Posty

Wyświetlam posty z etykietą metal

[Recenzja] Venom - "Black Metal" (1982)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E04 Kiedy muzycy Venom wymyślili tytuł dla swojego drugiego albumu, "Black Metal", zapewne nawet nie myśleli o tym, że przyjmie się on jako nazwa całego muzycznego stylu. Inna sprawa, z choć brytyjskie trio było jedną z głównych inspiracji wszelkiej maści grup black-metalowych, to w zasadzie poza tą całą infantylną otoczką satanistyczną, nie ma z nimi wiele wspólnego. Estetycznie bliżej tu speed czy już nawet thrash metalu, na który Venom faktycznie miał duży wpływ w kwestiach stricte muzycznych. A podejmowane przez ówczesnych dziennikarzy próby wciśnięcia zespołu do Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu nie były wcale aż tak bardzo pozbawione sensu. Cała ta scena powstała przecież w odpowiedzi na wybuch popularności punk rocka, gdy okazało się, że do grania w zespole nie trzeba wcale specjalnych umiejętności ani środków finansowych na profesjonalne studio nagraniowe. Czytaj też:  [Recenzja] Diamond Head - "Lightning to the Nations

[Recenzja] Burzum - "Filosofem" (1996)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E03 W tym roku minie trzydzieści lat, odkąd krystalicznie czysty Kristian "Varg" Vikernes został więźniem muzycznym, skazanym z zemsty za jego walkę z komercjalizacją black metalu. Podczas garowania musiał znosić niebywałe tortury - zamknięto go w jednoosobowej celi, gdzie nową muzykę mógł tworzyć jedynie przy pomocy komputera. Może i taka wersja wydarzeń brzmi absurdalnie, ale identyczna narracja w innej sprawie cieszy się od kilku tygodni dużą popularnością. Pojawienie się tu recenzji Burzum, jednoosobowego projektu Vikernesa, nie oznacza, że popieram którekolwiek z zachowań lub przekonań lidera - skazanego przez sąd mordercy, prawdopodobnie podpalacza i niedoszłego terrorysty oraz autora ideologi, będącej przedziwnym połączeniem elementów nazizmu, szowinizmu, alterglobalizmu i pogaństwa. Sama muzyka jest jednak na tyle ciekawa, że warto oddzielić twórczość od twórcy, jak już robiłem niejednokrotnie w przeszłości, choćby w przypadku

[Recenzja] Wayfarer - "American Gothic" (2023)

Obraz
Wśród międzygatunkowych krzyżówek, które na pewno nie przyszłyby mi do głowy, z pewnością znalazłoby się miejsce dla połączenia black metalu z country. Tymczasem pochodzący z Denver kwartet Wayfarer wpadł na to już trzy lata temu na swoim poprzednim albumie, "A Romance with Violence". Tam jednak zabrakło jakiejś większej integracji między elementami obu stylów, wystepujących jedynie naprzemiennie. Tegoroczny "American Gothic" próbuje tymczasem dokonać ich syntezy i przynajmniej momentami udaje się zaproponować naprawdę interesującą fuzję atmosferycznego black metalu oraz stylistyki gothic country. O dziwo, połączenie tak odległych rodzajów muzyki wypada naprawdę sensownie. Co więcej, ze wszystkich znanych mi prób wzbogacenia ekstremalnego metalu wpływami innego gatunku, ta być może wychodzi najbardziej spójnie i przekonująco. Czytaj też:  The Canyon Observer - "Figura" (2023) Świetnie słychać to wszystko na przykładzie rozpoczynającego album "The Thou

[Recenzja] Celtic Frost - "To Mega Therion" (1985)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E02 Co łączy albumy "Brain Salad Surgery" Emerson, Lake & Palmer, "Pictures" Island i "Attahk" francuskiej grupy Magma z "To Mega Therion" Celtic Frost? Najbardziej oczywista odpowiedź to wskazanie na okładki autorstwa kontrowersyjnego szwajcarskiego twórcy H.R. Gigera. Jednak podobieństwa okazują sie sprowadzać nie tylko do tego, bo jak na tak wczesny przykład ekstremalnego metalu, płyta szwajcarskiego tria pokazuje dość progresywne myślenie o muzyce. Wczesna twórczość grupy uważana jest za kamień węgielny black i death metalu, bywa też zaliczana do thrash czy doom metalu. Jednak inspiracje muzyków były szerokie, od Black Sabbath, Judas Priest czy Venom, przez hardcore punk, aż po nową falę z okolic Joy Division, Bauhaus, Christian Death i Siouxie and the Banshees. Zespół od początku stosował niezbyt typowe dla metalu rozwiązania. Na debiutanckim EP "Morbid Tales" w instrumentarium pojawiły

[Recenzja] Death - "Leprosy" (1988)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E01 Mniej więcej równo siedem lat temu zadebiutował tu cykl "Ciężkich poniedziałków", w ramach którego prezentowałem wybranych twórców ciężkiego rocka i metalu. Aż dziwne, że nie było wśród nich Death - zespołu, który lubiłem i jako kuc, i nie przestałem doceniać nawet w okresie największej awersji do metalu. Tyle że raczej za późne płyty. Zespół - a właściwie Chuck Schuldiner, bo od początku do końca był to jego projekt ze stale zmieniającymi się współpracownikami - do perfekcji w swoim stylu dochodził przez jakąś dekadę. Wczesne dokonania, choć prekursorskie dla death metalu, to jeszcze nie ten Death, który charakteryzowało wręcz progresywne myślenie o muzyce. Szczególnie debiutancki "Scream Bloody Gore" jawi się jako płyta równie infantylna, co jej okładka. Za to już kolejny "Leprosy" stanowi może nie milowy, ale zdecydowany krok ku ciekawszemu, bardziej przemyślanemu i złożonemu graniu. Schuldinerowi w nagraniac

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "PetroDragonic Apocalypse; or, Dawn of Eternal Night: An Annihilation of Planet Earth and the Beginning of Merciless Damnation" (2023)

Obraz
Najczęściej wydający nowe płyty zespół świata, King Gizzard and the Lizard Wizard, postanowił opublikować album o tytule jeszcze dłuższym niż tegoroczne dzieło Yvesa Tumora.  "PetroDragonic Apocalypse; or, Dawn of Eternal Night: An Annihilation of Planet Earth and the Beginning of Merciless Damnation" to pierwsze z zaledwie dwóch studyjnych wydawnictw zapowiedzianych na ten rok - w 2022, ale też 2017, było ich po pięć - które mają się między sobą różnić jak yin i yang. Australijczycy są oczywiście znani z częstych zmian stylu, przeważnie z płyty na płytę. Najnowszy longplay nie otwiera jednak żadnej nowej ścieżki. To kontynuacja "Infest the Rats' Nest" z roku 2019, na którym grupa spróbowała swoich sił w metalu. Zdecydowanie nie byłem miłośnikiem tego oblicza KGLW. Nawet nie chodzi o samą stylistykę, ale podejście do niej w raczej sztampowy sposób, niemal całkiem tracąc rozpoznawalność, co zdarzyło się muzykom tylko w tym wcieleniu. "PetroDragonic Apocalyps

[Recenzja] Metallica - "72 Seasons" (2023)

Obraz
Z reguły trzymam się z daleka od współczesnych płyt rockowych dinozaurów. Premiera nowego albumu Metalliki to jednak na tyle istotne - bardziej ze względu na towarzyszący hype niż kwestie muzyczne - wydarzenie w mainstreamie, że trudno je zignorować. Najsłynniejszy przedstawiciel metalu nieczęsto wypuszcza nowe tytuły. "72 Seasons" to dopiero jego czwarte duże wydawnictwo w XXI wieku, jeśli pominąć osławione akompaniowanie Lou Reedowi na "Lulu". Inna sprawa, że przynajmniej bez dwóch poprzednich, "Death Magnetic" i "Hardwired… to Self-Destruct", dyskografia amerykańskiego kwartetu spokojnie mogłaby się obejść - muzycy przyjęli tam całkowicie konformistyczną postawę, grając w sprawdzonym, lubianym przez fanów stylu. Także na najnowszym wydawnictwie próbują przekonać słuchaczy, że znów mają po dwadzieścia-parę lat i grają dla młodzieży. Nawet teksty skupiają się na tematyce dojrzewania, co sugeruje już tytuł - chodzi oczywiście o siedemdziesiąt dwi

[Recenzja] The Canyon Observer - "Figura" (2023)

Obraz
Im bardziej ekstremalny metal, tym większa szansa na znalezienie płyt wykraczających poza gatunkowe schematy i ramy. Nie brakuje twórców, którzy po pewnym czasie całkowicie odchodzili od swoich korzeni, ale zdarzają się też tacy, którzy decydują się poszerzyć stylistykę o nowe wpływy. Właśnie do tej drugiej grupy należy słoweński The Canyon Observer. Jeszcze do niedawna był to kwintet złożony z wokalisty, dwóch gitarzystów, basisty i perkusisty, który w poprzedniej dekadzie wydał dwa albumy w konwencji tzw. atmosferycznego sludge metalu. Na najnowszym w dyskografii "Figura" skład liczy już dziesięciu muzyków - doszedł drugi bębniarz, dwóch saksofonistów oraz dwoje wiolonczelistów - a prezentowana tu muzyka jest mieszanką ekstremalnego metalu z free jazzem. Skojarzenia z Johnem Zornem i Naked City nasuwają się same, choć efekt jest zupełnie inny. Przede wszystkim dominują tu mocno rozbudowane nagrania, zamiast ledwie zalążków kompozycji. I jak przystało na zespół z metalowego

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)

Obraz
  Nieczęsto się zdarza, by dyskografię zamykał jej najmocniejszy punkt. Ogólnie niewielu było wykonawców, którzy z płyty na płytę stawaliby się coraz lepsi, w międzyczasie pomagając w stworzeniu nowego muzycznego stylu, a następnie nieustannie poszerzając jego ramy. Takim zespołem był Death, jeden pionierów death metalu - niewykluczone, że to właśnie od jego szyldu nazwano całą stylistykę, choć    znawcy wskazują też inną możliwą etymologię. Dowodzona przez śpiewającego gitarzystę Chucka Shuldinera grupa pozostawiła po sobie siedem albumów. Trzy pierwsze wyznaczyły ramy deathmetalowej stylistyki, które wkrótce miały okazać się dla zespołu zbyt ciasne. Prawdziwym przełomem okazał się czwarty w dyskografii "Human", przynoszący zwrot w stronę grania bardziej złożonego pod względem technicznym, pokazującego wręcz progresywne myślenie o strukturze utworów. "Individual Thought Patterns" i "Symbolic" przynoszą równie pomysłowe podejście do ekstremalnego metalu, n

[Recenzja] Ashenspire - "Hostile Architecture" (2022)

Obraz
W ostatnich tygodniach prawdziwym hitem jest pseudo-podręcznik do HiT-u. Napisany na zamówienie Partii, pełen błędów merytorycznych i logicznych, półprawd, przekłamań, przemilczeń, uproszczeń, manipulacji faktami czy nadinterpretacji. Niebędący próbą obiektywnego przedstawienia historii teraźniejszości, a toporną indoktrynacją, przekazującą fałszywy obraz świata, jakim postrzegają go konserwatywne środowiska. Wśród największych bzdur, jakie pojawiają się w tym ideologicznym wysrywie, można wymienić zrównanie feminizmu i liberalizmu z faszyzmem, ateizmu z komunizmem czy in vitro z hodowlą ludzi w laboratorium. Oberwało się też muzyce rockowej, w tym szczególnie nielubianym Beatlesom, za promowanie innego stylu życia, niż chciałaby narzucić Partia wespół z Kościołem Katolickim - oczywiście samemu nie przestrzegając własnych zasad. Wojciech Roszkowski, autor tych wypocin, jest zresztą ekspertem od popkultury, który już wcześniej pisał chociażby o śmieciowej odmianie metalu  w kontekście g

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "Omnium Gatherum" (2022)

Obraz
Nie ukrywam, że czuję się już znudzony  tematycznymi albumami King Gizzard and the Lizard Wizard, na których zespół kolejno próbuje sił w różnych stylach. Mam wrażenie, że dla muzyków ważniejsze jest, by poszczególne utwory wpisywały się w dany schemat, niż ich jakość. A może po prostu ta stylistyczna jednorodność sprawia, że trudniej mi odróżnić od siebie i docenić poszczególne kompozycje. Problem ten nie dotyczy jednak najnowszego wydawnictwa australijskiej grupy. "Omnium Gatherum" - dwudziesty trzeci album w całej studyjnej dyskografii, a trzeci tylko w tym roku (po "Butterfly 3001" z remiksami utworów z zeszłorocznego "Butterfly 3000", a także inspirowanym progresywną elektroniką, IDM-em i techno "Made in Timeland") - zbiera utwory napisane na przestrzeni kilku ostatnich lat, których stylistyczny rozrzut jest niesamowity. Ten eklektyzm działa wszakże zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść wydawnictwa. Plusem jest niewątpliwie to, że utwory

[Recenzja] Menace Ruine - "The Die Is Cast" (2008)

Obraz
Menace Ruine, tajemniczy duet z Kanady, zaczynał od grania black metalu. Muzycy szybko jednak się tym stylem znudzili i już na swoim trzecim albumie zaproponowali muzykę wymykającą się próbom łatwego zaszufladkowania. Black metalu nie ma tutaj praktycznie wcale, są za to drone'owe, doomowe riffy, noise'owa produkcja, klimat niczym z najlepszych płyt neoclassical darkwave czy wpływy średniowiecznej muzyki klasycznej. Przedstawiając to bardziej obrazowo, "The Die Is Cast" sprawia wrażenie, jakby na jednej sesji spotkali się Nico, instrumentaliści Dead Can Dance, Sun O))) i może jeszcze wczesnego Black Sabbath, a za brzmienie odpowiadał Kevin Shields. Przedziwne, jedyne w swoim rodzaju połączenie, które mogło dać kuriozalny efekt, a okazuje się całkiem sensowne i intrygujące. Album konsekwentnie realizuje jeden pomysł na granie, jednak jest to idea na tyle elastyczna, że pozwala choć na drobne zróżnicowanie. W rozpoczynającym całość, blisko ośmiominutowym "One Too M

[Recenzja] Iron Maiden - "Senjutsu" (2021)

Obraz
Najnowszy album Iron Maiden z pewnością przypadnie do gustu tym miłośnikom grupy, którzy cenią kilka poprzednich wydawnictw. Natomiast wszyscy pozostali - bardziej krytyczni fani oraz nie-fani - będą wytykać mu dokładnie te same wady, które można przypisać pozostałym wydawnictwom zespołu z ostatniego ćwierćwiecza. Sekstet uparcie podąża drogą wytyczoną przez "Brave New World", nie ucząc się na popełnianych błędach. Na "Senjutsu" po raz kolejny można spodziewać się: Długich, lecz niespecjalnie treściwych utworów, z wieloma powtórzeniami i przedłużaniem na siłę. Powielania sprawdzonych schematów i patentów, nierzadko balansujących na granicy autoplagiatu, a często po prostu ją przekraczających. Pozbawionej odpowiedniej dynamiki, zamulonej produkcji Kevina Shirleya. Słabnącej formy wokalnej Bruce'a Dickinsona. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku wydanego przed sześcioma laty "The Book of Souls", album przekracza długość osiemdziesięciu minut, przez

[Recenzja] Tool - "Fear Inoculum" (2019)

Obraz
Wydany po trzynastu latach milczenia piąty album Tool to prawdopodobnie najbardziej wyczekiwana premiera tego roku. Zespół należy w końcu do ulubieńców muzycznych mediów, które od dawna podkręcały atmosferę. Nie obyło się bez pewnych kontrowersji. Przede wszystkim w kwestii wydania. Jak dotąd nie potwierdzono, czy album w ogóle doczeka się standardowej wersji fizycznej. Pojawiła się za to wersja limitowana, która poza płytą CD, zawiera urządzenie z czterocalowym ekranem, na którym można obejrzeć specjalny filmik (i nic więcej), głośnikami i kablem USB do ładowania. Brzmi absurdalnie? Nie tak bardzo, jak cena tego szajsu (w Stanach można go kupić za prawie 300 zł, w Polsce kosztuje już stówę więcej). Jeśli zespół chce zrewolucjonizować przemysł fonograficzny, to nie tędy droga, by czynić wersje fizyczne towarem luksusowym dla osób cierpiących na nadmiar gotówki. Ale bardziej wygląda mi to na kpinę z fanów, szczególnie zważywszy na fakt, że owa wersja fizyczna zawiera... niekomple

[Recenzja] Tool - "10,000 Days" (2006)

Obraz
Muzycy Tool jak zwykle nie śpieszyli się z nagraniem kolejnego albumu. "10,000 Days" ukazał się pięć lat po "Lateralus" - tyle samo, ile tamten album po "Ænimie". O ile jednak wcześniejsza przerwa wydawnicza zaowocowała dopracowaniem przez zespół swojego stylu, tak kolejna nie przyniosła żadnych świeżych pomysłów. "10,000 Days" brzmi, jakby został zarejestrowany tuż po tamtej sesji, albo nawet w jej trakcie. Tool popadł w kompletną stagnację, powielanie sprawdzonych schematów, kompletny brak nowych idei. Nie powstrzymało to jednak muzyków, by po raz kolejny upchnąć na album prawie tyle muzyki, ile mieści płyta kompaktowa. "10,000 Days" trwa co prawda krócej od swoich dwóch poprzedników, jednak tylko nieznacznie, nie schodząc poniżej 75 minut. Początek album wcale nie sprawia złego wrażenia. Wręcz przeciwnie. "Vicarious" może i składa się wyłącznie z elementów doskonale znanych z poprzednich albumów zespołu, ale tworzący

[Recenzja] Tool - "Lateralus" (2001)

Obraz
Jedno trzeba przyznać grupie, nawet jeśli kompletnie nic nie znajduje się w jej twórczości. Muzycy niezwykle dbają o aspekt wizualny. Oprawa graficzna albumów i koncertów, teledyski - wszystko jest dokładnie dopracowane. Pod tym względem Tool nie ustępuje największym grupom progresywnym. Wystarczy spojrzeć na kompaktowe wydanie "Lateralus". Pudełko zapakowano w czarne, półprzeźroczyste etui (na nim znajdują się wszystkie informacje - jak nazwa wykonawcy, tytuł albumu, lista utworów i nazwiska zaangażowanych osób - nigdzie więcej nie powtórzone), a książeczkę wydrukowano na przeźroczystej folii, dzięki czemu można stopniowo wnikać w kolejne warstwy psychodelicznej grafiki. Aż chciałoby się postawić ten album na półce ze względu na samo wydanie. Ale sama muzyczna zawartość też prezentuje się całkiem interesująco. Ok, zespół (ponownie wsparty przez producenta Davida Bottrilla) znów przegiął z długością, wypełniając po brzegi płytę kompaktową, umieszczając po drodze kilk