[Recenzja] HMLTD - "The Worm" (2023)

HMLTD - The Worm


HMLTD - lub Happy Meal Ltd - wydawał się typowym drugorzędnym przedstawicielem sceny Windmill. Opublikowany w 2020 roku debiut "West of Eden" nie wyróżnia się szczególnie na tle pierwszych płyt innych grup z tego kręgu. Wypełniają go raczej konwencjonalne, na ogół bardzo przyjemne piosenki, obowiązkowo osadzone w stylistyce post-punku, choć z lekkimi wpływami synthpopu oraz glamowej estetyki. W ciągu trzech kolejnych lat kwintet przeszedł jednak przedziwną ewolucję i to niemal beż żadnych zmian w składzie, choć wymiana klawiszowca Zachariego Cazesa na Setha Evansa - muzyka znanego ze współpracy z black midi - mogła odegrać pewną rolę w tym procesie.

Album "The Worm" to zwariowana opera artrockowa, osadzona w alternatywnej wersji średniowiecznej Anglii i inspirowana staroangielskim, mediewalnym folklorem oraz dystopijnym science fiction, opowiadająca o gargantuicznym robaku pożerającym kraj. Z czasem jednak okazuje się, że narrator - wprost utożsamiany z wokalistą grupy Henrym Spychalskim - cierpi na zaburzenia psychiczne. Frontman HMLTD faktyczne zmaga się z problemami tej natury, więc album jest dla niego formą autoterapii, ale też próbą zwrócenia uwagi na coś, co dotyka znaczną część dzisiejszego społeczeństwa, a pozostaje pewnym tabu i bywa bagatelizowane.

W nagraniach "The Worm" wzięło udział blisko pięćdziesięciu muzyków, w tym kilkunastoosobowa orkiestra smyczkowa i żeński chórek. Muzyczne odniesienia do klasycznego rocka progresywnego i innych nurtów wczesnych lat 70. są rozpoznawalne i z pewnością świadome, ale nie ma tu mowy o nudnym naśladownictwie. Podobnie jak te najlepsze grupy z kręgu Windmill, HMLTD miesza różne wpływy na swój sposób, osadzony w XXI wieku. Nawet jeśli poniżej wymieniam nazwy konkretnych wykonawców, to są to raczej odległe skojarzenia, wywoływane przez pojedyncze elementy utworów.

Świetnie słychać to już na przykładzie uwertury "Worm's Dream", zbudowanej głównie z polifonicznych partii a capella, mogących przywoływać na myśl Gentle Giant, przy czym nawet nie zbliża się do aranżacyjnego kunsztu tamtej grupy, ale już wejście instrumentów to raczej noise'owe klimaty. "Wyrmland" łączy natomiast wpływy jazz-rockowe - jest tu nawet saksofon - z niemal zeuhlowym, masywnym basem oraz wstawkami quasi-chóralnego śpiewu, trochę w stylu grupy Magma; głównej linii wokalnej bliżej jednak do punku niż proga. W całkiem odmienne rejony zespół podąża w "The End Is Now", chwytliwej piosence ze świetnym popisem wokalnym Spychalskiego, wspieranego przez niezbyt komercyjne chórki. W warstwie muzycznej dominuje pianino i inne klawisze, są też skrzypce, które momentami zalatują country, by za chwilę wydobywały się z nich atonalne piski, a dochodzi do tego jeszcze niemal klasycznie rockowe solo gitary w końcówce.

W dalszej części płyty pojawia się i subtelna ballada fortepianowa z damsko-męskim duetem ("Days"), i energetyczny post-punk z bogatą aranżacją ("Saddest Worm Ever"), i kameralny pop z klasycyzującymi smyczkami oraz żeńskimi chórkami prawie w stylu Comus ("Liverpool Street"), a pomiędzy tym wszystkim umieszczono para-teatralne wstawki czy inne udziwnienia. Jednym z kluczowych momentów wydaje się tytułowy "The Worm", zrealizowany z niemałym rozmachem, co podkreślają rozbudowane partie orkiestry, dominującej nad zespołem, ale też zróżnicowana warstwa wokalna, od nerwowych, mówionych lub krzykliwych partii - bardzo w stylu sceny Windmill - przez chóralne zaśpiewy i teatralne deklamacje, po podniosły, lecz chwytliwy śpiew w refrenie. Sporo frywolności, takiej nawet pod Queen czy Sparks, ma w sobie "Past Life (Sinnerman's Song)". A kończący album "Lay Me Down" to zgrabna pop-rockowa piosenka w mocno przesłodzonym aranżu, która nie tylko nie dziwi w kontekście tego eklektycznego materiału, ale wydaje się wręcz idealnym dla niego zakończeniem.

"The Worm" zawiera w sobie sporo kiczu, teatralności i nieco patosu, ale jest to świadoma konwencja, a wszystkie te elementy doskonale łączą się z ogromną dawką humoru, szalonym eklektyzmem, sporą wyobraźnią muzyczną oraz młodzieńczą energią. Pomimo tego zwariowanego mieszania różnych stylów, album wypada bardzo konsekwentnie, właśnie za sprawą tej wszechobecnej dziwności i żartobliwego charakteru kolejnych nagrań - jeden tylko "Days" wydaje się bardziej na serio. HMLTD na swoim drugim albumie dokonał przełomu porównywalnego z "Cavalcade" black midi i "Ants From Up There" Black Country, New Road - choć nie uważam go za aż tak dobrą płytę - wnosząc sporo świeżości na scenę Windmill.

Ocena: 8/10

Nominacja do płyt roku 2023



HMLTD - "The Worm" (2023)

1. Worm's Dream; 2. Wyrmlands; 3. The End Is Now; 4. Days; 5. Saddest Worm Ever; 6. Liverpool Street; 7. The Worm; 8. Past Life (Sinnerman's Song); 9. Lay Me Down

Skład: Henry Spychalski - wokal; Duc Peterman - gitara; Nicolas Mohnblatt - gitara basowa, instr. klawiszowe; Seth Evans - instr. klawiszowe; Achilleas Sarantaris - perkusja
Producent: -


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)