Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2021

[Recenzja] Lingua Ignota - "Sinner Get Ready" (2021)

Obraz
Lingua Ignota, czyli  nieznany język  w dosłownym tłumaczeniu z łaciny, to sztuczny język opisany przez Hildegardę z Bingen, XII-wieczną kompozytorkę, pisarkę, mistyczkę, filozofkę i zakonnicę. To także nazwa całkiem współczesnego projektu amerykańskiej artystki Kristin Hayter, klasycznie wyszkolonej wokalistki i pianistki, która zaczynała od grania w kapelach metalowych. Jako Lingua Ignota eksploruje rejony bliższe neoclassical darkwave i już dziś jest jednym z najciekawszych przedstawicieli tego nurtu, obok Dead Can Dance czy Anny von Hausswolff. Jej inspiracje wykraczają jednak poza tę stylistykę. Na debiutanckim "All Bitches Die" z 2017 roku istotną rolę odgrywały industrialne hałasy, noise'owe szumy czy przypominające o metalowych korzeniach wrzaski, ale nie brakowało też subtelniejszych, nastrojowych momentów. Taka stylistyka została znakomicie rozwinięta na młodszym o dwa lata albumie "Caligula". Tymczasem tegoroczny "Sinner Get Ready" przynosi

[Recenzja] Cluster - "Zuckerzeit" (1974)

Obraz
To już zupełnie inny Cluster niż na pierwszych dwóch płytach. Przefiltrowany przez doświadczenia Hansa-Joachima Roedeliusa i Dietera Moebiusa z projektu Harmonia. Nie znajdziemy tu już abstrakcyjnych, pozbawionych rytmu i klarownej melodii eksperymentów. Muzycy zaadaptowali do swojej twórczości tzw. motorik - jednostajny, uporczywie powtarzany rytm, charakterystyczny dla wielu grup krautrockowych. Nadało to nowym utworom bardziej przewidywalnej formy, a dochodzą tu jeszcze wyraźne melodie z syntezatora, czasem wzbogacone o dźwięki gitary (w "James" instrument ten nadaje quasi-bluesowego klimatu). To wszystko sprawia, że Cluster na "Zuckerzeit" brzmi znacznie bardziej przystępnie, ale też mniej oryginalnie, zbliżając się do stylu uprawianego wówczas przez inne niemieckie zespoły. Co ciekawe, duet pracował nad swoimi kompozycjami osobno, w różnych studiach. Nie dziwią zatem opinie, że to nie tyle album Cluster, co zbiór solowych nagrań Moebiusa i Roedeliusa. A jednak

[Recenzja] Low - "I Could Live in Hope" (1994)

Obraz
Niedawna premiera nowego albumu Low, "HEY WHAT", to doskonały powód, aby przybliżyć tę jedną z najsłynniejszych grup slowcore'owych. Historia tego nurtu sięga końca lat 80., a jego prekursorami były takie zespoły, jak Galaxie 500, Codeine czy Red House Painters. Proponowana przez nich muzyka wywodziła się z indie rocka i dream popu, jednak charakteryzowało ją powolne tempo, brzmieniowy minimalizm oraz przygnębiający nastrój. Low zadebiutował kilka lat później, lecz okazał się dużo bardziej konsekwentny od swoich poprzedników, przez wiele lat nie podejmując prób przekroczenia sztywnych ram przyjętej stylistyki. Wydany w 1994 roku album debiutancki, "I Could Live in Hope", okazał się znakomitą alternatywą dla bardziej energicznego i czadowego grania, jakie dominowało wówczas w mainstreamie, by przywołać tylko grunge lub stadionowy hard rock w stylu Guns N' Roses czy łagodzącej coraz bardziej swoje brzmienie Metalliki. "I Could Live in Hope" to jedena

[Recenzja] Peter Gabriel - "So" (1986)

Obraz
Peter Gabriel nie śpieszył się z nagraniem piątego albumu. W międzyczasie ukazała się co prawda podsumowująca dotychczasową karierę koncertówka "Plays Live", a także wydawnictwo o tytule "Birdy", będące instrumentalną ścieżką dźwiękową do "Ptaśka" Alana Parkera (zawierająca bardzo nijaki ambient, w dużej części oparty na melodiach starszych kompozycji artysty), jednak wszyscy czekali na zupełnie premierową muzykę. Tymczasem rozpoczęcie sesji znacznie się opóźniło, a same nagrania trwały znacznie dłużej, niż pierwotnie zakładano. Podobno producent Daniel Lanois musiał wręcz siłą zmuszać lidera do dokończenia brakujących tekstów. Pomimo tego, udało się stworzyć longplay, który okazał się ogromnym sukcesem komercyjnym, czyniąc z Gabriela prawdziwą gwiazdę. Niektórzy uważają też "So" za jego najlepszy album, z czym można, a nawet trzeba polemizować. Wydawnictwo promowało aż pięć singli, czyli ponad połowa całego repertuaru, z których każdy cieszył si

[Recenzja] Dead Can Dance - "The Serpent's Egg" (1988)

Obraz
Album "Within the Realm of a Dying Sun" doprowadził styl Dead Can Dance do perfekcji. Po takim wydawnictwie duet miał do wyboru nagrywanie kolejnych płyt w identycznym stylu, albo pójście w zupełnie innym kierunku. Lisa Gerrard i Brendan Perry wybrali jednak pośrednie wyjście. "The Serpent's Egg", następca dzieła z 1986 roku, to próba zaprezentowania czegoś nowego w ramach przyjętej wcześniej konwencji. Chłód i monumentalizm poprzedniego wydawnictwa zostały tutaj zastąpione nieco cieplejszym, ale jednocześnie bardziej ascetycznym brzmieniem. Nacisk tym razem położono przede wszystkim na partie wokalne, którym nierzadko towarzyszy bardzo minimalistyczny akompaniament. Instrumentarium często sprowadza się tu do dźwięków syntezatora, imitujących brzmienie organów lub klawesynu, ale też akustycznych instrumentów: smyczków, liry korbowej, kotłów lub dzwonów. Tym samym Dead Can Dance jeszcze bardziej zbliżył się do muzyki dawnej, zarówno tej z europejskiego kręgu kult

[Recenzja] Dälek - "Nеgro Necro Nekros" (1998)

Obraz
Jeśli miałbym wymienić największą moim zdaniem wadę hip-hopu, byłaby to nierzadko podrzędna rola muzyki, często sprowadzanej do prostego podkładu pod rapowanki. Jest to jednak spore uogólnienie, w dodatku coraz mniej przekładające się na rzeczywistość. Współcześnie przedstawiciele tego gatunku poświęcają znacznie więcej pracy nad warstwą instrumentalną, a i sama technologia poszła przecież do przodu. Za jednego z prekursorów takiego ambitniejszego podejścia można uznać grupę Dälek. Duet powstał pod koniec lat 90. z inicjatywy Willa Brooksa i Alapa Momina, profesjonalnie znanych jako MC Dälek oraz Oktopus. Pierwszy z nich zajął się pisaniem tekstów i rapowaniem, zaś obaj tworzeniem muzyki oraz produkcją. Już ich debiutancki album, wydany niemal ćwierć wieku temu "Nеgro Necro Nekros", znacznie odbiega od powszechnego wyobrażenia na temat hip-hopu. Dużo tutaj fragmentów instrumentalnych, hip-hopowe elementy uzupełniają wpływy industrialne i noise'owe, a do tego nie brakuje p

[Recenzja] David Bowie - "The Next Day" (2013)

Obraz
Można mieć za złe artystyczne wybory Davida Bowie z ostatnich dwóch dekad poprzedniego wieku. Nie wszystkim przypadło do gustu granie przez niego ejtisowego pop-rocka ("Let's Dance"), rocka elektronicznego ("1.Outside") czy muzyki czerpiącej z klimatów drum & bass i jungle ("Earthling"). Jedno trzeba jednak mu oddać, niezależnie od własnych upodobań muzycznych. Będąc dojrzałym artystą o wieloletnim stażu oraz powszechnym uznaniu, wciąż poszukiwał nowych form wyrazu, odnajdywał się we współczesnych trendach i nie bał się utraty dotychczasowych fanów. Tym większym zaskoczeniem - dla jednych pozytywnym, dla innych negatywnym - musiała być nieformalna trylogia albumów z przełomu wieków. "'Hours...'", "Heathen" oraz "Reality" ukazują Bowiego znużonego poszukiwaniami, wypalonego twórczo i jakby próbującego przypodobać się swojej starszej publiczności czy oderwanych od rzeczywistości dziennikarzy, zdaniem których lat

[Recenzja] Brian Eno - "Discreet Music" (1975)

Obraz
"Discreet Music" można uznać za przełomowe wydawnictwo Briana Eno, który po raz pierwszy podpisał się pełnym nazwiskiem i - nie licząc płyt nagranych z Robertem Frippem - zaproponował całkowicie instrumentalny materiał. Właściwie mamy tutaj do czynienia z dwoma osobnymi projektami. Pierwszą stronę winyla wypełnia trwająca pół godziny kompozycja tytułowa, zarejestrowana przez artystę 9 maja 1975 roku w domowym studiu. Właśnie tutaj po raz pierwszy zrealizował swoją koncepcję muzyki otoczenia , ambientu, która zgodnie z założeniami miała przenikać się z dźwiękami codziennego życia, tworząc nieabsorbujące uwagi tło. Co ciekawe, początkowo miał to być jedynie podkład dla gitary Frippa, przygotowany z myślą o planowanej trasie duetu. Kiedy jednak Eno przypadkiem usłyszał nagranie otworzone w spowolnionym o połowę tempie, podjął decyzję o opublikowaniu go właśnie w takiej formie. Jest to zatem dzieło bardzo ascetyczne. Przez całe trzydzieści minut słychać jedynie zapętlone dźwięki

[Recenzja] Guru - "Jazzmatazz Volume 1" (1993)

Obraz
Hip-hop jako styl muzyczny wydaje się być naturalnym spadkobiercą jazzu. Oba gatunki z początku były tworzone głównie przez czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych, dla których stanowiły sposób na artystyczne wyzwolenie i poruszenie ważnych dla swojej społeczności problemów. Oczywiście, stosowane środki muzycznego wyrazu bardzo się różnią. Bardzo upraszczając można stwierdzić, że improwizacje na tradycyjnych instrumentach zostały wyparte przez wycięte z cudzych nagrań pętle, a od samej muzyki ważniejsza stała się warstwa wokalna. Na przestrzeni dekad nie brakowało jednak prób połączenia obu tych podejść. Potencjał hip-hopowej produkcji już na początku lat 90. dostrzegł Miles Davis, który wykorzystał ją na swoim ostatnim, jak się okazało, albumie "Doo-Wop", łączącym tradycyjne partie instrumentalne z samplami, a nawet rapem. Nieco tylko wcześniej, pod koniec poprzedniej dekady, twórcy hip-hopowi zaczęli coraz śmielej sięgać do korzeni afroamerykańskiej muzyki, szukając

[Recenzja] Soft Cell - "Non-Stop Erotic Cabaret" (1981)

Obraz
Synthpop. Stylistyka przez jednych uważana za kompletny kicz, dla innych sentyment z młodości, a dla kolejnych muzyka, która pomimo swoich oczywistych wad, ma też pewien urok. Sam zaliczam się do tej ostatniej grupy. Nie jest to coś, czego słuchałbym na co dzień, ale potrafię docenić walory użytkowe, a niektórych płyt słucham z niekłamaną przyjemnością. Zaliczają się do nich przede wszystkim dzieła Depeche Mode i Kraftwerk, a w mniejszym stopniu dokonania Frankie Goes to Hollywood czy Soft Cell. Czas zatem przyjrzeć się temu ostatniemu wykonawcy, któremu jeszcze nie poświęciłem miejsca na tych łamach. Jego historia sięga końca lat 70., kiedy to współpracę nawiązali wokalista Marc Almond oraz grający na elektronicznych i tradycyjnych instrumentach David Ball, którzy poznali się na Leeds Metropolitan University. Duet zaczynał od grania minimalistycznej elektroniki o punkowym rodowodzie (nagrana w domowych warunkach EPka "Mutant Moments"). Wkrótce jednak nastąpiło podpisanie kon

[Recenzja] Soft Machine - "Spaced" (1996)

Obraz
Niedługo po zakończeniu prac nad albumem "Volume II", prawdopodobnie w maju 1969 roku, grupa Soft Machine przygotowała oprawę muzyczną do awangardowego, multimedialnego spektaklu "Spaced" w reżyserii Petera Dockleya. Przedsięwzięcie nie spotkało się z wielkim zainteresowaniem i już po tygodniu od premiery spektakl przestał być wystawiany, a słuch praktycznie o nim zaginął. Co prawda doszło jeszcze do wyemitowania jego fragmentów przez BBC, jednak bez oryginalnej ścieżki dźwiękowej, którą zastąpiły nagrania grupy Pink Floyd. Materiał przygotowany przez Soft Machine przez wiele lat przeleżał w archiwum, bez planów publikacji, aż w 1996 roku został wydany nakładem Cuneiform Records. Od tamtej pory nie doczekał się żadnego wznowienia. W zasadzie trudno się dziwić małej popularności tego wydawnictwa. To najbardziej hermetyczne dokonanie Soft Machine - w zasadzie zapis sonorystycznych eksperymentów, w których to brzmienie odgrywa najważniejszą rolę, całkowicie marginalizu

[Recenzja] Keith Jarrett - "The Köln Concert" (1975)

Obraz
Keith Jarrett niewątpliwie należy do największych żyjących pianistów jazzowych. Popularność przyniosła mu przede wszystkim gra z Milesem Davisem, m.in. podczas słynnego występu na Isle of Wight Festival czy kilku sesji z okresu "Jacka Johnsona". Jednak uznanie w jazzowym świecie już wcześniej przyniosła mu współpraca z Charlesem Lloydem oraz The Jazz Messengers Arta Blakeya. Co ciekawe, jako solista zadebiutował w 1968 roku albumem folkowym, "Restoration Ruin", na którym wystąpił w roli wokalisty i multiinstrumentalisty. Szybko jednak wrócił do jazzu, nagrywając kolejne płyty, jak utrzymana w stylistyce fusion "Expectations" czy zdominowany przez brzmienia akustyczne, lecz bardzo merkantylny "Treasure Island". Z największym zainteresowaniem spotkały się liczne wydawnictwa dla wytwórni ECM, zarówno w roli sidemana, jak i lidera, na czele z nagranym w pojedynkę "The Köln Concert". Ten dwupłytowy longplay to prawdopodobnie najsłynniejszy i

[Recenzja] Kraftwerk - "Die Mensch-Maschine" (1978)

Obraz
Jeden z najważniejszych albumów w dziejach fonografii. Kto wie, czy nie najważniejszy w kontekście muzyki powstałej po 1978 roku? Kraftwerk na "Die Mensch-Maschine" - poza ojczyzną zespołu opublikowanym jako "The Man-Machine" - znakomicie rozwinął pomysły ze swoich wcześniejszych wydawnictw, przede wszystkim "Trans-Europa Express" i "Radio-Aktivität". Zwiększając przebojowość i taneczny potencjał granej przez siebie muzyki, niemiecki kwartet dotarł do jeszcze większego grona odbiorców, w tym kilku pokoleniom twórców, dając im niewyczerpalne źródło inspiracji. Właściwie cała późniejsza elektronika, z synthpopem na czele, czerpie garściami z tego materiału. Jeśli nawet nie bezpośrednio, to przynajmniej za pośrednictwem tych, co czerpali wprost. Trudno zliczyć tyko tych wykonawców, którzy powoływali się na ten album w wywiadach, albo zdecydowali się na nagranie własnej wersji któregoś z sześciu zawartych tu utworów. W sukcesie "Die Mensch-Masch

[Zapowiedź] "Lizard" nr 42 już wkrótce!

Obraz
"For the First Time" Black Country, New Road, "Bright Green Field" Squid oraz "Cavalcade" black midi - trzy tegoroczne albumy, które przywracają wiarę w muzykę rockową. Jak wyglądała droga do ich nagrania i czy w kontekście tych trzech grup można mówić o nowej muzycznej scenie, to zagadnienia, które poruszam w artykule z nadchodzącego, 42. numeru magazynu "Lizard". Co jeszcze znajdzie się wewnątrz pisma? M.in. wywiady z muzykami NVC, OvE i Mission Jupiter, obszerne artykuły na temat zespołów Henry Cow, Lucifer's Friend, Cressida i Felt, a także jazzowego basisty Dave'a Hollanda, ponadto wybór płytowych perełek amerykańskiego fusion czy kolejna odsłona Poradnika kupującego , tym razem poświęconego grupie Rush. Głównym tematem numeru jest natomiast twórczość niezapomnianej wokalistki Janis Joplin. Jak zawsze, nie zabraknie recenzji i pozostałych stałych rubryk. Więcej szczegółów na temat zawartości pod tym linkiem . Pismo można zamówić bezp

[Recenzja] PIL - "Metal Box" (1979)

Obraz
Drugi longplay grupy Johna Lydona - wówczas używającej już pełnej nazwy Public Image Ltd lub skrótu PIL - należy do najciekawiej wydanych albumów z ery płyt winylowych. Pierwsze brytyjskie wydanie, znane jako "Metal Box", opakowano właśnie w metalowe pudełko, podobne do tych, w jakich przechowywano 16-milimetrowe taśmy filmowe. W środku umieszczono natomiast trzy 12-calowe płyty winylowe, zawierające w sumie niewiele ponad godzinę materiału. Stąd też zwykło się mówić o "Metal Box" jako potrójnym maksi-singlu. Co ciekawe, produkcja takiego opakowania wyniosła niewiele więcej, niż gdyby zdecydowano się na standardową kopertę. Warto też dodać, że nie był to jedyny pomysł, jaki rozważano. Wcześniej pojawiła się idea, aby płyty umieścić w okładce z papieru ściernego, która po włożeniu na półkę niszczyłaby koperty sąsiadujących płyt. Ostatecznie porzucono takie rozwiązanie, przejęte później przez inną post-punkową grupę The Durutti Column na jej wydanym rok później debiuc

[Recenzja] Iron Maiden - "Senjutsu" (2021)

Obraz
Najnowszy album Iron Maiden z pewnością przypadnie do gustu tym miłośnikom grupy, którzy cenią kilka poprzednich wydawnictw. Natomiast wszyscy pozostali - bardziej krytyczni fani oraz nie-fani - będą wytykać mu dokładnie te same wady, które można przypisać pozostałym wydawnictwom zespołu z ostatniego ćwierćwiecza. Sekstet uparcie podąża drogą wytyczoną przez "Brave New World", nie ucząc się na popełnianych błędach. Na "Senjutsu" po raz kolejny można spodziewać się: Długich, lecz niespecjalnie treściwych utworów, z wieloma powtórzeniami i przedłużaniem na siłę. Powielania sprawdzonych schematów i patentów, nierzadko balansujących na granicy autoplagiatu, a często po prostu ją przekraczających. Pozbawionej odpowiedniej dynamiki, zamulonej produkcji Kevina Shirleya. Słabnącej formy wokalnej Bruce'a Dickinsona. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku wydanego przed sześcioma laty "The Book of Souls", album przekracza długość osiemdziesięciu minut, przez