Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2016

[Recenzja] The Rolling Stones - "Stripped" (1995)

Obraz
Tym razem Stonesi postanowili znów nieco zaskoczyć. W przeciwieństwie do strasznie konserwatywnych "Steel Wheels" i "Voodoo Lounge", "Stripped" jest czymś nowym w dyskografii grupy, a przy tym wydawnictwem całkiem na czasie. Muzycy postanowili podpiąć się pod ówczesną modę na występy bez prądu . Z tym, że tutaj tylko część materiału pochodzi z koncertów i tylko niektóre utwory są grane całkiem akustyczne - w innych pojawiają się solówki na gitarze elektrycznej lub zelektryfikowane klawisze. Niemniej jednak brzmienie jest na pewno lżejsze w porównaniu z innymi albumami grupy i nie sprawia anachronicznego wrażenia. Dość mocno zaskakuje dobór repertuaru, niezdominowany przez przeboje. Z faktycznie znanych kawałków znajdziemy tu tylko "Street Fighting Man", który w nowej aranżacji nic nie stracił ze swojej energii, a także ballady "Wild Horses" i "Angie", będące akurat bardzo oczywistym, bezpiecznym wyborem. Reszta repertuaru

[Recenzja] Roy Harper - "Folkjokeopus" (1969)

Obraz
Chociaż tytuł "Folkjokeopus" został zainspirowany przez sklep płytowy z Minneapolis o tym właśnie szyldzie, dość dobrze oddaje charakter zawartej tu muzyki. A przynajmniej niektórych kawałków. Część materiału prezentuje bowiem bardziej humorystyczne oblicze Roya Harpera. "Sgt. Sunshine" to w sumie spodziewana po nagraniu o takim tytule parodia psychodelicznych Beatlesów. Odnotować trzeba pierwszy wokalny duet lidera, który dzieli obowiązki z Jane Scrivener. Psychodelicznie, choć raczej w stylu wczesnego Pink Floyd, wypada także frywolny "Exercising Some Control". Zarówno tutaj, jak i w "Manana", pojawia się barowe pianino Nicky'ego Hopkinsa. Z kolei w "She's the One" i mediewalnym "Composer of Life" artysta wchodzi w wyjątkowo wysokie rejestry wokalne, co daje - zapewne zamierzony - komiczny efekt.  Ale album ma też poważniejsze oblicze. "In the Time of Water" to intrygujące połączenie hindustańskich wpły

[Recenzja] Groundhogs - "Scratching the Surface" (1968)

Obraz
Groundhogs to jeden z tych nielicznych w sumie przedstawicieli brytyjskiego bluesa, którym udało się dość mocno przełamać obowiązujące w tym stylu schematy. Tyle tylko, że dotyczy to późniejszych płyt, a debiutancki "Scratching the Surface" całkowicie wpisuje się w ściśle określony sposób grania. Kwartet - złożony ze śpiewającego gitarzysty Tony'ego McPhee, basisty Petera Cruickshanka, bębniarza Kena Pustelnika oraz grającego na harmonijce i czasem udzielającego się wokalnie Steve'a Rye'a - proponuje tu bardzo standardową mieszankę bluesowych patentów oraz rockowego brzmienia i energii, wykonawczo trzymając wysoki poziom, ale nie prezentując nic ponad solidne rzemiosło. Całość zarejestrowano w ciągu kilku październikowych dni, bez żadnych nakładek, więc dźwięk jest raczej surowy, co jednak w takiej muzyce nie powinno przeszkadzać. Kompozycje to albo bluesowe standardy, albo utwory silnie nimi inspirowane. Jeżeli chodzi o przeróbki, to jedynie "Still a Foo

[Recenzja] Captain Beyond - "Captain Beyond" (1972)

Obraz
Captain Beyond powstał z inicjatywy doświadczonych muzyków. Wokalista Rod Evans śpiewał na pierwszych trzech płytach Deep Purple, gitarzysta Larry "Rhino" Reinhardt oraz basista Lee Dorman grali w Iron Butterfly, natomiast Bobby Caldwell bębnił u Johnny'ego Wintera. Grupa wydała w sumie trzy studyjne albumy, z czego chyba najbardziej udany okazuje się eponimiczny debiut. Muzycy wykorzystują tu swoje dotychczasowe doświadczenia, prezentując mieszankę hard rocka i psychodelii, jednak da się tu usłyszeć także pewne rozwiązania zaczerpnięte z rocka progresywnego. Skojarzenia z tym ostatnim wywołuje przede wszystkim sama konstrukcja albumu, gdzie poszczególne utwory płynnie przechodzą jeden w drugi, tworząc razem większe formy. Przez zdecydowaną większość tych trzydziestu minut brzmienie jest ewidentnie hardrockowe, jednak muzycy starają się wykraczać poza typowe dla tego stylu schematy. Nie tylko ze względu na łączenie ze sobą kilku utworów, ale też częste zróżnicowanie

[Recenzja] The Rolling Stones - "Voodoo Lounge" (1994)

Obraz
Początek lat 90. to dla The Rolling Stones rozstanie z wieloletnim, oryginalnym basistą. Bill Wyman zdążył wziąć jeszcze udział w nagraniu dwóch studyjnych kawałków, które dopełniły repertuaru koncertówki "Flashpoint". I chyba wyłącznie z tego powodu warto o nich wspominać. Zarówno typowo stonesowski "Highwire", jak i funkowy "Sex Drive", to zupełnie niecharakterystyczne, nic nie wnoszące piosenki. Miejsce Wymana zajął Amerykanin Darryl Jones, który pełni tę rolę do dzisiaj, choć bez statusu pełnoprawnego członka grupy. Zespól w okrojonym/odświeżonym składzie znacznie ograniczył studyjną aktywność. Przez ostatnie ćwierć wieku ukazały się tylko trzy albumy z całkowicie premierowym materiałem. Rzadsze nagrywanie płyt nie przełożyło się jednak na wzrost jakości. Wydany po najdłuższej do tamtej pory, pięcioletniej przerwie "Voodoo Lounge" potwierdza, że Stonesi kompletnie stracili kontakt z rzeczywistością i nagrali album, który kompletnie nie

[Recenzja] Roy Harper - "Come Out Fighting Ghengis Smith" (1967)

Obraz
"Sophisticated Beggar", debiutancki album Roya Harpera, nie olśniewał może pod względem produkcji, jednak niewątpliwie pokazał kompozytorski oraz instrumentalno-wokalny talent artysty. W wystarczającym stopniu, aby muzykiem zainteresowali się przedstawiciele dużej wytwórni CBS, którzy z miejsca zaoferowali kontrakt. "Come Out Fighting Ghengis Smith" powstawał już w znacznie lepszych warunkach, w profesjonalnym studiu i pod okiem doświadczonego producenta Shela Talmy'ego, który miał już za sobą współpracę m.in. z The Kinks czy The Who. Zaowocowało to lepszym brzmieniem, na jakie muzyka Harpera niewątpliwie zasługiwała. "Come Out Fighting Ghengis Smith" to kolejne potwierdzenie jego nieprzeciętnych umiejętności. Materiał w niczym nie ustępuje debiutowi. Roy Harper mierzy się tutaj z różnymi odmianami folku. W najbardziej ascetycznym, nawiązującym do muzyki dawnej "Highgate Cementary", słychać wyłącznie jego intrygującą, lekko przetworzoną par

[Recenzja] Steamhammer - "Mountains" (1970)

Obraz
Steamhammer nigdy nie nagrał dwóch albumów w tym samym składzie. Tym razem kwintet został zredukowany do kwartetu, gdy ze składu odszedł Steve Jolliffe. Brak jego wkładu sprawia, że "Mountains" jest albumem mniej urozmaiconym pod względem aranżacji i brzmienia, aczkolwiek wciąż dość eklektycznym stylistycznie. Słychać wpływy psychodelii ("I Wouldn't Have Thought (Gophers Song)", "Henry Lane", tytułowy "Mountains"), folku ("Leader of the Ring") lub obu na raz ("Levinia"). W nieco ostrzejszym "Walking Down the Road" pojawia się nawet wstawka inspirowana jakby afrykańską rytmiką, choć brzmi raczej ubogo w porównaniu chociażby z podobnymi próbami Gingera Bakera. Ogólnie wymienione utwory wypadają dość niemrawo, trochę tylko ożywając podczas niezłych gitarowych popisów Martina Pugha. Nieco lepiej prezentuje się ostatni kwadrans, podczas którego zespół przypomina o swoich bluesowych korzeniach. Tym razem w wydaniu ko

[Recenzja] McDonald and Giles - "McDonald and Giles" (1971)

Obraz
Ian McDonald i Michael Giles największe uznanie zdobyli jako muzycy oryginalnego składu King Crimson. Obaj wystąpili na kultowym debiucie grupy, "In the Court of the Crimson King" - pierwszy z  nich odpowiadał za instrumenty dęte i klawiszowe, był też podpisany jako współautor lub wyłączny kompozytor pod każdym z utworów, natomiast drugi zasiadał za perkusją. Decyzję o odejściu obaj podjęli w trakcie amerykańskich koncertów promujących wspomniany longplay. Związane było to zarówno z trudami trasy, jak i różnicami w kwestiach artystycznych. Giles zgodził się zagrać jeszcze na kolejnym albumie King Crimson, "In the Wake of Poseidon", na którym znalazły się głównie kompozycje stworzone przed rozpadem pierwszego składu, częściowo napisane przez McDonalda. Następnie obaj muzycy zabrali się za stworzenie czegoś na własny rachunek. W nagraniach wspomógł ich basista Peter Giles, brat Michaela, a także kilku gości, w tym Steve Winwood, który akurat przebywał w studiu obok,

[Recenzja] The Rolling Stones - "Steel Wheels" (1989)

Obraz
O takich albumach można pisać na dwa sposoby. Jeśli jest się wielbicielem klasycznych dokonań wykonawcy, oczywistym wydaje się przyjęcie postawy entuzjastycznej. Wówczas sprawa jest prosta: to udane dzieło, na którym zespół, po latach szukania nie wiadomo czego, wrócił do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej i w końcu nagrał płytę, jaką można postawić obok największych dokonań sprzed lat. Jednak można przyjąć też szerszą perspektywę, niż dyskografia danego twórcy i narzekać, że to kompletnie anachroniczne wydawnictwo, które do muzyki absolutnie nic nie wnosi. Wszystko więc rozbija się o oczekiwania danego słuchacza. Naprawdę nietrudno mi zrozumieć, dlaczego "Steel Wheels" bywa uznawany za najlepszy album Stonesów lat 80. i długo oczekiwany powrót do formy. Longplay zdominowany jest przez typowo rockowe czady, nierzadko balansujące na krawędzi autoplagiatu, pomiędzy którymi wrzucono kilka równie przewidywalnych ballad. Niemal całkiem zrezygnowano zaś z eksperymentów z i

[Recenzja] Roy Harper - "Sophisticated Beggar" (1966)

Obraz
  Roy Harper to prawdziwa legenda. To jemu Led Zeppelin zadedykowali wykonanie "Hats Off to (Roy) Harper" - czapki z głów przed Royem Harperem - a dla Iana Andersona z Jethro Tull był największą inspiracją jako gitarzysta akustyczny i kompozytor . To jego głos można usłyszeć w "Have a Cigar" Pink Floyd. Wrażenie robi też lista muzyków, którzy gościli na autorskich płytach Harpera. Ograniczając się tylko do tych najbardziej znanych, trzeba wymienić takie nazwiska, jak Ritchie Blackmore, Keith Emerson, Jimmy Page, Keith Moon, wspomniany już Ian Anderson, David Gilmour, John Paul Jones, Bill Bruford, Paul McCartney, Alvin Lee, Kate Bush czy Tony Levin. Pomimo tego, twórczość Roya Harpera jest dziś stosunkowo mało znana, praktycznie nieobecna w mainstreamie. A szkoda, bo to zdecydowanie jeden z najbardziej uzdolnionych wokalistów, gitarzystów i kompozytorów w muzyce około-folkowej. Jego płyty tak naprawdę nic by nie straciły, gdyby nagrał je zupełnie samodzielnie,

[Recenzja] Steamhammer - "Mk II" (1969)

Obraz
Eponimiczny debiut Steamhammer nie okazał się sukcesem komercyjnym, co nie powinno dziwić w zalewie podobnych wydawnictw. Kwintet umacniał jednak swoją pozycję na brytyjskiej scenie licznymi koncertami. Wiosną 1969 roku muzycy otrzymali propozycję grania u boku jednego z trzech królów bluesowej gitary, Freddy'ego Kinga. Występy otwierał set zespołu, a następnie część muzyków zostawała na scenie, aby akompaniować Amerykanowi. Takie rozwiązanie było wówczas szeroko praktykowane w przypadku bluesmanów. Aby zaoszczędzić na biletach lotniczych oraz noclegach, amerykańskie wytwórnie wysyłały na europejskie występy samych liderów, których mieli wspierać lokalni muzycy. Rosnąca popularność Stramhammer nie powstrzymała rozpadu grupy, z której odeszli gitarzysta Martin Quittenton oraz perkusista Michael Rushton. Pozostali muzycy - wokalista Kieran White, gitarzysta Martin Pugh i basista Steve Lacy - przyjęli na ich miejsce bębniarza Micka Bradleya, a także grającego na saksofonach, fleta

[Recenzja] May Blitz - "May Blitz" (1970)

Obraz
Na przełomie lat 60. i 70. działało wiele grup, którym zwyczajnie się nie powiodło. W najlepszym razie pozostawiły po sobie jeden, dwa albumy, które przepadały komercyjnie, po czym drogi muzyków się rozchodziły. Niektórzy mieli szczęście dołączyć do kapel, które radziły sobie lepiej, inni dalej grali bez powodzenia, by w końcu całkiem zerwać z muzyką. Świetnie widać to na przykładzie brytyjskiej grupy May Blitz, powiązanej zresztą z innym zespołem tego typu, Bakerloo. Od tria Bakerloo wszystko się zaczęło. Kiedy po nagraniu jednej płyty skład opuścił śpiewający gitarzysta Clem Clempson - odszedł do bardziej popularnego Colosseum - basista Terry Poole i perkusista Keith Baker nawiązali współpracę z Kanadyjczykiem Jamesem Blackiem. Muzycy zmienili nazwę na May Blitz, ale zanim zdążyli cokolwiek nagrać, Pool i Baker zdecydowali przejść do innych kapel. Lepiej wybrał ten drugi - Uriah Heep to dziś o wiele bardziej znana nazwa niż Vinegar Joe, choć kariera Bakera w tym zespole zakończył

[Recenzja] The Rolling Stones - "Dirty Work" (1986)

Obraz
Do "Dirty Work" przyległa łatka najsłabszego albumu The Rolling Stones. O ile z tym można jeszcze polemizować - zespół dołował już od dłuższego czasu, a kolejne dekady nie były lepsze - tak trudno zaprzeczać, że to jedno z najmniej ciekawych wydawnictw tej zasłużonej grupy. Zawartej tu muzyce z pewnością nie przysłużył się wciąż trwający konflikt między dwoma najważniejszymi muzykami, Keithem Richardem i Mickiem Jaggerem. Wręcz doszło do jego zaostrzenia, gdy ten drugi postanowił przygotować solowy debiut, "She's the Boss". Nagrania zbiegły się z sesją Stonesów, więc wokalista przez większą część czasu był nieobecny w studiu, a swoje partie nagrał na samym końcu, do już gotowych ścieżek instrumentalnych. Jego głos nie brzmi tu zresztą najlepiej. Pojawiły się też problemy z dotąd spokojnym Charliem Wattsem, który coraz bardziej pogrążał się w uzależnieniu od heroiny i alkoholu. W rezultacie na sesje zaproszono wielu muzyków sesyjnych. Co jednak ciekawe, powie

[Recenzja] DeWolff ‎- "Roux-Ga-Roux" (2016)

Obraz
Holandia  z muzyką rockową jakoś specjalnie raczej się nie kojarzy. Owszem, przed latami działały tam takie zespoły, jak Focus, Golden Earring, Group 1850, Supersister czy Clan of Xymox, jednak ostatnie dziesięciolecia wydają się okresem kompletnej posuchy. Okazuje się jednak, że być może wcale nie jest tak źle. Od blisko dekady działa tam bowiem trio DeWolff. Z nazwą po raz pierwszy zetknąłem się parę dni temu, przy okazji premiery najnowszego albumu "Roux-Ga-Roux", jednak jest to już szóste pełnowymiarowe wydawnictwo tej ekipy. Muzycznie mamy tu do czynienia z ewidentnym hołdem dla późnych lat 60. Holendrzy posunęli się nawet do tego, że materiał zarejestrowano w sposób całkowicie analogowy, prosto na taśmę, bez pomocy żadnych komputerów. Nie miałem wprawdzie okazji zapoznać się z albumem z analogowego nośnika, który w pełni oddałby osiągnięty w ten sposób efekt, jednak nawet cyfrowa kopia brzmi bardzo ciepło, z odpowiednią głębią i przestrzenią. Pełniące rolę wstępu t

[Recenzja] Steamhammer - "Steamhammer" (1969)

Obraz
Steamhammer, jak wiele zespołów zaczynających w tamtym czasie, podpiął się pod wciąż modny nurt blues rocka. Inicjatorem jego powstania byli gitarzysta Martin Quittenton oraz wokalista Kieran White, grający też sporadycznie na harmonijce lub akustycznej gitarze. Składu szybko dopełnił kolejny gitarzysta, Martin Pugh, a wraz z nim basista Steve Davy i perkusista Michael Rushton. Kwintet szybko zwrócił na siebie uwagę, dając dobrze przyjęte występy w lokalnych pubach. W marcu 1969 roku ukazał się natomiast jego pełnowymiarowy debiut fonograficzny. Zgodnie z zamysłem muzyków nie miał tytułu, choć w niektórych krajach wydano go pomyłkowo jako "Reflection". Wszystko przez niedopatrzenie pracowników niemiecko-holenderskiego oddziału CBS, którzy widząc to słowo w prawym dolnym rogu oryginalnej okładki - w rzeczywistości odnoszące się do nowej serii wydawniczej wytwórni - potraktowali ją jako tytuł longplaya. Nawet obecnie można znaleźć go w streamingu właśnie pod tą nazwą. W pr

[Recenzja] The Rolling Stones - "Undercover" (1983)

Obraz
To nie mogło się udać. Album "Undercover" powstał w atmosferze na nowo rozgrzebanego konfliktu między Keithem Richardsem i Mickiem Jaggerem. Tym razem poszło o kierunek muzyczny. Gitarzysta upierał się przy stylu wypracowanym dwie dekady wcześniej. Tymczasem wokalista chłonął wszystkie nowinki ze świata muzycznego - od disco, przez reggae, worldbeat, po new wave - i chciał na jak największą skalę wpleć je do nowego materiału. Tych dwóch skrajnych podejść w żaden sposób pogodzić się nie dało. więc powstał cholernie niespójny album. Nawet nie chodzi tu o stylistyczny eklektyzm, który faktycznie okazuje się spory. Prawdziwym problemem jest to, że część repertuaru brzmi po prostu archaicznie, jakby wykorzystano tu odrzuty z końcówki lat 60., podczas gdy pozostałe kawałki wydają się młodsze o dobrą dekadę. Do tej pierwszej grupy należą takie kawałki, jak "She Was Hot", "Too Tough", "All the Way Down", "It Must Be Hell" oraz zaśpiewany pr