Posty

Wyświetlam posty z etykietą art rock

[Recenzja] The Smile - "Wall of Eyes" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 26.01-1.02 To jeszcze nie ten moment, gdy można pisać o The Smile bez wspomnienia o Radiohead. Wydany w ostatni piątek drugi album tej pierwszej grupy udowadnia jednak - jeśli ktokolwiek jeszcze w to wątpił po premierze debiutu - że to coś więcej, niż tylko poboczny projekt. W zasadzie nie sądzę, by Thom Yorke i Jonny Greenwood, muzycy stanowiący główną siłę kreatywną obu grup, mieli jeszcze ochotę reanimować ich macierzystą kapelę, o ile nie zmusi ich do tego sytuacja finansowa. W The Smile mają znów pełną swobodę artystyczną, mogą grać co chcą i z kim chcą - np. z bardziej wszechstronnym perkusistą, jakim okazał się dopełniający składu Tom Skinner - a dodatkowy komfort zapewnia brak presji ze strony krytyki oraz publiczności, która od Radiohead oczekiwałaby grania w konkretny sposób lub kolejnych przełomów.  Oczywiście względem The Smile pewne oczekiwania też musiały się pojawić, nie tylko ze względu na zaangażowane nazwiska, ale też wysoko postawioną poprzeczkę debiut

[Recenzja] Peter Gabriel - "I/O" (2023)

Obraz
Niezwykle długo kazał Peter Gabriel czekać na ten album. I nie chodzi nawet o to, że od premiery "Up" - poprzedniej płyty z premierowymi kompozycjami - minęło dwadzieścia jeden lat. Pierwszy singiel promujący "I/O" pojawił się już na początku stycznia, a więc prawie rok temu. A potem co miesiąc, przy każdej pełni księżyca, udostępniano kolejny fragment nowej płyty, aż ujawniono wszystkie dwanaście utworów. Ta rozciągnięta na jedenaście miesięcy promocja bynajmniej nie podgrzewała atmosfery. Wręcz przeciwnie - z coraz mniejszym zainteresowaniem czekałem na ten album, zwłaszcza że im więcej singli poznawałem, tym mniej podobał mi się obrany przez Gabriela kierunek. A po premierze ostatniego nagrania, co nastąpiło przed kilkoma dniami, nie ma już na co czekać - cały album jest już znany, nie zostawiono żadnych niespodzianek na oficjalną premierę całości. W czasach serwisów streamingowych bez problemu można znaleźć lub samemu zrobić odpowiednią playlistę. No niezbyt mąd

[Recenzja] Half Empty Glasshouse - "Restricted Repetitive Behaviour" (2023)

Obraz
Pełny tytuł debiutanckiego albumu tej anonimowej nowozelandzkiej grupy brzmi: "Restricted Repetitive Behaviour: An Experiment in the Application of Classical 12-Tone Technique to Contemporary Post-Punk Composition". W zasadzie trudno o bardziej zwięzły, a zarazem adekwatny opis zawartej tu muzyki. Warto jednak nieco rozwinąć zamysł stojący za tym wydawnictwem. Wspomniana w tytule technika dwunastotonowa, lepiej znana jako dodekafonia, to kompozytorska metoda, która rozwinęła się na początku XX wieku, w ramach tzw. drugiej szkoły wiedeńskiej skupionej wokół Arnolda Schönberga. Technika polega m.in. na wykorzystaniu w kompozycji wszystkich dwunastu dźwięków skali stosowanej w muzyce zachodniej, przy czym żaden dźwięk nie może się powtórzyć przed wybrzmieniem pozostałych. Twórcy stojący za projektem Half Empty Glasshouse postanowili wykorzystać ten sposób komponowania w muzyce stylistycznie bliskiej post-punku czy noise rocka. Wybór nieprzypadkowy, bo jak sami twierdzą, taka sty

[Recenzja] Mark Hollis - "Mark Hollis" (1998)

Obraz
Niezwykłą rzadkością są twórcy, którzy z każdym kolejnym dziełem wspinają się na coraz wyższy poziom, a po osiągnięciu szczytu swoich możliwości - po prostu znikają. Przykładem, który od razu nasuwa się na myśl, jest grupa Talk Talk. Skromna, licząca pięć pozycji dyskografia zaczyna się wprawdzie od mało imponującego, synthpopowego "The Party's Over", ale już kolejny "It's My Life" przyniósł przynajmniej znacznie lepiej napisane piosenki. Odchodzący od ejtisowych  brzmień "The Colour of Spring" to z kolei nie tylko kolejne świetne nagrania o piosenkowym charakterze, ale także materiał prezentujący zwrot ku dość eksperymentalnej, a zarazem bardziej oszczędnej muzyce. "Spirit of Eden", a zwłaszcza finałowy "Laughing Stock", rozwinęły ten pomysł na granie do perfekcji. Grupa rozpadła się więc w najlepszym możliwym momencie, zanim muzycy popadli w stagnację i wtórność lub zaczęli usilnie poszukiwać nowego stylu, w jakim pewnie już n

[Recenzja] Sprain - "The Lamb as Effigy" (2023)

Obraz
"Everything Is Alive" Slowdive był zapewne - a z pewnością przeze mnie - najbardziej wyczekiwaną premierą poprzedniego piątku. Jednak najciekawszym nowym wydawnictwem okazał się zupełnie inny album. I to dość niespodziewanie, bo amerykański kwartet Sprain do tej pory nie był zbyt rozpoznawalny. Tymczasem jego drugi longplay "The Lamb as Effigy" zadebiutował na samym szczycie cotygodniowego rankingu tegorocznych płyt w serwisie Rate Your Music i mimo rosnącej liczby ocen utrzymuje bardzo wysoką średnią. Nie brakuje też pozytywnych recenzji na innych portalach muzycznych, które nie ograniczają się do mainstreamu. A mowa o wydawnictwie zespołu, który jeszcze trzy lata temu, na swoim poprzednim albumie "As Lost Through Collision", brzmiał po prostu jak kolejny naśladowca Slint, Unwound czy Duster, niewykazujący ambicji do zaprezentowania czegoś własnego. Tym razem słuchać jednak znaczy progres. Sprain na "The Lamb as Effigy or Three Hundred And Fifty XOXO

[Recenzja] SPELLLING - "SPELLLING & The Mystery School" (2023)

Obraz
Nigdy nie potrafiłem w pełni zrozumieć sensu albumów z nowymi wersjami własnych kompozycji. W większości przypadków zapewne chodzi o kasę, bo łatwiej ponownie sprzedać stare hity niż nowy materiał, zwłaszcza gdy jest się już wypalonym twórcą, mającym najlepsze lata dawno za sobą. Tyle że te odnowione wersje prawie nigdy nie mogą sie równać oryginalnymi. Przykłady z przeszłości można mnożyć, a juź za około miesiąc ukaże się potencjalnie najbardziej spektakularna porażka tego typu - "The Dark Side of the Moon" w wykonaniu 1/4 Pink Floyd (po dwóch singlach nie mam złudzeń, że będzie to poziom pierwowzoru). Sytuacja ze "SPELLLING & The Mystery School" jest jednak o tyle wyjątkowa, że Chrystia Cabral, występująca pod pseudonimem SPELLLING, jest dopiero na początku swojej muzycznej drogi - karierę zaczęła w 2015 roku - i zapewne u szczytu mocy twórczych, gdyż minęły ledwie dwa lata od bardzo dobrze przyjętego przez krytykę i słuchaczy "The Turning Wheel". Ty

[Recenzja] Talk Talk - "Laughing Stock" (1991)

Obraz
Album "Spirit of Eden" nie okazał się aż tak wielką klapą finansową, jak po usłyszeniu materiału przewidywali przedstawiciele EMI. W Wielkiej Brytanii album załapał się do pierwszej dwudziestki notowania i to pomimo faktycznie niekomercyjnego charakteru oraz braku przebojów. Wytwórnia zaoferowała grupie dalszą współpracę, jednak muzycy i ich otoczenie mieli uzasadnione obawy, że tym razem nie otrzymają pełnej swobody artystycznej lub w pewnym momencie ktoś zakręci im kurek z gotówką. Podczas ciągnących się batalii sądowych w końcu udało się zerwać kontrakt, choć wcale nie był to koniec procesów z EMI. Wydawca chciał sobie wynagrodzić rozstanie z Talk Talk, wydając nieautoryzowane przez zespół kompilacje, co wkurzyło muzyków i doprowadziło do powrotu na salę rozpraw. Grupa - która gdzieś po drodze zgubiła basistę Paula Webba - przeszła do Verve, pododdziału wytwórni Polydor wyspecjalizowanego w jazzie, choć mającego w swoim katalogu także płyty The Velvet Underground, Tima Har

[Recenzja] Slowdive - "Pygmalion" (1995)

Obraz
To będzie niepopularna opinia. Uważam, że Slowdive swojego szczytu wcale nie osiągnął na powszechnie dziś uwielbianym "Souvlaki". Stało się to dwa lata później na "Pygmalion", ostatnim albumie nagranym i wydanym przed zawieszeniem działalności. Na tym etapie muzycy, doskonale świadomi niechęci brytyjskiej prasy oraz małego zainteresowania swoją muzyką wśród słuchaczy, nie zamierzali już zabiegać o sukces. Sesja nagraniowa odbywała się z przekonaniem, że będzie to ich ostatnia płyta. I dlatego właśnie  postanowili tym razem zrealizować przede wszystkim swoje artystyczne ambicje, całkowicie porzucając granie łatwo przyswajalnych piosenek. Już sama okładka - skomponowana przez Stevena Woodhouse'a z fragmentów notacji graficznej Rainera Wehingera do kompozycji "Artikulation" Györgya Ligetiego - zapowiada dzieło nietuzinkowe i faktycznie zawarta tu muzyka okazuje się odchodzić od konwencjonalnego rocka. Slowdive od dream-popowej estetyki "Souvlaki"

[Recenzja] Talk Talk - "Spirit of Eden" (1988)

Obraz
To jedna z tych płyt, które wprowadziły muzykę rockową w lata 90. Niewiele jednak brakowało, by "Spirit of Eden" w ogóle się nie ukazał. Decydenci EMI, po zapoznaniu się z materiałem, nalegali na muzyków Talk Talk, żeby spróbowali nadać mu przystępniejszej formy lub przygotowali nowy, bardziej komercyjny repertuar. Artyści nie chcieli jednak o tym słyszeć, co doprowadziło do pogłębiającego się konfliktu z wydawcą i ostatecznie do procesu, który pozwolił zespołowi uwolnić się z kontraktu. Trudno dziwić się takiej postawie Marka Hollisa i reszty składu. Intensywne prace nad tymi sześcioma utworami zajęły blisko rok. W tym czasie sprawdzano każdą możliwą aranżację, dzięki czemu ostateczne wersje kompozycji zostały dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Dla muzyków był to niezwykle wyczerpujący proces, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Na to drugie mogła też mieć pewien wpływ atmosfera panująca w studiu - nagrania zwykle odbywały się w zaciemnionych pomieszczen

[Recenzja] Squid - "O Monolith" (2023)

Obraz
Od tego albumu zależało, czy Squid ugruntuje swoją pozycję jednego z najlepszych zespołów na współczesnej scenie rockowej, czy okaże się tylko sensacją jednego sezonu. Pierwszy album, "Bright Green Field" sprzed dwóch lat, to moim zdaniem najlepszy jak dotąd rockowy debiut XXI wieku. Jednocześnie nie jest to płyta pozbawiona wad - przede wszystkim zbyt długa, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nie każdy utwór wnosi tam coś unikalnego. Squid na "O Monolith" musiał udowodnić, że jest w stanie powtórzyć to, czego na swoich drugich albumach dokonały zaprzyjaźnione, wywodzące się z tej samej londyńskiej sceny grupy black midi i Black Country, New Road. "Cavalcade" oraz "Ants From Up There" stanowią znaczny postęp względem swoich poprzedników, przebijając je choćby muzyczną dojrzałością, większą wyrazistością kompozycji czy wypracowaniem bardziej idiomatycznego stylu. Czy to się tu udało? Squid niewątpliwie poczynił istotne postępy pod każdym prakty

[Recenzja] Slint - "Spiderland" (1991)

Obraz
Nie podzielam dość powszechnych zachwytów nad rokiem 1991. A to dlatego, że kompletnie nie pociąga mnie ówczesny mainstream. Płyty, jakie wydały wówczas takie zespoły, jak Metallica, Nirvana, Pearl Jam, Red Hot Chili Peppers, U2, Queen czy, o zgrozo, Guns N' Roses, uchodzą dziś za klasykę rocka, jednak jest to zasługa kilku promowanych do porzygania kawałków, a nie jakiś głębszych walorów muzycznych. Bardzo przekonuje mnie natomiast to, co działo się wówczas poza rockowym mainstreamem, ewentualnie gdzieś na jego obrzeżach. Albumy takie, jak "Loveless" My Bloody Valentine, "Laughing Stock" Talk Talk, "Love's Secret Domain" Coil czy właśnie "Spiderland" Slint, dowodzą, że wciąż działy się wówczas ciekawe, inspirujące rzeczy, a rock mógł się jeszcze rozwijać, zamiast jedynie spoglądać sentymentalnie na lata 70. Premiera "Spiderland" w 1991 roku przeszła bez większego echa. W masowej świadomości album nie zaistniał, a nieliczne rece

[Recenzja] Monika Roscher Bigband - "Witchy Activities and the Maple Death" (2023)

Obraz
Niemcy muzycznie już od dawna nie imponują. A mowa przecież o kraju z bardzo bogatą tradycją muzyczną. Zresztą nawet ograniczając się do rozrywki, w drugiej połowie lat 60. i przez całą kolejną dekadę nasi zachodni sąsiedzi byli prawdziwą potęgą, wypuszczając niesamowite ilości świetnego jazzu, krautrocka czy progresywnej elektroniki. Ostatnie cztery dekady nie przyniosły jednak aż tak wielu godnych odnotowania wydawnictw, szczególnie poza muzyką elektroniczną. Mają też w czym wybierać miłośnicy metalu, ale w kategorii jazzu czy postępowego rocka nie dzieje się tam prawie nic ciekawego, Czasem jednak trafiają się i takie płyty, jak  "Witchy Activities and the Maple Death". To trzecie pełnowymiarowe dzieło big bandu Moniki Roscher, formalnie wykształconej kompozytorki i gitarzystki, zajmującej się też tworzeniem muzyki do spektakli teatralnych oraz produkcji filmowych. Cały materiał na longplay został skomponowany, zaaranżowany i wyprodukowany przez liderkę (tylko w tym ostatn

[Recenzja] U2 - "The Unforgettable Fire" (1984)

Obraz
Nie taki znów niezapomniany ten "The Unforgettable Fire". Wydany pomiędzy bardziej popularnymi "War" i "The Joshua Tree", jest postrzegany raczej jako przejściowy etap pomiędzy tym wczesnym, post-punkowym U2, a tym już stricte popowym, nie zaś jako pełnowartościowy album. Jednak właśnie w tym połączeniu dwóch oblicz zespołu, choć nie tylko w tym, tkwi siła tego wydawnictwa. Bez wątpienia zespół dokonał tu wyraźnego postępu względem poprzednich płyt. Muzycy nie chcieli nagrywać kolejnego "War", lecz spróbować czegoś nowego. W tym celu zaczęli rozglądać się za nowym producentem. Pod uwagę brali m.in. Conny'ego Planka, znanego ze współpracy z Kraftwerk, Neu! i innymi grupami krautrockowymi, ale też Rhetta Daviesa, który przyczynił się do sukcesów Roxy Music. Ostatecznie stanęło jednak na Brianie Eno, którego kwartet podziwiał zarówno za własne dokonania ambientowe, jak i jego wkład w płyty Talking Heads. Takiemu wyborowi sprzeciwiali się przedst