Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2022

[Recenzja] Colin Stetson, Elliott Sharp, Billy Martin & Payton MacDonald - "Void Patrol" (2022)

Obraz
"Void Patrol" to projekt czterech doświadczonych muzyków, reprezentujących różne pokolenia. Najbardziej znany z tego grona jest niewątpliwie Colin Stetson, zafascynowany minimalizmem saksofonista, w ostatnich latach wzięty twórca muzyki filmowej, mający na koncie także wpółprace m.in, z Fredem Frithem, Anthonym Braxtonem, Tomem Waitsem, Davidem Byrne'em czy Arcade Fire. Multiinstrumentalista Elliott Sharp, tutaj udzielający się głównie jako gitarzysta, to kolei prawdziwa legenda nowojorskiego undergroundu, aktywny od końca lat 70., mający na koncie płyty z muzyką poważną, free improvisation, jazzem, bluesem, noise'em, no wave oraz elektroniką. Perkusista Billy Martin to z kolei muzyk dość popularnego w latach 90. trio Medeski Martin & Wood, znany też z wielu innych, głównie jazzowych projektów. Bardziej anonimową postacią wydaje się klawiszowiec Payton MacDonald, choć miał on okazję grać u samego Steve'a Reicha. Debiutancki album tego kwartetu wykorzystuje doś

[Recenzja] Porcupine Tree - "Closure / Continuation" (2022)

Obraz
Porcupine Tree powraca po trzynastu latach fonograficznej przerwy. Dla przedstawicieli pewnych kręgów - miłośników klasycznego rocka i jego pogrobowców - jest to niewątpliwie najważniejsza muzyczna premiera pierwszego półrocza 2022 roku. Ważniejsza pewnie nawet od wracającego po jeszcze dłuższej nieobecności Jethro Tull. Tam, na wydanym w styczniu "The Zealot Gene", był to zresztą powrót nieco oszukany, bo ten sam zespół od lat koncertował i nagrywał jako solowy projekt Iana Andersona, zaś poza liderem nie zaangażowano żadnego muzyka z wcześniejszych wcieleń grupy. Tutaj natomiast faktycznie doszło do odnowienia współpracy Stevena Wilsona z Richardem Barbierim i Gavinem Harrisonem, choć bez udziału wieloletniego basisty Colina Edwina. Trzynaście lat to szmat czasu. W tym okresie zdążyłem poznać twórczość Porcupine Tree i przejść od zachwytu - myśląc, że to bardzo nowoczesne, oryginalne przetworzenie pomysłów Pink Floyd - po kompletne rozczarowanie, kiedy odkryłem, że to po pr

[Recenzja] Vangelis - "Blade Runner: Original Motion Picture Soundtrack" (1994)

Obraz
Minął już nieco ponad miesiąc odkąd zmarł Ewangelos Odiseas Papatanasiu, lepiej znany jako Vangelis. Dlaczego dopiero teraz pojawia się upamiętniająca go recenzja? Mówiąc wprost, miłośnikiem jego twórczości nie jestem. Pośmiertne odsłuchy niektórych wczesnych płyt nic w tej kwestii nie zmieniły, dlatego zarzuciłem pierwotny plan na  całą serię omówień tych ważniejszych płyt. Jest jednak w dyskografii Greka jedno dzieło, które autentycznie cenię. Nie trudno chyba się domyślić, ze chodzi o ścieżkę dźwiękową do filmu Ridleya Scotta "Blade Runner", w Polsce znanego jako "Łowca androidów", będącego luźną adaptacją książki Philipa K. Dicka "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?". Obraz Scotta to jedno z nielicznych arcydzieł kina science fiction, w których na pierwszym miejscu stawiane są walory artystyczne, a dopiero potem rozrywkowe. Jego wyjątkowość tkwi przede wszystkim w niesamowitej atmosferze, którą zawdzięcza głównie dwóm czynnikom: intrygującej scen

[Recenzja] Anthony Davis - "Epistēmē" (1981)

Obraz
Swój poprzedni album, "Lady of the Mirrors", Anthony Davis nagrał zupełnie samodzielnie. Na  "Epistēmē" pianiście towarzyszy dla odmiany bardzo rozbudowany skład. Artysta otoczył się innymi przedstawicielami nowojorskiej sceny freejazzowej, przy czym dokonał bardzo interesującego doboru instrumentalistów. A byli to George Lewis na puzonie, Dwight Andrews na fletach i klarnecie basowym, Shem Guibbory na skrzypcach, Abdul Wadud na wiolonczeli, Rick Rozie na kontrabasie, Pheeroan Aklaff na perkusji i gongu, a także Warren Smith oraz Jay Hoggard na wibrafonach, marimbach i innych perkusjonaliach. Do tego jeszcze Mark Helias w roli dyrygenta, aby zapanować nad tym przedziwnym zespołem. Jak można się domyślić, nie jest to zwyczajny jazz. Jazz jest tu, oczywiście, jedną ze składowych, ale na równych prawach z elementami współczesnej muzyki poważnej, free improvisation czy balijskiego gamelanu. Ten album to przede wszystkim dwie odsłony kompozycji "Wayang", opatrz

[Recenzja] Opus Kink - "'til the Stream Runs Dry" (2022)

Obraz
Opus Kink to kolejny przedstawiciel młodej brytyjskiej sceny rockowej, któremu warto bliżej się przyjrzeć. Chociaż sekstet istnieje od 2017 roku, dotąd opublikował jedynie kilka singli. Jednak jego dyskografia właśnie poszerzyła się o wydawnictwo nieco większego formatu - EP "'til the Stream Runs Dry". Oprócz niektórych ze znanych już wcześniej nagrań, trafiły tu także utwory całkowicie premierowe - z delikatną przewagą tych drugich, jeśli liczyć klimatyczne intro "Into the Stream". W sumie to tylko niespełna dwadzieścia pięć minut muzyki. To jednak wystarcza, by pokazać potencjał grupy, która w przyszłości może wyrosnąć na poważną konkurencję dla obecnej wielkiej trójki brytyjskiego rocka, czyli black midi, Squid i Black Country, New Road. Najbliżej Opus Kink do tego ostatniego zespołu, ale z tych najbardziej intensywnych i znerwicowanych fragmentów debiutanckiego "For the First Time". Takie skojarzenia na pewno wywołuje warstwa wokalna, ale też rozbu

[Recenzja] The Cure - "Japanese Whispers" (1983)

Obraz
Zawieszenie działalności The Cure nie trwało długo, bo już wkrótce grupa powróciła jako duet Roberta Smitha i Lola Tolhursta. Zanim muzycy zabrali się za nowy album, zrealizowali kilka mniejszych projektów. Jeszcze w listopadzie 1982 roku - zaledwie cztery miesiące po feralnej trasie promującej "Pornography", która przypieczętowała rozpad zespołu - ukazał się singiel "Let's Go to Bed" / "Just One Kiss". W nagraniu uczestniczył perkusista Steve Goulding, ponieważ Tolhurst przesiadł się na klawisze. Dopiero lipiec kolejnego roku przyniósł kolejne wydawnictwo, czteroutworową EPkę "The Walk", nagraną faktycznie w duecie, z towarzyszeniem automatu perkusyjnego. Na obu płytkach muzycy zaprezentowali swoje nowe oblicze: znacznie pogodniejsze, bardziej przebojowe, a do tego mocniej oparte na brzmieniach elektronicznych. Mieli też jednak inny pomysł na odświeżenie swojego muzycznego wizerunku. W październiku opublikowano bowiem jazzujący singiel "

[Recenzja] Krzysztof Komeda Quintet - "Live in Praha 1964" (2022)

Obraz
Wydawnictwo GAD Records nie przestaje zaskakiwać swoimi odkryciami. Najnowsze z nich to zapis występu kwintetu Krzysztofa Komedy na pierwszej edycji Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego w Pradze. Materiał ten przez prawie sześć dekad przeleżał w archiwum Českého Rozhlasu, czyli Czeskiego Radia. Słuchając tych nagrań aż trudno uwierzyć, że nikt wcześniej, np. zaraz po powstaniu, nie wpadł na pomysł ich wydania. Zaskakuje przede wszystkim bardzo dobra jakość rejestracji, z doskonale słyszalnym każdym instrumentem, bez żadnych zniekształceń lub szumów. Bo tego, że wykonanie stoi na najwyższym poziomie, można było się spodziewać po autorze najsłynniejszego dzieła jazzu polskiego - "Astigmatic", a także towarzyszących mu instrumentalistach, również czołowych postaciach ówczesnej krajowej sceny, czyli Tomasza Stańki, Michała Urbaniaka, Jacka Ostaszewskiego i Czesława Bartkowskiego. Bardzo przyjemne uzupełnienie stanowi niezwykle klimatyczna okładka w klimacie starych płyt jazzowych

[Recenzja] Perfect - "Perfect" (1981)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych i najlepiej się sprzedających albumów w Polsce. Z pewnością nie jest to jednak dzieło wybitne, co doskonale widać z perspektywy czasu. Największym problemem jest z pewnością jego muzyczny archaizm. Tak grano na Zachodzie już w poprzedniej dekadzie i to raczej na jej początku, choć słychać też pewne nawiązania do nowszych nurtów. Do tego brzmienie, jak na zachodnie standardy, jest tu mocno amatorskie. Jednak rozumiem skąd wziął się sukces. Takiej muzyki nie oferował wówczas żaden inny polski zespół, a dostęp do płyt zza żelaznej kurtyny był mocno ograniczony. Był to prawdziwy powiew Zachodu. Chociaż sam urodziłem się już po upadku PRL-u, to na początku swojej muzycznej drogi też dałem się temu ponieść. Perfect był pierwszym wykonawcą, jakiego świadomie słuchałem, a album "Symfonicznie" - pierwszą kupioną przeze mnie kasetą (o muzyce miałem tak nikłe pojęcie, że mimo tytułu nie spodziewałem się jakiś dziwnych wykonań z orkiestrą). Kiedy jednak tylko zac

[Recenzja] Laraaji - "Ambient 3: Day of Radiance" (1980)

Obraz
Trzecia odsłona ambientowej tetralogii Briana Eno jest najbardziej nietypową częścią serii, choć wciąż w pewnym stopniu wpisuje się w jej założenia. "Ambient 3: Day of Radiance" wyróżnia się przede wszystkim najmniejszym udziałem Eno, którego wkład sprowadza się tu roli producenta. Kompozytorem całego materiału i zarazem jedynym wykonawcą jest niejaki Laraaji, a właściwie Edward Larry Gordon, klasycznie wyszkolony amerykański multiinstrumentalista. Po studiach zaczął karierę aktora i stand-upera, jednocześnie pogrywając na elektrycznym pianinie w amatorskiej grupie jazz-rockowej Wind of Change. Prawdziwym przełomem było dla niego odkrycie wschodniego mistycyzmu, który zainspirował go do tworzenia bardziej uduchowionej muzyki w egzotycznych klimatach. W tym okresie nabył swoją pierwszą cytrę, którą przerobił na elektryczny instrument. Przed "Ambient 3" nagrał tylko dwie autorskie płyty, obie wydane w niskim nakładzie. Do jego współpracy z Eno doszło spontanicznie, a

[Recenzja] George Russell - "Electronic Sonata for Souls Loved by Nature" (1971/1980)

Obraz
W połowie lat 60. George Russell był coraz bardziej zniechęcony tym, jak niewielkim zainteresowaniem cieszyła się jego muzyka, co poniekąd wynikało z ogólnej sytuacji czarnoskórych jazzmanów w Stanach Zjednoczonych. W 1964 roku postanowił przenieść się do Europy, gdzie pozostał niemal do samego końca dekady. W tym czasie mieszkał głównie w Szwecji, ale podróżował po całej Skandynawii, a także do Niemiec czy Francji. Zajmował się głównie komponowaniem, w większości na zlecenie Bossa Broberga, prowadzącego jazzową orkiestrę Szwedzkiego Radia. Russell grywał także koncerty, na których mógł w praktyce sprawdzać swoje pomysły. Jego najważniejsze dzieło z tego okresu to bez wątpienia "Electronic Sonata for Souls Loved by Nature", do którego chętnie powracał także w późniejszym czasie. Pierwotna wersja została zarejestrowana na przełomie lat 1966/67 w bigbandowym składzie, liczącym ponad dwudziestu muzyków z różnych krajów, w którym znaleźli się m.in. pochodzący z Norwegii Jan Garba

[Recenzja] Soft Machine - "Backwards" (2002)

Obraz
Kolejna płyta z archiwaliami Soft Machine - które na przełomie wieków regularnie publikowało Cuneiform Records - nie zawiera zapisu jednego koncertu lub materiału z jednej sesji. "Backwards" to kompilacja nagrań koncertowych z dwóch różnych występów, wzbogaconych dodatkowo jedną wersją demo. Przedział czasowy jest dość spory, bowiem obejmuje okres od jesieni 1968 roku do maja roku 1970. Rozczarować może tracklista, ponieważ na sześć utworów aż dwie kompozycje występują dwukrotnie. Można by zatem potraktować to wydawnictwo jako bezsensowny zbiór różnych ścinków, wydany wyłącznie w celach merkantylnych. W żadnym wypadku nie należy tego jednak robić, gdyż to kolejny bardzo wartościowy dokument, uzupełniający widzę na temat rozwoju zespołu w jego najciekawszym okresie. Najstarszy w tym zestawie jest utwór ostatni, czyli pierwotna wersja studyjna "Moon in June". Pierwsza, quasi-piosenkowa część została zarejestrowana samodzielnie przez Roberta Wyatta na przełomie paździe

[Recenzja] Kate Bush - "The Sensual World" (1989)

Obraz
Kompilacja "The Whole Story", opublikowana w 1986 roku, całkiem zgrabnie podsumowała dotychczasową karierę Kate Bush. Trafily tam te największe przeboje, jak "Wuthering Heights",  "Babooshka", "Cloudbusting" czy - po prawie czterdziestu latach znów niezwykle popularny za sprawą wykorzystania w najnowszym sezonie "Stranger Things" - "Running Up That Hill". Znalazło się też miejsce dla premierowego, całkiem niezłego nagrania "Experiment IV". Bush najwyraźniej uznała, że jedno podsumowanie to za mało. Kolejny w dyskografii "The Sensual World" to wprawdzie całkowicie nowy materiał, jednak zamiast kolejnego kroku do przodu - do czego przyzwyczaiły wcześniejsze wydawnictwa - artystka zaproponowała coś w rodzaju przeglądu swoich wcześniejszych oblicz. Co nie znaczy, że nie ma tu żadnych nowych elementów. Nie odgrywają tu one jednak znaczącej roli. Zdecydowanie najdalej wstecz sięgają ballady  "Reaching Out&qu

[Recenzja] EABS - "2061" (2022)

Obraz
Muzycy EABS wymyślili sobie, że każdy kolejny album będzie w jakiś sposób nawiązywał do poprzedniego. Po debiutanckim "Repetitions", zawierającym nowoczesne aranżacje kompozycji Krzysztofa Komedy, wydali "Slavic Spirits" z autorskim materiałem nawiązującym do czasów, gdy polscy jazzmani - włącznie z Komedą - wplatali motywy kojarzące się muzycznym dziedzictwem naszej słowiańskiej części świata. Nie do końca rozumiem, w jaki sposób z tamtego konceptu wyprowadzono album w hołdzie dla Sun Ra i jego futurystyczno-kosmicznej twórczości. Może chodzi o to, że on również odwoływał się w swojej muzyce do własnego dziedzictwa kulturowego. A przy tym był jednym z nielicznych amerykańskich jazzmanów, jacy odwiedzili nasz kraj w słusznie minionych - choć stopniowo powracających - czasach. Był rok 1986. Polski występ artysty, który twierdził, że pochodzi z Saturna, odbył się kilka miesięcy po tym, jak do Słońca zbliżyła się kometa Halleya. Po raz kolejny takie zbliżenie nastąpi w