Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2012

[Recenzja] Scorpions - "Taken by Force" (1977)

Obraz
"Taken by Force" to pierwszy studyjny album Scorpions z perkusistą Hermanem Rarebellem, a zarazem ostatni, na którym zagrał Uli Jon Roth. Gitarzysta chciał pozostać przy dotychczasowej stylistyce, podczas gdy Klaus Meine i Rudolf Schenker dążyli do bardziej komercyjnego grania, co uniemożliwiło im dalszą współpracę. Jak wiele zespół przez to stracił, pokazują kolejne albumy zespołu. Roth był przecież nie tylko dobrym gitarzystą, ale także najlepszym kompozytorem w zespole. Również na "Taken by Force" dostarczył kilka kompozycji, będących mocnymi punktami albumu (w przeciwieństwie do poprzednich albumów, nie zaśpiewał w żadnej z nich): energetyczny "I've Got to Be Free", z bardzo hendrixowskimi, nieco funkowymi zagrywkami na gitarze; ciężki "The Sails of Charon", z jednymi z jego najlepszych solówek i riffów; a także przebojowy "Your Light", oparty na funkowej rytmice. Z kompozycji Schenkera najlepsze wrażenie sprawia "

[Recenzja] Scorpions - "Virgin Killer" (1976)

Obraz
Album "Virgin Killer" pamiętany jest głównie za sprawą swojej pierwotnej okładki, zawierającej zdjęcie nagiej dziesięcioletniej dziewczynki w dość niejednoznacznej pozie. W połączeniu z tytułem grafika nabiera jeszcze bardziej perwersyjnego charakteru. Choć zdaniem muzyków tytułowym zabójcą dziewic jest czas, a okładka została narzucona przez wydawcę.  RCA poszło na całość  - mówił w jednym z wywiadów Klaus Meine . Dzisiaj, kiedy myślisz o dziecięcej pornografii, nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. Nie robiliśmy tego [jednak] z myślą o pornografii, lecz o sztuce. Ale firma płytowa popchnęła nas w taką stronę, bo świadomie chciała wywołać kontrowersje. Miało to pomóc w sprzedaży albumu . W wielu krajach album ukazał się z zupełnie inną okładką, przedstawiającą samych muzyków, najpewniej radujących się z faktu, że ominęły ich konsekwencje za oryginalny projekt. Sprawa odżyła jednak w XXI wieku, gdy brytyjska organizacja Internet Watch Foundation wymusiła zablokowanie ar

[Recenzja] Scorpions - "In Trance" (1975)

Obraz
Na okładce "In Trance", trzeciego albumu Scorpions, po raz pierwszy pojawiło się charakterystyczne logo grupy. Natomiast zdobiące ją zdjęcie wyznaczyło standard dla kolejnych wydawnictw grupy, które - zgodnie z zamysłem wydawcy - miały przyciągać uwagę kontrowersyjnymi grafikami. W Stanach okładka została ocenzurowana, co również stało się swego rodzaju tradycją. Co jednak najważniejsze, sama muzyka także okazała się drogowskazem dla dalszych poczynań Scorpions. Muzycy zdecydowanie odcięli się od swoich korzeni, decydując się na granie prostych, melodyjnych piosenek. Ale przede wszystkim, właśnie na tym albumie zespół zaczął się specjalizować w balladach, które zajmują równo połowę wydawnictwa. Kompozycja tytułowa, z łagodnymi zwrotkami i zaostrzonym, chwytliwym refrenem, stała się wzorem, który muzycy do znudzenia powielali na swoich kolejnych longplayach. Choć utwór brzmi nieco sztampowo i nieporadnie, jest jednym z ciekawszych momentów "In Trance". Bardz

[Recenzja] Scorpions - "Fly to the Rainbow" (1974)

Obraz
Kariera grupy Scorpions zaczęła się naprawdę dobrze. Debiutancki album "Lonesome Crow" pokazał zespół od dość ambitnej strony. Niestety, jego dalsza działalność to stopniowe obniżanie lotów. Wszystko zaczęło się sypać wkrótce po premierze debiutu. Najpierw posypał się skład. Odejście perkusisty Wolfganga Dziony'ego nie było wielką stratą; szybko znaleziono następcę, którym został Joe Wyman. O wiele boleśniejsza była strata Michaela Schenkera - gitarzysty, który miał największy wpływ na charakter i jakość pierwszego longplaya. Jego talent i umiejętności daleko wyprzedzały pozostałych muzyków. Nic więc dziwnego, że wykorzystał szansę, jaka nadarzyła się podczas wspólnych koncertów z brytyjską grupą UFO. Zespół przyjechał do Niemiec w niepełnym składzie, gdyż gitarzysta Bernie Marsden (później członek Whitesnake) zgubił swój paszport. Pozostali muzycy zostali zmuszeni wypożyczać gitarzystę od swojego supportu. I tak zachwycili się jego grą, że zaproponowali mu stały

[Recenzja] Scorpions - "Lonesome Crow" (1972)

Obraz
Niemiecka grupa Scorpions kojarzona jest dziś przede wszystkim jako twórcy kiczowatych ballad i sztampowego hard rocka. Jakież musi być zdziwienie osób znających tylko takie wcielenie zespołu, gdy po raz pierwszy sięgają po debiutancki "Lonesome Crow". Zespół wykonywał wówczas zdecydowanie ciekawszą i bardziej ambitną muzykę. Niektórzy nawet zaliczają ten longplay do krautrocka - specyficznej, eksperymentalnej odmiany rocka progresywnego, granej głównie przez Niemców. Sam zespół odcinał się jednak od sceny krautrockowej. I słusznie, gdyż zawartej tutaj muzyce zdecydowanie bliżej do tego, co proponowali wykonawcy brytyjscy i amerykańscy. Słychać nawiązania i do tzw. wielkiej trójki hard rocka (Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple), i do blues rocka z okolic Ten Years After, a także odrobinę psychodelii i rocka progresywnego w wydaniu Pink Floyd. Takie to były czasy - muzycy mieszali ze sobą różne rodzaje muzyki, próbując z nich stworzyć własny styl, dzięki czemu ówc

[Recenzja] Iron Maiden - "The Final Frontier" (2010)

Obraz
Początek albumu jest dość zaskakujący. Pierwsza, w większości instrumentalna połowa "Satellite 15... The Final Frontier", z przesterowanym, pulsującym basem i zgrzytliwymi gitarami, w ogóle nie brzmi jak utwór Iron Maiden. Druga, bardziej dynamiczna i melodyjna połowa też nie jest szczególnie typowa - przypomina raczej przebojowy hard rock z lat 70., niż charakterystyczne dla grupy metalowe galopady. Niestety, ten podwójny utwór to tylko zmyłka - reszta albumu jest już do bólu przewidywalna. Kilka kolejnych kawałków to już sztampowe galopady, niezbyt zresztą interesujące pod względem melodycznym ("El Dorado", "Mother of Mercy", "The Alchemist"). Nieco lepiej wypada półballadowy "Coming Home" (kojarzący się z "Out of the Shadows" z poprzedniego albumu), który akurat wyróżnia się całkiem niezłą melodią. Na drugą połowę albumu składają się same długie utwory, o średniej długości wynoszącej dziewięć minut. Zespół w chara

[Recenzja] Iron Maiden - "A Matter of Life and Death" (2006)

Obraz
Oceniając "A Matter of Life and Death" z perspektywy czasu, można stwierdzić, że to jedna z mniej istotnych pozycji w dyskografii Iron Maiden. Żaden pochodzący z niej utwór nie wszedł na stałe do koncertowej setlisty (mimo że na trasie promującej grane były wszystkie). Wśród fanów też nie cieszy się szczególnym uwielbieniem. Może dlatego, że jest to nieco bardziej ponury materiał niż zwykle - pod tym względem można postawić go w jednym rzędzie wyłącznie z posępnym "The X Factor". Podobnie jak na tamtym albumie, tematyka tekstów dotyczy głównie wojny i religii, całość ma raczej pesymistyczny wydźwięk. Niewątpliwie jednak można wskazać tu również parę pozytywów. W porównaniu z poprzednim "Dance of Death", na pewno lepsze jest brzmienie - nieco cięższe, bardziej naturalne (podobno całkowicie zrezygnowano z masteringu). Całość jest też równiejsza od kilku poprzednich albumów. To ostatnie działa też jednak trochę na niekorzyść albumu. Znalazło się na

[Recenzja] Iron Maiden - "The History of Iron Maiden, Part I: The Early Days" (2004)

Obraz
"The Early Days" to obszerne, dwupłytowe wydawnictwo, zawierające wszystkie wizualne materiały na temat Iron Maiden z lat 1980-83. W sumie cztery i pół godziny nagrań z koncertów, telewizyjnych występów, teledysków oraz dokumentów. Pierwszy dysk zawiera fragmenty trzech występów. Na początek udajemy się do londyńskiego Rainbow Theatre, dnia 21 grudnia 1980 roku. Materiał był już wcześniej wydany na pierwszej kasecie VHS zespołu, "Live at the Rainbow". Oglądamy tu grupę w składzie jeszcze z wokalistą Paulem Di'Anno, ale już z gitarzystą Adrianem Smithem, który dołączył do zespołu już po wydaniu eponimicznego debiutu. Po odtworzonym z taśmy intro "The Ides of March" grupa odgrywa dwa utwory z nadchodzącego albumu "Killers" (premiera w lutym '81): "Wrathchild" i tytułowy "Killers", ten drugi jeszcze z innym tekstem. Następnie przechodzą do repertuaru z debiutu: "Remember Tomorrow", "Transylvania&qu

[Recenzja] Iron Maiden - "Dance of Death" (2003)

Obraz
O ile album "Brave New World", mimo wszystkich swoich wad, jest powszechnie uznawany za jedno z największych dokonań Iron Maiden, tak wśród opinii na temat "Dance of Death" przeważają raczej negatywne. Już sama okładka zniechęca. Tak tandetnej komputerowej grafiki należałoby raczej spodziewać się na demo jakiejś amatorskiej grupy, niż na albumie jednej z największych żywych legend heavy metalu. Nawet jej twórca, David Patchett, był tak zniesmaczony ostatecznym efektem (który de facto był tylko projektem), że zabronił umieszczać swoje nazwisko w opisie albumu... Niestety, zawartość muzyczna również przynosi rozczarowanie. Od razu rzuca się w uszy nienajlepsze, jakby przytłumione brzmienie. Partie wokalne Bruce'a Dickinsona sprawiają wrażenie wymęczonych, natomiast pod względem muzycznym dostajemy rutynowe odgrywanie sprawdzonych patentów. Same kompozycje są zwykle po prostu strasznie banalne, nijakie i bezbarwne (np. "Wildest Dreams", "Ga

[Recenzja] Iron Maiden - "Brave New World" (2000)

Obraz
Druga połowa lat 90. nie była dobrym okresem dla Iron Maiden. Odejście charyzmatycznego wokalisty Bruce'a Dickinsona i niefortunna decyzja zastąpienia go dysponującym znacznie mniejszą skalą Blazem Bayleyem, okazały się dla zespołu destrukcyjne. Sprzedaż płyt zmalała, a zespół nie mógł nadrobić strat koncertami - z powodu problemów z głosem Bayleya trzeba było odwoływać całe trasy. Mimo że na początku 1999 roku podjęto decyzję o odprawieniu wokalisty, szanse na powrót poprzedniego frontmana wydawały się znikome. Szczególnie biorąc pod uwagę, co obie strony mówiły o sobie mediom (Steve Harris twierdził np. że Bruce nagrałby album w stylu country, gdyby uznał, że takie coś się sprzeda ; Dickinson krytykował zespół za granie ciągle tego samego). A jednak, już w marcu 1999 roku wydano zaskakujące i ekscytujące oświadczenie - Bruce Dickinson powrócił do Iron Maiden. Co więcej, wraz z nim wrócił także Adrian Smith (od kilku lat wspierający Dickinsona na jego solowych albumach). T

[Recenzja] Iron Maiden - "Virtual XI" (1998)

Obraz
"Virtual XI" powstawał w nieco lepszej atmosferze, niż jego poprzednik. Sytuacja w zespole się ustabilizowała, a Steve Harris najwyraźniej uporał się z osobistymi problemami. Wyraźnie przełożyło się to na nowy materiał, który nie jest już tak posępny i monotonny - więcej w nim energii i radości. To nie koniec dobrych wiadomości. Utwory tym razem powstawały z myślą o Blazie Bayleyu, a więc instrumentaliście starali się, aby ukrywały one braki w umiejętnościach i możliwościach wokalisty. W dodatku całość jest o blisko dwadzieścia minut krótsza od "The X Factor", a dzięki temu aż tak bardzo nie męczy. Nie znaczy to jednak, że "Virtual XI" to dobry album. Kompozycje prezentują różny poziom. Energetyczny otwieracz "Futureal" przelatuje właściwie niezauważony, za to następujący tuż po nim "The Angel and the Gambler" męczy zdecydowanie za długo powtarzanym zbyt wiele razy refrenem i kiczowatymi klawiszami (w skróconej wersji singlowe

[Recenzja] Iron Maiden - "Best of the Beast" (1996)

Obraz
"Best of the Beast" to pierwsza kompilacja Iron Maiden. Wydana w najmniej ciekawym okresie działalności grupy, pomiędzy dwoma albumami z Blaze'em Bayleyem w roli wokalisty, prawdopodobnie miała przywrócić zainteresowanie grupą, od której odwracało się coraz więcej fanów. Podstawowa wersja składanki nie jest jednak zbyt atrakcyjna. Irytuje przypadkowa, chaotyczna kolejność utworów, a ich wybór jest bardzo przewidywalny. Niezrozumiałe jest też pominięcie utworów z dwóch pierwszych longplayów, nagranych z wokalistą Paulem Di'Anno. Na trackliście pojawia się wprawdzie "Running Free", ale nie w oryginalnej wersji z eponimicznego debiutu, a koncertowej, już z Bruce'em Dickinsonem na wokalu. Lepem na fanów jest jeden utwór premierowy - "Virus". Nagrany w aktualnym składzie, równie wymuszony i nieciekawy, co znaczna część albumu "The X Factor". O wiele bardziej atrakcyjna okazuje się limitowana, dwupłytowa edycja "Best of the Be

[Recenzja] Iron Maiden - "The X Factor" (1995)

Obraz
Po rozstaniu z Bruce'em Dickinsonem, pozostali muzycy nie mieli zamiaru się poddawać. Zorganizowano kasting na nowego wokalistę, a jego wynik do dziś wydaje się zaskakujący i kontrowersyjny. Nowym śpiewakiem został Blaze Bayley, dysponujący znacznie niższym głosem, ale także mniejszymi możliwościami i umiejętnościami od poprzednika. Oznaczało to, że zespół nie będzie mógł wykonywać na koncertach wielu popularnych utworów (co akurat wyszło na dobre, bo jak długo można męczyć tymi sami kawałkami?). Gorsze okazało się to, że trudność sprawiał mu również nowy materiał, który częściowo powstał przed jego dołączeniem i nie był dostosowany do jego możliwości. Na "The X Factor" w wielu momentach wyraźnie się męczy i wysila, by wyciągać dźwięki jak najwyżej, co brzmi dość żałośnie. Początek albumu nie jest nawet najgorszy. Na pewno zaskakuje umieszczenie na otwarcie najdłuższego i najbardziej rozbudowanego "Sign of the Cross" - dotąd tego typu utwory były umies

[Recenzja] Iron Maiden - "Fear of the Dark" (1992)

Obraz
"Fear of the Dark" wywołuje mieszane odczucia wśród fanów i krytyków. Jedni twierdzą, że to album klasyczny i powrót do formy po słabszym "No Prayer for the Dying". Dla innych jest to kolejna oznaka kryzysu, którego przyczyną było coraz mniejsze zaangażowanie Bruce'a Dickinsona i wcześniejsze odejście Adriana Smitha. Zdecydowanie nie jest to równy album. Są tu momenty naprawdę niezłe, jak tytułowy "Fear of the Dark" - prawdziwy klasyk, bez którego nie może odbyć się żaden koncert zespołu - albo "Afraid to Shoot Strangers", zbudowany na podobnym kontraście, z częścią nastrojową i typowym dla grupy przyśpieszeniem. Ciekawym urozmaiceniem jest natomiast ballada "Wasting Love", raczej w stylu Whitesnake, niż Iron Maiden - całkiem ładna, choć nieco kiczowata. Dawniej do lepszych punktów albumu dodałbym jeszcze agresywny "Be Quick or Be Dead", z wykrzykującym zajadle tekst Dickinsonem, ale dziś brzmi on dla mnie zbyt dzi

[Recenzje] Iron Maiden - "No Prayer for the Dying" (1990)

Obraz
Choć album "Seventh Son of a Seventh Son" okazał się wielkim sukcesem, coś w zespole zaczęło się psuć. Najpierw zdecydował się odejść Adrian Smith, którego znudziło granie heavy metalu. Identyczny pomysł tkwił także w głowie Bruce'a Dickinsona, który miał nieco inną wizję muzyki, niż pozostali muzycy. Na razie skończyło się tylko na nagraniu czegoś poza zespołem - solowego debiutu "Tattooed Millionaire" (wydanego na początku 1990 roku) - ale był to wyraźny krok w stronę odejścia z Iron Maiden, co zresztą nastąpiło kilka lat później. A skoro już mowa o "Tattooed Millionaire", warto zauważyć, że to właśnie z muzyków biorących udział w nagraniu tego longplaya, wybrany został nowy gitarzysta Iron Maiden - mający polskie korzenie Janick Gers (wcześniej członek m.in. White Spirit i Gillan). Nagrany w tym okresie "No Prayer for the Dying" przynosi także parę muzycznych zmian. Brzmienie stało się bardziej surowe, naturalne, a same kompozycj

[Recenzja] Iron Maiden - "Seventh Son of a Seventh Son" (1988)

Obraz
"Seventh Son of a Seventh Son" to wyjątkowy longplay w dyskografii Iron Maiden. Przede wszystkim, jest to jedyny w twórczości zespołu album koncepcyjny. Jego zalążkiem była historia niejakiej Doris Stokes, która trafnie przewidziała własną śmierć. Wydarzenie to zainspirowało utwór "The Clairvoyant", a następnie muzycy wpadli na pomysł, by teksty na całym albumie układały się w jedną, quasi-mitologiczną historię. Dalszych inspiracji szukali jak zwykle w literaturze, a dostarczyła ich przede wszystkim powieść fantasy "Siódmy Syn" Orsona Scotta Carda, choć pojawiają się też nawiązania do twórczości Aleistera Cowleya ("Moonchild") i Williama Shakespeare'a ("The Evil That Men Do"). Głównym tematem albumu wydaje się jednak być odwieczna walka dobra ze złem - dowiadujemy się, że złe czyny ludzi żyją dłużej od nich ("The Evil That Men Do"), a tylko dobro umiera młodo ("Only the Good Die Young"). Muzycy zadbali

[Recenzja] Iron Maiden - "Somewhere in Time" (1986)

Obraz
Na "Somewhere in Time" muzycy postanowili nieco odświeżyć swoje brzmienie. Co prawda, odrzucony został pomysł Bruce'a Dickinsona, aby wzorem "Led Zeppelin III" nagrać album w połowie akustyczny, ale zdecydowano się na inne nietypowe rozwiązanie - wykorzystanie syntezatorów gitarowych. Brzmienie albumu stało się przez to nieco bardziej plastikowe, nawet jeśli użycie syntezatorów jest tu bardziej dyskretne, niż na wydanym w tym samym roku albumie "Turbo" Judas Priest. Kompozycyjnie jest niestety dość średnio. Na plus wyróżnia się przebój "Wasted Years", dobry melodyjnie i oparty na naprawdę świetnej linii basu Steve'a Harrisa. Drugi singiel, "Stranger in a Strange Land", już tak dobrego wrażenia nie robi, głównie przez sztampowy refren z wyjącym Dickinsonem. Wśród fanów wielką popularnością cieszy się finałowy "Alexander the Great" - kolejny z tych rozbudowanych utworów, z nawet udanym, balladowym wstępem, ale

[Recenzja] Iron Maiden - "Live After Death" (1985)

Obraz
W połowie lat 80. muzycy Iron Maiden postanowili zrobić sobie krótką przerwę, aby zebrać siły po wyczerpującej trasie World Slavery Tour. Oczekiwanie na kolejny premierowy album miała fanom umilić pierwsza w dyskografii zespołu koncertówka, "Live After Death". Na dwóch płytach znalazł się przede wszystkim materiał zarejestrowany w marcu 1985 roku w kalifornijskiej Long Beach Arena, odzwierciedlający ówczesną setlistę niemal w całości. Na czwartej stronie longplaya dorzucono pięć utworów nagranych w październiku 1984 roku w londyńskim Hammersmith Odeon - każdy z nich pochodzi z innego występu, ponieważ zespół grał je wymiennie. Pierwsze kompaktowe wydania zawierały wyłącznie nagrania z Long Beach, a wykonanie "Running Free" zostało na ich potrzeby skrócone,  ze względu na ówczesne ograniczenia czasowe płyt CD. Na reedycji z 1995 roku dorzucono drugi dysk, jednak znalazły się na nim nagrania oryginalnie wydane na singlach towarzyszących albumowi: "Sanctuary