
Już debiutancki album Alice in Chains, "Facelift", zwrócił na zespół uwagę mainstreamowej publiczności, ale nieporównywalnie większy sukces przeszedł dwa lata później. Nie stało się tak bez przyczyny. Na pewno pomogła popularność, jaką w międzyczasie zdobyły inne zespoły wywodzące się ze sceny Seattle - Soundgarden ("Badmotorfinger"), Pearl Jam ("Ten") i przede wszystkim Nirvana ("Nevermind"). Uwaga muzycznych mediów skupiła się na nurcie nazwanym przez nie grunge'em, a twórczość jego przedstawicieli została uznana prawdziwym objawieniem muzyki rockowej - inna sprawa, że w znacznie mierze był to raczej powrót do lat 70., niż faktycznie coś nowego. Wydając we wrześniu 1992 roku swój drugi studyjny album, "Dirt", Alice in Chains był już więc nie tylko rozpoznawalnym zespołem, ale także przedstawicielem najmodniejszego wówczas stylu. Jednak na wielki sukces tego wydawnictwa z pewnością wpłynęła też sama jego zawartość. Zespół dop

[Recenzja] Alice in Chains - "Sap" EP (1992)

Obraz
Ważną część dyskografii Alice in Chains stanowią EPki, na których zespół pokazuje zupełnie inne, łagodniejsze oblicze. Pierwsza z nich, "Sap", ukazała się już niespełna rok po debiutanckim albumie "Facelift", a jeszcze przed premierą jego następcy, "Dirt". Wypełniają go głównie melodyjne, akustyczne piosenki, jak "Brother", "Am I Inside" (oba z gościnnym udziałem Ann Wilson, wokalistki zespołu Heart) i "Right Turn" (w którym z kolei grupę wsparli Chris Cornell z Soundgarden i Mark Arm z Mudhoney). W najbardziej chwytliwym "Got Me Wrong" oprócz gitary akustycznej pojawia się także elektryczna, ale wciąż jest to dużo lżejsze i bardziej piosenkowe granie, niż na debiucie. Takie lżejsze oblicze Alice in Chains także wypada udanie. Na wydawnictwie znalazł się też ukryty bonus w postaci nieuwzględnionego na okładce "Love Song" - ewidentny wygłup, w którym muzycy pozamieniali się instrumentami. Byłoby jedn

[Recenzja] Alice in Chains - "Facelift" (1990)

Obraz
Zbliżająca się premiera nowego albumu Alice in Chains to świetna okazja, aby przybliżyć dotychczasową twórczość tego zespołu. Jednego z najsłynniejszych i najważniejszych przedstawicieli sceny Seattle. Sami muzycy co prawda nie czuli się jej częścią i odrzucali przylepioną przez dziennikarzy etykietkę "grunge", jednak ich brudne, surowe brzmienie i ponura, depresyjna tematyka tekstów doskonale wpisują się w wspomniany nurt. Zespół wypracował jednak swój własny, rozpoznawalny styl, którego korzeni należałoby szukać w twórczości Black Sabbath. Podobieństwo tych dwóch zespołów kończy się jednak na ciężkim brzmieniu i ponurej atmosferze. Muzycy zaproponowali zupełnie inne podejście do konstrukcji riffów, solówek i melodii. A najbardziej charakterystyczną cechą stylu Alice in Chains są dopełniające się partie wokalne Layne'a Staleya i Jerry'ego Cantrella. Na przełomie lat 1989/90 grupa zarejestrowała swój debiutancki album, zatytułowany "Facelift". Już t

[Recenzja] Soundgarden - "King Animal" (2012)

Obraz
Szesnaście lat po poprzednim studyjnym albumie, "Down on the Upside", grupa Soundgarden opublikowała nowy, premierowy materiał. "King Animal", szósty studyjny album zespołu, rozpoczyna się od bardzo trafnie zatytułowanego "Been Away Too Long". Muzycy nie grali ze sobą od zbyt dawna. Upłynęło zbyt wiele czasu, by byli w stanie nagrać coś na poziomie swoich wcześniejszych osiągnięć. Choć usilnie próbują nawiązać do dawnej świetności stylistyką. "King Animal" brzmi jak wypadkowa poprzednich trzech albumów, z naciskiem na "Superunknown". Brakuje tu jednak dawnej świeżości, energii i przede wszystkim dobrych, zapamiętywanych melodii. Zdecydowanie nie pomaga płaskie, przytłumione brzmienie (skompresowane wedle współczesnych standardów). A wspomniany upływ czasu słychać przede wszystkim w wokalnych partiach Chrisa Cornella, który z trudem wyciąga wyższe tony (a robi to często). Przynajmniej pod względem instrumentalnym zdarzają się - rz

[Recenzja] Pearl Jam - "Vitalogy" (1994)

Obraz
Nie sposób pisać o tym albumie pomijając wydarzenie z 5 kwietnia 1994 roku. Dla wielu jest to symboliczna data końca grunge'u (większość jego przedstawicieli wkrótce potem się rozpadała lub podążyła w inne muzyczne rejony). Śmierć Kurta Cobaina odcisnęła silne piętno także na tym albumie. "Vitalogy" przepełniony jest złością i poczuciem beznadziei. To najbardziej bezkompromisowe wydawnictwo w dyskografii Pearl Jam. Zespół nigdy wcześniej nie brzmiał tak agresywnie, wręcz punkowo, jak w "Last Exit", "Spin the Black Circle", "Whipping" czy "Satan's Bad". Brudne brzmienie jest dopełnieniem dekadenckiego charakteru albumu. To jednak tylko jedna z twarzy, jakie zespół tutaj zaprezentował. Muzycy pozwolili sobie także na parę eksperymentów, które traktować trzeba raczej jako rozluźniające atmosferę żarty. Mamy tu więc dwa przerywniki - funkowy "Pry, To" i psychodeliczny "Aye Davanita", jak również śpiewany pr

[Recenzja] Pearl Jam - "Vs." (1993)

Obraz
"Vs." nie przyniósł zespołowi kolejnych hitów na miarę "Alive" i "Jeremy". Pod każdym innym względem jest jednak znacznie bardziej udanym albumem od debiutanckiego "Ten". Nieporównywalnie lepsze jest brzmienie. Tym razem rolę producenta powierzono prawdziwemu fachowcowi, Brendanowi O'Brienowi, który zadbał o odpowiednią dynamikę i klarowność. Lepsze są też same kompozycje. Energii i chwytliwych melodii z pewnością tu nie brakuje, co potwierdzają takie nagrania, jak "Go", "Dissident", "Rats", a zwłaszcza doskonały "Rearviewmirror". Więcej dzieje się w warstwie rytmicznej, czego dowodem nieco funkowe "Animal", "Blood" i przede wszystkim "W.M.A.". Bardzo przyjemne są wzbogacone akustycznymi brzmieniami "Daughter" i "Eldery Woman Behind the Counter in a Small Town". Najpiękniejszym momentem jest jednak klimatyczny "Indifference", wzbogacony