[Recenzja] Squid - "O Monolith" (2023)

Squid - O Monolith


Od tego albumu zależało, czy Squid ugruntuje swoją pozycję jednego z najlepszych zespołów na współczesnej scenie rockowej, czy okaże się tylko sensacją jednego sezonu. Pierwszy album, "Bright Green Field" sprzed dwóch lat, to moim zdaniem najlepszy jak dotąd rockowy debiut XXI wieku. Jednocześnie nie jest to płyta pozbawiona wad - przede wszystkim zbyt długa, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nie każdy utwór wnosi tam coś unikalnego. Squid na "O Monolith" musiał udowodnić, że jest w stanie powtórzyć to, czego na swoich drugich albumach dokonały zaprzyjaźnione, wywodzące się z tej samej londyńskiej sceny grupy black midi i Black Country, New Road. "Cavalcade" oraz "Ants From Up There" stanowią znaczny postęp względem swoich poprzedników, przebijając je choćby muzyczną dojrzałością, większą wyrazistością kompozycji czy wypracowaniem bardziej idiomatycznego stylu. Czy to się tu udało?

Squid niewątpliwie poczynił istotne postępy pod każdym praktycznie względem. O ile debiut jest płytą w znacznej mierze post-punkową, mocno kojarzącą się z Talking Heads czy The Pop Group, choć silnie wzbogaconą elementami innych rodzajów muzyki, tak "O Monolith" jest już dziełem prawdziwie ponadstylistycznym. W przeróżnych proporcjach mieszają się tu post-punk, noise rock, krautrock, prog, jazz, nowoczesna elektronika oraz inne wpływy. A chociaż nigdy nie jest to taki sam zestaw inspiracji, to udaje się zachować rozpoznawalność. Same utwory też wydają się bardziej dojrzałe. Squid idzie tu raczej śladem black midi niż BC,NR, jeszcze bardziej komplikując swoją muzykę i czyniąc ją mniej przewidywalną. Jednocześnie każdy z tych ośmiu kawałków wydaje się starannie przemyślany oraz dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. To w sumie nie powinno dziwić. Muzycy najpierw ogrywali materiał na koncertach, szlifując kompozycje, a następnie nagrywali je w komfortowych warunkach studia Petera Gabriela, ze sprawdzonym już producentem Danem Careyem. Zwraca również uwagę większa melodyjność części utworów - to akurat, przynajmniej po części, wynika ze zmęczenia Olliego Judge'a ciągłym wrzaskiem. Tym razem postanowił częściej korzystać z innych środków wokalnej ekspresji, nierzadko decydując się na śpiew. Ponadto udało się nie powtórzyć największego błędu "Bright Green Field". Tym razem grupa proponuje płytę o winylowej długości czterdziestu dwóch minut, z ośmioma utworami, z których każdy kolejny wnosi nowe pomysły.


"O Monolith" nie jest albumem koncepcyjnym, ale większość tekstów skupia się na relacjach między ludźmi i środowiskiem, w tym też poruszając problem degradacji tego ostatniego (opowiadający o apokaliptycznej powodzi "Swing (In a Dream)" brzmi jeszcze bardziej złowieszczo w kontekście niedawnych wydarzeń w Ukrainie). Znalazły się tu liczne nawiązania do angielskiego folkloru (szczególnie w "Devil's Den"), ale też bardziej współczesne, globalne tematy: puste ulice podczas lockdownów ("Undergrowth") czy brutalność policji ("The Blades"). Muzycznie słychać różne nawiązania do przeszłości, ale jest to płyta na wskroś współczesna, bez żadnych retro stylizacji, w pełni wykorzystująca możliwości technologiczne nowoczesnego studia. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, jest tu jeszcze więcej brzmień elektronicznych czy klawiszowych, jednak gitary nie poszły w odstawkę.

Do promocji albumu na singlach wybrano utwory raczej bezpieczne - pokazujące rozwój zespołu, całkiem reprezentatywne dla całości płyty, ale nie te najbardziej eksperymentalne. Już na początku roku oczekiwania względem "O Monolith" wysoko podbił niepokojący "Swing (In a Dream)", rozpoczynający się od zapętlonych, jakby post-minimalistycznych dźwięków syntezatora, a potem stopniowo nabierający intensywności za sprawą coraz bardziej potężnej perkusji i coraz ostrzejszych gitar, choć nie brakuje też jazzujących partii trąbki, a całości dopełnia chyba najlepiej poprowadzona linia wokalna w dotychczasowej karierze Squid. Trochę mniej postępowy okazał się "Undergrowth", bliższy muzyki z "Bright Green Field" albo Talking Heads wymieszanego z The Pop Group - to akurat najwcześniej napisany kawałek z tej płyty. W pierwszej połowie świetny basowy groove nadaje quasi-tanecznej rytmiki, co kontrastuje z agresywnymi partiami gitar i dęciaków, a druga część jest bardziej wyciszona, zdominowane przez trąbkę i klawisze. Jednak przynajmniej pod względem brzmienia czy produkcji jest to wyraźny progres względem poprzedniej płyty. Większe zaskoczenie przyniósł "The Blades", gdzie zespół udaje się w rejony Radiohead z okresu od "Kid A" w górę, ale robi to w sposób absolutnie squidowy. Piękne nagranie, być może najlepsze na płycie.


Z albumowych utworów w zasadzie tylko w "Green Light" Squid nie próbuje czegoś nowego. To kolejny, po "Undergrowth", powrót do 2021 roku, choć oprócz "Bright Green Field" słychać też trochę "Cavalcade". To też świetne nagranie, które na pewno docenią dotychczasowi miłośnicy Squid. Ciekawe, że już w drugim na "O Monolith" utworze "Devil's Den" zespół udaje się w rejony, które dotąd kompletnie się z nim nie kojarzyły. Początek utrzymany jest w klimacie angielskiego folku, by dopiero w dalszej części pojawiły się brzmienia bardziej charakterystyczne dla zespołu. Trochę jednak szkoda, że całości nie utrzymano w tym pastoralnym nastroju. Kompletne szaleństwo rozgrywa się w kolejnym na trackliście, wyjątkowo atmosferycznym "Siphon Song", gdzie kwintet proponuje zdecydowanie bardziej eksperymentalną, swobodną formę, a dopełnia tego mocno przetworzony wokoderem głos. Nie mam nawet pomysłu, do jakiego stylu to zaliczyć. Post-rock to zbyt ogólne pojęcie, ale pasuje chyba najlepiej. Świetna rzecz w każdym razie.

W "After the Flash" powraca Martha Skye Murphy, która wykonała już pamiętną, ekspresyjną wokalizę w "Narrator" z debiutu. Tym razem wdaje się w subtelny duet z Judge'em. Instrumentalnie to kolejny tutaj utwór, gdzie zamiast schematu zwrotka-refren jest stopniowe zagęszczanie atmosfery, w tym przypadku powolne przechodzenie z kunsztownie zaaranżowanego początku do zgiełkliwej końcówki. Interesująco wypada też finałowy "If You Had Seen the Bull's Swimming Attempts You Would Have Stayed Away", który momentami - szczególnie w drugiej połowie - brzmi jak Squid skrzyżowany z francuską grupą Magma, a to za sprawą mocno wypuklonego, potężnego basu oraz gościnnych partii chóru, świetnie dopełnianych przez gitarę jakby imitującą freejazzowe dęciaki.

"O Monolith" przerósł moje oczekiwania, które rosły z każdym kolejnym singlem. Nie spodziewałem się po Squid albumu aż tak różnorodnego, otwierającego wiele możliwości dalszego rozwoju. Trudno przewidzieć, w jakim kierunku zespół teraz pójdzie. Na pewno natomiast nie należy traktować drugiego longplaya Brytyjczyków jako płyty przejściowej. To kompletne, dopracowane dzieło, które pomimo swojego eklektyzmu, nie daje choćby na chwilę - no może z wyjątkiem "Siphon Song" - zapomnieć, kto jest tu wykonawcą. Doskonała produkcja "O Monolith" to kolejny atut, dzięki któremu nie sposób przeoczyć, jak znacznych postępów Squid dokonał w każdym właściwie aspekcie.

Ocena: 10/10

Nominacja do płyt roku 2023



Squid - "O Monolith" (2023)

1. Swing (In a Dream); 2. Devil's Den; 3. Siphon Song; 4. Undergrowth; 5. The Blades; 6. After the Flash; 7. Green Light; 8. If You Had Seen the Bull's Swimming Attempts You Would Have Stayed Away

Skład: Ollie Judge - wokal, perkusja; Louis Borlase - gitara, gitara basowa, dodatkowy wokal; Anton Pearson - gitara, gitara basowa, dodatkowy wokal; Laurie Nankivell - gitara basowa, trąbka, dodatkowy wokal; Arthur Leadbetter - instr. klawiszowe, instr. smyczkowe, instr. perkusyjne
Gościnnie: Zands Duggan - instr. perkusyjne (1,2,4-8); Henry Terrett - instr. perkusyjne (1,4,5,7,8); Nicholas Ellis i Dylan Humphreys - instr. dęte drewniane (2,4,6,7); Choral Ensemble "Shards" - wokal (3,8); Martha Skye Murphy - wokal (6); Natalie Whiteland - harfa (6)
Producent: Dan Carey


Komentarze

  1. Kurcze, świetna płytka! Nie ukrywam, że trochę po pierwszym singlu przestałem śledzić dokładnie co się dzieje, ale przynajmniej mam miłą niespodziankę. Zespół poszedł w naprawdę fantastycznym kierunku. Chyba jak na razie mój faworyt w tym roku - choć nie ukrywam, że nie poznałem jak na razie wiele albumów, które by wpadały w moje gusta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wręcz przeciwnie - mam wrażenie, że każdy kolejny rok trzeciej dekady XXI wieku jest coraz bardziej obfity w świetne płyty. Ale i tak nowy Squid jest moim zdaniem bezkonkurencyjny w pierwszej połowie 2023 roku z tych ponad stu przesłuchanych albumów.

      Usuń
    2. Mimo, że moim faworytem jest "Siphon Song", to doceniam fakt, że jest to całkiem przystępna płyta. O wiele bardziej niż debiut, gdzie wrzaski i kakofonia były częstymi zabiegami. Właśnie chyba takich momentów wyciszenia brakowało mi na "Bright Green Field". Myślę, że zasłużona 10tka.

      Usuń
    3. W zasadzie to na debiucie są momenty wyciszenia: "Global Groove" i ta druga, elektroniczna część "Boy Racers". Te fragmenty mogłyby znaleźć się na "O Monolith", a "Bright Green Field" mógłby zawierać "Undergrowth" i "Green Light". Dzięki temu obie płyty fajnie się ze sobą zazębiają. Nie są wcale aż tak drastycznie różne.

      Usuń
  2. Gdyby nie Ty, to nasiąknąłbym "teraz-rock"owym podejściem. Dziękuję. Sam album jest świetny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Bardzo fajny utwór ten "Fugue (Bin Song)", szczególnie ta współpraca gitar z basem, ale raczej dobrze, że nie ma go na "O Monolith", bo nie ma tu zbytnio progresu względem "Bright Green Field" (to jeden z pierwszych nowych kawałków, jakie grali na żywo po nagraniu tamtej płyty).

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)