Posty

Wyświetlam posty z etykietą cool jazz

[Recenzja] Hank Mobley - "Soul Station" (1960)

Obraz
Hank Mobley wydaje się postacią nieco dziś zapomnianą. Raczej nie wymienia się go jednym tchem wśród największych saksofonistów bopowych. W latach 50. należał jednak do najbardziej rozchwytywanych tenorzystów. Jako sideman wspomagał m.in. Dizzy'ego Gillespie, Maxa Roacha, Horace'a Silvera, Lee Morgana, Freddie'ego Hubbarda czy Milesa Davisa, w którego grupie zajął miejsce samego Johna Coltrane'a. Przewinął się też przez skład prowadzonej przez Arta Blakeya grupy The Jazz Messengers. W tamtym okresie zyskał przydomek mistrza wagi średniej tenoru,  w nawiązaniu do jego tonu, subtelniejszego w porównaniu z Coltrane'em czy Sonnym Rollinsem, ale bardziej zadziornym niż u Lestera Younga. W podobnym rozkroku zdają się stać jego autorskie albumy, jak najsłynniejszy chyba "Soul Station", mający w sobie wiele z intelektualizmu jazzu cool, ale tyle samo z ekspresyjności hard bopu. Materiał na longplay, opublikowany nakładem Blue Note, został zarejestrowany 7 lutego 1

[Recenzja] Jim Hall - "Concierto" (1975)

Obraz
Jim Hall uznawany jest za jednego z największych innowatorów jazzowej gitary. Trudno przecenić jego zasługi we wprowadzeniu tego instrumentu do jazzu nowoczesnego oraz zdefiniowanie jego roli w tej muzyce. Inspirowali się nim niezliczeni gitarzyści, wśród których należy wymienić takie nazwiska, jak Wes Montgomery, Joe Pass, Bill Frisell, John Scofield czy Pat Metheny. Hall nigdy jednak nie zdobył większej popularności. Najlepiej znany jest chyba jego album w duecie z pianistą Billem Evansem, "Undercurrent". Szersze uznanie wśród miłośników jazzu przyniósł mu także sygnowany jedynie jego nazwiskiem "Concierto". W nagraniu tego albumu wziął udział całkiem ciekawy skład, z Paulem Desmondem na saksofonie, Chetem Bakerem na trąbce, basistą Ronem Carterem, perkusistą Steve'em Gaddem oraz nieco mniej znanym pianistą, Rolandem Hanną. Istotną rolę odegrał także Don Sebesky, który odpowiadał za aranżacje. To właśnie Sebesky podsunął Hallowi pomysł nagrania "Concierto

[Recenzja] Mieczysław Kosz - "Reminiscence" (1972)

Obraz
W historii polskiego jazzu nie brakuje wybitnych muzyków. Krzysztof Komeda, Tomasz Stańko, Andrzej Trzaskowski, Zbigniew Namysłowski, Jerzy Milian... To dopiero początek długiej listy. Choć możemy jako naród być z nich dumni, o ich twórczości stosunkowo niewiele się dziś mówi. Sytuacja ta wydaje się jednak powoli zmieniać. W zeszłym roku do kin trafił film "Ikar. Legenda Mietka Kosza" w reżyserii Macieja Pieprzycy, będący, o ile mi wiadomo, pierwszą fabularną biografią polskiego muzyka jazzowego. Dlaczego tego zaszczytu dostąpił akurat Mieczysław Kosz, muzyk rzadko wymieniany jednym tchem z wcześniej wspomnianymi? Nie da się ukryć, że jego życiorys doskonale nadawał się do przedstawienia na dużym ekranie. Kosz to postać tragiczna. Jeszcze w dzieciństwie stracił wzrok, a w wieku 29 lat jego obiecująca kariera została brutalnie przerwana, gdy muzyk wypadł z okna. Nie wiadomo, czy jego śmierć była nieszczęśliwym wypadkiem, czy samobójstwem. Mieczysław Kosz to klasycznie wyszkolo

[Recenzja] Miles Davis - "Kind of Blue" (1959)

Obraz
Od dawna odkładałem napisanie tej recenzji. Bo cóż jeszcze można napisać o takim klasyku? "Kind of Blue" w ciągu (niemal) sześćdziesięciu lat został omówiony na wszelkie możliwe sposoby, był tematem niezliczonej ilości recenzji, esejów i co najmniej jednej w całości mu poświęconej książki. To bezsprzecznie najsłynniejszy i najlepiej się sprzedający album jazzowy. Longplay, którego po prostu nie wypada nie znać - nawet jeśli nie słucha się takiej muzyki. Tak samo, jak nie wypada nie znać np. "The Dark Side of the Moon". Oba te albumy może i nie są najlepszymi w swoim gatunku - ba, nie są nawet najlepszymi w dyskografiach ich twórców - ale nie bez powodu właśnie one są otoczone takim kultem. Oba są bowiem bardzo przystępne i nie trzeba być doświadczonym słuchaczem, by się nimi zachwycić, a zarazem są wystarczająco ambitne, by doceniali je także ci, którym nie brakuje doświadczenia i wiedzy muzycznej. Właśnie ta uniwersalność okazała się kluczem do osiągnięcia suk

[Recenzja] The Dave Brubeck Quartet - "Time Out" (1959)

Obraz
Rok 1959 był bardzo ważny i przełomowy dla jazzu. Nagranych zostało wówczas kilka niezwykle istotnych płyt, które miały znaczący wpływ na dalszy rozwój gatunku. A ściślej mówiąc, na zapoczątkowanie jego bardziej ambitnych odmian. To właśnie w tym roku powstały takie dzieła, jak "Kind of Blue" Milesa Davisa, "The Shape of Jazz to Come" Ornette'a Colemana, "Giant Steps" Johna Coltrane'a, "Mingus Ah Um" Charlesa Mingusa, a także "Time Out" The Dave Brubeck Quartet. Ten ostatni, co ciekawe, nagrany został głównie przez białych muzyków (z wyjątkiem basisty Eugene'a Wrighta), co w tamtym czasie było w amerykańskim jazzie dość rzadkie. Wspominam o tym dlatego, że podejście białych jazzmanów do grania było zupełnie inne - mniej ekspresyjne, bardziej intelektualne. Co na "Time Out" doskonale słychać, porównując go chociażby z recenzowanym tu przed tygodniem "Giant Steps". Kwartet pianisty Dave'a Brubeck

[Recenzja] Miles Davis - "Ascenseur pour l'échafaud" (1958)

Obraz
Pod koniec 1957 roku Miles Davis chwilowo rozwiązał swój kwintet i udał się do Francji, gdzie koncertował wraz z innymi słynnymi jazzmanami pod szyldem Birdland All-Stars. Na miejscu otrzymał propozycję nagrania ścieżki dźwiękowej do nowego filmu Louisa Malle'a, "Ascenseur pour l'échafaud" (w Polsce znanego jako "Windą na szafot"). Malle, wielki miłośnik jazzu, osobiście namówił Davisa do współpracy. Trębacz początkowo nie był zainteresowany, lecz zmienił zdanie po obejrzeniu filmu. Sesja nagraniowa odbyła się 4 i 5 grudnia 1957 roku w Paryżu. Milesowi towarzyszyli głównie francuscy muzycy - saksofonista Barney Wilen, pianista René Urtreger, oraz kontrabasista Pierre Michelot - a także amerykański perkusista Kenny Clarke. Muzycy nie ćwiczyli wcześniej materiału, do nagrań podeszli spontanicznie. Davis jedynie przedstawił reszcie zarys fabuły, oraz przygotowane przez siebie sekwencje harmoniczne, na bazie których mieli improwizować. "Windą na szaf

[Recenzja] Miles Davis - "Birth of the Cool" (1957)

Obraz
Nadszedł czas, bym zmierzył się z opisywaniem twórczości wielkiego Milesa Davisa. Jednego z najsłynniejszych i najwybitniejszych jazzmanów w historii. Jako trębacz z pewnością nie był największym wirtuozem, jednak jego pomysłowość i nowatorskie podejście wielokrotnie rewolucjonizowały muzykę - nie tylko jazzową. Profesjonalną karierę zaczął w połowie lat 40. w kwintecie Charliego "Birda" Parkera - jednego z pionierów bebopu, a tym samym całego jazzu nowoczesnego. Po blisko trzech latach współpracy, Davis zapragnął odmiany i opuścił kwintet. W tym samym czasie nawiązał znajomość z aranżerem Gilem Evansem i saksofonistą Gerrym Mulliganem - członkami orkiestry Claude'a Thornhilla - i wspólnie z nimi zaczął planować swój nowy projekt. Efektem było powstanie nonetu, który zrewolucjonizował ówczesny jazz. Nietypowy był już sam skład, złożony zarówno z czarnych, jak i białych muzyków. Innowacyjna była jednak przede wszystkim grana przez niego muzyka, będąca swego rodzaj