Posty

Wyświetlam posty z etykietą jazz rock

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

Obraz
Zapewne niewielu muzyków odrzuciło ofertę wpółpracy od Davida Bowie. Być może zrobiła to tylko Annette Peacock. Uwagę Bowiego zwróciła swoim debiutanckim albumem "I'm the One", w którego nagraniu wziął udział jego ówczesny klawiszowiec Mike Garson. Peacock była jednak już wcześniej dobrze znana w środowisku, nazwijmy to, popowej awangardy. Koncertowała z samym Albertem Aylerem i pisała utwory dla swojego drugiego męża, jazzowego pianisty Paula Bleya (nazwisko zostawiła sobie jednak po pierwszym, jazzowym basiście Garym Peacocku). Razem z Bleyem eksperymentowała na jednym z pierwszych syntezatorów Mooga, będąc najpewniej pierwszą kobietą używającą takiego sprzętu profesjonalnie. "I'm the One" to album niezwykle eklektyczny. Psychodelia miesza się tu z blues rockiem, soulem, funkiem, jazzem, prymitywną formą elektroniki oraz wymykającymi się klasyfikacji eksperymentami. Samo nagranie tytułowe składa się z kilku zróźnicowanych segmentów. Początek - z dziwacznym

[Recenzja] Michael Mantler - "The Hapless Child and Other Inscrutable Stories" (1976)

Obraz
"The Hapless Child and Other Inscrutable Stories" to Michaela Mantlera próba stworzenia albumu rockowego. Do tamtej pory komponował głównie na duże składy jazzowe, jak The Jazz Composer's Orchestra czy Liberation Music Orchestra. Tym razem również do wykonania zaprosił instrumentalistów o przede wszystkim jazzowym doświadczeniu - Carlę Bley, Jacka DeJohnette, Terjego Rypdala i Steve'a Swallowa - lecz kazał im wcielić się w rolę muzyków rockowego kwintetu. Kwintetu, bo składu dopełnił Robert Wyatt, już częściowo sparaliżowany po wypadku, dlatego udzielający się tu jedynie w roli wokalisty. Drobny wkład w materiał miał też Nick Mason z Pink Floyd, odpowiedzialny za kwestie techniczne i partie mówione. Wspomnieć trzeba o jeszcze jednym nazwisku. Sześć zawartych tu kompozycji Mantlera to hołd dla twórczości Edwarda Goreya, zresztą autora wszystkich tekstów oraz ilustracji z okładki. Czytaj też:  [Recenzja] The Jazz Composer's Orchestra - "The Jazz Composer's

[Recenzja] Carla Bley and Paul Haines - "Escalator Over the Hill" (1971)

Obraz
Zmarła Carla Bley - pianistka, ale przede wszystkim kompozytorka, związana ze środowiskiem jazzowej awangardy, choć mająca na koncie także współprace z rockowymi twórcami. Karierę zaczynała, jeszcze jako Carla Borg, w późnych latach 50., pisząc utwory dla George’a Russella, Jimmy'ego Giuffre, Dona Ellisa czy swojego pierwszego męża, Paula Bleya. W połowie lat 60. związała się jednak prywatnie i zawodowo z Michaelem Mantlerem - jej drugim mężem - m.in. stając się jednym z filarów freejazzowej supergrupy  The Jazz Composer's Orchestra. W tym też okresie zrealizowała swoje najbardziej imponujące dzieło, trzypłytowy album "Escalator Over the Hill", nagrywany na przestrzeni czterech lat, z udziałem ponad pięćdziesięciu muzyków. Zalążkiem całego projektu był tekst groteskowej opery, napisany przez Paula Hainesa, autora kojarzonego raczej z esejów na okładkach jazzowych płyt. Jego praca zainteresowała jednak Carlę Bley na tyle, że postanowiła poświecić kilka lat życia na jej

[Recenzja] Genevieve Artadi - "Forever Forever" (2023)

Obraz
Poza nowym albumem Knower, "Knower Forever", ukazał się w tym roku także solowy album wokalistki Genevieve Artadi. Tytuł "Forever Forever" oraz udział drugiej połowy duetu, Louisa Cole'a, sugeruje powiązanie obu płyt, jednak to trochę inna muzyka. Choćby nawet ze względu na mniejszy skład. Oprócz odpowiadającego za partie perkusji oraz linie basu z syntezatora Cole'a, Artadi wsparli w nagraniach jedynie Chiquita Magic i Chris Fishman na klawiszach oraz Pedro Martins na gitarze. Ten ostatni instrument odgrywa tu zresztą znacznie większą rolę niż na płycie Knower, kierując album w mniej funkowe, a bardziej jazz-rockowe rejony. Czytaj też:  [Recenzja] Knower - "Knower Forever" (2023) Już krótkie, minutowe intro "A Romantic Interlude Will Soon Come Your Way" zdradza, czego można się spodziewać po dużej części płyty. To pastoralny jazz-rock z subtelną wokalizą Artadi, budzący wyraźne skojarzenia z zespołami ze sceny Canterbury, na czele z Hatf

[Recenzja] Monika Roscher Bigband - "Witchy Activities and the Maple Death" (2023)

Obraz
Niemcy muzycznie już od dawna nie imponują. A mowa przecież o kraju z bardzo bogatą tradycją muzyczną. Zresztą nawet ograniczając się do rozrywki, w drugiej połowie lat 60. i przez całą kolejną dekadę nasi zachodni sąsiedzi byli prawdziwą potęgą, wypuszczając niesamowite ilości świetnego jazzu, krautrocka czy progresywnej elektroniki. Ostatnie cztery dekady nie przyniosły jednak aż tak wielu godnych odnotowania wydawnictw, szczególnie poza muzyką elektroniczną. Mają też w czym wybierać miłośnicy metalu, ale w kategorii jazzu czy postępowego rocka nie dzieje się tam prawie nic ciekawego, Czasem jednak trafiają się i takie płyty, jak  "Witchy Activities and the Maple Death". To trzecie pełnowymiarowe dzieło big bandu Moniki Roscher, formalnie wykształconej kompozytorki i gitarzystki, zajmującej się też tworzeniem muzyki do spektakli teatralnych oraz produkcji filmowych. Cały materiał na longplay został skomponowany, zaaranżowany i wyprodukowany przez liderkę (tylko w tym ostatn

[Recenzja] Soft Machine - "The Dutch Lesson" (2023)

Obraz
Archiwalia Soft Machine wydają się niewyczerpywalne. Niedawno w końcu zakończyłem opisywanie wyselekcjonowanych pozycji z przeszłości, jednak wytwórnia Cuineform wciąż wypuszcza nowe tytuły. Ledwo rok temu ukazał się obszerny "Facelift France & Holland", zawierający nagrania z dobrze już reprezentowanego okresu "Third". Tym razem przyszedł czas na coś nieco nowszego, pochodzącego z nie aż tak wyeksploatowanego fonograficznie etapu działalności zespołu. "The Dutch Lesson" to zapis występu z 26 października 1973 roku w rotterdamskim klubie De Lantaren. W tym samym miesiącu ukazał się album "Seven", na którym zespół zaczął wyraźnie skręcać w stronę bardziej mainstreamowego jazz-rocka. Jednak na żywo Mike Ratledge, John Marshall, Karl Jenkins i Roy Babbington wciąż prezentowali muzykę bardziej wymagającą, opartą na improwizacji. "Seven" nie był zresztą mocno reprezentowany w setliście występu. W repertuarze znalazł się jedynie grany już

[Recenzja] Association P.C. - "Sun Rotation" (1972)

Obraz
Stylistyka fusion początkowo rozwijała się głównie w Stanach, skupiona wokół Milesa Davisa oraz jego współpracowników. Jednak także w Europie takie granie nieźle się przyjęło. Najważniejszym przedstawicielem po tej stronie Atlantyku jest niewątpliwie Soft Machine, ale ciekawie grających w tym stylu grup nie brakowało, czego przykładem holendersko-niemiecki projekt Association P.C., dowodzony przez perkusistę Pierre'a Courboisa. Fusion w jego wykonaniu jest dość specyficzne, bo choć wykazuje liczne podobieństwa do twórczości Davisa, The Tony Williams' Lifetime czy Mahavishnu Orchestra, to kwartet chętnie zapuszcza się także w rejony jazzu free, a pewne uzasadnienie będzie również miało doszukiwanie się pewnych wpływów krautrocka. Zespół pozostawił po sobie kilka wydawnictw, z których najciekawszy jest chyba drugi album studyjny, "Sun Rotation", zarejestrowany na przestrzeni kilku listopadowych dni 1971 roku w Hamburgu, pod producenckim okiem Joachima Ernsta Berendta -

[Recenzja] Soft Machine - "NDR Jazz Workshop - Hamburg, Germany, May 17, 1973" (2010)

Obraz
Odkąd do składu Soft Machine dołączył Karl Jenkins, zajmując miejsce Eltona Deana, jego rola w zespole stałe rosła, aż do pozycji niekwestionowanego lidera. Ponieważ nie był to muzyk, którego interesowałoby granie awangardy czy eksperymenty, muzyka grupy pod jego kierunkiem zaczęła stopniowo zbliżać się coraz bardziej do konwencjonalnego, skomercjalizowanego jazz-rocka. Nie było to jeszcze szczególnie mocno odczuwalne na "Six", pierwszym albumie z Jenkinsem. Może dlatego, że wówczas wciąż istotną rolę odgrywał Hugh Hopper. Basiście nie odpowiadała jednak wizja najmłodszego stażem muzyka i… sam odszedł z zespołu. "Seven", nagrany już z Royem Babbingtonem, idzie natomiast w zdecydowanie przystępniejszym, a mniej ambitnym kierunku. Choć to już akurat swego rodzaju tradycja w przypadku tego zespołu, że dwie wydane bezpośrednio po sobie płyty tak bardzo się różnią. Bliższe prześledzenie wcześniejszych ewolucji Soft Machine umożliwiły liczne wydawnictwa archiwalne, regula

[Recenzja] ブラック・ミディ- "ライヴ・ファイヤ" (2022)

Obraz
Chociaż jest to wydawnictwo przeznaczone przede wszystkim na rynek japoński, jako rodzaj promocji właśnie trwającej mini trasy black midi po Azji, warto poświęcić mu odrobinę uwagi. "Live Fire" - darujmy sobie zapis tytułu w katakanie - to po pierwsze niezłe podsumowanie dotychczasowej twórczości jednego z najbardziej ekscytujących przedstawicieli współczesnego rocka, a po drugie nienajgorszy pokaz tego, na co go stać na scenie. Swoją reprezentację mają tu wszystkie trzy dotychczasowe albumy, z naciskiem na wydany latem "Hellfire", ale  są też trzy kawałki z poprzedniego "Cavalcade" i dwa z debiutanckiego "Schlagenheim", a całości dopełnia jedno premierowe nagranie. Muzycy - podstawowe trio  Geordiego Greepa, Camerona Pictona i Morgana Simpsona wspiera tu wyłącznie klawiszowiec Seth Evans - na żywo grają z niesamowitą energią, nie mając przy tym żadnych problemów z dość skomplikowanymi partiami. Jeśli do czegoś trzeba się tu przyczepić, to na pew

[Recenzja] Trevor Dunn's Trio-Convulsant avec Folie à Quatre - "Séances" (2022)

Obraz
Trevor Dunn zaczynał karierę basisty u boku Mike'a Pattona w początkowo metalowym, później eklektycznym Mr. Bungle. W kolejnych latach miewał epizody zarówno bardziej rockowe - przewinął się przez inne projekty Pattona (Fantômas, Tomahawk) czy skład Melvins - jak i zdecydowanie jazzowe. Szczególnie często wspomaga Johna Zorna, chociażby w jego najciekawszym chyba projekcie Electric Masada. Prowadzi też własne Trio-Convulsant, w którego oryginalnym wcieleniu znaleźli się mało znani gitarzysta Adam Levy i perkusista Kenny Wollesen. Album "Debutantes & Centipedes" z 1999 roku wydawał się efemerycznej projektem, ale Dunn powrócił do tej nazwy pięć lat później, przy okazji "Sister Phantom Owl Fish", nagranego już z Mary Halvorson na gitarze oraz Chesem Smithem na bębnach. Ten sam skład wraca na trzeciej, tegorocznej płycie "Séances", chociaż wzbogacony o dodatkowy kwartet - w połowie smyczkowy (Carla Kihlstedt na skrzypcach i altówce, Mariel Roberts na

[Recenzja] Soft Machine - "Drop" (2008)

Obraz
Wśród licznych archiwaliów Soft Machine "Drop" jest albumem niepowtarzalnym. To jedyne koncertowe nagrania grupy z okresu tuż po rozstaniu z oryginalnym bębniarzem (i wokalistą) Robertem Wyattem, a jeszcze przed dołączeniem Johna Marshalla, który pozostał na stanowisku do rozpadu zespołu (i bierze udział w jego niepotrzebnych reaktywacjach). W międzyczasie Mike Ratledge, Hugh Hopper i Elton Dean, za namową tego ostatniego, zaangażowali do składu Phila Howarda. Kwartet zarejestrował razem kilka utworów w studiu - nagrania z tej sesji wypełniły pierwszą stronę winylowego wydania albumu "Fifth" - oraz kilka kolejnych dla BBC, jednak koncerty uświadomiły muzykom, że taki układ personalny nie działa. Howard próbował pociągnąć Soft Machine w zdecydowanie bardziej freejazzowym kierunku, znajdując sojusznika w osobie Deana, co nie powinno dziwić, gdyż obaj współtworzyli także grupę Just Us. Pozostała dwójka nie czuła się dobrze grając z perkusistą, który pozwalał sobie na z

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "Changes" (2022)

Obraz
Trochę dziwnie było w zeszłym tygodniu beż żadnego nowego wydawnictwa King Gizzard and the Lizard Wizard. Ale w końcu jest. Trzeci całkowicie premierowy album Australijczyków w tym miesiącu i piąty w tym roku. Nie zdziwiłbym się, gdyby muzycy gdzieś za miesiąc zapowiedzieli kolejną płytę, choćby i ze świątecznymi piosenkami, bo w zasadzie czemu nie? Jak oni to robią? Na pewno pomaga posiadanie własnego studia, gdzie w każdej chwili mogą popracować nad kolejnym projektem. A zwykle pracują nad kilkoma naraz. Prace nad właśnie wydanym "Changes" zaczęły się zresztą już w 2017 roku, ale wtedy instrumentalistom zabrakło, jak sami przyznali, odpowiedniego warsztatu. Na album złożyło się siedem utworów, a pierwsze litery kolejnych tytułów stanowią akronim słowa "Changes". Dodatkowo płytę wydano w siedmiu różnych wersjach, z sześcioma wariantami okładki - tylko wyżej wklejony powtarza się dwukrotnie. Stylistyka materiału długo pozostawała tajemnicą. Na podstawie okładki spek

[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava" (2022)

Obraz
Październik należy do King Gizzard & the Lizard Wizard. Australijczycy zaplanowali na ten miesiąc aż trzy nowe albumy. Każdy z nich ma pokazywać inne oblicze grupy. Dziś premiera pierwszego z nich, "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava". To materiał stworzony od podstaw w studiu, do którego muzycy weszli praktycznie bez żadnego przygotowania - mając gotowe jedynie tytuły utworów - co przełożyło się na wydawnictwo o bardzo luźnym, jamowym charakterze. W ten sam sposób nagrano już wcześniej utwór "The Dripping Point" z kwietniowego "Omnium Gatherum", ze świetnym efektem, co najwidoczniej zachęciło zespół do powtórzenia tego na skalę całej płyty. Ale grupa nie porzuca też innych podjętych ostatnio wątków. Już za cztery dni powinno pojawić się kolejne wydawnictwo, "Laminated Denim", będące bezpośrednią kontynuacją wypuszczonego w marcu "Made in Timeland", na którym eksplorowano bardziej elektroniczne rejony. Na 28 października

[Recenzja] Soft Machine - "Grides" (2006)

Obraz
Koncertowa część dyskografii Soft Machine jest naprawdę obszerna, co wielu słuchaczy może zniechęcać do jej zgłębiania. Na pewno warto podejść do tego tematu w zorganizowany sposób. Sięganie po losowe pozycje w przypadkowej kolejności nie ma wiele sensu. Istnieje ryzyko trafienia na nagranie kiepskiej jakości, co zniechęci do dalszych eksploracji. Niekoniecznie dobrym pomysłem jest także słuchanie według dat wydania, co zamiast pogłębić wiedzę o rozwoju zespołu, wprowadzi tylko więcej chaosu. Teoretycznie dobrym rozwiązaniem wydaje się poznawanie tych archiwaliów zgodnie z datami rejestracji, najlepiej pomiędzy płytami studyjnymi, bo wtedy wspaniale słychać, jak stopniowo zmieniał się styl Soft Machine. To jednak raczej propozycja dla tych, którzy już są zaangażowanymi miłośnikami grupy. Tym mniej przekonanym proponowałbym zacząć od którejś z najbardziej cenionych pozycji. Najlepiej od "Grides" - możliwe, że najlepszej pozycji w tym nieprzebranym stosie archiwalnych wydawnict

[Recenzja] Hugh Hopper - "1984" (1973)

Obraz
Debiutancki album Hugh Hoppera, basisty i kompozytora najbardziej znanego z Soft Machine, to w zamyśle twórcy dźwiękowa ilustracja do słuchania podczas czytania słynnej powieści George'a Orwella. Sama książka to lektura obowiązkowa. "Rok 1984" okazał się nie tylko celnym opisem totalitarnego państwa, inspirowanym głównie komunistycznymi reżimami, ale też przestrogą, która niestety ma coraz więcej wspólnego z otaczającą nas rzeczywistością. Proroctwo Orwella sprawdza się dziś przede wszystkim w postaci permanentnej inwigilacji - i to za sprawą urządzeń, które dobrowolnie cały trzymamy obok siebie, dzięki czemu są znacznie skuteczniejsze od opisanych przez autora teleekranów. Co prawda w orwellowskiej dystopii dane nie były gromadzone w celu wyświetlania spersonalizowanych reklam, lecz wzmożonej kontroli obywateli przez władzę. Jednak i takie zastosowanie współczesnej technologii jest praktykowane, o czym świadczy niedawna afera z Pegasusem. Media w "Roku 1984" b

[Recenzja] black midi - "Hellfire" (2022)

Obraz
Poprzedni rok był pod jednym względem absolutnie wspaniały. Tyle świetnych płyt, ile się wówczas ukazało, to prawdziwa rzadkość. Jednak po tych nieco ponad sześciu miesiącach roku 2022 mogę stwierdzić tyle, że jeśli ustępuje on poprzedniemu, to tylko nieznacznie. Pierwsze półrocze, wypełnione wieloma interesującymi dziełami, pięknie rozpoczął "Ants From Up There", drugi album Black Country, New Road. Równie potężne otwarcie drugiego półrocza zapewnia z kolei "Hellfire", trzeci longplay black midi. Obie grupy wywodzą się z tej samej sceny i tak samo wspaniale się rozwijają, choć w całkiem różnych kierunkach. Trójka black midi nie jest jednak takim przełomem, jakim był "Cavalcade" względem debiutanckiego "Schlagenheim". Jeżeli tamte płyty miały się do siebie tak, jak "Discipline" do poprzedzającego go "Red" (choć stylistycznie bardziej pasowałoby odwrotne porównanie), to "Hellfire" i "Cavalcade" są jak, trzym