[Recenzja] London Brew - "London Brew" (2023)

London Brew - London Brew


Pięćdziesięciolecie wydania jednego z najbardziej przełomowych, inspirujących i fascynujących albumów w historii muzyki, "Bitches Brew" Milesa Davisa, przypadło w nienajlepszym momencie. Był rok 2020, pandemia, lockdowny. Odwołanych zostało wiele imprez, w tym rocznicowy koncert w londyńskim Baribican Centre, podczas którego grupa lokalnych muzyków miała oddać hołd dziełu trębacza. Ostatecznie zamiast występu odbyła się, w grudniu 2020 roku, sesja w The Church Studios, trwająca zaledwie trzy dni - tyle samo, ile nagrania na "Bitches Brew". Pomysłodawcą projektu London Brew był gitarzysta i producent Martin Terefe, a na jego zaproszenie odpowiedzieli czołowi przedstawiciele współczesnej brytyjskiej sceny jazzowej, wśród których znaleźli się m.in. Nubya Garcia, Shabaka Hutchings, Theon Cross czy Tom Skinner. W sumie zaangażowało się dwanaścioro instrumentalistów.

To, co od razu uderza podczas słuchania tego półtoragodzinnego wydawnictwa, to znakomite oddanie założeń, które przyświecały sesji Davisa sprzed pięćdziesięciu lat. Wtedy grupa kilkunastu muzyków (bitches, jak określał ich Miles) weszła do studia bez większych przygotowań, mając ledwie szkice kompozycji, na podstawie których warzyła napar (brew), czyli po prostu grała to, co akurat podsunęła im wyobraźnia. Następnie całość poddano żmudnej edycji. Dokładnie to samo zrobili Londyńczycy. To osiemdziesiąt osiem minut porywających improwizacji, podczas których często wiele rzeczy dzieje się naraz, ale wszyscy grają tu do jednej bramki. Na tym jednak podobieństwa się nie kończą, bo muzycy starają się też odtworzyć klimat nagrań trębacza, czasem nawiązując ewidentnie wręcz do konkretnych utworów. Taki "Miles Chases New Voodoo in the Church" to nic innego, jak XXI-wieczna interpretacja "Miles Runs the Voodoo Down". Jednak Londyńczycy czerpią tu z dłuższego okresu, od "In a Silent Way" - w "Trainlines" pojawia się nawet dłuższy cytat z tytułowej kompozycji - po "Jacka Johnsona", z którym kojarzą się gitarowe partie z chociażby "It's One of These" czy "Mor Ning Prayers". Jednocześnie brzmienie korzysta z nowocześniejszych rozwiązań, co nadaje trochę innego charakteru. Nie napiszę, że bardziej współczesnego, bo przecież wspomniane albumy Davisa wciąż brzmią niezwykle świeżo, jednak "London Brew" nie mógłby powstać wcześniej, niż w ostatniej dekadzie, może dwóch. Z czasem zaczynają się też pojawiać utwory, które trudniej skojarzyć z twórczością Milesa, jak "Nu Sha Ni Sha Nu Oss Ra", "Bassics" czy "Raven Flies Low".

Można polemizować, czy pod względem kreatywności i umiejętności skład London Brew dorównuje temu z "Bitches Brew" - moim zdaniem nie - ale ma to tu znaczenie co najwyżej drugorzędne. Przede wszystkim jest to najlepszy hołd dla dzieła Milesa Davisa, jaki tylko potrafię sobie wyobrazić. Z jednej strony silnie do niego nawiązuje - i fantastycznie oddaje istotę "Bitches Brew" - a jednocześnie traktuje tę inspirację jako punkt wyjścia do dalszych eksploatacji, bardziej wprawdzie zachowawczych od poszukiwań trębacza, ale wciąż interesujących.

Ocena: 8/10

Nominacja do płyt roku 2023



London Brew - "London Brew" (2023)

1. London Brew; 2. London Brew Pt. 2 - Trainlines; 3. Miles Chases New Voodoo in the Church; 4. Nu Sha Ni Sha Nu Oss Ra; 5. It’s One of These; 6. Bassics; 7. Mor Ning Prayers; 8. Raven Flies Low

Skład: Shabaka Hutchings - saksofon, instr. dęte drewniane; Nubya Garcia - saksofon, flet; Theon Cross - tuba; Nick Ramm - pianino, syntezator; Nikolaj Torp - syntezator, melodyka; Raven Bush - skrzypce, elektronika; Dave Okumu - gitara; Martin Terefe - gitara, elektronika; Tom Herbert - gitara basowa, kontrabas; Dan See - perkusja i instr. perkusyjne; Tom Skinner - perkusja i instr. perkusyjne; Benji B - sampler
Producent: Martin Terefe i Bruce Lampcov


Komentarze

  1. Pierwsze dwa odsłuchy to było u mnie "meh". Ale z każdym kolejnym chwytał ten album co raz bardziej. Rzeczywiście nie brzmi on ani jak Miles ani nawet jak BB, ale mocno czuć tutaj tę ideę BB. Dość powiedzieć, że w składzie nie ma nawet trąbki. Dla mnie rewelacja. Album zasługiwał na postawienie na półce.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)