Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2014

[Artykuł] Najważniejsze utwory Emerson, Lake & Palmer

Obraz
W tej części "Najważniejszych utworów" musiałem złamać żelazną zasadę nieumieszczania na liście utworów, które oryginalnie wykonywali inny wykonawcy. Twórczość supergrupy ELP - tworzonej przez klawiszowca Keitha Emersona (ex-The Nice), wokalistę/basistę (i okazjonalnie gitarzystę) Grega Lake'a (ex-King Crimson), oraz perkusistę Carla Palmera (ex-Atomic Rooster) - to w sporej części transkrypcje muzyki poważnej na rockowe instrumentarium (poniższa lista zwiera dwa takie utwory). Oczywiście muzycy pisali także własne kompozycje, z różnym efektem, ale często naprawdę niezłym, czego dowodem utwory z poniższej listy. Keith Emerson, Greg Lake i Carl Palmer. 1. "Take a Pebble" (z albumu "Emerson, Lake & Palmer", 1970) Najdłuższy utwór z debiutu grupy został napisany przez Grega Lake'a, a następnie zaaranżowany przez cały zespół, dzięki czemu nabrał wielkiego rozmachu. Utwór rozpoczyna się balladowo, partii wokalnej towarzyszy tylko pianino

[Recenzja] Blues Pills - "Blues Pills" (2014)

Obraz
Blues Pills to młody zespół założony w 2011 roku w Szwecji. Skład jest jednak międzynarodowy. Szwedzkie pochodzenie ma tylko wokalistka Elin Larsson, a poza nią w grupie grają francuski gitarzysta Dorian Sorriaux oraz amerykańska sekcja rytmiczna złożona z basisty Zacka Andersona i perkusisty Cory'ego Berry'ego, występujących już razem w Radio Moscow. Stylistycznie i brzmieniowo kwartet wpisuje się w panującą od dłuższego czasu modę na retro rocka. Nie sprawdzałem na jakie inspiracje powołują się sami muzycy, ale zawartość tego krążka pozwala przypuszczać, że nie obca jest im bluesrockowe i psychodeliczne granie przełomu lat 60. i 70. Wskazałbym tu przede wszystkim na wpływ Fleetwood Mac (z czasów Petera Greena), Free, Jimiego Hendrixa, Cream, Led Zeppelin, a także - przede wszystkim ze względu na śpiew Larsson - Janis Joplin i Jefferson Airplane. Brzmienie, stylizowane na to sprzed czterech, pięciu dekad (nie do końca udanie ze względu na zbyt dużą kompresję), opiera si

[Artykuł] Historie okładek: "Argus" Wishbone Ash

Obraz
W kolejnej części cyklu "Historie okładek" przedstawiam jedną z najbardziej rozpoznawalnych okładek stworzonych przez słynną firmę designerską Hipgnosis. Okładkę "Argusa" zaprojektowali ludzie z agencji Hipgnosis - mówił Andy Powell, wokalista/gitarzysta Wishbone Ash. Umieścili na niej postać wojownika wziętą z filmu "Diabły" Kena Russella. Uważali, że wygląda ona bardzo tajemniczo. Poszliśmy tym tropem i daliśmy płycie tytuł "Argus". Słowo to oznacza jednookiego obserwatora, strażnika . Według mitologii greckiej Argus rzeczywiście był strażnikiem, ale posiadającym "sto wiecznie czuwających oczu". Tytuł zaproponował perkusista grupy, Steve Upton, który w tamtym czasie był zafascynowany grecką mitologią. Postać wojownika nawiązuje do dwóch utworów z albumu - "Warrior" i "Throw Down the Sword". Okładkowe zdjęcie zostało wykonane w okolicach przełomu rzeki Verdun, w południowej Francji. Andy Powell uważa, że do zd

[Recenzja] Yes - "Heaven & Earth" (2014)

Obraz
Yes ma na koncie wielkie dzieła. Niestety, od trzydziestu lat muzycy robią wszystko, by jak najbardziej obniżyć poziom swojej dyskografii. Z całego tego okresu jako tako bronią się tylko "Big Generator", obie części "Keys to Ascension" oraz "Fly From Here". Wszystkie te albumy mają wiele poważnych wad, ale przynajmniej częściowo nadają się do słuchania (tylko tu pojawia się pytanie, po co ich w ogóle słuchać?). O całej reszcie nie jestem w stanie napisać praktycznie nic pozytywnego. A już na pewno nic dobrego nie mogę napisać o właśnie wydanym "Heaven & Earth". Steve Howe, Chris Squire, Alan White i Geoff Downes, wsparci przez nowego wokalistę Jona Davisona (śpiewającego i brzmiącego dokładnie tak samo, jak Jon Anderson, tylko nie posiadającego jego umiejętności) oraz cenionego producenta Roya Thomasa Bakera (znanego m.in. ze współpracy z Queen), sięgnęli tu kompletnego dnia. Taki album mogłaby nagrać jakaś trzeciorzędna amatorska kape

[Recenzja] Yes - "Fly From Here" (2011)

Obraz
To nie mógł być dobry album. Z wielu powodów, jednak przede wszystkim z przyczyny kompletnie niezrozumiałych decyzji Steve'a Howe'a, Chrisa Squire'a i Alana White'a. Najpierw usunęli ze składu swojego charyzmatycznego frontmana, rozpoznawalnego wokalistę i głównego kompozytora w jednej osobie. Tylko dlatego, że Jon Anderson chwilowo przechodził poważne problemy zdrowotne, a akurat zbliżała się wielka trasa koncertowa. Cóż, kasa musiała się zgadzać. Następnie przyjęli na jego miejsce gościa, który występował wcześniej w... coverbandzie Yes. A w końcu doprowadzili do odejścia Olivera Wakemana (który parę lat wcześniej zajął miejsce swojego ojca Ricka), zapraszając na sesję nagraniową swojego byłego klawiszowca, Geoffa Downesa (który w miedzy czasie, przez trzy dekady życia, chałturzył w jednym z najbardziej żenujących zespołów w historii - Asia). "Fly From Here" to w pewnym sensie kontynuacja wydanego na początku lat 80. albumu "Drama", bo w proje

[Recenzja] Steel Mill - "Green Eyed God" (1972)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 2/13 Niewiele wiadomo o tym brytyjskim zespole. Pojawił się znikąd i równie nagle słuch o nim i tworzących go muzykach zaginął. Na początku lat 70. wydał dwa single, które przeszły zupełnie bez echa. Ich los podzielił jedyny studyjny album, "Green Eyed God", początkowo wydany wyłącznie w Niemczech. Brytyjskie wydanie ukazało się dopiero w 1975 roku, gdy grupa już nie istniała, a jej członkowie definitywnie pożegnali się z muzycznym biznesem (z wyjątkiem basisty Jeffa Wattsa, który przez krótki czas współpracował z równie zapomnianą grupą Design). Można powiedzieć, że zespół miał pecha, nagrywając dla wytwórni, która nie zapewniła mu odpowiedniej promocji. Lecz powód, dla którego Steel Mill nie odniósł sukcesu, może też być zupełnie inny. "Green Eyed God" jest, niestety, albumem spóźnionym o parę lat. Muzycy fajnie mieszają tutaj elementy hard rocka, psychodelii i folku, dodając nawet odrobinę jazzu, ale tego t

[Recenzja] Faith No More - "Album of the Year" (1997)

Obraz
Rok 1997 zdecydowanie nie był jednym z najlepszych w historii muzyki. Ale i tak ukazało się wtedy kilka lepszych wydawnictw niż szósty album Faith No More. Ciekawe czy tytuł "Album of the Year" był wynikiem przesadnej wiary w nowy materiał, czy może raczej ma autoironiczny charakter? Co do jednego nie mam wątpliwości - to najsłabszy z czterech wydanych do tej pory albumów zespołu, na których śpiewa Mike Patton. Trochę słychać tutaj już zmęczenie muzyków i brak świeżości. Nie pomogła kolejna zmiana gitarzysty (stanowisko objął Jon Hudson), zresztą to znacznie mniej gitarowy album od poprzedzającego go "King for a Day... Fool for a Lifetime". Niestety, wciąż dominuje raczej konwencjonalne podejście, jakże odległe od kreatywności z czasów "Angel Dust" i "The Real Thing". Powodów do zachwytu nie ma wiele, ale nie jest to bardzo słaby album. Raczej bardzo przeciętny. W "Collision", "Mouth to Mouth" i "Ashes to Ashes&quo

[Artykuł] Historie okładek: "Moving Pictures" Rush

Obraz
Najbardziej znany album Rush wyróżnia się nie tylko zawartą na nim muzyką, ale również interesującą, wieloznaczną okładką... Zdjęcie widoczne na okładce wykorzystuje niejednoznaczność tytułu "Moving Pictures". Może on oznaczać "przenoszenie obrazów", jak i "poruszające obrazy". Zostało to jednak przedstawione w humorystyczny sposób i tak "poruszającymi" obrazami są: płonąca na stosie Joanna d'Arc (prawdopodobnie nawiązanie do utworu "Witch Hunt"), psy grające w pokera (obraz amerykańskiego malarza Cassiusa Marcellusa Coolidge'a z serii szesnastu obrazów olejnych zamówionych w 1903 roku przez firmę Brown & Bigelow na potrzeby kampanii reklamowej cygar), oraz logo zespołu, wcześniej wykorzystane na okładce singla "Closer to the Heart". Trzeba dodać, że obraz Joanny d'Arc to w rzeczywistości zdjęcie. Nie mogłem znaleźć odpowiedniego obrazu, więc sam zdobyłem płótno, pal i dwa kije - mówił projektant okładki, Hu

[Recenzja] Faith No More - "King for a Day... Fool for a Lifetime" (1995)

Obraz
Bardzo zmieniła się muzyka Faith No More od czasu "Angel Dust". "King for a Day... Fool for a Lifetime" to wciąż bardzo eklektyczne granie. Rozrzut stylistyczny jest chyba nawet większy niż kiedykolwiek wcześniej. Ale o ile dawniej przeróżne wpływy mieszały się ze sobą na przestrzeni jednego utworu, tak tutaj poszczególne nagrania są utrzymane w jednej stylistyce. Dominuje tu zresztą zdecydowanie cięższe granie. Co o tyle może dziwić, że zespół najpierw pozbył się ze składu Jima Martina, który chciał grać w bardziej konwencjonalnie metalowym stylu, by już bez niego nagrać najbardziej gitarowy i najbardziej zwyczajny album w karierze. Nowym gitarzystą został Trey Spruance (współpracujący już wcześniej z Pattonem w Mr. Bungle), ale część partii gitarowych grają basista Bill Gould i klawiszowiec Roddy Bottum. Same klawisze zostały zepchnięte do roli nieangażującego tła lub ozdobników, a czasem nie słychać ich w ogóle. Przeważają tutaj nagrania o raczej konwencjo

[Recenzja] Faith No More - "Angel Dust" (1992)

Obraz
Przez trzy lata, jakie minęły pomiędzy wydaniem "The Real Thing" i "Angel Dust", muzycy Faith No More dopracowali swój eklektyczny styl do perfekcji. Szerokie wpływy, obejmujące chyba wszystkie rodzaje muzyki rozrywkowej, łączą się w jeszcze spójniejszą całość. Poszczególne utwory różnią się od siebie znacznie, ale zawsze charakteryzuje je podobna ponadgatunkowość oraz spora dawka humoru. Mike Patton pokazuje jeszcze większą wszechstronność wokalną, brzmi też znacznie bardziej dojrzale niż na poprzednim albumie. W warstwie instrumentalnej wciąż dominują klawisze Roddy'ego Bottuma - tym razem dużo bardziej różnorodne i pomysłowe, całkiem już pozbawione ejtisowego kiczu - a także kreatywne linie basu Billa Goulda, solidnie dopełniane perkusją Mike'a Bordina. Za to gitara Jima Martina nierzadko odgrywa niewielką rolę. Pozostali muzycy marginalizowali gitarzystę, który chciał grać w bardziej metalowym stylu, nie zawsze pasującym do ich pomysłów. Co wkrótce

[Recenzja] Faith No More - "The Real Thing" (1989)

Obraz
Faith No More to bez wątpienia jeden z najciekawszych zespołów, jeśli nie najciekawszy, które zaistniały w głównym nurcie przełomu lat 80. i 90. Grupa właściwie od samego początku posiadała unikalny styl, będący syntezą wielu pozornie odległych od siebie rodzajów muzyki. Muzycy postanowili wymieszać metalowe riffy, funkową sekcję rytmiczną, typowo ejtisowe klawisze oraz rapowane partie wokalne, czasem dodając do tego wszystkiego jeszcze inne inspiracje. Minęło jednak trochę czasu, zanim to wszystko ogarnęli. Na dwóch pierwszych albumach, "We Care a Lot" i "Introduce Yourself", wyraźnie brakuje im jeszcze kompozytorskiego i wykonawczego doświadczenia, nie wszystko jeszcze się ze sobą klei. Przełomem okazał się dopiero trzeci album, "The Real Thing", który jest znacznie lepiej poukładany i przemyślany. To wciąż granie bardzo eklektyczne, dość dziwne i całkiem, jak na ówczesny rockowy mainstream, kreatywne. A zarazem niepozbawione naprawdę zgrabnych, wy