Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2017

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "World Record" (1976)

Obraz
"World Record" to ostatni album klasycznego składu Van der Graaf Generator do czasu jego powrotu trzy dekad później. Longplay wyraźnie odstaje od poprzednich dzieł grupy, choć nie jest tak słaby, jak niektórzy twierdzą. Porównałbym go do "Interview" Gentle Giant. Na obu albumach wciąż są obecne wszystkie cechy stylu ich twórcy, nie dochodzi do żadnej drastycznej zmiany stylu, a wykonanie wciąż jest na wysokim poziomie, ale brakuje na nich świeżości, muzycy zaczynają popadać w schematy, rutyna zastępuje radość z grania. Różnica między tymi albumami polega też na tym, że o ile na "Interview" poziom poszczególnych utworów jest dość wyrównany, tak "World Record" jest pod tym względem bardziej zróżnicowany. "When She Comes" to świetne otwarcie, łączące rockowy dynamizm, niepiosenkową strukturę i wyrazistą melodię. Wszystkie charakterystyczne elementy stylu Generatora są tu na swoim miejscu: ekspresyjne solówki saksofonu Davida Jackson

[Recenzja] The Dave Brubeck Quartet - "Time Out" (1959)

Obraz
Rok 1959 był bardzo ważny i przełomowy dla jazzu. Nagranych zostało wówczas kilka niezwykle istotnych płyt, które miały znaczący wpływ na dalszy rozwój gatunku. A ściślej mówiąc, na zapoczątkowanie jego bardziej ambitnych odmian. To właśnie w tym roku powstały takie dzieła, jak "Kind of Blue" Milesa Davisa, "The Shape of Jazz to Come" Ornette'a Colemana, "Giant Steps" Johna Coltrane'a, "Mingus Ah Um" Charlesa Mingusa, a także "Time Out" The Dave Brubeck Quartet. Ten ostatni, co ciekawe, nagrany został głównie przez białych muzyków (z wyjątkiem basisty Eugene'a Wrighta), co w tamtym czasie było w amerykańskim jazzie dość rzadkie. Wspominam o tym dlatego, że podejście białych jazzmanów do grania było zupełnie inne - mniej ekspresyjne, bardziej intelektualne. Co na "Time Out" doskonale słychać, porównując go chociażby z recenzowanym tu przed tygodniem "Giant Steps". Kwartet pianisty Dave'a Brubeck

[Recenzja] Jefferson Airplane - "Surrealistic Pillow" (1967)

Obraz
Jefferson Airplane to, obok Grateful Dead i Quicksilver Messenger Service, najważniejszy przedstawiciel psychodelicznej sceny San Francisco. Zespół zadebiutował najwcześniej z całej trójki, bo już w 1966 roku, albumem "Takes Off". Nie ma jednak co ukrywać, że to bardzo średnie wydawnictwo, niczym się nie wyróżniające na tle ówczesnego rocka. Dopiero drugi album, opublikowany w lutym 1967 roku "Surrealistic Pillow", okazał się artystycznym (i komercyjnym) sukcesem. To właśnie na nim grupa zwróciła się w stronę bardziej psychodelicznego grania, stając się jednym z najbardziej wpływowych wykonawców w tym nurcie. Na sukces albumu bez wątpienia miało wpływ dołączenie charyzmatycznej wokalistki Grace Slick. Co prawda, samodzielnie zaśpiewała tylko w dwóch utworach, zresztą pochodzących z repertuaru jej poprzedniej grupy, The Great Society. Jednak to właśnie te dwa utwory - niesamowicie chwytliwy "Somebody to Love" i nieco posępny "White Rabbit"

[Recenzja] Czesław Niemen - "Enigmatic" (1969)

Obraz
Zaczęło się od żartu. W trakcie Festiwalu w Sopocie w 1968 roku, Wojciech Młynarski powiedział do Czesława Niemena następujące słowa: gdybyś tak skrobnął muzykę do wiersza Norwida "Bema pamięci żałobny rapsod", to byłoby dopiero coś . Niemen postanowił podjąć wyzwanie. Tak narodził się pomysł na album "Enigmatic", składający się z wokalno-muzycznych interpretacji wierszy kilku polskich poetów. Oprócz wspomnianego dzieła Cypriana Kamila Norwida, Niemen wziął na warsztat także twórczość Adama Asnyka ("Jednego serca"), Tadeusza Kubiaka ("Kwiaty ojczyste"), oraz Kazimierza Przerwy-Tetmajera ("Mów do mnie jeszcze"), do których samodzielnie napisał muzykę. Było to najbardziej ambitne, także pod względem muzycznym, dzieło w jego dotychczasowej karierze. Longplay powszechnie uznawany jest za pierwszy polski album w stylistyce rocka progresywnego. Trudno temu zaprzeczyć (ba, to jeden z pierwszych progrockowych albumów w ogóle), aczkolwiek

[Recenzja] Miles Davis -"Milestones" (1958)

[Recenzja] Grateful Dead - "The Grateful Dead" (1967)

Obraz
Grateful Dead to jeden z czołowych przedstawicieli hipisowskiego rocka. Choć na późniejszych albumach zespół odszedł od grania psychodelii, właśnie z nią najbardziej jest kojarzony. Podobnie jak 13th Floor Elevators, muzycy Wdzięcznego Nieboszczyka próbowali oddać swoją muzyką stan po zażyciu środków psychoaktywnych. Ich debiutancki album, "The Grateful Dead", jest pod tym względem jeszcze dość zachowawczy. Psychodelii tu stosunkowo niewiele, obecna jest głównie za sprawą organowego tła w części utworów. Zdecydowanie przeważa tu granie o bluesrockowym charakterze. Longplay w znacznym stopniu składa się z przeróbek cudzych kompozycji. Muzycy sięgnęli zarówno po popularne bluesowe standardy, jak "Sitting on Top of the World" Mississippi Sheiks, czy "Good Morning, Little School Girl" Sonny'ego Boya Williamsona (później nagrane przez, odpowiednio, Cream i Ten Years After, w bardziej rockowych wersjach), jak i do dorobku zapomnianego jugbandowego muz

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "Still Life" (1976)

Obraz
Album "Still Life" częściowo składa się z utworów zarejestrowanych podczas tej samej sesji, co poprzedni w dyskografii "Godbluff". Oba longplaye doskonale się dopełniają. "Still Life" jest jednak nie tyle rozwinięciem i kontynuacją poprzednika, co jego przeciwieństwem. Zespół wyraźnie odchodzi tutaj od dotychczasowego stylu. Wyjątek stanowi kompozycja "La Rossa" - jedna z dwóch (obok "Pilgrims") nagranych podczas sesji "Godbluff". Porządnie pokręcona, ze zwariowanymi partiami wokalnymi Petera Hammilla i agresywnym brzmieniem saksofonu Davida Jacksona, przypominająca ciężki i mroczny klimat poprzedniego albumu. Z "dawnym" Generatorem mogą kojarzyć się także mocniejsze fragmenty "Childlike Faith in Childhood's End", znów dzięki ekspresyjnym partiom Hammilla i Jacksona, jednak ogólnie utwór wydaje się bardziej pogodny, zdominowany przez majestatyczne partie organów Hugh Bantona. Majestatyczne i pogodn

[Recenzja] Art Ensemble of Chicago - "Les Stances a Sophie" (1970)

Obraz
Jednym z najciekawszych zespołów, jakie kiedykolwiek pojawiły się na scenie jazzowej, jest Art Ensemble of Chicago. To zespół w pełnym znaczeniu tego słowa, co sugeruje już nietypowa dla jazzbandu nazwa, w której nie ma nazwiska lidera. Był to celowy zabieg, mający dać jasno do zrozumienia, że w grupie nie ma lidera, a wszyscy muzycy pełnią tak samo istotną rolę (trzeba jednak dodać, że przed 1969 rokiem zespół występował pod szyldem Roscoe Mitchell Art Ensemble, a wcześniej Roscoe Mitchell Sextet). Art Ensemble of Chicago zwracał na siebie uwagę nie tylko nazwą, ale także niekonwencjonalnymi koncertami, podczas których muzycy często występowali w kostiumach i makijażu, a do gry używali nawet kilkudziesięciu instrumentów, w tym przeróżnych perkusjonaliów i przedmiotów w rodzaju dzwonków rowerowych. W 1967 roku zespół wyjechał na trzy lata do Francji, gdzie intensywnie koncertował, a także zarejestrował materiał na kilkanaście albumów (z których część wydano dopiero po latach).

[Recenzja] Mira Kubasińska & Breakout - "Mira" (1971)

Obraz
W 1971 roku ukazały się dwa albumy Breakoutu, nagrane w nieco innym składzie i znacznie różniące się pod względem stylistycznym. Po zrealizowaniu ambicji nagrania albumu bluesowego, przyszedł czas na przygotowanie kolejnego longplaya z Mirą Kubasińską. Ze składu występującego na "Bluesie" zostali tylko Tadeusz Nalepa, Jerzy Goleniewski i Tadeusz Trzciński. Józefa Hajdasza chwilowo zastąpił Jan Mazurek, a Dariusz Kozakiewicz, niestety, definitywnie pożegnał się z grupą. W studiu pojawił się natomiast Włodzimierz Nahorny, który wspomagał zespół na dwóch pierwszych albumach. Większość utworów została napisana przez ten sam tandem, który stworzył materiał na "Blues" - muzykę skomponował Nalepa, a teksty dostarczył Bogdan Loebl (z wyjątkiem "Tysiąc razy kocham", ze słowami A. Płockiego i J. Tomasza, oraz tradycyjnej ludowej pieśni "Miałam cały świat"). Pod względem stylistycznym album jest bardzo zróżnicowany. Nalepie udało się nawet przemycić

[Recenzja] King Crimson - "The ProjeKcts" (1999)

Obraz
W sierpniu 1996 roku grupa King Crimson zakończyła intensywną trasę promującą album "THRAK". Po powrocie do domu, Robert Fripp zabrał się za przegląd bogatych archiwów zespołu, w celu wydania co ciekawszych materiałów na płytach. Powoli zaczął też myśleć nad nagraniem nowego albumu. Niestety, ponowne zebranie razem sześcioosobowego składu nie było łatwe, a gdy już do tego doszło - prawie rok po ostatnim wspólnym występie - okazało się, że muzycy nie mają żadnych pomysłów na nowe utwory. Problem został rozwiązany przypadkiem, gdy Bill Bruford zaproponował Frippowi zagranie w duecie kilku całkowicie improwizowanych występów. Pomysł spodobał się Robertowi tak bardzo, że postanowił podzielić King Crimson na kilka mniejszych, 3-4 osobowych "fraKcji". Tak narodziła się idea "ProjeKctów". W sumie powstały wówczas cztery "ProjeKcty" (później pojawiło się ich jeszcze kilka, ale to już temat na inną okazję). W składzie każdego z nich znaleźli się Frip

[Recenzja] Miles Davis - "Ascenseur pour l'échafaud" (1958)

Obraz
Pod koniec 1957 roku Miles Davis chwilowo rozwiązał swój kwintet i udał się do Francji, gdzie koncertował wraz z innymi słynnymi jazzmanami pod szyldem Birdland All-Stars. Na miejscu otrzymał propozycję nagrania ścieżki dźwiękowej do nowego filmu Louisa Malle'a, "Ascenseur pour l'échafaud" (w Polsce znanego jako "Windą na szafot"). Malle, wielki miłośnik jazzu, osobiście namówił Davisa do współpracy. Trębacz początkowo nie był zainteresowany, lecz zmienił zdanie po obejrzeniu filmu. Sesja nagraniowa odbyła się 4 i 5 grudnia 1957 roku w Paryżu. Milesowi towarzyszyli głównie francuscy muzycy - saksofonista Barney Wilen, pianista René Urtreger, oraz kontrabasista Pierre Michelot - a także amerykański perkusista Kenny Clarke. Muzycy nie ćwiczyli wcześniej materiału, do nagrań podeszli spontanicznie. Davis jedynie przedstawił reszcie zarys fabuły, oraz przygotowane przez siebie sekwencje harmoniczne, na bazie których mieli improwizować. "Windą na szaf

[Recenzja] Fifty Foot Hose - "Cauldron" (1967)

Obraz
O grupie Fifty Foot Hose wspominałem już w recenzjach zespołów The United States of America i Silver Apples. Właściwie powinienem opisać ją wcześniej, gdyż to właśnie ona jako pierwsza zdecydowała się urozmaicić muzykę rockową odważnym wykorzystaniem prymitywnych syntezatorów, własnoręcznie zbudowanych z generatorów drgań, oscylatorów i innych urządzeń. Jej jedyny album, zatytułowany "Cauldron", ukazał się już w grudniu 1967 roku, wyprzedzając o cztery miesiące jedyny longplay The USA, a debiut Silver Apples o siedem. Warto jednak podkreślić, że dzieło Fifty Foot Hose nie jest tak radykalne, jak twórczość Silver Apples (w której całe instrumentarium jest zredukowane do generatora drgań i perkusji) i odrobinę mniej eksperymentalne od dokonań The USA. Większość nagranych przez zespół utworów, mimo zastosowania elektroniki, ma zdecydowanie rockowy charakter. Założycielem Fifty Foot Hose był Cork Marcheschi, wcześniej basista rhythm'n'bluesowego Ethix. Zespół ten n

[Recenzja] Kairon; IRSE! ‎- "Ruination" (2017)

Obraz
W dzisiejszych czasach nowym wykonawcom nie jest łatwo się przebić. Z wielu powodów. Jednym z nich jest Internet. Owszem, dzięki niemu łatwo dotrzeć do odbiorców, nawet bez konieczności wydania albumu. Jednak przez mnogość stron promujących muzykę, internetowych kanałów radiowych, ale i samych wykonawców - każdy z nich dotrze do niewielkiej grupy słuchaczy. W czasach, gdy istniały tylko media tradycyjne, a ich ilość była znacznie mniejsza, wystarczyło zostać docenionym przez jedno z nich, by zyskać rozpoznawalność wśród znacznie większego grona odbiorców, niż jest to możliwe dzisiaj. Problemem jest też z pewnością to, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat powstało tyle muzyki, że ciężko nagrać coś, czego ktoś kiedyś nie zagrał lepiej. Dawniej muzykom łatwiej było uniknąć plagiatu. Łatwiej też było wymyślić nieużywaną przez nikogo nazwę dla zespołu, która im prostsza i łatwiejsza do zapamiętania, tym bardziej ułatwiała zdobycie popularności. Dziś zespoły przybierają coraz bardzie

[Recenzja] John Coltrane - "Giant Steps" (1960)

Obraz
"Giant Steps" to kolejny wielki krok w karierze Johna Coltrane'a. Album ugruntował jego pozycję na scenie jazzowej. Po sukcesie, jaki osiągnął, Coltrane nie musiał już udzielać się na płytach innych wykonawców, mógł w końcu skupić się na własnej działalności. Większość longplaya została zarejestrowana podczas dwudniowej sesji, 4 i 5 maja 1959 roku. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej John i basista Paul Chambers brali udział w ostatniej sesji na słynny album Milesa Davisa, "Kind of Blue". Na "Giant Steps" towarzyszą im pianista Tommy Flanagan i perkusista Art Taylor (obaj brali udział w nagraniu wielu znaczących albumów jazzowych), z wyjątkiem utworu "Naima", zarejestrowanego podczas innej sesji, 2 grudnia 1959, w którym zagrali pianista Wynton Kelly i perkusista Jimmy Cobb (znani przede wszystkim z występu na... "Kind of Blue"). Większość tematów Coltrane skomponował w samotności. Pewnie dlatego część z nich zadedykował bliskim

[Recenzja] Townes Van Zandt - "Townes Van Zandt" (1969)

Obraz
Trzeci album Townesa Van Zandta tylko częściowo składa się z premierowego materiału. Z dziesięciu utworów aż cztery to nowe wersje kompozycji z debiutu ("For the Sake of the Song", "Waiting Around to Die", "I'll Be Here in the Morning" i "(Quicksilver Daydreams of) Maria"). Przyczyną tego nie był jednak kryzys twórczy muzyka, a jego niezadowolenie ze zbyt bogatych aranżacji oryginalnych wersji. Tym razem aranżacje - zarówno tych starszych kawałków, jak i premierowych - są bardzo ascetyczne (choć w "Maria" znów pojawia się partia smyczków). Townes śpiewa przeważnie z akompaniamentem samej gitary akustycznej, do której czasem dochodzi harmonijka, perkusja, oraz - tylko w jednym utworze - gitara basowa. Co ciekawe, w opisie longplaya zabrakło informacji kto gra na tych instrumentach. Pod względem stylistycznym, album - w odniesieniu do swojego folkowego poprzednika - bliższy jest muzyki country. Dominują tutaj utwory w tym stylu

[Recenzja] King Crimson - "Absent Lovers" (1998)

Obraz
Trzecia z kolei koncertówka King Crimson z archiwalnym materiałem to zapis występu z 11 lipca 1984 roku. Był to ostatni koncert na trasie promującej album "Three of a Perfect Pair", a zarazem ostatni występ grupy przed dziesięcioletnią przerwą. Repertuar w znacznym stopniu opiera się na kompozycjach z "kolorowej trylogii" - obejmuje po sześć utworów z czerwonego "Discipline" i żółtego "Three of a Perfect Pair", oraz trzy z niebieskiego "Beat". Ze starszego repertuaru muzycy sięgnęli tylko po "Red" i "Larks' Tongues in Aspic (Part II)". Podczas pierwszej części koncertu (której odpowiada pierwsza płyta) wybrzmiały głównie bardziej skomplikowane, pokręcone utwory, w rodzaju "Larks' Tongues in Aspic (Part III)", "Thela Hun Ginjeet", "Industry" czy "Indiscipline" (wzbogacony solówką Billa Bruforda na elektronicznej perkusji). Podobny charakter ma otwierająca całość,