Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2022

[Artykuł] Podsumowanie roku 2021

Obraz
Cały czas niedowierzam, jak dobry był to rok pod względem muzycznym. praktycznie w każdym interesującym mnie gatunku, nawet w rocku, ukazało się po kilka co najmniej bardzo dobrych wydawnictw. Podobnie, jak w poprzednich latach, są to wyłącznie lub prawie wyłącznie płyty spoza ścisłego mainstreamu, nieistniejące w komercyjnych mediach. Niewątpliwie czasy pandemii i izolacji sprzyjają niezależnym twórcom, którzy mają więcej czasu na tworzenie nowej muzyki, a kwestia, czy będą mogli ją promować koncertami, ma drugorzędne, jeśli jakiekolwiek znaczenie. Bez dalszego przedłużania, przejdę do konkretów. Podsumowanie tradycyjnie składa się z kilku części. Kolejno są to: I. Wyniki głosowania na album roku II. Najchętniej czytane posty z 2021 roku III. Kupione w tym roku IV. Subiektywne Top 30 Album roku 2021 - wyniki ankiety W zabawie wzięły udział 34 osoby, oddając głosy na 47 albumów. To znacznie lepiej, niż w roku poprzednim (poniżej dziesięciu uczęstników, żadnych powtarzających się odpowi

[Recenzja] Dead Can Dance - "Into the Labyrinth" (1993)

Obraz
Lisa Gerrard i Brendan Perry komponowali materiał na ten album oddzielnie, przebywając w zupełnie różnych miejscach - ona w Australii, on w Irlandii. Duet spotkał się dopiero podczas sesji. Przez trzy tygodnie muzycy pracowali w zaadaptowanym na studio kościele w irlandzkiej prowincji Ulster. Po raz pierwszy w historii Dead Can Dance w nagraniach nie uczestniczyli żadni dodatkowi muzycy. Gerrard i Perry sami zagrali na wszystkich instrumentach. W porównaniu z poprzednimi albumami daje się zauważyć nieco inne inspiracje. Niemal całkowicie zniknęły wpływy muzyki średniowiecznej i renesansowej. zaś jeszcze silniej dają o sobie znać nawiązania do muzyki spoza europejskiego kręgu kulturowego, choć znalazły się tu też elementy irlandzkiego folku czy muzyki greckiej. Sam tytuł albumu oraz niektóre teksty wskazują na fascynację grecką mitologią. "Into the Labyrinth" zawiera jedenaście premierowych utworów, a w wersji winylowej dwa dodatkowe, starsze nagrania. "Bird" i "

[Recenzja] Hannibal - "The Angels of Atlanta" (1981)

Obraz
Album "The Angels of Atlanta" nie zapisał się w historii jazzu, choć zdecydowanie powinien. Właściwie niespecjalnie dziwi fakt, że w chwili wydania materiał nie spotkał się z większym zainteresowaniem. Lata 80. nie sprzyjały takiej muzyce. Zawartość longplaya w niczym nie przypomina ówczesnego mainstreamu. Zamiast tego odwołuje się do starszych nurtów spiritual jazzu czy post-bopu, starając się jednak zaproponować w tych ramach coś oryginalnego. I na tym polu odnosi prawdziwy sukces, dlatego trochę trudniej zrozumieć, że po latach album pozostaje wciąż niedoceniony, a wręcz nieznany. Co prawda dorobił się niewielkiej liczby wznowień - po 1981 roku pojawiły się tylko dwa wydania kompaktowe, niemieckie z 1994 i japońskie z 2020 - jednak z materiałem można łatwo i legalnie zapoznać się w streamingu. Za powstaniem "The Angels of Atlanta" stoją tragiczne wydarzenia. Album jest hołdem dla nastoletnich ofiar seryjnych morderstw. które miały miejsce w Atlancie na przełomie

[Recenzja] Nico - "Desertshore" (1970)

Obraz
Album "Desertshore" to bezpośrednia kontynuacja wydanego kilkanaście miesięcy wcześniej "The Marble Index". Stanowi tak samo zwięzłą wypowiedź muzyczną - album nie osiąga nawet długości trzydziestu minut, zabrakło kilkudziesięciu sekund. Uwagę zwraca jednak nieco lepsza produkcja, która pozwala wyłapać więcej brzmieniowych niuansów, a także nieznacznie większa rozpiętość stylistyczna. Głównym partnerem muzycznym Nico pozostał John Cale, odpowiadający za znaczną część partii instrumentalnych oraz - wespół z Joe Boydem - za produkcję. Odnotować można jeszcze, że okładkowe zdjęcie to kadr z filmu "La cicatrice interieure" Philippe'a Garrela, w którym jedną z głównych ról zagrała Nico, a na ścieżce dźwiękowej znalazło się kilka fragmentów tego longplaya. Ten fantastyczny, znany z poprzednika klimat mediewalnego folku powraca tu m.in. w takich nagraniach, jak "Janitor of Lunacy" (hołd dla zmarłego Briana Jonesa), "Abschied", "Mütter

[Recenzja] Brian Eno - "Ambient 1: Music for Airports" (1978)

Obraz
Co łączy Briana Eno i Ornette'a Colemana? Obaj wydali album, który może nie tyle zapoczątkował nowy nurt, co ostatecznie go zdefiniował, a nawet dał mu nazwę swoim tytułem. Początków ambientu można doszukiwać się już w  musique d’ameublement Erika Satie, kompozytora tworzącego na przełomie XIX i XX wieku, a także w niektórych eksperymentach Johna Cage'a. Już od wczesnych lat 70. twórcy wywodzący się z krautrocka, ale też sam Eno w swoich różnych projektach, tworzyli muzykę, która pod koniec dekady zyskała własne określenie. Już w innej recenzji opisałem, w jaki sposób brytyjski artysta doszedł do zdefiniowania tej stylistyki i określenia jej muzyką otoczenia - bo niczym otaczająca nas przestrzeń może być nieangażującym tłem, ale równie dobrze można poświęcić jej całą uwagę. Geneza albumu "Ambient 1: Music for Airports" ściśle wiąże się z inną anegdotą. Brian Eno nie przepadał za lataniem, podróż samolotem była dla niego zawsze stresująca. Tymczasem jego muzyczne zobo

[Recenzja] Mtume - "Rebirth Cycle" (1977)

Obraz
Możliwe, że dowiecie się tego z tej recenzji, gdyż informacja nie została podana chyba w żadnym z polskich serwisów muzycznych. Nawet tych specjalizujących się w jazzie. Kilka dni temu, 9 stycznia, zmarł James "Mtume" Forman, multiinstrumentalista najbardziej znany z grania na perkusjonaliach u Milesa Davisa - można usłyszeć go m.in. na "On the Corner", "Get Up with It", "Dark Magus", "Agharta" i "Pangaea" - a także z popowych hitów, które tworzył w latach 80. dla własnej grupy Mtume i innych wykonawców. W międzyczasie współpracował też z wieloma innymi jazzmanami, jak Art Farmer, Harold Land, Sonny Rollins, Pharoah Sanders, Lonnie Liston Smith, Buddy Terry czy McCoy Tyner. Wybór kariery jako muzyka jazzowego wydawał się w jego przypadku oczywisty. Był przecież synem znanego jazzowego saksofonisty Jimmy'ego Heatha (nazwisko Forman nosił po ojczymie, mało znanym pianiście jazzowym Jamesie "Hen Gates" Formanie), a

[Recenzja] New Order - "Brotherhood" (1986)

Obraz
Mogło się wydawać, że po sukcesach singla "Blue Monday" oraz albumu "Low-Life", New Order będzie dalej podążał wytyczoną na tych wydawnictwach ścieżką. Zapowiadający kolejny longplay singiel "Bizarre Love Triangle" zdawał się to tylko potwierdzać. To kolejny chwytliwy numer z taneczną rytmiką i mocno elektronicznym brzmieniem. Okazał się jednak kompletnie niereprezentatywny dla całego albumu, który w pierwszej połowie stawia na bardziej organiczne brzmienia, z wracającą na pierwszy plan gitarą ("Weirdo", "As It Is When It Was", "Broken Promise", "Way of Life") i syntezatorami użytymi co najwyżej do dopełnienia aranżacji ("Paradise"). Dopiero w drugiej części płyty, czyli na stronie B winylowego wydania, pojawia się więcej syntetycznych dźwięków, choć jedynie wspomniany "Bizarre Love Triangle" sprawdziłby się na parkiecie. Poza nim znalazły się tu spokojniejsze "All Day Long" i "Ever

[Recenzja] Dälek - "Absence" (2005)

Obraz
Hip-hop należy do gatunków, do których przekonałem się zdecydowanie najpóźniej. Wciąż nie jest to muzyka, której słuchałam regularnie, jednak stopniowo przybywa płyt, do których z przyjemnością wracam. Jedną z nich jest niewątpliwie "Absence", trzeci album Dälek - czwarty licząc kolaborację z Faust - który tak po prawdzie mogę nazwać swoją ulubioną płytą hip-hopową. Poprzednie, także bardzo przeze mnie cenione, wydawnictwa tego składu były próbą znalezienia swojego stylu, raz bardziej, raz mniej przekonującą. Na "Absence" styl tria wyraźnie okrzepł, utwory stały się bardziej homogeniczne, co mogłoby też być wadą, jednak ta stylistyczna konsekwencja daje tu znakomity efekt, mogąc naprawdę przytłoczyć słuchacza. Muzycy przyznają, że okres, w którym powstawał ten materiał, był dla nich bardzo trudny. Przełożyło się to na charakter muzyki, która brzmi znacznie mroczniej, ale też bardziej intensywnie i gęsto w porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami. Pomysł na kolejne ut

[Recenzja] Toruńska Orkiestra Improwizowana - "SE02" (2021)

Obraz
Zapewne już niedługo zacznę opisywać premierowe wydawnictwa z 2022 roku. Na razie jednak wrócę jeszcze na chwilę do poprzedniego, aby zaprezentować jeszcze jeden ciekawy album wydany w trakcie minionych dwunastu miesięcy. "SE02", jak tytuł wskazuje, to część większego projektu, znanego pod nazwą "S3RI4L NVMB3RS". Zgodnie z opisem wydawcy, seria ma prezentować, a także promować improwizowane oraz eksperymentalne nagrania, dokonane przez efemeryczne składy złożone z reprezentantów niezależnej sceny. Seria ruszyła w listopadzie, wraz z albumem "SE01", firmowanym przez trio Kowalski/Kowalski/Zadrużyński, czyli gitarzystę Daniela Kowalskiego, perkusistę Damiana Kowalskiego oraz grającego na syntezatorze i bębnach Wojtka Zadrużyńskiego. Cała trójka powraca na opublikowanym po około miesiącu "SE02". Tym razem w towarzystwie wielu innych instrumentalistów i pod szyldem Toruńskiej Orkiestry Improwizowanej. Historia TOI jest nieco dłuższa od projektu płyto

[Recenzja] Thinking Plague - "In This Life" (1989)

Obraz
Lata 80. stoją nie tylko dobrym post-punkiem, nową falą i wszelaką elektroniką, ale także wieloma interesującymi pozycjami z kręgu avant-proga. Doskonałym tego przykładem dokonania amerykańskiej grupy Thinking Plague. Jej historia sięga początku dekady, kiedy to Mike Johnson i Bob Drake, multiinstrumentaliści występujący dotąd w różnych coverbandach, postanowili tworzyć własny materiał. Wkrótce dołączyła do nich klasycznie wyszkolona wokalistka Sharon Bradford, a także klawiszowiec Harry Fleishman oraz perkusista Rick Arsenault, którego szybko zastąpił Mark Fuller. Kwintet zarejestrował swój debiutancki materiał "...A Thinking Plague" (1984) w studiu mieszczącym się w piwnicy nieczynnej rzeźni. Oryginalny skład nie utrzymał się długo. Już na kolejnym wydawnictwie, "Moonsongs" (1986), miejsce Bradford i Fleishmana zajęli odpowiednio Susanne Lewis oraz Eric Jacobson; doszedł także dodatkowy perkusista Mark McCoin. Na przestrzeni kolejnych miesięcy dokooptowano jeszcze