Posty

Wyświetlam posty z etykietą funk rock

[Recenzja] Shuggie Otis - "Inspiration Information" (1974)

Obraz
Nie spieszył się Shuggie Otis z nagrywaniem swojego trzeciego albumu. Sesje na "Inspiration Information" zaczęły się już w 1971 roku, zapewne wkrótce po zakończeniu prac nad poprzednim "Freedom Flight". Skończyły się natomiast dopiero trzy lata póżniej, w roku wydania płyty. W latach 70. taka przerwa wydawnicza mogła dziwić, choć w kontekście późniejszego zniknięcia Otisa ze sceny - kolejny album wydał po ponad czterech dekadach - właściwie nie ma znaczenia. Przedłużające się nagrania nie wynikały bynajmniej z lenistwa, a raczej nadmiaru obowiązków, jakie wziął na siebie artysta, który samodzielnie napisał, zaaranżował i wyprodukował materiał, a do tego jeszcze wykonał wszystkie partie wokalne, gitarowe, klawiszowe oraz perkusyjne, korzystając z pomocy muzyków sesyjnych jedynie do wykonania raczej niespecjalnie wyeksponowanych partii dęciaków, smyczków i harfy. Czytaj też:  [Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971) "Inspiration Information&quo

[Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971)

Obraz
Trzeba być naprawdę zdolnym muzykiem, aby już w wieku piętnastu lat zaliczyć współpracę z Frankiem Zappą i to na albumie, który stał się jedną z najsłynniejszych, najbardziej cenionych płyt wszech czasów. To właśnie Shuggie Otis zarejestrował partie basu do "Peaches en Regalia", znakomitego otwieracza "Hot Rats". Zaledwie pięć lat później sam wydał kultową płytę "Inspiration Information" - docenioną szczególnie po latach, gdy rozpoczęła się moda na samplowanie, a do inspiracji nim zaczęli przyznawać się m.in. Prince i Lenny Kravitz. Jednak już wcześniejszy "Freedom Flight" - nagrany z udziałem tak doświadczonych muzyków, jak Wilton Felder, Aynsley Dunbar czy George Duke - to bardzo ciekawe wydawnictwo, silnie czerpiące z soulu i funku, ale mogące zainteresować także miłośników psychodelii, blues rocka lub fusion. Czytaj też:  [Recenzja] Frank Zappa - "Hot Rats" (1969) Shuggie Otis, a właściwie Johnny Alexander Veliotes Jr., pochodzi z g

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "Changes" (2022)

Obraz
Trochę dziwnie było w zeszłym tygodniu beż żadnego nowego wydawnictwa King Gizzard and the Lizard Wizard. Ale w końcu jest. Trzeci całkowicie premierowy album Australijczyków w tym miesiącu i piąty w tym roku. Nie zdziwiłbym się, gdyby muzycy gdzieś za miesiąc zapowiedzieli kolejną płytę, choćby i ze świątecznymi piosenkami, bo w zasadzie czemu nie? Jak oni to robią? Na pewno pomaga posiadanie własnego studia, gdzie w każdej chwili mogą popracować nad kolejnym projektem. A zwykle pracują nad kilkoma naraz. Prace nad właśnie wydanym "Changes" zaczęły się zresztą już w 2017 roku, ale wtedy instrumentalistom zabrakło, jak sami przyznali, odpowiedniego warsztatu. Na album złożyło się siedem utworów, a pierwsze litery kolejnych tytułów stanowią akronim słowa "Changes". Dodatkowo płytę wydano w siedmiu różnych wersjach, z sześcioma wariantami okładki - tylko wyżej wklejony powtarza się dwukrotnie. Stylistyka materiału długo pozostawała tajemnicą. Na podstawie okładki spek

[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava" (2022)

Obraz
Październik należy do King Gizzard & the Lizard Wizard. Australijczycy zaplanowali na ten miesiąc aż trzy nowe albumy. Każdy z nich ma pokazywać inne oblicze grupy. Dziś premiera pierwszego z nich, "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava". To materiał stworzony od podstaw w studiu, do którego muzycy weszli praktycznie bez żadnego przygotowania - mając gotowe jedynie tytuły utworów - co przełożyło się na wydawnictwo o bardzo luźnym, jamowym charakterze. W ten sam sposób nagrano już wcześniej utwór "The Dripping Point" z kwietniowego "Omnium Gatherum", ze świetnym efektem, co najwidoczniej zachęciło zespół do powtórzenia tego na skalę całej płyty. Ale grupa nie porzuca też innych podjętych ostatnio wątków. Już za cztery dni powinno pojawić się kolejne wydawnictwo, "Laminated Denim", będące bezpośrednią kontynuacją wypuszczonego w marcu "Made in Timeland", na którym eksplorowano bardziej elektroniczne rejony. Na 28 października

[Recenzja] David Bowie - "Let's Dance" (1983)

Obraz
Po długiej serii ambitniejszych albumów - "Station to Station", "Low", "'Heroes'", "Lodger" i "Scary Monsters (and Super Creep)" - David Bowie zdecydował się na kolejny stylistyczny zwrot. Tym razem postanowił wystąpić w roli popowej gwiazdy. W tym celu zebrał zupełnie nowych współpracowników. Rolę współproducenta, współaranżera i okazjonalnie gitarzysty objął Nile Rodgers z popularnej grupy disco Chic. Wśród instrumentalistów znaleźli się zaś m.in. mało wówczas znani Stevie Ray Vaughan i późniejszy bębniarz Weather Report, Omar Hakim. Bowie miał też całkiem niezły pomysł na nową stylistykę: połączenie disco/funku z rock and rollem, bluesem oraz współczesną produkcją. Z wspomnianymi wyżej pomocnikami to naprawdę mogło się udać. I po części nawet się udało. Niestety, Bowie nie był wówczas w najlepszej formie jako kompozytor. Świadczy o tym zarówno nieco dłuższa niż zwykle przerwa wydawnicza, dzieląca "Let's Dance" o

[Recenzja] David Bowie - "Young Americans" (1975)

Obraz
"Young Americans" to album, na którym Bowiemu w końcu udało się całkowicie zerwać z postacią Ziggy'ego Stardusta oraz glamową stylistyką. Zwrot w stronę muzyki soulowej nie był może zupełnie niespodziewany, bo na takie fascynacje wskazywały już niektóre fragmenty płyt "Aladdin Sane" i "Diamond Dogs", nie mówiąc już o koncertowym "David Live", niemniej jednak niewielu chyba się spodziewało, że Bowie nagra w tym stylu cały album. Ściślej mówiąc inspirowany stylistyką filadelfijskiego soulu, bardzo popularnego w tamtym czasie wśród afroamerykańskiej młodzieży. W aranżacjach bardzo dużą rolę odgrywa saksofon, instrumenty klawiszowe oraz żeńskie chórki, w żywszych utworach dochodzi do tego funkowy puls sekcji rytmicznej i dopasowane do takiej stylistyki, ma ogół dość powściągliwe partie gitary. W nagraniach wokalistę ponownie wsparł Mike Garson, ale poza nim towarzyszyli mu zupełnie nowi współpracownicy, jak związany ze sceną R&B Luther Vandro

[Recenzja] The Mothers - "Over-Nite Sensation" (1973)

Obraz
Frank Zappa zakończył swoją przymusową rekonwalescencję i pod koniec 1972 roku wrócił do koncertowania. Początkowo towarzyszyła mu okrojona wersja składu z "The Grand Wazoo", ale szybko wymienił większość muzyków. Właściwie wymieniał ich niemalże z występu na występ, zapraszając zarówno starszych, jak i zupełnie nowych współpracowników. Przez jego zespół przewinęli się wówczas m. in. tacy instrumentaliści jak Ian i Ruth Underwoodowie, Sal Marquez, saksofonista Napoleon Murphy Brock, George Duke, Jean-Luc Ponty, Tom Fowler, a także perkusiści Chester Thompson i Ralph Humphrey. Większość z tych muzyków można usłyszeć też na albumie "Over-Nite Sensation", nagrywanym przez znaczną część 1973 roku (podczas tych samych sesji powstała też znaczna część "Apostrophe (')", wydanego już w następnym roku). W nagraniach można usłyszeć także różnych wokalistów, w tym żeński chórek złożony z Tiny Turner i innych członkiń grupy The Ikettes, lecz główny wokal nale

[Recenzja] Magma - "Merci" (1984)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki "Merci", jedyny studyjny album Magmy wydany w latach 80., to najbardziej kontrowersyjne wydawnictwo w dorobku francuskiej grupy. Przez większość wielbicieli i krytyków uznawany za najsłabszą pozycję w dyskografii. Wszystko dlatego, że bardzo mocno odbiega od wcześniejszej (ale i późniejszej) twórczości. Nie powinno to być jednak zaskoczeniem, bo Christian Vander zmierzał w tym kierunku już od czasu "Attahk", a może nawet "Üdü Ẁüdü". O ile jednak wcześniej funkowo-soulowe wpływy oraz elektroniczne brzmienia były tylko dodatkiem do zeuhlowej stylistyki, tak tutaj wysuwają się na pierwszy plan. Uwagę zwracają anglojęzyczne tytuły - po raz raz pierwszy na płycie Magmy zrezygnowano ze stworzonego na potrzeby zespołu języka kobajańskiego. Jednak to nic przy zmianach, jakie nastąpiły w samej muzyce. Dużą część albumu charakteryzuje funkowa lub nawet dyskotekowa rytmika, roztańczone partie dęciaków, chwytliwe melodie

[Recenzja] Jimi Hendrix - "Songs for Groovy Children: The Fillmore East Concerts" (2019)

Obraz
Blisko pięćdziesiąt lat temu, na przełomie lat 1969/1970, prowadzone przez Jimiego Hendrixa trio Band of Gypsys dało cztery występy (po dwa dziennie) w nowojorskim klubie Fillmore East. Był to jeden z najciekawszych momentów w karierze słynnego gitarzysty. Wspierany przez nową, czarnoskórą sekcję rytmiczną - basistę Billy'ego Coxa i perkusistę Buddy'ego Milesa - odświeżył swoją hardrockowo-bluesową twórczość o wyraźne wpływy funku i soulu. Trio rozpadło się niedługo potem, a Hendrix po raz kolejny podążył w nieco innym muzycznym kierunku. Przez lata jedyną pamiątką po tym okresie był wydany już w kwietniu 1970 roku album "Band of Gypsys". Wydawnictwo tyleż zachwycające swoją zawartością muzyczną, co rozczarowujące skromną objętością - to tylko sześć utworów, zarejestrowanych podczas obu występów z 1 stycznia 1970 roku. W ciągu kolejnych dekad wypłynęło jeszcze trochę materiału z tych występów. W 1986 roku trzy utwory - jeden z pierwszego setu z 31 grudnia '

[Recenzja] Funkadelic - "Free Your Mind... and Your Ass Will Follow" (1970)

Obraz
Drugi album Funkadelic, przynajmniej według słów lidera grupy, George'a Clintona, został w całości nagrany pod wpływem LSD. Cóż, słuchając rozpoczynającego całość utworu tytułowego trudno w to wątpić. "Free Your Mind... and Your Ass Will Follow" to 10-minutowy jam, pełen zapętleń i sprzężeń, zanurzony w gęstej, ćpuńsko-psychodelicznej atmosferze. Jeszcze większy odlot muzycy fundują w finałowym "Eulogy and Light", w którym kuriozalnej warstwie wokalnej towarzyszą wyłącznie dźwięki z odwróconej taśmy. Pozostałe  cztery kawałki to już pozornie bardziej konwencjonalne granie, łączące wyraźny, funkowy puls sekcji rytmicznej z zadziornymi, hendrixowskimi gitarami i rozbudowaną warstwą wokalną. Pozornie, bo i nad nimi unosi się mocno narkotyczny klimat i nie brakuje dziwnych odjazdów, jak choćby to niepasujące do reszty kawałka pianino w "Funky Dollar Bill", albo coraz bardziej zamglone brzmienie czadowego "I Wanna Know If It's Good to You?&quo

[Recenzja] Funkadelic - "Funkadelic" (1970)

Obraz
Grupa Funkadelic powstała jako instrumentalny zespół towarzyszący wokalnej grupie Parliament. Oba składy ściśle ze sobą współpracowały, a nagrywane przez nie wspólnie albumy były zamiennie sygnowane obiema nazwami. Te pod szyldem Parliament zawierały muzykę o bardziej komercyjnym charakterze - mieszankę funku, soulu, gospel, a później też disco z ledwie odrobiną rocka. Z kolei na albumach Funkadelic (przynajmniej tych najwcześniejszych) dominowała mocno rockowa, psychodeliczna odmiana funku, brzmiąca niczym skrzyżowanie Jimiego Hendrixa i Sly and the Family Stone. Debiutancki, eponimiczny album Funkadelic przynosi muzykę o dość swobodnym, niemal jamowym graniu. Opartą na funkowo pulsującej grze sekcji rytmicznej, z hendrixowskimi partiami gitar, psychodelicznymi hammondami i soulowymi wokalami. Album spinają jak klamra dwa najbardziej odjechane utwory - dziewięciominutowy "Mommy, What's a Funkadelic?" i niewiele krótszy "What Is Soul" - oba pełne jamowego

[Recenzja] Jimi Hendrix - "Machine Gun: The Fillmore East First Show" (2016)

Obraz
Na przełomie 1969 i 1970 roku Jimi Hendrix dał cztery występy w nowojorskim Fillmore East - po dwa 31 grudnia oraz 1 stycznia. Towarzyszył mu wówczas nowy zespół, nazwany Band of Gypsys, w skład którego wchodzili także basista Billy Cox i perkusista Buddy Miles. Grupa okazała się efemerydą. Pod koniec stycznia zagrała jeszcze jeden koncert, który był kompletną porażką z powodu występującego na haju lidera. Niektórzy wierzą, że to ówczesny menadżer, Michael Jeffery, podał muzykowi LSD, ponieważ chciał rozpadu Band of Gypsys oraz powrotu wcześniejszej grupy The Jimi Hendrix Experience, z Mitchem Mitchellem i Noelem Reddingiem. Jeżeli faktycznie tak było, to osiągnął swój cel jedynie połowicznie. Band of Gypsys faktycznie się rozpadło, a do swojego kolejnego składu Jimi ściągnął z powrotem Mitchella, ale jednocześnie zdecydował się kontynuować współpracę z Coxem, swoim kumplem jeszcze z czasów służby wojskowej. Wszystkie cztery występy tria w Fillmore East zostały profesjonalnie za

[Recenzja] Demon Fuzz - "Afreaka!" (1970)

Obraz
Demon Fuzz to kolejny, po opisanym niedawno Cymande, brytyjski zespół z przełomu lat 60. i 70., który tworzyli wyłącznie czarnoskórzy muzycy, imigranci z krajów Wspólnoty Narodów. Intryguje już sama okładka debiutanckiego albumu "Afreaka!". Zdecydowanie odbiega od ówczesnych standardów. Wbrew pozorom, zawartość longplaya nie brzmi szczególnie egzotycznie. Zespół czerpie z afroamerykańskiej tradycji muzycznej - przede wszystkim z funku i soulu, a w niewielkim stopniu także z bluesa czy jazzu - ale nadaje im bardziej brytyjskiego charakteru, wyraźnie inspirując się rockiem psychodelicznym. Dość bogate instrumentarium obejmuje gitarę, bas, bębny i perkusjonalia, a także elektryczne organy oraz różne dęciaki. Jest też wokalista o bardzo soulowej barwie i pasującym do niej sposobem śpiewania. Może też kojarzyć się ze Steve'em Winwoodem lub Glennem Hughesem. Otwarcie jest mocarne. Instrumentalny "Past, Present, and Future" rozpoczyna posępny riff przesterowaneg

[Recenzja] Cymande - "Cymande" (1972)

Obraz
Cymande to jeden z najbardziej osobliwych brytyjskich zespołów lat 70. Tworzyli go wyłącznie czarnoskórzy muzycy, którzy postanowili grać muzykę odwołującą się bezpośrednio do ich afrykańskich korzeni, choć z zachodnimi naleciałościami, przede wszystkim w postaci nieco psychodelicznego klimatu. Grupa zadebiutowała eponimicznym albumem w 1972 roku. Co ciekawe, płyta ukazała się także w Polsce - co w czasach żelaznej kurtyny nie było wcale oczywiste - z zaledwie siedmioletnim poślizgiem. Na potrzeby tego wydania zmieniono okładkę i nadano tytuł "The Message", zaczerpnięty od jednego z utworów. Tak egzotyczna muzyka wydaje się kompletnym przeciwienstwem szarej rzeczywistości PRL, choć i dla współczesnego słuchacza może być pewnym kuriozum. Album wypełnia dziewięć utworów o dość zróżnicowanych inspiracjach, choć bardzo konsekwentnym klimacie. Grupa zdaje się adoptować niemal każdy możliwy styl, jaki wyrósł z afrykańskich tradycji. W "Zion I" oraz "Ras Tafarian

[Recenzja] Deep Purple - "Long Beach 1976" (2016)

Obraz
Niewiele zespołów wydało tyle koncertówek, co Deep Purple. Zapowiedzi kolejnych - pojawiające się nawet po kilka razy w ciągu roku - nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Czasem jednak któreś z tych wydawnictw zwróci moją uwagę. Tak też jest w przypadku "Long Beach 1976", którego już jutro będzie miał swoją premierę. Jest to bowiem zapis występu składu znanego jako Mark IV, który istniał zaledwie kilka miesięcy i pozostawił po sobie tylko jeden album - niedoceniany, choć przecież bardzo dobry "Come Taste the Band". Dotąd miałem okazję zapoznać się tylko z jedną koncertówką tego wcielenia Deep Purple, wydaną jeszcze w latach 70. "Last Concert in Japan". Niestety, jest to akurat zapis niezbyt udanego koncertu, na co wpłynęły problemy Tommy'ego Bolina z ręką, będące rezultatem leżenia na niej przez kilka godzin po zapadnięciu w narkotykowy trans, co uniemożliwiło mu precyzyjną grę na gitarze. Dlatego też postanowiłem sprawdzić, na co naprawdę było s