Posty

Wyświetlam posty z etykietą post-bop

[Recenzja] Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Compassion" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 2.02-8.02 Nowojorski pianista i kompozytor Vijay Iyer na swoim najnowszym albumie ponownie łączy siły z basistką Lindą May Han Oh oraz perkusistą Tyshawnem Soreyem. Trio już w 2021 roku wydało dobrze przyjęty "Uneasy". Podobnie, jak tamtą płyta, "Compassion" ukazał się nakładem kultowego ECM. To już ósma płyta Iyera dla tej zasłużonej wytwórni w trwającej od trochę ponad dekadę współpracy. Na repertuar składają się zarówno własne kompozycje pianisty, jak i interpretacje cudzych utworów. "Overjoyed" napisał Stevie Wonder, ale bezpośrednią inspiracją była wersja Chicka Corei - to hołd dla tego muzyka, zmarłego niemal dokładnie trzy lata przed premierą tej płyty. "Nonaah" pochodzi z kolei z repertuaru saksofonisty Roscoe Mitchella, z którym Iyer miał okazję nagrywać i uważa za swojego mentora. Na płycie znalazł się też "Free Spirits" Johna Stubblefielda - saksofonisty znanego choćby z występu w "Calypso Frelimo" Mi

[Recenzja] John Coltrane with Eric Dolphy - "Evenings at the Village Gate" (2023)

Obraz
Niesamowite, jak wiele jazzowych nagrań przez dekady tkwiło w ukryciu, by zostać przypadkiem odkryte. Taśmy z zapisem występów, jakie kwartet Johna Coltrane'a i wspomagający go Eric Dolphy dali gdzieś w połowie 1961 roku, podczas rezydencji w nowojorskim klubie Village Gate, przez sześćdziesiąt lat znajdowały się w posiadaniu New York Public Library, zapomniane przez wszystkich. Rejestracji nie dokonano bowiem w celu przyszłej publikacji, a przetestowania nowego systemu nagłośnieniowego, jaki właśnie zainstalowano w klubie. Na szczęście taśmy w końcu trafiły tam, gdzie ich miejsce - do siedziby Impulse! Records, wytwórni fonograficznej, z którą Trane związał się w maju 1961 roku. W ostatnich latach Impulse! opublikowała wiele interesujących archiwaliów wybitnego saksofonisty, a  "Evenings at the Village Gate" należy do najciekawszych z nich. Album wydano z wielkim pietyzmem, z piękną okładką nawiązującą do płyt z epoki oraz kilkoma esejami, w tym napisanymi przez ówczesne

[Recenzja] Pete La Roca - "Turkish Women at the Bath" (1967) VS. The Don Ellis Orchestra - "Electric Bath" (1967)

Obraz
W drugiej połowie 1967 roku ukazały się dwa jazzowe albumy o podobnym tytule i niemal identycznych okładkach, wykorzystujących obraz olejny "Łaźnia turecka" Jean-Auguste-Dominique'a Ingresa z roku 1862. Poza tym zbiegiem okoliczności - gdyż nic nie wskazuje na celowe skopiowanie pomysłu użycia tego obrazu na kopercie i nawiązania do niego tytułem - więcej wydaje się te płyty dzielić niż łączyć. Otrzymujemy tu dwa całkiem różne pomysły na granie jazzu u schyłku lat 60., tuż przed zdominowaniem sceny przez stylistykę fusion, gdy wciąż mocno okupowały ją nurty free i post-bopu. Zarejestrowany w maju "Turkish Women at the Bath" to dzieło młodego perkusisty Petera "La Roca" Simsa. Było to dopiero jego drugie autorskie wydawnictwo, po dwa lata starszym albumie "Basra" dla Blue Note. Tym razem płyta ukazała się w mniej prestiżowej wytwórni Douglas, założonej przez Alana Douglasa, który zasłynął później kontrowersyjnymi archiwaliami Jimiego Hendrixa.

[Recenzja] Pete La Roca - "Basra" (1965)

Obraz
Blue Note to jedna z najbardziej zasłużonych dla jazzu wytwórni. Wydawane od końca lat 30. płyty pozwalają prześledzić, jak rozwijał się gatunek od czasu bebopu, przez epokę hard bopu i cool jazzu, na swobodniejszych formach wcale nie kończąc, choć na potrzeby recenzji w tym miejscu chciałbym się zatrzymać. Sam rok 1965 przyniósł wiele interesujących wydawnictw, na których ich twórcy może i nie odchodzili całkiem od bopowej tradycji, za to zdecydowanie próbowali poszerzyć jej ramy. Wśród nich na szczególne wyróżnienie zasługują takie tytuły, jak "Life Time" Tony'ego Williamsa, "Dialogue" Bobby'ego Hutchersona, "Point of Departure" Andrew Hilla czy "Fushia Swing Song" Sama Riversa. Od tego był już tylko krok do publikowania już jednoznacznie freejazzowych płyt Cecila Taylora i Dona Cherry'ego. Zostając jednak w 1965 roku, w natłoku tych wszystkich wspaniałych albumów nieco przeoczona wydaje się "Basra" Pete'a Simsa, lepie

[Recenzja] Chico Freeman - "The Outside Within" (1981)

Obraz
Można polemizować, który album Chico Freemana zasługuje na tytuł tego najlepszego. "The Outside Within" to jeden z najbardziej prawdopodobnych zwycięzców w takim ewentualnym sporze. I mój osobisty faworyt. Album stanowi potwierdzenie instrumentalnego oraz kompozytorskiego kunsztu tego nieco zapomnianego saksofonisty, wspieranego tu przez trzech innych mocarzy: pianistę Johna Hicksa, basistę Cecila McBee oraz bębniarza Jacka DeJohnette'a. Materiał musiał swoje odczekać, zanim trafił do odbiorców - nagrania odbyły się w 1978 roku, a płytowa premiera dopiero w 1981. Za to, w przeciwieństwie do wielu innych wydawnictw na labelu India Navigation, doczekał się kompaktowych wznowień i obecności w streamingu. Przy okazji poprawiono jedną z nielicznych wad oryginału, czyli kolejność utworów. W przypadku pierwotnego wydania winylowego ograniczenia czasowe tego formatu wymusiły umieszczenie na jednej stronie najdłuższej, blisko dwudziestominutowej kompozycji "Undercurrent"

[Recenzja] Horace Tapscott Quintet - "The Quintet" (2022)

Obraz
Po wydaniu "The Giant Is Awakened" Horace Tapscott postanowił zerwać z dużym przemysłem muzycznym. Od tamtej pory nagrywał wyłącznie dla niezależnych wytwórni. Światła dziennego nie ujrzał jego drugi materiał dla Flying Dutchman, który powstał jeszcze w 1969 roku. Nagrania odbyły się w dokładnie tym samym kwintecie, który zarejestrował wspomniany album, czyli z saksofonistą Arthurem Blythe'em, basistami Davidem Bryantem i Walterem Savage'em oraz perkusistą Everettem Brownem. Efekty tej drugiej sesji na szczęście się zachowały, a po ich odnalezieniu w końcu doczekały się publikacji. Banalny, w dodatku mało oryginalny tytuł "The Quartet" idealnie pasuje do całości, bo mimo wyraźnego lidera, jest to dzieło przede wszystkim zespołowe. Z trzech zawartych tu utworów jedynie środkowy "Your Child" to kompozycja Tapscotta. Zaczyna się zresztą od delikatnego fortepianowego wstępu i dopiero po chwili dochodzą pozostali instrumentaliści. Nagranie nabiera inten

[Recenzja] Horace Tapscott Quintet - "The Giant Is Awakened" (1969)

Obraz
Przed kilkoma dniami zmarł jeden z ostatnich wielkich jazzmanów, saksofonista Pharoah Sanders. Nie będzie z tej okazji poświęconej mu recenzji, bo już wcześniej zdążyłem opisać te najciekawsze  dokonania, tak w roli lidera, jak i sidemana. Ciekawe, że jednym z tych albumów jest zeszłoroczny "Promises", stworzony z elektronicznym producentem Floating Points i ze wsparciem Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej. Płyta ta pokazała, że nawet w okolicach osiemdziesiątki można pozostać muzykiem otwartym na zupełnie nowe wyzwania i przy okazji nagrać jedno ze swoich najbardziej udanych dzieł. Tak wspaniałe zwieńczenie kariery nie zdarza się często. W przypadku Sandersa jest to tym bardziej niezwykle, że chociaż w początkach kariery grał u boku Johna Coltrane'a, Sun Ra czy Michaela Mantlera w jego The Jazz Composer's Orchestra, sam nie był w żadnym razie nowatorem. Nic nie ujmując jego umiejętnościom instrumentalnym - był przecież znakomitym tenorzystą i improwizatorem - jako twó

[Recenzja] Chico Freeman - "Kings of Mali" (1978)

Obraz
Chico Freeman, saksofonista z Chicago, w pierwszych latach swojej profesjonalnej działalności zdecydowanie nie próżnował. Tylko w okresie od 1977 do 1984 roku wydał ponad tuzin albumów. Z czasem jednak coraz rzadziej publikował nową muzykę, co z pewnością zaważyło na jego stosunkowo niewielkiej rozpoznawalności, nawet wśród miłośników jazzu. Niektóre z jego płyt do dziś nie doczekały się ani wydania na kompakcie, ani obecności w serwisach streamingowych. Los ten podzielił nawet jeden z jego najlepszych albumów, "Kings of Mali", opublikowany przez India Navigation w 1978 roku w Stanach i dwa lata później w Japonii. Do dziś są to jedyne autoryzowane edycje tego materiału. Liderowi, grającemu tu na tenorze, sopranie, różnych fletach oraz afrykańskim balafonie, towarzyszą tak zacni muzycy, jak Anthony Davis, Cecil McBee czy Jay Hoggard i Don Moye, odpowiadający za mniej i bardziej egzotyczne instrumenty perkusyjne. A te odgrywają tu niemałą rolę. Album, zainspirowany średniowiecz

[Recenzja] Angles - "A Muted Reality" (2022)

Obraz
Nie zanosi się na to, by w tym roku pojawił się nowy pełnowymiarowy album Fire! lub Fire! Orchestra. To pierwsza taka sytuacja od pięciu lat. Wprawdzie wiosną premierę miała EPka "Requiēs", efekt współpracy tria z Stephenem O'Malley i Davidem Sandströmem, jednak było to ściśle limitowane wydawnictwo, dostępne wyłącznie na winylu. Pewnym wynagrodzeniem okazuje się niedawno wypuszczony trzeci studyjny, a dziewiąty w ogóle, album Angles (dawniej Angles 9), kolejnej jazzowej kapeli ze Szwecji, która obraca się w podobnych klimatach, a nawet dzieli z Fire! część składu. Jeszcze do niedawna w obu zespołach udzielali się basista Johan Berthling i perkusista Andreas Werliin, jednak na "A Muted Reality" usłyszymy już tylko tego pierwszego. To jeden z najwierniejszych współpracowników saksofonisty Martina Küchena, który niestrudzenie dowodzi tym projektem o bardzo płynnym składzie. Dziś pod szyldem Angles kryje się oktet, obejmujący także dwóch trębaczy, puzonistę, klawis

[Recenzja] The Sonny Criss Orchestra - "Sonny's Dream (Birth of the New Cool)" (1968)

Obraz
"Sonny's Dream" okazał się właściwie jedynym istotnym wydawnictwem, jakie pozostawił po sobie Sonny Criss, jeden z niezliczonych naśladowców Charliego Parkera, którym nie udało się dorównać swojemu mistrzowi. Pomimo buńczucznej obietnicy zawartej w podtytule "Birth of the New Cool", nie mamy tu do czynienia z początkiem żadnego nowego nurtu. Można jednak powiedzieć, że narodziła się tu jedna z jazzowych legend. To wcale nie liderujący formalnie Criss błyszczy najbardziej, lecz odpowiadający za kompozycje i aranżacje, a także dyrygujący dziesięcioosobowym zespołem Horace Tapscott. Imponująca praca, jaką tu wykonał, została doceniona i zaowocowała podpisaniem kontraktu na własne nagrania. Już w kolejnym roku ukazał się kultowy "The Giant Is Awakened", na którym Tapscott objawił się także jako znakomity pianista. Orkiestra Sonny'ego Crissa na "Sonny's Dream" składa się z rozbudowanej, siedmioosobowej sekcji dętej - poza altem i sopranem

[Recenzja] Krzysztof Komeda Quintet - "Live in Praha 1964" (2022)

Obraz
Wydawnictwo GAD Records nie przestaje zaskakiwać swoimi odkryciami. Najnowsze z nich to zapis występu kwintetu Krzysztofa Komedy na pierwszej edycji Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego w Pradze. Materiał ten przez prawie sześć dekad przeleżał w archiwum Českého Rozhlasu, czyli Czeskiego Radia. Słuchając tych nagrań aż trudno uwierzyć, że nikt wcześniej, np. zaraz po powstaniu, nie wpadł na pomysł ich wydania. Zaskakuje przede wszystkim bardzo dobra jakość rejestracji, z doskonale słyszalnym każdym instrumentem, bez żadnych zniekształceń lub szumów. Bo tego, że wykonanie stoi na najwyższym poziomie, można było się spodziewać po autorze najsłynniejszego dzieła jazzu polskiego - "Astigmatic", a także towarzyszących mu instrumentalistach, również czołowych postaciach ówczesnej krajowej sceny, czyli Tomasza Stańki, Michała Urbaniaka, Jacka Ostaszewskiego i Czesława Bartkowskiego. Bardzo przyjemne uzupełnienie stanowi niezwykle klimatyczna okładka w klimacie starych płyt jazzowych

[Recenzja] George Russell - "Electronic Sonata for Souls Loved by Nature" (1971/1980)

Obraz
W połowie lat 60. George Russell był coraz bardziej zniechęcony tym, jak niewielkim zainteresowaniem cieszyła się jego muzyka, co poniekąd wynikało z ogólnej sytuacji czarnoskórych jazzmanów w Stanach Zjednoczonych. W 1964 roku postanowił przenieść się do Europy, gdzie pozostał niemal do samego końca dekady. W tym czasie mieszkał głównie w Szwecji, ale podróżował po całej Skandynawii, a także do Niemiec czy Francji. Zajmował się głównie komponowaniem, w większości na zlecenie Bossa Broberga, prowadzącego jazzową orkiestrę Szwedzkiego Radia. Russell grywał także koncerty, na których mógł w praktyce sprawdzać swoje pomysły. Jego najważniejsze dzieło z tego okresu to bez wątpienia "Electronic Sonata for Souls Loved by Nature", do którego chętnie powracał także w późniejszym czasie. Pierwotna wersja została zarejestrowana na przełomie lat 1966/67 w bigbandowym składzie, liczącym ponad dwudziestu muzyków z różnych krajów, w którym znaleźli się m.in. pochodzący z Norwegii Jan Garba

[Recenzja] Gonda Sextet - "Sámánének" (1976)

Obraz
Węgierska scena muzyczna zdecydowanie nie jest dobrze znana ani ceniona na światowej arenie. Oczywiście, nie można Węgrom odmówić dużego wkładu w zachodnią kulturę w postaci dokonań Béli Bartóka i Györgya Ligetiego, dwóch spośród najwybitniejszych kompozytorów XX wieku. Z tzw. muzyką rozrywkową sprawa ma się zdecydowanie gorzej, choć nie brakowało twórców wartych uwagi. Oczywiście, należy ich szukać poza mainstreamem. Jednym z ciekawszych, choć niepozbawionych wad, znalezisk może okazać się Gonda Sextet, efemeryczny projekt pianisty Jánosa Gondy. Grupa pozostawiła po sobie tylko jeden album, zatytułowany "Samanenek", co można przetłumaczyć jako "pieśń szamana". I jest to nawet dość trafny tytuł, biorąc pod uwagę muzyczną zawartość longplaya. To mieszanka różnych rodzajów jazzu - od jazzu afrokubańskiego, przez post-bop, spiritual i free, po fusion - z domieszką innych wpływów. Oryginalności nadają na pewno partie wokalne w języku węgierskim, nawiązujące do tamtejsze

[Recenzja] David Murray Octet - "Ming" (1980)

Obraz
Zbieżność nazwisk z gitarzystą Iron Maiden jest zupełnie przypadkowa. Ten David Murray to amerykański saksofonista, przez część krytyków uważanego za najważniejszego tenorzystę swoich czasów. Instrumentem zainteresował się jako nastolatek, a pierwsze doświadczenia w grupach jazzowych zdobywał podczas studiów muzycznych na kalifornijskim Pomona College. Po zakończeniu nauki przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie trafi akurat w czasach rozwoju sceny loftowej i szybko stał się jej częścią. Na początku prowadził własne trio z Fredem Hopkinsem i Phillipem Wilsonem, a także współtworzył World Saxophone Quartet. W tamtym czasie był jeszcze pod silnym wpływem freejazzowych saksofonistów w rodzaju Alberta Aylera czy Archiego Sheppa, jednak z czasem zaczął kierować się w stronę tradycji, inspirując się grą Colemana Hawkinsa, Bena Webstera czy Paula Gonsalvesa. Pod koniec lat 70. utworzył orkiestrę, która szybko przerodziła się w oktet. Właśnie z oktetem Murray dokonał swoich najsłynniejszych nagra

[Recenzja] George Russell - "Ezz-thetics" (1961)

Obraz
George'a Russella zwykle nie wymienia się wśród tych najwybitniejszych jazzmanów. Jego wpływ na jazz nowoczesny jest jednak trudny do przecenienia. Istotną rolę odegrał nie jako instrumentalista, ale kompozytor, a przede wszystkim teoretyk. Początkowo wiązał swoją przyszłość z perkusją. Już w wieku piętnastu lat zaczął grywać z lokalnymi grupami z rodzinnego Cincinnati, co kontynuował także po rozpoczęciu studiów na Wilbeforce University. W 1941 roku zapadł jednak na gruźlicę, w wyniku czego na pół roku trafił do szpitala. Właśnie tam, dzięki innemu pacjentowi, poznał podstawy harmonii, kompozycji oraz aranżacji. Nowo zdobytą wiedzę wykorzystał wkrótce po zakończeniu hospitalizacji. Swój pierwszy utwór, "New World", wykonywał z chicagowską orkiestrą saksofonisty Benny'ego Cartera, w której na jakiś czas zakotwiczył. Zdecydował się jednak porzucić bębny po tym, jak usłyszał Maxa Roacha, który ostatecznie wszedł na jego miejsce w grupie Cartera. Russell postanowił skupi

[Recenzja] Lee Morgan - "Live at the Lighthouse" (1971)

Obraz
"Live at the Lighthouse" okazał się ostatnim albumem Lee Morgana, a zarazem jedynym koncertowym, wydanym za jego życia. Trudno o lepsze zwieńczenie kariery. Materiał został zarejestrowany w lipcu 1970 roku podczas serii występów trębacza w nocnym klubie Lighthouse Café w kalifornijskim Hermosa Beach. Na oryginalne wydanie złożyły się zaledwie cztery nagrania - po jednym na każdą stronę dwóch płyt winylowych - natomiast kompaktowe wznowienia oraz streaming zawierają osiem dodatkowych kompozycji, wydłużając album do trzech godzin. W zeszłym roku wyszedł jeszcze obszerniejszy zestaw "The Complete Live at the Lighthouse", który na ośmiu płytach CD lub dwunastu winylach kompiluje cały zarejestrowany materiał, w sumie siedem i pół godziny muzyki. W tej recenzji chciałbym jednak skupić się na pierwotnym wydaniu, które w skondensowany sposób podsumowuje występy kwintetu Morgana w Lighthouse. Trębaczowi podczas tych koncertów towarzyszył zespół złożony z pianisty Harolda Mab