Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2022

[Recenzja] George Russell - "Ezz-thetics" (1961)

Obraz
George'a Russella zwykle nie wymienia się wśród tych najwybitniejszych jazzmanów. Jego wpływ na jazz nowoczesny jest jednak trudny do przecenienia. Istotną rolę odegrał nie jako instrumentalista, ale kompozytor, a przede wszystkim teoretyk. Początkowo wiązał swoją przyszłość z perkusją. Już w wieku piętnastu lat zaczął grywać z lokalnymi grupami z rodzinnego Cincinnati, co kontynuował także po rozpoczęciu studiów na Wilbeforce University. W 1941 roku zapadł jednak na gruźlicę, w wyniku czego na pół roku trafił do szpitala. Właśnie tam, dzięki innemu pacjentowi, poznał podstawy harmonii, kompozycji oraz aranżacji. Nowo zdobytą wiedzę wykorzystał wkrótce po zakończeniu hospitalizacji. Swój pierwszy utwór, "New World", wykonywał z chicagowską orkiestrą saksofonisty Benny'ego Cartera, w której na jakiś czas zakotwiczył. Zdecydował się jednak porzucić bębny po tym, jak usłyszał Maxa Roacha, który ostatecznie wszedł na jego miejsce w grupie Cartera. Russell postanowił skupi

[Recenzja] Harold Budd / Brian Eno - "Ambient 2: The Plateaux of Mirror" (1980)

Obraz
Druga odsłona czteroczęściowego cyklu "Ambient" powstała w kooperacji Briana Eno z amerykańskim kompozytorem oraz pianistą Haroldem Buddem. Było to ich drugie wspólne przedsięwzięcie po nagranym trzy lata wcześniej "The Pavilion of Dreams", sygnowanym jedynie nazwiskiem Budda, ale wyprodukowanym przez Eno i wyraźnie naznaczonym jego muzycznymi koncepcjami. Tam jednak mieliśmy do czynienia z bardziej rozbudowanym aparatem wykonawczym. "The Plateaux of Mirror" wypada na tym tle bardziej minimalistycznie, czerpiąc z rozwiązań proponowanych przez Eno na "Music for Airports", którym zainaugurowano serię "Ambient". Album wypełnia dziesięć stosunkowo krótkich nagrań. Najkrótszy "Steal Away" nie osiąga nawet półtorej minuty, za to najdłuższe "First Light" i "An Arc of Doves" zbliżają się ledwie do siedmiu. Jak na ambientowe standardy jest to wręcz zbiór miniaturek. Trzeba jednak podkreślić, że słucha się ich jak je

[Recenzja] George Lewis - "Homage to Charles Parker" (1979)

Obraz
Przełom lat 70. i 80. był, pod względem artystycznym, kiepskim czasem dla jazzowego mainstreamu, a zarazem bardzo dobrym okresem dla jazzowego podziemia. A w zasadzie należałoby raczej mówić o jazzowych loftach. Ówczesne podziemie, sprzeciwiające się postępującej komercjalizacji gatunku i niechętnie widziane w bardziej prestiżowych miejscówkach, przeniosło się na poddasza poprzemysłowych budynków Nowego Jorku, gdzie organizowano spotkania, nagrania oraz koncerty. Z nurtem loft jazzu utożsamiani byli zarówno muzycy o już wtedy ugruntowanej pozycji - jak Anthony Braxton, Lester Bowie, Cecil Taylor, Sam Rivers, Henry Threadgill czy Julius Hemphill - jak i przedstawiciele młodszego pokolenia, w rodzaju Anthony'ego Davisa, Davida Murraya oraz George'a E. Lewisa. Puzonista George Emanuel Lewis karierę muzyczną rozpoczął na początku lat 70., gdy w wieku dziewiętnastu lat dołączył do organizacji Association for the Advancement of Creative Musicians. Jeszcze przed końcem tamtej dekady m

[Recenzja] The Cure - "Faith" (1981)

Obraz
Już wybrany do singlowej promocji "Primary" dał jasno do zrozumienia, że nie należy spodziewać się żadnego przełomu. "Faith" to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego "Seventeen Seconds". Tego zresztą należało oczekiwać. Sesja nagraniowa trzeciego albumu rozpoczęła się niespełna rok po zakończeniu poprzedniej, a w międzyczasie nie doszło do poważniejszych zmian w składzie. Odszedł wprawdzie klawiszowiec Matthieu Hartley, jednak był on przecież postacią drugoplanową, co zresztą skłoniło go do rezygnacji z dalszej współpracy z The Cure. Nie zmienił się natomiast trzon zespołu, tworzony przez Roberta Smitha, Lola Tolhursta oraz Simona Gallupa. Trudno byłoby wymagać od nich, aby znów próbowali się określić na nowo, skoro na dopiero co wydanym "Seventeen Seconds" zaprezentowali swoją autorską wizję post-punku. Na "Faith" konsekwentnie rozwijają tę stylistykę. Wspomniany "Primary" trochę też zafałszowuje obraz tej płyty, gdyż oprócz

[Recenzja] Kate Bush - "The Dreaming" (1982)

Obraz
"Never for Ever" ustawił poprzeczkę wysoko, ale "The Dreaming" udowadnia, że z popowych piosenek da się wydobyć jeszcze więcej. To artystyczny szczyt twórczości Kate Bush. Również pod względem komercyjnym album radził sobie bardzo dobrze, zdobywając uznanie krytyków, a także dochodząc do trzeciego miejsca brytyjskiego notowania sprzedaży i - jako pierwsza płyta w karierze artystki - zaznaczając swoją obecność na amerykańskiej liście. Całkiem nieźle, jak na materiał o niezbyt komercyjnym charakterze. Po raz pierwszy Bush sama wystąpiła w roli producenta. I od razu poszła na całość, jeszcze odważniej eksperymentując z brzmieniem i aranżacjami, a także sięgając po nietypowe w muzyce pop inspiracje z różnych stron świata. Niewątpliwie istotną rolę odegrała znajomość z Peterem Gabrielem, który w tamtym okresie eksplorował podobne rejony. Jednak dzieło Bush okazuje się nieco bardziej konsekwentne w swoim eksperymentalnym podejściu. W całość dość jeszcze zachowawczo wprowa

[Recenzja] Lee Morgan - "Live at the Lighthouse" (1971)

Obraz
"Live at the Lighthouse" okazał się ostatnim albumem Lee Morgana, a zarazem jedynym koncertowym, wydanym za jego życia. Trudno o lepsze zwieńczenie kariery. Materiał został zarejestrowany w lipcu 1970 roku podczas serii występów trębacza w nocnym klubie Lighthouse Café w kalifornijskim Hermosa Beach. Na oryginalne wydanie złożyły się zaledwie cztery nagrania - po jednym na każdą stronę dwóch płyt winylowych - natomiast kompaktowe wznowienia oraz streaming zawierają osiem dodatkowych kompozycji, wydłużając album do trzech godzin. W zeszłym roku wyszedł jeszcze obszerniejszy zestaw "The Complete Live at the Lighthouse", który na ośmiu płytach CD lub dwunastu winylach kompiluje cały zarejestrowany materiał, w sumie siedem i pół godziny muzyki. W tej recenzji chciałbym jednak skupić się na pierwotnym wydaniu, które w skondensowany sposób podsumowuje występy kwintetu Morgana w Lighthouse. Trębaczowi podczas tych koncertów towarzyszył zespół złożony z pianisty Harolda Mab

[Recenzja] Soft Machine - "Noisette" (2000)

Obraz
Koncertowe archiwalia Soft Machine to temat rzeka. Niewątpliwie warto się w niego zagłębić, ponieważ to dobre kilkadziesiąt godzin znakomitej muzyki, które w nieoceniony sposób wzbogaca wiedzę na temat ewolucji zespołu. Do tych najbardziej wartościowych wydawnictw trzeba zaliczyć opublikowany u samego schyłku ubiegłego wieku "Noisette". Według opisu album zawiera materiał zarejestrowany podczas występu w Croydon z 4 stycznia 1970 roku. Co ciekawe, to właśnie fragment wykonanego wówczas "Facelift" stał się podstawą wersji zamieszczonej na albumie "Third". Niestety, nie wykorzystano szansy, by w końcu wydać oficjalnie pełne wykonanie - kompozycja została po prostu pominięta. To zresztą niejedyny brak, ponieważ zapis występu nie był kompletny. Część dziur załatano jednak fragmentami koncertu z 10 stycznia w Londynie. Trochę rozczarowuje nienajlepsze brzmienie oraz monofoniczny miks. "Noisette" dokumentuje krótki okres, kiedy zespół występował jako k

[Recenzja] New Order - "Substance" (1987)

Obraz
Teoretycznie jest to tylko kompilacja największych przebojów. Wypełniacz dyskografii przed kolejnym albumem z premierowym materiałem. W rzeczywistości jest to jednak coś więcej. New Order miał nietypową, jak na lata 80., politykę polegającą na unikaniu dublowania tych samych utworów na płytach długogrających i singlach. Większość najbardziej popularnych kompozycji zespołu została zatem wydana wyłącznie na tych ostatnich. A tym samym dopiero dzięki "Substance" doczekały się premiery na pełnowymiarowym wydawnictwie. Dwupłytowa edycja winylowa zawiera dwanaście z czternastu dotychczasowych singli New Order, w tym dziewięć utworów niewydanych do tamtej pory na żadnym albumie. Jeszcze ciekawiej prezentuje się wersja kompaktowa, gdzie pierwszy dysk powtarza materiał z winyli, zaś drugi zawiera dwa brakujące przeboje ("Procession" i "Murder") oraz dziesięć rarytasów ze stron B singli. Jednak komplet singlowych nagrań przynosi dopiero wydanie kasetowe, wzbogacone

[Zapowiedź] "Lizard" nr 44 już w przedsprzedaży

Obraz
Od dzisiaj można zamawiać pierwszy w tym roku, a czterdziesty czwarty ogółem, numer magazynu "Lizard". Co znajdzie się w środku? Przede wszystkim kilka tekstów na temat Deep Purple: historia powstania albumu "In Rock", którego kultowa grafika zdobi okładkę pisma, a także przegląd koncertowych płyt tej grupy oraz innych dokonań jej muzyków. Miłośników starego rocka powinny zainteresować także teksty na temat Syda Barretta, Budgie, Green Bullfrog, The United States of America, przegląd albumów z wytwórni Charisma, a także wywiad z Peterem Frenchem, wokalistą znanym z Leaf Hound i Atomic Rooster. Nie zabraknie ponadto kontynuacji tematów z poprzednich numerów: kolejnego przeglądu fusion, tym razem spoza amerykańsko-europejskiego kręgu, a także mojej drugiej wycieczki do Canterbury - po przyjrzeniu się w poprzednim numerze grupom Hatfield and the North i National Health, przypominam najciekawsze dokonania Caravan. Omówienia bardziej współczesnych zjawisk nie zabraknie w

[Recenzja] Old and New Dreams - "Old and New Dreams" (1979)

Obraz
Pod nazwą Old and New Dreams ukrywał się efemeryczny kwartet złożony z trębacza Dona Cherry'ego, saksofonisty Deweya Redmana, basisty Charliego Hadena oraz perkusisty Eda Blackwella. Muzyków już wcześniej łączyła współpraca z Ornette'em Colemanem. Cała czwórka pojawiła się co prawda tylko na albumach "Science Fiction" i "Broken Shadows", zarejestrowanych zresztą podczas jednej sesji, jednak poszczególnych członków kwartetu można usłyszeć na wielu innych wydawnictwach twórcy free jazzu. Szczególnie z Cherrym i Hadenem, a od pewnego momentu także Blackwellem, Coleman upodobał sobie współpracę. Nic dziwnego, muzycy znakomicie się rozumieli, co miało ogromne znacznie podczas improwizacji. W drugiej połowie lat 70. Ornette zaprezentował jednak całkowicie nowy zespół, Prime Time, w którym otoczył się młodszymi instrumentalistami i odświeżył swoją muzykę o wpływy funku czy rocka. Wówczas jego dawni współpracownicy założyli własną grupę, w której kontynuowali wcześn

[Recenzja] caroline - "caroline" (2022)

Obraz
Kolejni młodzi i obiecujący rockowi debiutanci z Wielkiej Brytanii. Grupa caroline - swoją drogą to już co najmniej trzeci, po black midi oraz deathcrash, przedstawiciel tej sceny z nazwą pisaną małymi literami - wyróżnia się rozbudowanym składem, liczącym ośmioro muzyków, w większości grających na różnych instrumentach. Jednak tylko w kilku utworach z eponimjcznego debiutu słyszymy pełny skład. Zapewne wynika to z faktu, że album nagrywany był na przestrzeni dłuższego czasu - zespół istnieje od 2017 roku - a obok materiału zarejestrowanego w różnych studiach wykorzystano także domowe nagrania muzyków. Całość okazuje się jednak całkiem spójna stylistycznie. Oktet nie idzie drogą swoich kolegów z wytwórni Rough Trade, wspomnianego black midi, ani innych przedstawicieli tej młodej brytyjskiej sceny rockowej, jak Squid czy Black Country, New Road, lecz stara się zaproponować coś zupełnie innego. Inspiracje czerpie ponoć przede wszystkim z appalachijskiego folku, minimalizmu, różnych form

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 1" (2022)

Obraz
Alameda należy do tych wykonawców, którzy przekonali mnie, że warto przyglądać się krajowej scenie niezależnej, zwanej potocznie polskim niezalem. Projekt - którego płyty z założenia nagrywane są w różnych konfiguracjach personalnych i nie trzymają się jednej stylistyki - opublikował właśnie nowy materiał. Album "Spectra Vol. 1" nagrano w kwintecie, co już samo w sobie stanowi pewną wskazówkę na temat muzycznej zawartości. O ile Alameda Duo prezentowała akustyczne oblicze, a składy trzy- i czteroosobowy kierowały się w stronę noise rocka, tak w pięcioosobowym powstawały te najbardziej dotąd elektroniczne płyty: "Duch tornada" z 2015 roku (już tam zresztą pojawił się utwór o tytule "Spectra") oraz wydany cztery lata później "Eurodrome". Teraz muzycy idą nawet o krok dalej, niemal całkowicie rezygnując z gitar, za wyjątkiem basowej. Dla formalności należy dodać, że w składzie po raz pierwszy zabrakło Mikołaja Zielińskiego. W nagraniach wzięli udzia

[Recenzja] Binker and Moses - "Feeding the Machine" (2022)

Obraz
Binker and Moses to brytyjski duet jazzowy, w skład którego wchodzą saksofonista Binker Golding oraz perkusista Moses Boyd. Pomysł niewątpliwie został zaczerpnięty z "Interstellar Space" oraz innych duetów Johna Coltrane'a z Rashidem Alim lub Elvinem Jonesem. Na przestrzeni ostatniej dekady Brytyjczycy wydali już kilka studyjnych i koncertowych płyt, utrzymanych gdzieś pomiędzy przystępniejszym free, a mniej mistycznym spiritualem. Wśród licznych gości pojawiał się na nich sam Evan Parker, żywa legenda europejskiej sceny muzyki improwizowanej, co świadczy o pewnej renomie duetu w branży. Na najnowszym, trzecim studyjnym albumie towarzyszy im wyłącznie odpowiadający za elektroniczne i taśmowe efekty Max Luthert. Longplay składa się z zaledwie sześciu, za to w większości dość rozbudowanych nagrań, dzięki czemu osiąga długość niemal pięćdziesięciu minut. W nastrój całości wprowadza ponad jedenastominutowy "Asynchronous Intervals", zbudowany na dość swobodnej, lecz