[Recenzja] The Necks - "Travel" (2023)

The Necks - Travel


Na The Necks (niemal) zawsze można liczyć. Od końca lat 80., z godną podziwu regularnością, australijskie trio wydaje kolejne płyty. I chociaż po blisko dwudziestu albumach - "Travel" jest osiemnastym w studyjnej dyskografii - doskonale wiadomo, czego się spodziewać, bo zespół do najbardziej eklektycznych z pewnością nie należy, to jednak ciągle udaje się utrzymać wysoki poziom muzyczny. I tym razem zaskoczeń nie ma wielu, choć jest ich więcej niż się spodziewałem. "Travel" to cztery utwory trwające po około dwadzieścia minut każdy - wcale nie tak długo, jak na ten zespół - sprowadzające się w zasadzie do samej sekcji rytmicznej, nierzadko grającej w dodatku w bardzo minimalistyczny, repetycyjny sposób. A jednak tyle wystarcza, by stworzyć intrygujący, wciągający słuchacza klimat, często ocierający się o uduchowione rejony spiritual jazzu.

Podobnie jak na znakomitym "Three" sprzed trzech lat, w pierwszym utworze muzycy nie bawią się w żadne wstępy i stopniowe budowanie napięcia. "Signal" od razu uderza wyrazistym basowym ostinatem Lloyda Swantona - które przez całe dwadzieścia jeden minut zmienia się ledwie kilka razy i byłoby świetnym samplem do kawałka hip-hopowego - dopełniane oszczędnymi bębnami Tony'ego Bucka oraz równie skromnymi partiami Chrisa Abrahamsa na pianinie lub organach. Muzycy zdają się grać absolutne minimum, a jednocześnie dokładnie tyle, by stworzyć odpowiednio hipnotyczny nastrój. Na całkiem innej zasadzie zbudowano "Forming", z bardziej swobodną grą muzyków, która bardzo powoli narasta, jakby cały 20-minutowy utwór był dopiero wstępem do czegoś, co ostatecznie nie nadchodzi. I takie niedopowiedzenie okazuje się chyba najbardziej satysfakcjonujące w tym przypadku. Znany już przed premierą "Imprinting" to powrót do minimalistycznych repetycji, tym razem bardziej subtelnych, z większą przestrzenią i naprawdę niesamowitym, nieco egzotycznym klimatem, nadawanym przede wszystkim przez perkusjonalia Bucka. Świetne jest też brzmienie klawiszy, czasem do złudzenia przypominających gitarę. Pewną niespodzianką może być finałowy "Bloodstream", który przez znaczną część opiera się wyłącznie na brzmieniach klawiszowych - fragmenty te po spowolnieniu tempa mogłyby robić za utwór ambientowy - i dopiero po czasie dołącza kontrabas oraz wyjątkowo szybkie partie perkusji. Czegoś podobnego zespół chyba jeszcze nie grał, w dodatki brzmi to naprawdę świeżo i nowocześnie.

"Travel" to chyba pierwsze tegoroczne wydawnictwo z okolic jazzu, z jakim się zapoznałem, i jest to naprawdę mocne otwarcie dla tego gatunku. Cieszy, że po tylu latach The Necks wciąż trzyma wysoki poziom i nie odwołuje się wyłącznie do przeszłości, lecz stara się grać, jak przystało na XXI wiek. "Three" był pod tym względem bardziej zachowawczy. Tutaj jest bardzo współcześnie przynajmniej w "Bloodstream", a trochę też  w "Signal", a to razem już połowa płyty. Przy czym ta druga połowa muzycznie prezentuje się równie świetnie.

Ocena: 8/10

Nominacja do płyt roku 2023



The Necks - "Travel" (2023)

1. Signal; 2. Forming; 3. Imprinting; 4. Bloodstream

Skład: Chris Abrahams - instr. klawiszowe; Lloyd Swanton - kontrabas; Tony Buck - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: The Necks


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)