Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2014

[Recenzja] Yes - "Tales from Topographic Oceans" (1973)

Obraz
Ian Anderson, lider Jethro Tull - niespokrewniony w wokalistą Yes, Jonem Andersonem - bardzo nie lubił, kiedy określano jego muzykę rockiem progresywnym. Jako człowiek ze sporym poczuciem humoru, postanowił zakpić z krytyków, nagrywając album będący w założeniu parodią wydawnictw z tego nurtu. Zawartość "Thick as a Brick" miała pokazać w przerysowany sposób wszystkie błędy, jakie popełniają zespoły progresywne. Wyszło jednak zupełnie inaczej - Andersonowi udało się stworzyć naprawdę udany album w tym stylu, niemal nie popełniając typowych dla niego błędów. I, paradoksalnie, longplay stał się jednym z największych klasyków nurtu. A wspominam o tym akurat w tej recenzji, ponieważ zaledwie rok później muzycy Yes zupełnie niezamierzenie nagrali dokładanie taki album, jaki próbował stworzyć Ian Anderson. "Tales from Topographic Oceans" nie tylko pokazuje wszelkie możliwe wady rocka progresywnego, ale wręcz absurdalnie je eksponuje i uwypukla. Po sukcesie "Clo

[Recenzja] Yes - "Yesssongs" (1973)

Obraz
Kilka miesięcy po ogromnym sukcesie albumu "Close to the Edge", do sprzedaży trafiło kolejne wydawnictwo Yes. "Yessongs" to album koncertowy, zawierający fragmenty dwóch najświeższych wówczas tras koncertowych zespołu. Najbardziej zaskakujące są rozmiary tego wydawnictwa - oryginalne winylowe wydanie składa się z aż trzech płyt (kompaktowe reedycje składają się z dwóch płyt) o łącznej długości przekraczającej dwie godziny. Jeszcze większe zdziwienie następuje po spojrzeniu na zawartość, gdy okazuje się, że repertuar w zdecydowanej większości składa się z utworów oryginalnie wydanych na... trzech longplayach: "The Yes Album", "Fragile" i "Close to the Edge". Ten ostatni jest tu zdublowany w całości, z "The Yes Album" brakuje tylko dwóch mniej istotnych fragmentów ("Clap", "A Venture"), a z "Fragile" zabrakło miejsca dla całkiem przecież udanego "South Side of the Sky" i większości mi

[Recenzja] Yes - "Close to the Edge" (1972)

Obraz
Kształtowanie i doskonalenie własnego stylu zajęło grupie Yes dobrych kilka lat i wymagało pewnych zmian w składzie. Jednak w końcu, na początku 1972 roku, zespół był gotowy, by stworzyć prawdziwie wielkie dzieło. "Close to the Edge" to bez wątpienia jedno z największych osiągnięć w szeroko pojętej muzyce rockowej i jedna z wizytówek progresywnego nurtu. Niespełna czterdziestominutowe dzieło, składające się z trzech rozbudowanych utworów, dopracowanych w najmniejszym szczególe. W komponowanie materiału zaangażowani byli wszyscy muzycy (choć największy wkład mieli Jon Anderson i Steve Howe). Następnie cały zespół godzinami dyskutował nad każdym fragmentem, wymieniając się swoimi pomysłami aranżacyjnymi i wspólnie wybierając najlepszy. Taka metoda doskonale się tu sprawdziła, jednak jej zdecydowanym przeciwnikiem okazał się Bill Bruford, zafascynowany jazzem i preferujący bardziej spontaniczne podejście. Tuż po zakończeniu nagrań, zdecydował się opuścić Yes, przyjmując pro

[Recenzja] Yes - "Fragile" (1971)

Obraz
Na "Fragile" wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Na pewno pod względem personalnym. Do obozu Yes dołączyły dwie istotne postacie. Pierwsza z nich to Roger Dean, autor charakterystycznych okładek (choć na początku lat 70. jego rozpoznawalny styl dopiero powoli się kształtował). Druga to Rick Wakeman, następca Tony'ego Kaye'a, którego pozbyto się na samym początku sesji nagraniowej, gdy odmówił korzystania z syntezatorów i melotronu. Nowemu klawiszowcowi zdecydowanie bardziej odpowiadała artystyczna wizja Jona Andersona i Chrisa Squire'a, zaś jego klasyczne wykształcenie (a przynajmniej jego namiastka, gdyż studiów nie ukończył) okazało się bardzo pomocne przy tworzeniu przez zespół coraz bardziej złożonych form muzycznych. Z drugiej strony, Wakeman miał skłonność do przesadnego popisywania się swoimi umiejętnościami, a także często wykazywał nie najlepszy gust w dobrze brzmień, wnosząc do muzyki zespołu trochę za dużo patosu i kiczu. To jednak głównie

[Recenzja] Yes - "The Yes Album" (1971)

Obraz
"The Yes Album" uznawany jest za początek klasycznego okresu w twórczości zespołu. Chyba nie do końca słusznie. Jest to raczej przejściowe wydawnictwo, na którym zespół wyraźnie próbuje odejść od swoich wcześniejszych dokonań, ale jeszcze nie całkiem mu to wychodzi. W znacznym stopniu wynika to ze składu, w jakim album nagrano. W zespole pojawił się już gitarzysta Steve Howe, który doskonale dopasował się do artystycznej wizji głównych kompozytorów, Jona Andersona i Chrisa Squire'a. Jednocześnie, w składzie wciąż pozostawał klawiszowiec Tony Kaye, którego wizja była odmienna - przejawiało się to chociażby w niechęci do korzystania z syntezatorów, które bardzo chcieli wprowadzić pozostali muzycy. Kaye preferował brzmienie elektrycznych organów, będących tu jego podstawowym instrumentem, jednak zgodził się zagrać w paru momentach na syntezatorze Mooga. To pierwsze pełnowymiarowe wydawnictwo Yes, na którym znalazł się wyłącznie autorski repertuar. Utwory stały się dł

[Recenzja] Yes - "Time and a Word" (1970)

Obraz
Niemal dokładnie rok po premierze eponimicznego debiutu Yes, do sklepów trafiło kolejne wydawnictwo zespołu, "Time and a Word". Nagrań dokonano w tym samym składzie, nie odchodząc daleko od wypracowanej wcześniej stylistyki, nawet zachowując identyczne proporcje między autorskimi kompozycjami, a interpretacjami cudzych dzieł. Za sześć premierowych nagrań odpowiada przede wszystkim Jon Anderson - dwa skomponował z niejakim Davidem Fosterem, który wystąpił w nich jako gość, jeden z Chrisem Squirem, pozostałe samodzielnie. I w porównaniu z debiutem słychać, że wokalista poczynił pewne postępy jako kompozytor, nauczył się tworzyć bardziej wyraziste, choć czasem nieco popadające w banał, piosenki. Również wykonanie stoi tu na trochę wyższym poziomie, co jest zasługą przede wszystkim Squire'a i Billa Bruforda. Zdecydowanie lepsze jest też brzmienie, z nierzadko wysuniętymi na pierwszy plan, potężnymi partiami basu. I byłoby naprawdę świetnie, gdyby nie idiotyczny pomysł A

[Recenzja] Yes - "Yes" (1969)

Obraz
Debiutancki album Yes to dopiero rozgrzewka przed późniejszymi działami. W tamtym czasie zespół wciąż szukał własnego stylu, a muzykom brakowało doświadczenia - chociażby w pracy studyjnej. Na pewno nie pomogło to podczas współpracy z producentem, który nie miał wcześniej do czynienia z żadnym zespołem rockowym. Dlatego też nie wykorzystano w pełni ówczesnego potencjału grupy, który sugerują jedynie pewne fragmenty tego wydawnictwa. Eponimiczny album Yes przynosi muzykę mocno zakorzenioną w modnym wówczas rocku psychodelicznym, słychać też inspiracje proto-progowymi wykonawcami w rodzaju Procol Harum, Moody Blues czy Vanillia Fudge, a czasami pobrzmiewają wyraźne wpływy jazzowe. Trudno tutaj mówić o jakimś własnym stylu - raczej jest to pewien rodzaj przeglądu przez to, co się wówczas działo w muzyce. Niemniej jednak już tutaj słychać pewne charakterystyczne cechy i atuty zespołu. Do nich należy błyskawicznie rozpoznawalny, niemal niemęsko wysoki śpiew Jona Andersona. Już na t

[Recenzja] Paul McCartney & Wings - "Band on the Run" (1973)

Obraz
Negatywne przyjęcie przez krytykę albumu "Ram" zniechęciło McCartneya do kontynuowania działalności pod własnym nazwiskiem. Zamiast tego stworzył zespół Wings, którego składu dopełniła jego żona Linda i perkusista Denny Seiwell (oboje brali już udział w nagrywaniu "Ram"), a także gitarzyści Denny Laine i Henry McCullough. Pierwsze albumy grupy, "Wild Life" i "Red Rose Speedway", nie przekonały krytyków, którzy wciąż zarzucali Paulowi marnowanie talentu na granie miałkich, naiwnych piosenek. Wszystko zmieniło się wraz z wydaniem trzeciego albumu pod szyldem Wings, a zarazem piątego w post-beatlesowskiej dyskografii muzyka. "Band on the Run" spotkał się z powszechnym uznaniem, a niektórzy okrzyknęli go największym dziełem McCartneya od czasu "Abbey Road". Kompozycje na album powstawały w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 1973 roku, głównie w Szkocji. Wyjątek stanowi napisany na początku roku w Marrakeszu "Mamunia"

[Recenzja] John Lennon - "Imagine" (1971)

Obraz
Drugi solowy album Johna Lennona nie idzie ścieżką wyznaczoną przez debiutancki "John Lennon/Plastic Ono Band". "Imagine" stanowi wręcz przeciwieństwo swojego surowego, wręcz ascetycznego, nagranego w trio poprzednika. Tym razem w nagraniach wziął udział znacznie bardziej rozbudowany aparat wykonawczy. Podczas odbywającej się w połowie lutego oraz na przełomie maja i czerwca 1971 roku sesji, przez studio przewinęli się między innymi George Harrison, basista Klaus Voormann, perkusiści Andy White (wkrótce członek Yes), Jim Gordon (Traffic, Derek and the Dominos) i Jim Keltner, pianista Nicky Hopkins, gitarzysta Ted Turner (z Wishbone Ash), czy połowa składu poprockowego Badfinger, Joey Molland i Tom Evans. Producent Phil Spector zatrudnił też sekcję smyczkową z Filharmonii Nowojorskiej, która wystąpiła w ponad połowie utworów, pokrywając je grubą warstwą brzmieniowego lukru, co wcale nie dodaje im uroku, a raczej kiczu. Same kompozycje również nie przekonują mnie

[Recenzja] Paul and Linda McCartney - "Ram" (1971)

Obraz
Post-beatlesowska kariera Paula McCartneya przynosi największe rozczarowanie. Bo chyba nikt nie spodziewał się niczego wielkiego po solowych dokonaniach Ringo Starra. Takie oczekiwania można było mieć natomiast w stosunku do pozostałej trójki. John Lennon i George Harrison, co prawda nie zbliżyli się nigdy do poziomu najlepszych dokonań zespołu, jednak miewali pewne przebłyski, czasem nawet zdradzając - raczej z mizernym efektem, ale liczą się intencje - nieco większe ambicje artystyczne. Tymczasem jedynymi ambicjami McCartneya były te czysto merkantylne. Cała jego solowa działalność to granie prostych, skrojonych pod radio piosenek, nieodchodzących daleko od stylistyki wypracowanej w latach 60., bezwstydnie odcinając kupony od bycia członkiem The Beatles. Jednak nawet jeśli ktoś po twórcy "Yesterday" czy "Let It Be" oczekiwał wyłącznie takich sympatycznych piosenek, mógł się zawieść poziomem prezentowanym na jego solowych albumach. W najlepszym wypadku są on

[Recenzja] Yoko Ono - "Yoko Ono/Plastic Ono Band" (1970)

Obraz
Ten album to właściwie efekt uboczny sesji nagraniowej solowego debiutu Johna Lennona - wydanego tego samego dnia, z niemal identyczną okładką i podobnym tytułem, "John Lennon/Plastic Ono Band". W trakcie jednego popołudnia sesji, w październiku 1970 roku, biorący w niej udział muzycy - Lennon, Ringo Starr i Klaus Voormann - zorganizowali, wraz z Yoko Ono, spontaniczne jam session. Materiał został zarejestrowany, zmiksowany i wraz z jednym nagraniem dokonanym przez Ono i innych instrumentalistów prawie trzy lata wcześniej, trafił na "Yoko Ono/Plastic Ono Band". Jest to album zupełnie inny od bliźniaczego wydawnictwa sygnowanego nazwiskiem Lennona - pozbawiony warstwy tekstowej, eksperymentalny, pozbawiony typowych struktur, w pewnym sensie wizjonerski, bo wpisujący się w ramy proto-punku, z pewnymi elementami kojarzącymi się z wówczas dopiero raczkującym krautrockiem, a nawet jeszcze nieznaną stylistyką no wave. Dodatkowo nie brak tu także nawiązań do muzyki

[Recenzja] John Lennon - "John Lennon/Plastic Ono Band" (1970)

Obraz
Pierwsze wydawnictwa Johna Lennona poza The Beatles było mocno rozczarowujące dla wielbicieli zespołu. Trzy albumy nagrane pod koniec lat 60. wspólnie z Yoko Ono to kolaże przypadkowych dźwięków, na których wyraźnie zabrakło umiejętności, potrzebnych do tworzenia awangardy. Lennon szybko zatęsknił za graniem konwencjonalnych piosenek, czego wynikiem było powstanie grupy Plastic Ono Band. W oryginalnym składzie, poza Johnem i Yoko, znaleźli się także Eric Clapton, basista Klaus Voormann i bębniarz Alan White. Ten właśnie kwintet można usłyszeć na koncertówce "Live Peace in Toronto 1969", wydanej pod koniec tytułowego roku. W następnym roku zespół - już bez Claptona i White'a, za to z Ringo Starrem - rozpoczął pracę nad materiałem studyjnym. Nagrania trwały około miesiąca, na przełomie września i października. Rezultatem są dwa albumy, wydane tego samego dnia, 11 grudnia 1970 roku, pod wspólnym tytułem "Plastic Ono Band" i z niemal identycznymi okładkami. Jed

[Recenzja] George Harrison - "All Things Must Pass" (1970)

Obraz
W czasie działalności The Beatles, George Harrison pozostawał w cieniu pozostałych muzyków. Albumy zespołu były zdominowane przez kompozycje Johna Lennona i Paula McCartneya, choć Harrison wielokrotnie udowodnił, że potrafi pisać zgrabne utwory. Szczególnie w ostatnich latach rozwinął się jako kompozytor, wzbogacając repertuar grupy chociażby o "While My Guitar Gently Weeps", "Something" czy "Here Comes the Sun". Jednak nawet wtedy jego wkład nie wynosił więcej, niż dwie piosenki na płytę, choć na próby przynosił znacznie więcej materiału. Nic zatem dziwnego, że szybko zaczął działać na własny rachunek. Jako pierwszy z Beatlesów dorobił się solowego albumu, wydając pod koniec 1968 roku instrumentalny "Wonderwall Music" - ścieżkę dźwiękową do filmu "Wonderwall" Joego Massota. Rok później ukazał się "Electronic Sound", zawierający dwie improwizacje na syntezatorze Mooga. Dopiero po oficjalnym rozwiązaniu The Beatles, Harris

[Artykuł] Płyty winylowe vs. kompaktowe

Obraz
Każdy nośnik muzyki, czy to analogowy czy cyfrowy, ma zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. W niniejszym tekście porównam dwa najpopularniejsze (przynajmniej w jakimś czasie) nośniki - płyty winylowe, zwane także analogowymi, oraz kompaktowe, czyli w skrócie CD. Poniższe porównanie składa się z kilku kategorii, a w każdej z nich dany nośnik może zdobyć maksymalnie dwa punkty (możliwa jest wygrana 2:0 lub remis 1:1). Wynik - który był z góry ustalony - nie ma nikogo przekonać do wyższości jednego nośnika nad drugim. Jest to jedynie moja subiektywna opinia. 1. WYGLĄD Czyli duże okładki płyt winylowych, na których bez problemu można dostrzec każdy szczegół, przeciwko malutkim okładkom CD, zapakowanych w brzydki, kanciasty plastik. Ma to ogromne znaczenie zwłaszcza w przypadku kompaktowych reedycji albumów oryginalnie wydanych w czasach przedkompaktowych. Czy można się zachwycić malutkimi reprodukcjami okładek np. "Sierżanta Pieprza" Beatlesów, albo "S

[Recenzja] Traffic - "On the Road" (1973)

Obraz
Druga koncertówka Traffic zawiera materiał zarejestrowany podczas niemieckich występów grupy w kwietniu 1973 roku. Zespół wystąpił w składzie poszerzonym o trzech amerykańskich muzyków sesyjnych związanych z The Muscle Shoals Rhythm Section. Basista David Hood i perkusista Roger Hawkins zajęli miejsca Rica Grecha i Jima Gordona jeszcze przed nagraniem "Shoot Out at the Fantasy Factory". Klawiszowiec Barry Beckett również wystąpił na tamtym albumie, ale tylko w jednym kawałku. Tutaj natomiast jego udział jest znacznie większy, gdyż Steve Winwood częściej pełni rolę gitarzysty. Pierwsze północnoamerykańskie wydanie "On the Road" zawiera tylko jedną płytę, na której znalazły się cztery utwory: po dwa z albumów "The Low Spark of High Heeled Boys" i "Shoot Out at the Fantasy Factory". W pozostałych krajach wydawnictwo ukazało się na dwóch płytach, wzbogacone jeszcze jednym utworem z takiego drugiego albumu, a także dwoma z "John Barleycorn M

[Recenzja] Traffic - "Shoot Out at the Fantasy Factory" (1973)

Obraz
Czasami czuję brak pomysłów Czasami czuje się pokonany Czasami czuję się bardzo zmęczony Czasami czuję, że mam dość Sometimes I feel so uninspired Sometimes I feel like giving up Sometimes I feel so very tired Sometimes I feel like I've had enough Pierwsza zwrotka tekstu "(Sometimes I Feel So) Uninspired" niezwykle szczerze podsumowuje ten album. Począwszy od kolejnej trójwymiarowej okładki, a kończąc na samych utworach, brakuje tutaj dawnej świeżości i energii. Nie dajcie się zmylić mocnemu otwarciu w postaci zaskakująco ciężkiego, ale wyrafinowanego kawałka tytułowego. Reszta albumu jest grana jakby od niechcenia, a poszczególne utwory sprawiają wrażenie rozciągniętych na siłę, bez pomysłu, co sugeruje, że zespół po prostu nie zdołał skomponować wystarczającej ilości materiału. Niby słucha się tego przyjemnie, nic tu właściwie nie drażni, tylko jakoś tak niewiele z tego wszystkiego wynika. Ocena:  6/10 Traffic - "Shoot Out a