Posty

Wyświetlam posty z etykietą rock progresywny

[Recenzja] Can - "Live in Paris 1973" (2024)

Obraz
Trochę się już obawiałem, że seria archiwalnych koncertówek Can nie będzie kontynuowana. Na szczęście, pomimo zeszłorocznej przerwy, właśnie ukazała się czwarta jej odsłona. Tym razem sięgnięto jeszcze głębiej do szuflady, wybierając najstarszy jak dotąd materiał. "Live in Paris 1973" to zapis występu z 23 lutego '73 w słynnej paryskiej sali koncertowej L'Olympia. Był to jeden z ostatnich koncertów w tym najbardziej klasycznym kwintecie, z wokalistą Damo Suzukim. Premiera wydawnictwa zbiegła się zresztą w czasie z wieścią o śmierci tego muzyka. Z Can Suzuki nagrał trzy najsłynniejsze, najbardziej cenione albumy: "Tago Mago", "Ege Bamyasi" i "Future Days", po czym na wiele lat wycofał się z grania w związku ze wstąpieniem do Świadków Jehowy. W ostatnich latach, mimo walki z toczącą go od dekady chorobą nowotworową, był znów aktywny, koncertując z młodszymi grupami, jak black midi czy Spiritczualic Enhancement Center. Czytaj też:  [Recenzja

[Recenzja] Michael Mantler - "The Hapless Child and Other Inscrutable Stories" (1976)

Obraz
"The Hapless Child and Other Inscrutable Stories" to Michaela Mantlera próba stworzenia albumu rockowego. Do tamtej pory komponował głównie na duże składy jazzowe, jak The Jazz Composer's Orchestra czy Liberation Music Orchestra. Tym razem również do wykonania zaprosił instrumentalistów o przede wszystkim jazzowym doświadczeniu - Carlę Bley, Jacka DeJohnette, Terjego Rypdala i Steve'a Swallowa - lecz kazał im wcielić się w rolę muzyków rockowego kwintetu. Kwintetu, bo składu dopełnił Robert Wyatt, już częściowo sparaliżowany po wypadku, dlatego udzielający się tu jedynie w roli wokalisty. Drobny wkład w materiał miał też Nick Mason z Pink Floyd, odpowiedzialny za kwestie techniczne i partie mówione. Wspomnieć trzeba o jeszcze jednym nazwisku. Sześć zawartych tu kompozycji Mantlera to hołd dla twórczości Edwarda Goreya, zresztą autora wszystkich tekstów oraz ilustracji z okładki. Czytaj też:  [Recenzja] The Jazz Composer's Orchestra - "The Jazz Composer's

[Recenzja] Älgarnas Trädgård - "Framtiden är ett svävande skepp, förankrat i forntiden" (1972)

Obraz
Pół wieku temu Szwecja miała naprawdę mocną scenę niezależną, ściśle powiązaną z lewicowym, antykomercyjnym ruchem progg, którego wbrew nazwie nie nalży utożsamiać wyłącznie z rockiem progresywnym. Twórców kojarzonych z tym zjawiskiem łączyła głównie niechęć do mainstreamu, ale też przeważnie rozległe inspiracje, wśród których obok wpływów różnych nurtów anglosaskiego rocka częste były nawiązania do muzyki nordyckiej. Jednym z wyróżników są także teksty w języku szwedzkim. Wsród najciekawszych reprezentantów tej sceny wymieniłbym na pewno grupy Samla Mammas Manna, Kultivator, Internation Harvester czy  Älgarnas Trädgård. Ta ostatnia mimo trwającej kilka lat działalności działalności - od 1969 do 1976 roku - pozostawiła po sobie stosunkowo niewiele muzyki. W epoce ukazał się tylko jeden album göteborskiego sekstetu,  "Framtiden är ett svävande skepp, förankrat i forntiden". Podczas prób nagrania jego następcy doszło do rozłamu w zespole.  Cześć muzyków zespołu miała dość ciągł

[Recenzja] Extra Life - "Secular Works" (2008)

Obraz
Z cudem graniczy znalezienie w XXI wieku płyt, które nawiązywałyby do stylistyki klasycznego rocka progresywnego, a jednocześnie zachowałyby jego postępowe podejście. "Secular Works", debiutancki album nowojorskiego kwartetu Extra Life, to jeden z tych rzadkich przykładów. Zespół proponuje tu zarówno współczesne rozwiązania - choćby w kwestii brzmienia czy budowy utworów - jak i bardziej tradycyjne, słyszalne w aranżacjach, nawiązujących do muzyki dawnej, czego niemal nie spotyka się w dzisiejszym rocku. "Secular Works" to w rezultacie przedziwna mieszanka nowoczesnego grania z okolic math rocka oraz wpływów muzyki z późnego średniowiecza, z okresu ars nova. Efekt brzmi trochę jak uwspółcześniony, dostosowany do obecnych standardów Gentle Giant. Nawet wokal może się kojarzyć z Kerrym Minnearem czy Philem Shulmanem, choć niebezzasadne są też porównania z Morrisseyem - Charlie Looker ma zbliżoną barwę głosu, ale zupełnie inny sposób śpiewania, inspirowany twórczością

[Recenzja] PoiL Ueda - "Yoshitsune" (2023)

Obraz
Współpraca francuskiej grupy PoiL, inspirującej się avant-progiem i math rockiem, z japońską artystką Junko Ueda, specjalizującą się w tradycyjnym śpiewie shōmyō oraz grze na lutni satsuma biwa, mogła wydawać się jednorazowym projektem. Tymczasem niewiele ponad pół roku od wydania "PoiL / Ueda", ukazuje się kolejna odsłona tego międzykulturowego spotkania. "Yoshitsune" to sequel, kontynuujący historię opowiedzianą na poprzedniku od miejsca, gdzie została przerwana. Także pod względem muzycznym spokojnie mógłby to być ciąg dalszy tamtego albumu. Ma to swoje dobre, ale też złe strony. Z jednej strony cieszy możliwość usłyszenia trochę więcej tak intrygującej muzyki, w oryginalny sposób łączącej wpływy odległej czasowo, geograficznie i kulturowej tradycji z współczesnością naszego regionu. A z drugiej - tym razem brak już tego elementu zaskoczenia. Czytaj też:  [Recenzja] PoiL & Junko Ueda - "PoiL / Ueda" (2023) O ile pierwszy wspólny album Uedy i PoiL do

[Recenzja] Monika Roscher Bigband - "Witchy Activities and the Maple Death" (2023)

Obraz
Niemcy muzycznie już od dawna nie imponują. A mowa przecież o kraju z bardzo bogatą tradycją muzyczną. Zresztą nawet ograniczając się do rozrywki, w drugiej połowie lat 60. i przez całą kolejną dekadę nasi zachodni sąsiedzi byli prawdziwą potęgą, wypuszczając niesamowite ilości świetnego jazzu, krautrocka czy progresywnej elektroniki. Ostatnie cztery dekady nie przyniosły jednak aż tak wielu godnych odnotowania wydawnictw, szczególnie poza muzyką elektroniczną. Mają też w czym wybierać miłośnicy metalu, ale w kategorii jazzu czy postępowego rocka nie dzieje się tam prawie nic ciekawego, Czasem jednak trafiają się i takie płyty, jak  "Witchy Activities and the Maple Death". To trzecie pełnowymiarowe dzieło big bandu Moniki Roscher, formalnie wykształconej kompozytorki i gitarzystki, zajmującej się też tworzeniem muzyki do spektakli teatralnych oraz produkcji filmowych. Cały materiał na longplay został skomponowany, zaaranżowany i wyprodukowany przez liderkę (tylko w tym ostatn

[Recenzja] Soft Machine - "The Dutch Lesson" (2023)

Obraz
Archiwalia Soft Machine wydają się niewyczerpywalne. Niedawno w końcu zakończyłem opisywanie wyselekcjonowanych pozycji z przeszłości, jednak wytwórnia Cuineform wciąż wypuszcza nowe tytuły. Ledwo rok temu ukazał się obszerny "Facelift France & Holland", zawierający nagrania z dobrze już reprezentowanego okresu "Third". Tym razem przyszedł czas na coś nieco nowszego, pochodzącego z nie aż tak wyeksploatowanego fonograficznie etapu działalności zespołu. "The Dutch Lesson" to zapis występu z 26 października 1973 roku w rotterdamskim klubie De Lantaren. W tym samym miesiącu ukazał się album "Seven", na którym zespół zaczął wyraźnie skręcać w stronę bardziej mainstreamowego jazz-rocka. Jednak na żywo Mike Ratledge, John Marshall, Karl Jenkins i Roy Babbington wciąż prezentowali muzykę bardziej wymagającą, opartą na improwizacji. "Seven" nie był zresztą mocno reprezentowany w setliście występu. W repertuarze znalazł się jedynie grany już

[Recenzja] HMLTD - "The Worm" (2023)

Obraz
HMLTD - lub Happy Meal Ltd - wydawał się typowym drugorzędnym przedstawicielem sceny Windmill. Opublikowany w 2020 roku debiut "West of Eden" nie wyróżnia się szczególnie na tle pierwszych płyt innych grup z tego kręgu. Wypełniają go raczej konwencjonalne, na ogół bardzo przyjemne piosenki, obowiązkowo  osadzone w stylistyce post-punku, choć z lekkimi wpływami synthpopu oraz glamowej estetyki. W ciągu trzech kolejnych lat kwintet przeszedł jednak przedziwną ewolucję i to niemal beż żadnych zmian w składzie, choć wymiana klawiszowca Zachariego Cazesa na Setha Evansa - muzyka znanego ze współpracy z black midi - mogła odegrać pewną rolę w tym procesie. Album "The Worm" to zwariowana opera artrockowa, osadzona w alternatywnej wersji średniowiecznej Anglii i inspirowana staroangielskim, mediewalnym folklorem oraz dystopijnym science fiction, opowiadająca o gargantuicznym robaku pożerającym kraj. Z czasem jednak okazuje się, że narrator - wprost utożsamiany z wokalistą g

[Recenzja] PoiL & Junko Ueda - "PoiL / Ueda" (2023)

Obraz
W natłoku wartych opisania premier trochę zgubił się jeden z bardziej oryginalnych albumów marca. "PoiL / Ueda" to efekt współpracy wykonawców z całkiem odległych geograficznie, kulturowo i stylistycznie rejonów. Francuska grupa PoiL - do niedawna trio złożone z klawiszowca Antione'a Arnery, basisty Borisa Cassone'a oraz perkusisty Guihema Meiera; obecnie kwartet z Benoitem Lecomte na elektroakustycznym basie i Cassone'em przekwalifikowanym na gitarzystę - od kilkunastu lat tworzy muzykę inspirowaną klasycznym progiem, avant-progiem i math-rockiem. Junko Ueda to z kolei japońska wokalistka, grająca też na biwie, tradycyjnym dla tamtego regionu instrumencie przypominającym lutnię. Na co dzień zajmuje się wykonywaniem heikyoku - regionalnego odpowiednika muzyki trubadurów, którego korzenie sięgają XIII wieku. Z tego nietypowego połączenia powstała bardzo intrygująca muzyka. Na pewno zwraca uwagę zwięzłość wypowiedzi. "PoiL / Ueda" to niewiele ponad pół god

[Recenzja] Pink Floyd - "The Dark Side of the Moon: Live at Wembley Empire Pool, London, 1974" (2023)

Obraz
50 lat temu, a dokładnie 1 marca 1973 roku, ukazała się jedna z najpopularniejszych i chyba po prostu najlepszych płyt rockowych, "The Dark Side of the Moon" Pink Floyd. Doniosłości tego wydarzenia nie zepsuł nawet Roger Waters, który swoimi wypowiedziami - nie tylko coraz bardziej prorosyjską narracją na temat wojny w Ukrainie, ale też próbami deprecjonowania pozostałych muzyków zespołu - usilnie stara się zohydzić siebie i wszystko, co z nim związane. Podobno szykuje się do wydania własnej wersji albumu, co tylko potwierdza, że żaden z niego artysta, a jedynie typowy podstarzały rockman, żerujący na dokonaniach sprzed pół wieku. Oryginalny "The Dark Side of the Moon" pozostaje jednak imponującym osiągnięciem muzycznym, które nie byłoby możliwe bez wkładu całego zespołu. Jak należało się spodziewać, okrągłą rocznicę wykorzystano do wypuszczenia kolejnego remastera, oczywiście w kilku różnych wariantach. Co ciekawe, cały bonusowy materiał równolegle opublikowano tak

[Recenzja] Soft Machine - "NDR Jazz Workshop - Hamburg, Germany, May 17, 1973" (2010)

Obraz
Odkąd do składu Soft Machine dołączył Karl Jenkins, zajmując miejsce Eltona Deana, jego rola w zespole stałe rosła, aż do pozycji niekwestionowanego lidera. Ponieważ nie był to muzyk, którego interesowałoby granie awangardy czy eksperymenty, muzyka grupy pod jego kierunkiem zaczęła stopniowo zbliżać się coraz bardziej do konwencjonalnego, skomercjalizowanego jazz-rocka. Nie było to jeszcze szczególnie mocno odczuwalne na "Six", pierwszym albumie z Jenkinsem. Może dlatego, że wówczas wciąż istotną rolę odgrywał Hugh Hopper. Basiście nie odpowiadała jednak wizja najmłodszego stażem muzyka i… sam odszedł z zespołu. "Seven", nagrany już z Royem Babbingtonem, idzie natomiast w zdecydowanie przystępniejszym, a mniej ambitnym kierunku. Choć to już akurat swego rodzaju tradycja w przypadku tego zespołu, że dwie wydane bezpośrednio po sobie płyty tak bardzo się różnią. Bliższe prześledzenie wcześniejszych ewolucji Soft Machine umożliwiły liczne wydawnictwa archiwalne, regula

[Recenzja] ブラック・ミディ- "ライヴ・ファイヤ" (2022)

Obraz
Chociaż jest to wydawnictwo przeznaczone przede wszystkim na rynek japoński, jako rodzaj promocji właśnie trwającej mini trasy black midi po Azji, warto poświęcić mu odrobinę uwagi. "Live Fire" - darujmy sobie zapis tytułu w katakanie - to po pierwsze niezłe podsumowanie dotychczasowej twórczości jednego z najbardziej ekscytujących przedstawicieli współczesnego rocka, a po drugie nienajgorszy pokaz tego, na co go stać na scenie. Swoją reprezentację mają tu wszystkie trzy dotychczasowe albumy, z naciskiem na wydany latem "Hellfire", ale  są też trzy kawałki z poprzedniego "Cavalcade" i dwa z debiutanckiego "Schlagenheim", a całości dopełnia jedno premierowe nagranie. Muzycy - podstawowe trio  Geordiego Greepa, Camerona Pictona i Morgana Simpsona wspiera tu wyłącznie klawiszowiec Seth Evans - na żywo grają z niesamowitą energią, nie mając przy tym żadnych problemów z dość skomplikowanymi partiami. Jeśli do czegoś trzeba się tu przyczepić, to na pew

[Recenzja] Miriodor - "Elements" (2022)

Obraz
Z najważniejszych przedstawicieli rocka progresywnego najliczniejszych naśladowców doczekały się prawdopodobnie grupy Genesis, Yes oraz Emerson, Lake and Palmer. We Włoszech dochodziła do tego często jeszcze inspiracja King Crimson, Jethro Tull czy z rzadka Van der Graaf Generator. Pink Floyd, choć najpopularniejszy, dorobił się stosunkowo niewielu epigonów, w dodatku chyba dopiero gdzieś na przełomie lat 80. i 90. Wpływ Gentle Giant okazał się natomiast marginalny. Co bynajmniej nie znaczy, że nie było zespołów, które nie chciały się wzorować na tym ostatnim. Już w latach 70. działały amerykańskie Yezda Urfa, Hands oraz Mirthrandir, kanadyjska Et Cetera, izraelskie Ktzat Acher i Sheshet czy niemiecki Epidermis. W większości nie jest to zbyt dobra muzyka, a w tym ostatnim przypadku wręcz fatalna. Znacznie ciekawiej prezentuje się nieco młodsza, założona w 1980 roku kanadyjska grupa Miriodor. Zapewne też dlatego, że nie jest to kopia 1:1, a chociaż wpływ Gentle Giant na jej twórczość wy

[Recenzja] Horse Lords - "Comradely Objects" (2022)

Obraz
Kwartet Horse Lords z Baltimore poznałem w pandemicznym roku 2020, przy okazji premiery albumu "The Common Task". Wówczas pełnej recenzji nie było, choć polecałem to wydawnictwo w jednym z przeglądów płytowych nowości oraz uwzględniłem je w swoim corocznym podsumowaniu. Niewątpliwie warto tej grupie poświęcić nieco więcej uwagi, a właśnie nadarzyła się ku temu doskonała okazja. Instrumentaliści w trakcie lockdownów nie próżnowali i przygotowali materiał na kolejny, swój piąty już longplay, "Comradely Objects". Rozwijają tu to, co znamy już z wcześniejszych płyt. Otrzymujemy zatem muzykę, którą najprościej byłoby określić mianem math rocka, co jednak zdecydowanie nie wyczerpuje tematu. Słychać tu wpływy m.in. krautrocka, free jazzu, afrykańskiej polirytmii, bluegrassu, drone'u, totalizmu, a najbardziej chyba minimalizmu, szczególnie koncepcji stroju naturalnego La Monte Younga - kwartet gra na specjalnie zmodyfikowanych instrumentach, pozwalających uzyskać mikrot

[Recenzja] Soft Machine - "Drop" (2008)

Obraz
Wśród licznych archiwaliów Soft Machine "Drop" jest albumem niepowtarzalnym. To jedyne koncertowe nagrania grupy z okresu tuż po rozstaniu z oryginalnym bębniarzem (i wokalistą) Robertem Wyattem, a jeszcze przed dołączeniem Johna Marshalla, który pozostał na stanowisku do rozpadu zespołu (i bierze udział w jego niepotrzebnych reaktywacjach). W międzyczasie Mike Ratledge, Hugh Hopper i Elton Dean, za namową tego ostatniego, zaangażowali do składu Phila Howarda. Kwartet zarejestrował razem kilka utworów w studiu - nagrania z tej sesji wypełniły pierwszą stronę winylowego wydania albumu "Fifth" - oraz kilka kolejnych dla BBC, jednak koncerty uświadomiły muzykom, że taki układ personalny nie działa. Howard próbował pociągnąć Soft Machine w zdecydowanie bardziej freejazzowym kierunku, znajdując sojusznika w osobie Deana, co nie powinno dziwić, gdyż obaj współtworzyli także grupę Just Us. Pozostała dwójka nie czuła się dobrze grając z perkusistą, który pozwalał sobie na z

[Recenzja] Can - "Live in Cuxhaven 1976" (2022)

Obraz
W kwestii reparacji od Niemiec, których już nie nazywa się reparacjam, powiem tyle, że osobiście całkowicie zadowolę się możliwością obcowania z niemiecką powojenną kulturą. A do streamingu i fizycznej sprzedaży trafiła właśnie, po dziesięciomiesięcznej przerwie, trzecia odsłona archiwalnej serii koncertowej Can. Tym razem wybrano materiał z występu w niemieckiej miejscowości Cuxhaven, który odbył się 7 stycznia 1976 roku. W porównaniu z dwoma poprzednimi wydawnictwami, trwającymi po półtora godziny każde, "Live in Cuxhaven 1976" wypada mniej monumentalnie. To zaledwie 30-minutowy fragment koncertu. Muszę też przyznać, że trochę zaczęła mi doskwierać oprawa graficzna tych wydawnictw. O ile bardzo doceniam spójność i konsekwencję oprawy - na którą zawsze składa się podobny monochromatyczny rysunek oraz tytuł zapisany w innym kolorze - to te grafiki są po prostu mało atrakcyjne, eufemistycznie mówiąc. Tyle jeśli chodzi o minusy, bo sama muzyka jest jak zawsze świetna, czego nie

[Recenzja] Magma - "Kãrtëhl" (2022)

Obraz
Pandemia okazała się mieć co najmniej jeden pozytywny skutek. Wielu wykonawców, którzy normalnie byliby w trasie, miało sporo czasu, aby popracować nad nową muzyką. Do tych pandemicznych wydawnictw właśnie dołączył najnowszy album francuskiej grupy Magma. Przyznać muszę, że miałem dość mieszane odczucia, gdy dowiedziałem się o tej premierze. Jest to przecież jeden z najbardziej fascynujących zespołów rockowych, który czerpiąc inspiracje przede wszystkim od poważnych kompozytorów w rodzaju Igora Strawińskiego i Beli Bartóka czy jazzmana Johna Coltrane'a, stworzył zupełnie nowy nurt, określony przez siebie mianem zeuhl. To także jeden z najrówniejszych wykonawców, jeśli chodzi o poziom dyskografii. Zarówno wśród płyt z lat 70., jak i tych nagranych już w XXI wieku, dominują albumy co najmniej bardzo dobre. Niefortunnie się składa, że zdecydowanie poniżej tej poprzeczki plasuje się do niedawna ostatni, wydany przed trzema latami "Zëss (Le Jour Du Néant)". I stąd moje obawy.