Posty

Wyświetlanie postów z 2023

[Recenzja] Steve Lehman & Orchestre National de Jazz - "Ex Machina" (2023)

Obraz
Steve Lehman należy do wąskiego grona najbardziej kreatywnych postaci dzisiejszego jazzu. Amerykański saksofonista i kompozytor poszukuje nowych sposobów na odświeżenie gatunku. Jego najnowsze dzieło - nagrane ze stałymi współpracownikami, trębaczem Jonathanem Finlaysonem i wibrafonistą Chrisem Dingmanem, a także 15-osobową Orchestre National de Jazz - nie przypadkiem nosi tytuł "Ex Machina". Zdaje się on nawiązywać przede wszystkim do procesu komponowania muzyki na płytę, w który - obok tradycyjnych metod - zaangażowano nowoczesne narzędzie Dicy2, oparte na uczeniu maszynowym. Nie przypadkiem jednak tytuł przywołuje skojarzenia także z kompozycją "Tempus Ex Machina" spektralnego kompozytora Gérarda Griseya. To nie pierwszy raz, gdy Lehman przenosi założenia spektralizmu -  jak budowanie melodii z alikwotów pojedynczego tonu podstawowego - do kompozycji i improwizacji jazzowych, ale być może najbardziej jak dotąd imponujący. Siedemdziesięciominutowy album, prezentuj

[Artykuł] 50 lat temu… 1973

Obraz
Mam dość ambiwalentny, choć raczej pozytywny, stosunek do roku 1973. Z jednej strony to wciąż masa świetnej muzyki, dziesiątki wspaniałych płyt jazzowych, soulowych czy prog-rockowych. A z drugiej - po kilku latach nieoczywistego podziału na główny nurt i muzyczną kontrkulturę, granica ta znów zaczynała być coraz bardziej widoczna. Wytwórnie muzyczne oraz media stopniowo odwracały się od bardziej ambitnych przedsięwzięć, co wymuszało na artystach kompromisowe podejście. Komercjalizacja dotknęła w tamtym okresie szczególnie nurtu jazz fusion, gdzie szybko postępowało upraszczanie utworów i pogoń za modnymi brzmieniami. Wystarczy porównać dwa albumy Herbiego Hancocka z tego roku: wciąż eksperymentalny "Sextant" i zdecydowanie już merkantylny "Head Hunters" - jeden z najlepiej sprzedających się albumów jazzowych - wybitny w swojej kategorii, choć wyraźnie prostszy. Na razie tendencji tej opierał się jeszcze rock progresywny, choć wiele z najciekawszych albumów - jak de

[Recenzja] Wayfarer - "American Gothic" (2023)

Obraz
Wśród międzygatunkowych krzyżówek, które na pewno nie przyszłyby mi do głowy, z pewnością znalazłoby się miejsce dla połączenia black metalu z country. Tymczasem pochodzący z Denver kwartet Wayfarer wpadł na to już trzy lata temu na swoim poprzednim albumie, "A Romance with Violence". Tam jednak zabrakło jakiejś większej integracji między elementami obu stylów, wystepujących jedynie naprzemiennie. Tegoroczny "American Gothic" próbuje tymczasem dokonać ich syntezy i przynajmniej momentami udaje się zaproponować naprawdę interesującą fuzję atmosferycznego black metalu oraz stylistyki gothic country. O dziwo, połączenie tak odległych rodzajów muzyki wypada naprawdę sensownie. Co więcej, ze wszystkich znanych mi prób wzbogacenia ekstremalnego metalu wpływami innego gatunku, ta być może wychodzi najbardziej spójnie i przekonująco. Czytaj też:  The Canyon Observer - "Figura" (2023) Świetnie słychać to wszystko na przykładzie rozpoczynającego album "The Thou

[Recenzja] Älgarnas Trädgård - "Framtiden är ett svävande skepp, förankrat i forntiden" (1972)

Obraz
Pół wieku temu Szwecja miała naprawdę mocną scenę niezależną, ściśle powiązaną z lewicowym, antykomercyjnym ruchem progg, którego wbrew nazwie nie nalży utożsamiać wyłącznie z rockiem progresywnym. Twórców kojarzonych z tym zjawiskiem łączyła głównie niechęć do mainstreamu, ale też przeważnie rozległe inspiracje, wśród których obok wpływów różnych nurtów anglosaskiego rocka częste były nawiązania do muzyki nordyckiej. Jednym z wyróżników są także teksty w języku szwedzkim. Wsród najciekawszych reprezentantów tej sceny wymieniłbym na pewno grupy Samla Mammas Manna, Kultivator, Internation Harvester czy  Älgarnas Trädgård. Ta ostatnia mimo trwającej kilka lat działalności działalności - od 1969 do 1976 roku - pozostawiła po sobie stosunkowo niewiele muzyki. W epoce ukazał się tylko jeden album göteborskiego sekstetu,  "Framtiden är ett svävande skepp, förankrat i forntiden". Podczas prób nagrania jego następcy doszło do rozłamu w zespole.  Cześć muzyków zespołu miała dość ciągł

[Recenzja] Lisel - "Patterns for Auto-Tuned Voices and Delay" (2023)

Obraz
Ten album na recenzję czekał równie długo, ile nasz stary rząd zwlekał z oddaniem władzy po wygranych  przez siebie wyborach. Choć tak naprawdę znacznie dłużej, jeśli wziąć pod uwagę nie moment, gdy pierwszy raz go usłyszałem, a lutową premierę. I pewnie zupełnie bym go przeoczył, gdyby nie rekomendacja jednego z Czytelników. O płycie nie było zbyt głośno, a na RYM zebrała raczej słabe oceny, ze średnią poniżej 3/5. Najpewniej dlatego, że nie dotarła do tych słuchaczy, do jakich powinna. Nie dziwię się, że longplay mógł odrzucić tych, których przyciągnął tag art pop - w sumie adekwatny, ale mało konkretny i zdecydowanie niewyczerpujący tematu - oraz wcześniejsze dokonania Elizy Bagg w indie-popowym Pavo Pavo. Bagg to jednak także klasycznie szkolona wokalistka, udzielająca się w operach czy różnych eksperymentalnych projektach. Na swoim trzecim albumie pod pseudonimem Lisel łączy wszystkie dotychczasowe doświadczenia. "Patterns for Auto-Tuned Voices and Delay" to połączenie t

[Recenzja] Extra Life - "Secular Works" (2008)

Obraz
Z cudem graniczy znalezienie w XXI wieku płyt, które nawiązywałyby do stylistyki klasycznego rocka progresywnego, a jednocześnie zachowałyby jego postępowe podejście. "Secular Works", debiutancki album nowojorskiego kwartetu Extra Life, to jeden z tych rzadkich przykładów. Zespół proponuje tu zarówno współczesne rozwiązania - choćby w kwestii brzmienia czy budowy utworów - jak i bardziej tradycyjne, słyszalne w aranżacjach, nawiązujących do muzyki dawnej, czego niemal nie spotyka się w dzisiejszym rocku. "Secular Works" to w rezultacie przedziwna mieszanka nowoczesnego grania z okolic math rocka oraz wpływów muzyki z późnego średniowiecza, z okresu ars nova. Efekt brzmi trochę jak uwspółcześniony, dostosowany do obecnych standardów Gentle Giant. Nawet wokal może się kojarzyć z Kerrym Minnearem czy Philem Shulmanem, choć niebezzasadne są też porównania z Morrisseyem - Charlie Looker ma zbliżoną barwę głosu, ale zupełnie inny sposób śpiewania, inspirowany twórczością

[Recenzja] Maria BC - "Spike Field" (2023)

Obraz
Drugi album Marii Bobbitt-Chertock, następca zeszłorocznego "Hyaline", w swoim tytule nawiązuje do koncepcji kolczastych pól. To pomysł zebranego w latach 90. zespołu lingwistów, inżynierów, antropologów i archeologów, którzy mieli za zadanie stworzenie sposobu komunikacji z przyszłymi cywilizacjami, których język mógłby znacznie wyewoluować lub zostać zastąpiony inną techniką porozumiewania się. Chodziło przede wszystkim o zrozumiałe, uniwersalne oznaczenie składowisk niebezpiecznych, radioaktywnych odpadów. Uznano, że najbardziej wymowne byłyby ogromne granitowe ciernie, wystrzeliwujące z ziemii pod różnymi kątami. Wizje takich przestrzeni zainspirowały Marię BC podczas tworzenia muzyki na "Spike Field". Nie jestem pewien, czy widok kolczastego pola bardziej działałby odstraszająco, czy raczej intrygowałby i zachęcał do zbliżenia. Jestem natomiast pewien, że materiał na "Spike Field" jest, jak większość muzyki, na tyle abstrakcyjny, że wywoła u słuchaczy

[Recenzja] FACS - "Still Life in Decay" (2023)

Obraz
Po niedawnych albumach grup Half Empty Glasshouse i Sprain można śmiało powiedzieć, że w 2023 roku granie na pograniczu post-punku i noise rocka ma się bardzo dobrze. Oba zespoły reprezentują bardziej progresywne podejście do takiej muzyki, co ustawia dość wysoko próg wejścia. Bardzo przystępna okazuje się tymczasem najnowsza - wydana już w kwietniu - płyta chicagowskiego tria FACS. Grupa powstała w 2017 roku z inicjatywy śpiewającego gitarzysty Briana Case'a, basisty Jonathana van Herika oraz perkusisty Noah Legera. Do tej pory trio wydało już pięć albumów, z czego dwa najnowsze nagrano z basistką Alianną Kalabą. Niedługo jednak po zakończeniu prac nad "Still Life in Decay" do składu powrócił van Herik. To może oznaczać dla zespołu powrót do korzeni lub nowy początek. I chyba faktycznie przyda się taki reset, biorąc pod uwagę konsekwentne, narastające z każdą kolejną płytą pogrążanie się w mroku, czego apogeum stanowi tegoroczny album. Czytaj też:  [Recenzja] Sprain - &q

[Recenzja] Cocteau Twins - "Heaven or Las Vegas" (1990)

Obraz
Artystyczny szczyt muzycy Cocteau Twins osiągnęli na albumie "Treasure", a "Heaven or Las Vegas" to ich szczyt komercyjny. Zawarta tu muzyka faktycznie jest nieco bardziej zachowawcza, wypolerowana brzmieniowo, niemal pozbawiona tego tajemniczego nastroju, a zamiast tego zdecydowanie rozrywkowa, po prostu popowa. Tym razem melodyczna wyrazistość ma pierwszeństwo nad klimatem, który nie jest tu już tak imponujący, choć wciąż obok brzmienia oraz wspaniałego wokalu Elizabeth Fraser pozostaje największym atutem zespołu. Warto od razu podkreślić, że mimo tego przesunięcia akcentów - w niekoniecznie pożądanym kierunku - zespół stworzył kolejny świetny album. Wyraźnie inny od "Treasure", ale trudno traktować to jako zarzut, bo jednak nagranie dwóch tak dobrych płyt, z których każda ma kompletnie inny charakter, to sztuka, która nie udaje się zbyt często. Warto dokonać jeszcze jednego porównania: o ile dzieło z roku 1984 jest bardziej oryginalne i niepowtarzalne,

[Recenzja] Leather.head - "welded" (2023)

Obraz
Oczekiwania miałem spore. W zeszłym roku londyński kwintet Leather.head zrobił na mnie duże wrażenie singlami "Hordes" i "Mara" oraz EPką ze starymi nagraniami demo, "live and limp vol. 1". W recenzji tej ostatniej pisałem, że może to być kolejny wielki zespół sceny Windmill. Słuchając wydanej rok póżniej EPki "welded" nie jestem już tego aż tak pewien. Zauważam tu pewien zastój, a nawet regres. Melodie nie są już tak wyraziste, natomiast w charakterystycznym dla tej grupy łączeniu różnych stylów jest jakby mniej kreatywności, a więcej jazdy na autopilocie.  Można też poczuć się rozczarowanym faktem, że na tym blisko 20-minutowym, składającym się z pięciu ścieżek wydawnictwie, są w zasadzie tylko trzy pełnoprawne utwory - "flesh", tytułowy "welded" oraz "in guilts maw i". Pierwszy z nich pokazuje bardziej pogodne, wygładzone i prawie piosenkowe oblicze grupy, choć w pewnym momencie następuje przełamanie, po którym ut

[Zapowiedź] Premiery płytowe grudzień 2023

Obraz
W grudniu rynek fonograficzny - a przynajmniej jego ciekawsza część - niemalże zamiera. Jedna większa premiera to pierwszy od dwóch dekad album Petera Gabriela, z tym że to raczej składanka singli wydawanych na przestrzeni całego roku. Więcej na ten temat piszę w już opublikowanej recenzji . Będzie też nowy longplay Neila Younga, który jednak co chwilę coś publikuje, więc trudno tu o szczególny entuzjazm. Z zainteresowaniem czekam właściwie tylko na debiutanckie EP Leather.head - zespołu, który ma potencjał dołączyć do ścisłej czołówki sceny Windmill. Przez najbliższy miesiąc zamierzam uzupełnić najpoważniejsze braki w tegorocznych recenzjach, a prawdopodobnie 6 stycznia zostanie opublikowane moje subiektywne podsumowanie roku 2023. Grudniowe premiery płytowe: najciekawsze albumy z grudnia 2023 1 grudnia: Alex Heffes & Ryuichi Sakamoto -  Crystalline  [EP]  Batu -  Half Speed  [EP] Bill Evans -  Tales - Live in Copenhagen (1964)  [archiwalia] The Black Dog - Music for Moore Street

[Recenzja] Peter Gabriel - "I/O" (2023)

Obraz
Niezwykle długo kazał Peter Gabriel czekać na ten album. I nie chodzi nawet o to, że od premiery "Up" - poprzedniej płyty z premierowymi kompozycjami - minęło dwadzieścia jeden lat. Pierwszy singiel promujący "I/O" pojawił się już na początku stycznia, a więc prawie rok temu. A potem co miesiąc, przy każdej pełni księżyca, udostępniano kolejny fragment nowej płyty, aż ujawniono wszystkie dwanaście utworów. Ta rozciągnięta na jedenaście miesięcy promocja bynajmniej nie podgrzewała atmosfery. Wręcz przeciwnie - z coraz mniejszym zainteresowaniem czekałem na ten album, zwłaszcza że im więcej singli poznawałem, tym mniej podobał mi się obrany przez Gabriela kierunek. A po premierze ostatniego nagrania, co nastąpiło przed kilkoma dniami, nie ma już na co czekać - cały album jest już znany, nie zostawiono żadnych niespodzianek na oficjalną premierę całości. W czasach serwisów streamingowych bez problemu można znaleźć lub samemu zrobić odpowiednią playlistę. No niezbyt mąd

[Recenzja] Celtic Frost - "To Mega Therion" (1985)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E02 Co łączy albumy "Brain Salad Surgery" Emerson, Lake & Palmer, "Pictures" Island i "Attahk" francuskiej grupy Magma z "To Mega Therion" Celtic Frost? Najbardziej oczywista odpowiedź to wskazanie na okładki autorstwa kontrowersyjnego szwajcarskiego twórcy H.R. Gigera. Jednak podobieństwa okazują sie sprowadzać nie tylko do tego, bo jak na tak wczesny przykład ekstremalnego metalu, płyta szwajcarskiego tria pokazuje dość progresywne myślenie o muzyce. Wczesna twórczość grupy uważana jest za kamień węgielny black i death metalu, bywa też zaliczana do thrash czy doom metalu. Jednak inspiracje muzyków były szerokie, od Black Sabbath, Judas Priest czy Venom, przez hardcore punk, aż po nową falę z okolic Joy Division, Bauhaus, Christian Death i Siouxie and the Banshees. Zespół od początku stosował niezbyt typowe dla metalu rozwiązania. Na debiutanckim EP "Morbid Tales" w instrumentarium pojawiły

[Recenzja] Half Empty Glasshouse - "Restricted Repetitive Behaviour" (2023)

Obraz
Pełny tytuł debiutanckiego albumu tej anonimowej nowozelandzkiej grupy brzmi: "Restricted Repetitive Behaviour: An Experiment in the Application of Classical 12-Tone Technique to Contemporary Post-Punk Composition". W zasadzie trudno o bardziej zwięzły, a zarazem adekwatny opis zawartej tu muzyki. Warto jednak nieco rozwinąć zamysł stojący za tym wydawnictwem. Wspomniana w tytule technika dwunastotonowa, lepiej znana jako dodekafonia, to kompozytorska metoda, która rozwinęła się na początku XX wieku, w ramach tzw. drugiej szkoły wiedeńskiej skupionej wokół Arnolda Schönberga. Technika polega m.in. na wykorzystaniu w kompozycji wszystkich dwunastu dźwięków skali stosowanej w muzyce zachodniej, przy czym żaden dźwięk nie może się powtórzyć przed wybrzmieniem pozostałych. Twórcy stojący za projektem Half Empty Glasshouse postanowili wykorzystać ten sposób komponowania w muzyce stylistycznie bliskiej post-punku czy noise rocka. Wybór nieprzypadkowy, bo jak sami twierdzą, taka sty

[Recenzja] Neil Young with Crazy Horse - "Zuma" (1975)

Obraz
Po sześciu latach od wydania "Everybody Knows This Is Nowhere" Neil Young postanowił wrócić do swojego ostrzejszego oblicza. W tym celu ponownie połączył siły z muzykami Crazy Horse - Billym Talbotem, Ralphem Moliną oraz nowym gitarzystą rytmicznym Frankiem Sampedro, który zajął miejsce zmarłego Danny'ego Whittena. Album "Zuma" - zatytułowany tak od nazwy jednej z kalifornijskich plaż - to jednak nie tylko ostrzejsze granie rockowe. Repertuar zawiera także pewne pozostałości po poprzednim projekcie Kanadyjczyka, "Homegrown". Płyta o tym właśnie tytule, nagrywana od lata 1974 do stycznia 1975 roku, miała ukazać się jako następca "On the Beach". Young w ostatniej chwili zdecydował się jednak opublikować zamiast tego wcześniejszy, odrzucony przez wydawcę "Tonight's the Night", co okazało się znakomitą decyzją. "Homegrown" ostatecznie ukazał się dopiero w 2020 roku, choć cześć kompozycji wydano już wcześniej na innych wyda

[Recenzja] Danny Brown - "Quaranta" (2023)

Obraz
Pierwsze zapowiedzi tego albumu pojawiły się trzy lata temu. Już wtedy było wiadomo, że będzie to duchowa kontynuacja  wydanego w 2011 roku "XXX". Tamta płyta powstała z hedonistycznej perspektywy trzydziestolatka, który dopiero co odniósł swoje pierwsze muzyczne sukcesy. Tym razem teksty były pisane z bardziej refleksyjnej perspektywy rozczarowanego czterdziestolatka. Oryginalnie tytuł miał być bardziej bezpośredni i brzmieć "XXXX". Ostatecznie jednak Brown zdecydował się zatytułować płytę "Quaranta", co po włosku znaczy dokładnie to samo, ale kojarzy się też z kwarantanną, a materiał powstawał podczas pierwszych lockdownów związanych z pandemią COVID-19, natomiast w tekstach przewija się temat typowego dla tamtych czasów odizolowania. Drugi w tym roku album Danny'ego Browna, po świetnym "Scaring the Hoes", to płyta równie zwięzła - nie przekracza nawet trzydziestu pięciu minut - ale poza tym kompletnie inna. Poprzednik był efektem pełnoskal