Posty

Wyświetlam posty z etykietą post-punk

[Recenzja] Maanam - "Maanam" (1981)

Obraz
Cykl "Polskie ejtisy" #3 Pojawiły się już głosy, że w całym tym cyklu "Polskich ejtisów" chodzi o wzbudzanie kontrowersji i prowokowanie wielbicieli krajowego mainstreamu. A prawda jest taka, że wiele tych tzw. klasyków po prostu niedobrze się zestarzało. Zwłaszcza w konfrontacji z zachodnią muzyką, którą bezczelnie imitowano, korzystając z bardzo ograniczonego dostępu polskich słuchaczy do pierwowzorów. Nie zamierzam jednak w recenzjach z tej serii jedynie odbrązawiać albumów, których kult jest obecnie zupełnie irracjonalny. Istnieją też przecież wydawnictwa, które nieco lepiej znoszą próbę czasu i do niech należy choćby debiut Maanamu. Czytaj też:  [Recenzja] Lady Pank - "Lady Pank" (1983) Z dużym prawdopodobieństwem eponimiczny Maanam to pierwsza prawdziwie polska płyta nowofalowa. Wprawdzie kilka miesięcy wcześniej ukazał się "Helicopters" Porter Band - grupy założonej zresztą przez byłego muzyka Maanamu, Johna Portera - jednak ze względu na

[Recenzja] FACS - "Still Life in Decay" (2023)

Obraz
Po niedawnych albumach grup Half Empty Glasshouse i Sprain można śmiało powiedzieć, że w 2023 roku granie na pograniczu post-punku i noise rocka ma się bardzo dobrze. Oba zespoły reprezentują bardziej progresywne podejście do takiej muzyki, co ustawia dość wysoko próg wejścia. Bardzo przystępna okazuje się tymczasem najnowsza - wydana już w kwietniu - płyta chicagowskiego tria FACS. Grupa powstała w 2017 roku z inicjatywy śpiewającego gitarzysty Briana Case'a, basisty Jonathana van Herika oraz perkusisty Noah Legera. Do tej pory trio wydało już pięć albumów, z czego dwa najnowsze nagrano z basistką Alianną Kalabą. Niedługo jednak po zakończeniu prac nad "Still Life in Decay" do składu powrócił van Herik. To może oznaczać dla zespołu powrót do korzeni lub nowy początek. I chyba faktycznie przyda się taki reset, biorąc pod uwagę konsekwentne, narastające z każdą kolejną płytą pogrążanie się w mroku, czego apogeum stanowi tegoroczny album. Czytaj też:  [Recenzja] Sprain - &q

[Recenzja] Leather.head - "welded" (2023)

Obraz
Oczekiwania miałem spore. W zeszłym roku londyński kwintet Leather.head zrobił na mnie duże wrażenie singlami "Hordes" i "Mara" oraz EPką ze starymi nagraniami demo, "live and limp vol. 1". W recenzji tej ostatniej pisałem, że może to być kolejny wielki zespół sceny Windmill. Słuchając wydanej rok póżniej EPki "welded" nie jestem już tego aż tak pewien. Zauważam tu pewien zastój, a nawet regres. Melodie nie są już tak wyraziste, natomiast w charakterystycznym dla tej grupy łączeniu różnych stylów jest jakby mniej kreatywności, a więcej jazdy na autopilocie.  Można też poczuć się rozczarowanym faktem, że na tym blisko 20-minutowym, składającym się z pięciu ścieżek wydawnictwie, są w zasadzie tylko trzy pełnoprawne utwory - "flesh", tytułowy "welded" oraz "in guilts maw i". Pierwszy z nich pokazuje bardziej pogodne, wygładzone i prawie piosenkowe oblicze grupy, choć w pewnym momencie następuje przełamanie, po którym ut

[Recenzja] Half Empty Glasshouse - "Restricted Repetitive Behaviour" (2023)

Obraz
Pełny tytuł debiutanckiego albumu tej anonimowej nowozelandzkiej grupy brzmi: "Restricted Repetitive Behaviour: An Experiment in the Application of Classical 12-Tone Technique to Contemporary Post-Punk Composition". W zasadzie trudno o bardziej zwięzły, a zarazem adekwatny opis zawartej tu muzyki. Warto jednak nieco rozwinąć zamysł stojący za tym wydawnictwem. Wspomniana w tytule technika dwunastotonowa, lepiej znana jako dodekafonia, to kompozytorska metoda, która rozwinęła się na początku XX wieku, w ramach tzw. drugiej szkoły wiedeńskiej skupionej wokół Arnolda Schönberga. Technika polega m.in. na wykorzystaniu w kompozycji wszystkich dwunastu dźwięków skali stosowanej w muzyce zachodniej, przy czym żaden dźwięk nie może się powtórzyć przed wybrzmieniem pozostałych. Twórcy stojący za projektem Half Empty Glasshouse postanowili wykorzystać ten sposób komponowania w muzyce stylistycznie bliskiej post-punku czy noise rocka. Wybór nieprzypadkowy, bo jak sami twierdzą, taka sty

[Recenzja] The Cure - "Disintegration" (1989)

Obraz
Są albumy, których najchętniej słucham w określonych warunkach, np. podczas konkretnego okresu w roku. Taką płytą jest na pewno "Disintegration" The Cure, który ze swoim chłodnym, ponurym klimatem idealnie pasuje do bardziej zaawansowanej jesieni. Wydawnictwo, które okazało się największym komercyjnym sukcesem zespołu w dotychczasowej karierze, sprawia wrażenie, jakby muzycy celowo chcieli zostać wykluczeni z mainstreamu. Co zresztą nie jest dalekie od prawdy. Robert Smith czuł się coraz bardziej zmęczony sławą zdobytą dzięki tej bardziej pogodnej muzyce, jaką grupa prezentowała po swoim powrocie w połowie dekady. Jednocześnie czuł się zdołowany, że zbliża się do trzydziestych urodzin, a w przeciwieństwie do swoich idoli, wciąż nie nagrał prawdziwego arcydzieła. Stąd powrót do bardzo pesymistycznych, wręcz depresyjnych tekstów oraz odpowiednio dopasowanej muzyki - choć tym razem przepełnionej raczej melancholią niż dołującym mrokiem "Pornography". Smith czuł także,

[Recenzja] Sexwitch - "Sexwitch" (2015)

Obraz
Najlepsza muzyka na Halloween? W ubiegłych latach chętnie sięgałem po debiut Black Sabbath, "Death Walks Behind You" Atomic Rooster, "First Utterance" Comus, "Nosferatu" Popol Vuh czy "Heresie" Univers Zero. Tym razem przypomniałem sobie o eponimicznym albumie Sexwitch. To jedyne wydawnictwo tego efemerycznego projektu, tworzonego przez wokalistkę Natashę Khan - najbardziej znaną ze swoich popowych płyt pod pseudonimem Bat for Lashes - wraz z instrumentalistami neo-psychodelicznego, indie-rockowego TOY oraz grającym tu na syntezatorze i odpowiadającym za produkcję Danem Careyem, dziś silnie powiązanym ze sceną Windmill - współpracuje lub współpracował ze Squid, black midi czy Black Country, New Road. Muzycy po raz pierwszy zagrali razem w 2013 roku na singlu "The Bride", będącym przeróbką irańskiej piosenki z czasów sprzed rewolucji. Wówczas jednak nazwa Sexwitch nie padła. Pojawiła się dopiero na albumie przygotowanym podczas ich drugi

[Recenzja] Brygada Kryzys - "Brygada Kryzys" (1982)

Obraz
Eponimiczny debiut Brygady Kryzys to jedna z tych płyt, których wydanie w czasach PRL - i to przez państwową, a więc partyjną wytwórnię Tonpress - może autentycznie budzić zdziwienie. Wprawdzie cenzura odrzuciła część utworów, jednak w innych nie dostrzegła wyraźnej krytyki ówczesnego ustroju. Dopiero gdy album był już w sprzedaży, zareagowała Służba Bezpieczeństwa, wydając polecenie oddania na przemiał reszty nakładu. Niewiadomo, ile w tym prawdy, jednak zespół zdecydowanie nie miał łatwej kariery. Zaledwie kilka miesięcy po jego powstaniu wprowadzono stan wojenny, co uniemożliwiło udanie się na zaplanowaną sesję dla jugosłowiańskiego Jugotonu oraz trasę po Holandii. W kraju też nie dało się koncertować. Wkrótce jednak komunistyczne władze zdały sobie sprawę, że pozbawiona zajęć młodzież może dołączyć do trwających demonstracji, więc już w lutym 1982 przyzwolono na udział w rockowych koncertach. Brygada Kryzys miała zagrać podczas jednej z takich imprez, jednak muzykom nie spodobało s

[Recenzja] Sprain - "The Lamb as Effigy" (2023)

Obraz
"Everything Is Alive" Slowdive był zapewne - a z pewnością przeze mnie - najbardziej wyczekiwaną premierą poprzedniego piątku. Jednak najciekawszym nowym wydawnictwem okazał się zupełnie inny album. I to dość niespodziewanie, bo amerykański kwartet Sprain do tej pory nie był zbyt rozpoznawalny. Tymczasem jego drugi longplay "The Lamb as Effigy" zadebiutował na samym szczycie cotygodniowego rankingu tegorocznych płyt w serwisie Rate Your Music i mimo rosnącej liczby ocen utrzymuje bardzo wysoką średnią. Nie brakuje też pozytywnych recenzji na innych portalach muzycznych, które nie ograniczają się do mainstreamu. A mowa o wydawnictwie zespołu, który jeszcze trzy lata temu, na swoim poprzednim albumie "As Lost Through Collision", brzmiał po prostu jak kolejny naśladowca Slint, Unwound czy Duster, niewykazujący ambicji do zaprezentowania czegoś własnego. Tym razem słuchać jednak znaczy progres. Sprain na "The Lamb as Effigy or Three Hundred And Fifty XOXO

[Recenzja] Have a Nice Life - "Deathconsciousness" (2008)

Obraz
Nie lubię tak długich płyt. Choć 85 minut "Deathconsciousness" nie wydaje się znów tak długie, gdy dopiero co wróciło się z pięciogodzinnego seansu "Barbenheimera", swoją drogą zaskakująco udanego. A sam album, debiut amerykańskiego duetu Have a Nice Day, to jedno z najbardziej kultowych wydawnictw XXI wieku. Dwupłytowy album koncepcyjny, skupiony wokół tematyki śmierci i opowiadający o średniowiecznej sekcie, został nagrany w amatorskich warunkach, z budżetem wynoszącym niecały tysiąc dolarów. Pierwsza, niezależna edycja, licząca jakieś sto egzemplarzy, za to interesująco wydana w formie książki z fragmentem XVIII-wiecznego obrazu Jacques-Louisa Davida jako okładką, nie wzbudziła większego zainteresowania. Szybko jednak album stał się internetowym viralem, a jego sława dotarła do niektórych mediów muzycznych. Sami muzycy, widząc swoje dzieło w różnych podsumowaniach, byli zdziwieni, że ktoś traktuje ich jak prawdziwy zespół. Tom Macuga i Dan Barrett nie ukrywają sw

[Recenzja] The Cure - "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me" (1987)

Obraz
Po sukcesie "The Head on the Door", który po obu stronach Atlantyku okazał się najlepiej sprzedającym albumem The Cure do tamtej pory, muzycy musieli tak bardzo uwierzyć w siebie, że przy kolejnej okazji postanowili nie ograniczać się do pojedynczej płyty. "Kiss Me Kiss Me Kiss Me" trwa blisko siedemdziesiąt pięć minut i zawiera aż osiemnaście utworów w wydaniach winylowym i kasetowym; na oryginalnej edycji kompaktowej pominięto "Hey You!" ze względu na ówczesne ograniczenia czasowe tego nośnika. W przypadku rockowych wydawnictw taka długość nie jest dobrym zwiastunem. Prawie nigdy nie udaje się utrzymać równego poziomu. Nie inaczej jest tym razem, choć przynajmniej zadbano o pewną różnorodność. "Kiss Me Kiss Me Kiss Me" z jednej strony stanowi swego rodzaju podsumowanie dotychczasowej kariery The Cure, a z drugiej - otworzył nowe ścieżki, którymi zespół mógł podążyć w przyszłości, ale większość z nich całkiem zarzucił. Zarówno w początkach karie

[Recenzja] Squid - "O Monolith" (2023)

Obraz
Od tego albumu zależało, czy Squid ugruntuje swoją pozycję jednego z najlepszych zespołów na współczesnej scenie rockowej, czy okaże się tylko sensacją jednego sezonu. Pierwszy album, "Bright Green Field" sprzed dwóch lat, to moim zdaniem najlepszy jak dotąd rockowy debiut XXI wieku. Jednocześnie nie jest to płyta pozbawiona wad - przede wszystkim zbyt długa, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nie każdy utwór wnosi tam coś unikalnego. Squid na "O Monolith" musiał udowodnić, że jest w stanie powtórzyć to, czego na swoich drugich albumach dokonały zaprzyjaźnione, wywodzące się z tej samej londyńskiej sceny grupy black midi i Black Country, New Road. "Cavalcade" oraz "Ants From Up There" stanowią znaczny postęp względem swoich poprzedników, przebijając je choćby muzyczną dojrzałością, większą wyrazistością kompozycji czy wypracowaniem bardziej idiomatycznego stylu. Czy to się tu udało? Squid niewątpliwie poczynił istotne postępy pod każdym prakty

[Recenzja] Kresy - "Lumer" (2023)

Obraz
Gdyby skupić się wyłącznie na kwestiach czysto muzycznych, można by pomyśleć, że to kolejny zespół ze sceny Windmill, który próbuje wypełnić pustkę po oryginalnym wcieleniu black midi. Trudno jednak zlekceważyć fakt, że teksty są tutaj śpiewane po polsku. Kresy to kwintet pochodzący wprawdzie nie z Kresów, a z Łodzi, który właśnie wydał swoje debiutanckie EP. "Lumer" to cztery energetyczne kawałki o dość nieprzewidywalnym, ale niegłupio pomyślanym przebiegu, stylistycznie utrzymane gdzieś pomiędzy noise rockiem, post-punkiem, math rockiem i post-hardcore'em, z odrobiną psychodelii w wolniejszych momentach. Uwagę zwraca bardzo sprawny warsztat instrumentalny piątki młodych muzyków, a chyba jeszcze lepsze wrażenie robią partie wokalne Jana Kępińskiego, przechodzące od melodeklamacji do znerwicowanego śpiewu i histerycznych wrzasków, sprawiając przy tym wrażenie wykonanych na luzie. Dobrze wiedzieć, że także na polskiej scenie rockowej działają też zespoły, które śledzą aktu

[Recenzja] Opus Kink - "My Eyes, Brother!" (2023)

Obraz
Na Opus Kink, zespół ze sceny Windmill, zwróciłem już uwagę przy okazji zeszłorocznej EPki "'til the Stream Runs Dry". Właśnie opublikowany "My Eyes, Brother!" to wciąż jeszcze nie długogrające wydawnictwo, a kolejny minialbum. W międzyczasie stosunkowo niewiele zmieniło się w muzyce zespołu. Stylistycznie jest to wciąż energetyczna, intensywna mieszanka punk rocka z jazzującymi partiami trąbki i saksofonu oraz dodatkiem brzmień klawiszowych. Trochę poprawiła się muzyka zespołu od strony kompozytorskiej. Utwory wydają się odrobinę mocniejsze melodycznie, a na pewno bardziej nieprzewidywalne pod względem budowy, często zaskakując przejściami z jednej estetyki w drugą, jak choćby w "Dust", który płynie przeobraża się z art-punku w starego bluesa z obskurnej speluny. Zresztą cały album ma taki pubowy klimat, z pożnych godzin nocnych, kiedy już wszyscy - włącznie z przygrywającym zespołem - są porządnie wstawieni. O ile u innych twórców z kręgu Windmill da

[Recenzja] U2 - "The Unforgettable Fire" (1984)

Obraz
Nie taki znów niezapomniany ten "The Unforgettable Fire". Wydany pomiędzy bardziej popularnymi "War" i "The Joshua Tree", jest postrzegany raczej jako przejściowy etap pomiędzy tym wczesnym, post-punkowym U2, a tym już stricte popowym, nie zaś jako pełnowartościowy album. Jednak właśnie w tym połączeniu dwóch oblicz zespołu, choć nie tylko w tym, tkwi siła tego wydawnictwa. Bez wątpienia zespół dokonał tu wyraźnego postępu względem poprzednich płyt. Muzycy nie chcieli nagrywać kolejnego "War", lecz spróbować czegoś nowego. W tym celu zaczęli rozglądać się za nowym producentem. Pod uwagę brali m.in. Conny'ego Planka, znanego ze współpracy z Kraftwerk, Neu! i innymi grupami krautrockowymi, ale też Rhetta Daviesa, który przyczynił się do sukcesów Roxy Music. Ostatecznie stanęło jednak na Brianie Eno, którego kwartet podziwiał zarówno za własne dokonania ambientowe, jak i jego wkład w płyty Talking Heads. Takiemu wyborowi sprzeciwiali się przedst

[Recenzja] Maruja - "Knocknarea" (2023)

Obraz
Młode zespoły dołączające do sceny Windmill mają nieco ułatwiony start, a to ze względu na zainteresowanie wokół tego całego zjawiska. Z drugiej strony, muszą mierzyć się z porównaniami do tych kapel, którym już udało się wybić. W przypadku niedawno opisywanej przeze mnie debiutanckiej EPki "Epic the Movie" Cowboyy, faktycznie trudno uniknąć skojarzeń ze wczesnym black midi. Kolejnych debiutantów, pochodzącą z Manchesteru grupę Maruja, która w zeszłym miesiącu także wydała swój pierwszy minialbum, zestawia się często z Black Country, New Road. Czy słusznie? Chyba jednak nie do końca. EPka "Knocknarea" to nieco ponad dwadzieścia minut muzyki, w całości wydanej wcześniej na singlach. Przy czym kwartet wypuścił dotąd w sumie sześć utworów, a tutaj zebrano jedynie cztery najnowsze. Dwa pominięte, "Tao" i "Rage", pokazują, że już na tym najwcześniejszym etapie kariery zespół doskonale wiedział, co chce grać. Najprościej określić tę muzykę jako post-pu

[Recenzja] Cowboyy - "Epic the Movie" (2023)

Obraz
Scena Windmill rozrasta się w naprawdę imponującym tempie. Co kilka miesięcy opisuję kolejnych debiutantów. "Epic the Movie" to pierwsze większe - choć jeszcze nie pełnowymiarowe - wydawnictwo założonej w zeszłym roku grupy Cowboyy. Na niespełna piętnastominutowe EP składa się pięć kawałków, łączących punkową energię, math-rockowe repetycje oraz nierzadko mówione partie wokalne. Muzycy mogą się wypierać inspiracji twórczością najsłynniejszego przedstawiciela sceny, ale jeśli komuś brakuje takiego black midi, jak na debiutanckim "Schlagenheim", to "Epic the Movie" powinien go zainteresować, nawet pomimo różnicy poziomu. Finałowy "Nothing" na też w sobie coś z "For the First Time" Black Country, New Road. Jest tu również ta charakterystyczna dla całej sceny nerwowość i niepewność, spowodowana być może faktem, że większość grup debiutowała już w czasie kryzysu związanego z brexitem oraz pandemią. W nagraniach nie dzieje się nic spektakular

[Recenzja] Yves Tumor - "Praise a Lord Who Chews but Which Does Not Consume; (Or Simply, Hot Between Worlds)" (2023)

Obraz
Nazwisko Bowie mogłoby być pewnym ułatwieniem w rozwinięciu kariery muzycznej, jednak Sean Bowie zdecydował się tworzyć pod pseudonimem Yves Tumor. Począwszy od 2015 roku muzyk wydał do tej pory pięć albumów, z czego ostatni,  "Praise a Lord Who Chews but Which Does Not Consume; (Or Simply, Hot Between Worlds)", ukazał się w zeszłym tygodniu. Jest to zarazem jego trzecie wydawnictwo dla kultowej niezależnej wytwórni Warp oraz bezpośredni następca znakomitego "Heaven to a Tortured Mind" sprzed trzech lat. To właśnie dzięki tamtemu albumowi zwróciłem uwagę na muzykę Tumora i dziś podoba mi się nawet jeszcze bardziej niż w momencie wydania. A najnowszy longplay zachwycił mnie już od razu.  Stylistycznie to wciąż ambitny pop, tym razem jednak zamiast wpływu glam rocka słychać raczej psychodelię i post-punk, przy czym inspiracje te zostają przefiltrowane przez charakterystyczny dla artysty styl oraz brzmienie trzeciej dekady XXI wieku. Nie śledziłem przedpremierowych sin